Od autora: Tekst wciąż pisany i wiecznie poprawiany. Jak na moje standardy AU, stanowczo za bardzo przekroczyłam granice OOC, za co mocno przepraszam i mam nadzieję, że nie będzie to zbytnio przeszkadzać w odbiorze. Wrzucam, żeby dać znać, że żyję i nawet coś tam piszę (szkoda, że nie magisterkę...). W mojej głowie roi się jeszcze od pomysłów na inne historie o moich ulubionych pairingach, osadzone w tej czasoprzestrzeni, ale ich powstanie w dużej mierze zależy to od Waszego odbioru i od tego, czy będę w stanie kiedykolwiek skończyć niniejszego fika.
Rozdział drugi w drodze.
Proszę o wytknięcie ewentualnych błędów, bo choć tekst sprawdzałam, jakieś babole mogły się uchować.
~.~
Kursor mrugał na ekranie, ucinając ledwo zaczęte zdanie w połowie i wzbudzając tym samym niewytłumaczalny niepokój. Zegar wskazywał kwadrans przed pierwszą.
Ludwig zdjął okulary i przetarł oczy. Napisanie tego referatu zabierało mu więcej czasu, niż przewidywał, a musiał skończyć go jeszcze tej nocy.
Przeciągnął się i wsunął okulary z powrotem na nos. Nienawidził zostawiać niczego na ostatnią chwilę, ale kolejny rok studiów na prestiżowej uczelni i niedawno podjęty staż w wydawnictwie coraz częściej wymagały zmiany poglądów. Liczba obowiązków i oczekiwań rosła, a czasu na ich spełnienie miał coraz mniej. Mimo to musiał robić to wszystko i to jak najlepiej. „To moja szansa, by osiągnąć coś w życiu", powtórzył w myślach po raz kolejny. Ponownie wbił spojrzenie w mrugający kursor.
Skupiony na pisaniu początkowo nie zarejestrował dzwonka do drzwi, który rozbrzmiał w cichym mieszkaniu. Dopiero chwilę później, gdy natarczywy dźwięk dotarł do jego mózgu, oderwał się od pracy z cichym przekleństwem.
- Kogo diabli niosą o tej porze? – mruknął, rzucając okulary na stos notatek przy komputerze i ruszając do drzwi. Spojrzał przez wizjer w ciemność i zmarszczył brwi, gdy z trudem rozpoznał stojącą po drugiej stronie postać.
- Wiesz, która jest godzina? – zapytał, otwierając drzwi i opierając się barkiem o futrynę. Gdy nie uzyskał odpowiedzi, westchnął lekko. – Co się stało, Feliciano?
Stojący przed nim chłopak skulił się, niemal chowając głowę w ramionach.
- Mój brat dziś wyjechał, a ja boję się spać sam w tamtym domu – powiedział cicho. Potem nagle poderwał głowę i spojrzał Ludwigowi w twarz. – Mogę u ciebie przenocować?
Przez umysł Ludwiga przemknęła myśl o niedokończonym referacie, jutrzejszym służbowym kursie w pracy i popołudniowym zaliczeniu z dodatkowego fakultetu. Był zmęczony i nie miał czasu niańczyć swojego dawnego sąsiada.
Sąsiada, któremu tydzień wcześniej zmarł dziadek, osoba zastępująca mu rodzica. Sąsiada, który od dziecka panicznie bał się zostać sam.
Ludwig westchnął i odsunął się od drzwi, robiąc przejście. Najwyżej wstanie jutro wcześniej i wtedy dokończy referat.
- Wchodź – powiedział. – Zaraz przygotuję ci miejsce do spania, a ty w tym czasie możesz iść do łazienki. I nie grzeb mi w papierach, są mi potrzebne do pracy – dodał jeszcze widząc, że Feliciano pochyla się nad zestawem grubych szarych kopert, ułożonych w równy stos na biurku.
