Frankenstein siedział w swoim biurze, przeglądając nieciekawą gazetę, brak przydatnych nowych informacji, i pijąc herbatę, kiedy usłyszał pukanie.
- Wejść. - Drzwi otworzyły się, ukazując jednego z uczniów. – Shinwoo, co cię sprowadza? Czy znowu wpadłeś w kłopoty?
- Nie tym razem. Przyprowadziłem ucznia z transferu.
Jaki student z transferu? Cóż może ten dzień okaże się, choć odrobinę ciekawszy, myślał Frankenstein.
- Nauczyciel powiedziałby przyprowadzić go do pana biura.
- Widzę, dziękuję. Możesz iść do klasy, już jest późno.
- Okej. – Wyszedł na korytarz. – Wchodź do środka, muszę już iść na zajęcia.
- Student z transferu, to dziwne nie było żadnych dokumentów... – Mrukną dyrektor, zdejmując okulary.
Wtedy go zobaczył.
- Jesteś... – Zaszokowany wstał.
- Minęło trochę czasu... Frankenstein.
Nie zastanawiając się, wyszedł zza biurka i opadł na jedno kolano, skłoniwszy głowę.
- Mistrzu. – W jego głosie było słychać czystą radość i ulgę. Cokolwiek się zdarzyło w tym momencie, mógł myśleć jedynie o tym, że jego Mistrz jest tutaj.
- Wstań.
- Tak panie. – Gość usiadł na kanapie, a dyrektor staną przy stoliku. – Jak się miewasz Mistrzu?
- Właśnie się obudziłem.
- Co...
- Ile przespałem w trumnie?
- Nie wiemy, kiedy usnąłeś, ale ostatni raz widziałem cię osiemset dwadzieścia lat temu.
- Osiemset dwadzieścia lat.
- Szukaliśmy wszędzie po tym, jak zniknąłeś, ale byliśmy zbyt niekompetentni, by cię znaleźć panie. Bardzo przeprasza.
Mistrz w jego słowach słyszał nie samą treść przeprosin co całą ukrytą winę, żal i smutek przepełniającą Frankensteina. A co najgorsze jego desperacje, by zrobić wszystko, co tylko zdoła, by więcej nie znikną.
- Spałem... Tak długo...
Jak mógł do tego dopuścić? Obiecał go chronić, by obaj nie musieli być już samotni. Zawiódł tak bardzo, że nie wie, czy choćby częściowa naprawa sytuacji będzie kiedykolwiek możliwa. Czy kiedyś uda mu się odzyskać porzucone zaufanie?
Frankenstein ofiarował mu napój.
- Nosi nazwę herbata.
Mistrz wypił bez wahania... Po tylu latach musi być zdezorientowany otoczeniem.
- Skopiowałeś język? Po tak długim śnie martwię się...
Frankenstein nawet teraz okazywał mu tyle dobroci i oddania, witając po latach. Stuleciach. Dobry człowiek jak on nie zasłużył na tak samolubnego pana.
- Nie mam żadnego problemu z mocami. Przyzwyczaiłem się jak zawsze.
- Dobrze słyszeć. – Zmartwienie nie opuszczało jednak jego twarzy.
- Portier był imponujący. – To miał być komplement, wyglądał naprawdę postawnie a do tego w całości to człowiek i nawet niewzmocniony. Jednak mógł wyrazić się nie precyzyjnie. Frankenstein po chwili dopiero przytakną, rozumiejąc przekaz. – Czy zacząłeś przewodzić specyficznemu rodowi, kiedy spałem? – Dopytywał delikatnie, nie byłby zły, jeżeli odpowiedź byłaby twierdząca.
- Nie panie. To miejsce nazywa się szkołą, nauczamy tu uczniów, którzy potem odchodzą swoimi drogami.
- Szkoła... Chciałbym dowiedzieć się więcej o obecnym świecie.
- Upewnię się, że nie będziesz miał żadnych problemów, by się dopasować.