- Co będziesz z nimi robić? – zapytał chłopak, gdy Ludwig przeszukiwał dużą szafę w korytarzu.
- Ja? Nic – odpowiedział i sapnął zadowolony, gdy udało mu się wyszarpnąć kartonowe pudło zza odkurzacza i mopa. Dobry humor zaraz prysł, gdy odkrył, że znajdujący się w kartonie materac złożony był byle jak. Będzie musiał przypomnieć swojemu bratu, by po wizytach przyjaciół składał go porządniej. – Ja tylko rozwożę dokumenty do filii w mieście i poza nim. Na razie robię za gońca, ale jeśli się sprawdzę, to mogą mnie przyjąć na pełny etat.
Feliciano mruknął coś potakująco, czytając wyświetlający się na ekranie komputera tekst. Szybko jednak stracił zainteresowanie. Chwycił leżące obok okulary i spojrzał przez nie.
- Bardzo dużo pracujesz – skomentował, patrząc na rozmazaną przez szkła sylwetkę, klęczącą przy pompce. Ludwig szybko zerknął na chłopaka, wyczuwając w nim dziwną zmianę, jakiś dziwny, niepojęty brak, ale zignorował to i wrócił do pracy. Tłoczone powietrze syczało cicho, gdy szybko i sprawnie nadmuchiwał materac.
- Nie mam innego wyjścia. Poczekaj, aż skończysz szkołę, też będziesz musiał – mruknął Ludwig w odpowiedzi. Nie miał siły na dalszą rozmowę. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo był zmęczony, a wciąż jeszcze musiał przygotować się na rano do pracy… Położył materac na podłodze obok swojego łóżka i podał Feliciano prześcieradło i koc.
- Możesz wziąć moją poduszkę, dam sobie radę bez niej – powiedział, sięgając do szafy po czystą koszulę i wieszając ją na oparciu krzesła. Zapisał pracę na dysku i wyłączył komputer, po czym ruszył w stronę drzwi. - Jeśli nie korzystasz z łazienki, to ja pójdę, a ty się już połóż. I uważaj, powietrze trochę schodzi. Nie kręć się za bardzo, jeśli nie chcesz obudzić się na podłodze.
Gdy wrócił spod prysznica, znalazł Feliciano w swoim łóżku.
- Mogę wiedzieć, co tam robisz? – zapytał, przeczesując dłonią wilgotne włosy. – Miałeś spać na materacu.
- Ale tam jest okropnie zimno, ciągnie od podłogi.
- Na komodzie masz drugi koc.
- Z materaca schodzi powietrze, nie umiem spać na takim miękkim.
Ludwig westchnął. Elektroniczny zegarek przy łóżku pokazywał kilka minut przed drugą. Jeśli zaraz się nie położy, to rano nie zdąży dokończyć referatu.
- Niech ci będzie – powiedział zrezygnowany, chwytając koc. – Ja się na nim prześpię.
- Dzięki – odpowiedział Feliciano. W ciemności zamajaczył cień jego uśmiechu, a Ludwig zmarszczył brwi.
Ten uśmiech. To właśnie tego brakowało dzisiejszego wieczoru, tego uśmiechu i beztroskiej paplaniny Feliciano, które zwykle towarzyszyły ich spotkaniom. Choć nie można się było temu dziwić: chłopak niedawno stracił bliską osobę, a jego jedyny krewny, starszy brat, zostawił go samego i wrócił do miasta, w którym pracował.
Obu braci wychowywał ich dziadek ze strony ojca. Nie była to najlepsza opieka, starszy mężczyzna uwielbiał hazard i dobrą zabawę, choć starał się troszczyć o chłopców jak mógł. Mieszkający wtedy po sąsiedzku Ludwig i jego brat Gilbert nieraz mieli okazję obserwować, jak stary Vargas biegał po ogrodzie za trzyletnim wówczas Feliciano lub jak wszelkimi sposobami starał się dotrzeć do zamkniętego w sobie, starszego o pięć lat Lovina. Mimo awantur i kłótni, prowokowanych głównie przez starszego z braci, a także częstych odwiedzin wierzycieli, ten stary człowiek próbował utrzymywać jedność w rodzinie, bo mieli tylko siebie.
A teraz go zabrakło.
To Feliciano znalazł nieprzytomnego dziadka pewnego dnia po powrocie ze szkoły. Lovino nie mieszkał już w ich domu, więc chłopak sam musiał wezwać pomoc. Mimo że udzielono jej dość szybko, udar, którego doznał stary Vargas, był zbyt rozległy, by udało się go uratować. Zmarł trzy dni później, zostawiając siedemnastolatka samego.
Ludwig przypomniał sobie, jak wracając pewnego dnia ze szkoły zauważył czteroletniego wówczas Feliciano, bawiącego się na miejskim placyku zabaw. Prawdopodobnie mający opiekować się nim Lovino zostawił uciążliwego młodszego brata w piaskownicy, a sam udał się gdzieś ze swoimi kolegami. Chłopczyk bawił się więc z kilkorgiem dzieci, nie zdając sobie sprawy z tego, że został porzucony, dopóki nie zrobiło się późno, a wszyscy nie zaczęli rozchodzić się do domów.
Dziesięcioletni Ludwig prawie zignorowałby sytuację i wrócił do domu, nie przejmując się młodszym chłopcem, gdyby ten nie zaczął płakać. Wołał do odchodzących dzieci, by do niego wróciły, próbował za nimi biec, ale przez swoje niezgrabne ruchy potknął się i upadł. Cały czas płakał i wołał, że nie chce zostawać sam.
Kilkoro zaniepokojonych samotnym chłopcem rodziców podeszło do Feliciano, próbując dowiedzieć się, gdzie jest jego mama. Wówczas pchnięty impulsem Ludwig stanął w wejściu na plac zabaw i powiedział głośno.
- Chodź, Feli. Zaprowadzę cię do domu.
Feliciano przestał na chwilę płakać, uśmiechnął się szeroko, a po chwili rozryczał się ponownie. Jednak posłusznie poszedł z Ludwigiem, nie wypuszczając jego ręki ze swojej małej piąstki. Ludwig do tej pory pamiętał, że lepiła się od smarków i piasku.
Od tamtej pory Feliciano uczepił się starszego kolegi, jak rzep psiego ogona, a Lovino, który tamtego dnia zebrał od dziadka solidną burę za pozostawienie młodszego brata bez opieki, znienawidził Ludwiga, czego nie omieszkał okazywać mu przy każdej możliwej okazji.
Sam Ludwig, choć nie bardzo wiedział dlaczego, obiecał sobie wówczas jedną rzecz: nigdy nie pozwoli, by Feliciano czuł się samotny i porzucony. Nie chciał nigdy dopuścić do tego, by ten mały chłopiec znowu patrzył, jak zostaje sam, zapłakany i zapomniany. Wszystko za ten jeden uśmiech, którym obdarzył go tamtego dnia na placu zabaw.
Dlatego też mimo koszmarnego zmęczenia i mnóstwa czekających go następnego dnia obowiązków, wpuścił go do swojego mieszkania o pierwszej w nocy i pozwolił mu spać w swoim łóżku. Czuł jego obecność w pokoju i powoli zapadał w sen.
- Ludwig?
I tyle by było w temacie spania.
- Ludwig, śpisz?
Łóżko skrzypnęło cicho, gdy chłopak przesunął się na jego brzeg i wychylił się lekko. Ludwig poczuł dłoń na swoim ramieniu, ale dalej twardo udawał głęboki sen. Może jak nie będzie reagować, Feliciano da sobie spokój.
- Hej, śpisz już? – Dłoń lekko nim potrząsnęła. Ludwig zgrzytnął zębami.
- Nie, nie śpię – odpowiedział. – Co się stało?
- Tak sobie myślę… - Feliciano urwał na chwilę, szukając odpowiednich słów. – Co byś zrobił, gdybyś wiedział, że niedługo umrzesz? – wyrzucił jednym tchem.
Ludwig otworzył oczy i wpatrzył się w ciemność. Jak bardzo śmierć dziadka musiała wstrząsnąć tym chłopakiem, że zadawał takie pytanie?
- Nikt nie wie, kiedy umrze – odpowiedział ostrożnie, ale Feliciano potrząsnął głową.
- Ale gdybyś wiedział?
Ludwig westchnął.
- Pewnie pozałatwiałbym swoje sprawy, spłacił długi, napisał testament… Może spełniłbym jakieś marzenia, jeśli miałbym tyle czasu.
- Jakie marzenia na przykład? – Feliciano nie dawał za wygraną.
Ludwig milczał przez chwilę. Jakie były jego marzenia? Nigdy właściwie się nad tym nie zastanawiał. Miał w życiu cele i do nich dążył. Czy to to samo, co marzenia?
- Hm… Pewnie to, o czym marzy większość ludzi, jakaś zagraniczna podróż, spędzenie czasu z rodziną, zadowolenie z pracy… Nie wiem, być szczęśliwym, konkretniej tego nie ujmę - przewrócił się na plecy i spojrzał spod zmarszczonych brwi na ledwo widoczną w mroku twarz przyjaciela. - Naprawdę nie możemy porozmawiać o tym jutro? Jestem zmęczony, muszę wcześnie wstać…
- Powiedziałbyś komuś, że go kochasz?
Feliciano wpatrywał się intensywnie w Ludwiga, czekając na odpowiedź. Ten jednak milczał, nieco zaskoczony tym pytaniem.
„Jesteś przecież dobrym dzieckiem, dasz sobie z tym radę", nieoczekiwanie usłyszał w głowie głos ojca i niemal się wzdrygnął. To była jedyna jego wypowiedź w całym ich rodzinnym życiu, którą można było wziąć za przejaw rodzicielskiej miłości. Ojciec nigdy nie powiedział swoim synom, że ich kocha, na pewno nie w tak bezpośredni sposób. Jakby wymówienie tych słów było dla niego za trudne, jakby wiązało się z jakimś niepojętym ciężarem, którego nie był w stanie unieść. Ale Ludwig właściwie tego od niego nie oczekiwał.
Nie od tego człowieka.
- Chyba tak – odpowiedział w końcu wymijająco. Widząc, że Feliciano zamyślił się po tych słowach, dodał. – Wszyscy kiedyś umrzemy, więc chyba prędzej czy później powinniśmy to powiedzieć. Może nawet prędzej niż później.
Chyba przesadził, Feliciano wyglądał, jakby te słowa go uderzyły. Może nie powinien był mówić o umieraniu. Albo w ogóle filozofować.
- Powinniśmy to powiedzieć? – zapytał chłopak, powoli wymawiając każde słowo, nie patrząc na Ludwiga, którego ta rozmowa coraz bardziej męczyła.
- Jeśli kogoś naprawdę kochamy, to tak. Tak mi się wydaje – odpowiedział trochę mniej pewnie. Powtarzał tylko usłyszane gdzieś utarte frazesy, a sam nie wiedział właściwie nic.
Bo skąd właściwie mógł to wiedzieć? Od ojca, który widział w swoich synach drogę do zrealizowania własnych niespełnionych ambicji? Czy od brata, który myślał jedynie o sobie, nieustannie próbując znaleźć swoje miejsce w świecie? Ludwig miał niewielu przyjaciół i nigdy się nie zakochał. Tak naprawdę go to nie interesowało.
- Idź już spać – powiedział w końcu, by uciąć rozmowę. Odwrócił się na bok, plecami do Feliciano. – Porozmawiamy jutro, jak już…
- Kocham cię.
Otworzył nagle oczy. Czyżby mu się przesłyszało? Przewrócił się na plecy, marszcząc brwi.
- Co takie… Uch! – sapnął, gdy Feliciano stoczył się z łóżka na dół, przygniatając go. Szczupłe ramiona objęły go za szyję, uniemożliwiając ruch, już i tak ograniczony przez zapadający się materac. Gdy Ludwig poczuł ciepłe palce na swoim karku, drgnął mimowolnie. – Zejdź ze mnie!
- Kocham cię – powtórzył chłopak. Jego ciepły oddech owionął twarz Ludwiga, który usilnie starał wyswobodzić się z uścisku, jednak bez skutku. – Od dawna cię kochałem.
Potem, podciągając się na łokciach, dotknął jego ust w delikatnym pocałunku.
Ciało Ludwiga szarpnęło się, targnięte odruchem. Chwycił chłopaka za ramiona i z całej siły odepchnął, niemal zrzucając go na podłogę. Wygrzebał się z sflaczałego materaca i wciąż wstrząśnięty przystanął przy drzwiach do pokoju, próbując się uspokoić.
To chyba jakiś żart. Mało śmieszny dowcip, urojony w zmęczonym umyśle pozbawionym snu.
- Ludwig, jesteś na mnie zły? - usłyszał za plecami i ton tego głosu go zelektryzował, potwierdzając jego najgorsze przypuszczenia.
To, co wydarzyło się przed chwilą, ten pocałunek i wyznanie, wszystko było prawdą.
- Nigdy więcej tego nie rób – powiedział, nie patrząc na Feliciano. – Zapomnij o tym wszystkim, a ja też zapomnę.
- Nie potrafię zapomnieć. – Zgrzytnęło trące o podłogę tworzywo materaca, gdy chłopak próbował z niego wstać. – Naprawdę cię kocham i…
- Przestań! – ryknął nagle Ludwig, odwracając się do Felciano. Ten, przestraszony nagłym wybuchem, opadł z powrotem na materac. Lęk, który wymalował się na jego twarzy, odrobinę otrzeźwił Ludwiga, który dodał już spokojniej. – Coś ci się musiało pomylić. Jesteśmy przyjaciółmi, mężczyznami. Coś takiego jest między nami niemożliwe, rozumiesz?
- Ale przecież to nie ma znaczenia…
- Dla mnie ma! – uniósł się ponownie. – Nienawidzę czegoś takiego, to wstrętne.
Feliciano pobladł. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się w Ludwiga pełne bólu, ale on to zignorował. Odwrócił się na pięcie i otworzył drzwi.
- Prześpię się na kanapie – rzucił jeszcze w progu. – Możesz spać na moim łóżku, ten materac jest do niczego. Porozmawiamy jutro.
Feliciano jeszcze raz poderwał się, próbując wstać, lecz miękki materiał krępował jego ruchy.
- Ludwig, proszę, nie… - zawołał i nagle urwał. Obaj jednak wiedzieli, jakie słowa prawie padły.
„Nie zostawiaj mnie".
Ludwig odepchnął od siebie myśl o zapłakanym chłopcu, patrzącym za odchodzącymi ludźmi. Musiał być stanowczy, Feliciano nie był już dzieckiem. I nie wszystko mogło mu być wybaczone jak dziecku.
Nim szczęknęły zamykane drzwi, z pokoju dało się jeszcze słyszeć cichy głos Feliciano.
- Przepraszam…
Ale na przeprosiny było już za późno.
Ludwig wolnym krokiem skierował się do łazienki. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, niemal natychmiast zgiął się w pół, zaciskając dłoń na ustach. Zaczął się intensywnie pocić, czuł, jak po skroni spływają mu drobne krople, a piżama przesiąka wilgocią. Klęknął na podłodze i podparł się wolną ręką, siłą woli powstrzymując falę nudności.
Znowu to wspomnienie. Obraz, który raz na zawsze chciał wyrzucić z pamięci, ale on dalej tkwił tam jak piętno wypalone na skórze.
Otwarte drzwi do sypialni w ich starym domu, dwóch nagich mężczyzn w zmiętej pościeli. Jeden z nich to ojciec, klęczy z twarzą wciśniętą w poduszkę. Do jego uniesionych bioder przywiera ten drugi, zmysłowo się o niego ocierając i gładząc pośladki. Ojciec ciężko dyszy, w powietrzu czuć napięcie, ciężkie, oślizgłe, duszące.
Obcy odwraca głowę i zauważa ośmioletniego Ludwiga. Uśmiecha się do niego szeroko, tak szeroko, jak oczy tego zdumionego i przestraszonego dziecka, zbyt przerażonego, by uciec, zbyt zafascynowanego, by odwrócić wzrok.
A potem nagle przyciąga do siebie biodra ojca. Zduszony przez poduszkę krzyk nie zagłusza odgłosu zderzającej się mokrej skóry. Dźwięk się powtarza. I jeszcze raz, i jeszcze…
Obcy nie odrywa spojrzenia od Ludwiga, jakby czekał, aż ten zacznie krzyczeć. I Ludwig zaczyna. Otwiera usta, ale nie może wydobyć z siebie głosu.
Nagle zapada ciemność, czuje, jak ktoś go odciąga, byle dalej od tego powtarzającego się obrzydliwego dźwięku, od tego groteskowego uśmiechu.
- Nie bój się, nic ci nie grozi. Nikt nie zrobi ci krzywdy – słyszy nad sobą głos brata. Gilbert wyprowadza go z domu na ulicę, do znanych codziennych odgłosów i zwyczajnych widoków. Czochra Ludwigowi włosy w namiastce pocieszającego gestu. – To, co robił ojciec, było wstrętne, prawda? Ohydne. Powinieneś o tym zapomnieć.
- To dlatego mama odeszła?
Pytanie pada po długiej chwili, w której Ludwig walczy z atakiem duszności. Gilbert trzyma go wtedy mocno, przyciskając do siebie uspokajająco, tuląc po raz pierwszy i ostatni. Słysząc pytanie smutnieje. Ma tylko dwanaście lat, nie wie.
- On nie jest normalny – odpowiada w końcu tak, jak mu się wydaje. – Dlatego odeszła.
Piętnaście lat później, leżąc na zimnych kafelkach łazienkowej podłogi, pozbawiony snu Ludwig wpatrywał się w sufit. Odtwarzał w umyśle okropne wspomnienie raz po raz, niemal się torturując, by ostatecznie pozostać z głosem Gilberta, odbijającym się echem w jego głowie.
„On nie jest normalny".
Co powinien teraz zrobić? Jeden nienormalny człowiek zniszczył mu życie. Nie chciał, by to się powtórzyło, ale nie chciał też, by Feliciano znowu płakał. Był w końcu jego najbliższym przyjacielem.
Jedynym, którego posiadał.
Wstał, wziął prysznic i się ubrał. Do świtu zostało niewiele czasu, skończy więc referat i przygotuje śniadanie. Załatwi swoje sprawy w pracy i na uczelni, a potem porozmawia z Feliciano. Wytłumaczy mu, że chłopak się pomylił. Był młody, mógł źle zrozumieć. Mógł nie wiedzieć, że to, co ich łączy nigdy nie będzie niczym więcej niż przyjacielską więzią. Że powinien o tym zapomnieć.
I wtedy wszystko się ułoży.
Policjant kierujący ruchem zatrzymał jego samochód i machnął na niego, by zawrócił i skierował się w jedną z bocznych uliczek. Ludwig zgrzytnął zębami. Kręcił się w tej okolicy już blisko godzinę, liczne objazdy były zakorkowane, a w służbowym aucie padła klimatyzacja. Ciepłe czerwcowe południe i nerwowa atmosfera na drodze wystarczały, by go zdenerwować.
Gdzieś w centrum miał miejsce poważny wypadek, który zablokował główną przelotówkę, a wiele z podrzędnych uliczek zamknięto. Pozostałe były albo jednokierunkowe, albo tak zakorkowane, że przebicie się nimi na drugi koniec miasta zajęłoby cały dzień. A Ludwig nie miał całego dnia.
Po raz kolejny odezwała się jego komórka. Musiał dzwonić jego zwierzchnik, zdenerwowany tym, że Ludwig się spóźnia. Materiały konferencyjne, które przewoził z filii w sąsiednim mieście, powinny być już dawno dostarczone, ale akurat tego dnia ruch uliczny w połowie miasta musiał zostać sparaliżowany.
Ludwig zerknął na komórkę i zacisnął wargi. Na wyświetlaczu wibrującego telefonu mrugało imię Feliciano. Dzwonił do niego kolejny już raz, a Ludwig ponownie go ignorował. Wiedział, że chłopak chciał porozmawiać o tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru, ale on teraz był w pracy i nie mógł odebrać.
Odepchnął od siebie nagłe wyrzuty sumienia. To nieprawda, że nie mógł. Po prostu nie chciał. Nie potrafił teraz z nim rozmawiać, mając w pamięci nieoczekiwane wyznanie chłopaka. I nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie w stanie.
Rano nie zdążyli sobie nic wyjaśnić. Ludwig wcześnie wychodził, a Feliciano znany był z tego, że późno wstaje. Spał jeszcze, gdy jego przyjaciel zajrzał do pokoju, zastając go zwiniętego w kłębek na sflaczałym materacu.
- Mówiłem, żebyś spał na moim łóżku – mruknął Ludwig zauważając, że na komodzie wciąż leżał zapasowy koc, mimo że wcześniej Feliciano skarżył się na chłód ciągnący od podłogi. Mężczyzna westchnął, sięgnął po koc, chcąc okryć nim chłopaka, i zamarł w pół ruchu.
A co, jeśli on to znowu źle odczyta? Czy Ludwig będzie musiał teraz przemyśleć każdy gest, nim go wykona? Czy możliwe będzie pozostanie w dawnych stosunkach, bez obawy i męczącej ostrożności?
Cofnął rękę i spojrzał na skulonego chłopaka. W zapadniętym materacu wyglądał jak dziecko w kołysce. Ale nie był już dzieckiem i nie było powrotu do przeszłości.
Właśnie dlatego ignorował teraz połączenia od Feliciano. Bo się bał, że ich relacja nie będzie już taka sama, dopóki chłopak nie zda sobie sprawy z tego, że był w błędzie. A jeśli przez jakiś czas nie będą się ze sobą kontaktować, to szybciej to sobie uświadomi.
Telefon zadzwonił znowu. Tym razem był to szef, który kolejny raz nerwowo go popędzał pytając, gdzie jest i jak długo zajmie mu dojazd do głównej siedziby firmy. Ludwig tylko zacisnął zęby, zmuszając się do skupienia na pracy. Sprawą z Feliciano zajmie się później. Włączył kierunkowskaz, decydując się na przejazd okrężną, mniej uczęszczaną drogą.
Prawie godzinę później był na miejscu, biegiem wpadając do biurowca. Wyczekująca przy wejściu sekretarka porwała niesione przez niego dokumenty i bez słowa podziękowania popędziła do wind. Zasapany Ludwig oparł się o blat portierni, a siedząca za nim starsza pani spojrzała na niego ze współczuciem.
- Zagoniony pan, co? – powiedziała, kiwając głową. – Ciężka praca, nawet chwili wytchnienia nie ma. Ile ma pan lat?
Ludwig spojrzał na nią niepewny, czy do niego skierowała pytanie.
- Dwadzieścia trzy – odpowiedział w końcu, czując na sobie jej wyczekujące spojrzenie.
- Taki młody! – zawołała. – Jeszcze się pan nabiega. Praca nie zając, szkoda życia. Mój syn jest niewiele starszy od pana, a przez zapracowanie…
Ludwig już miał grzecznie jej przerwać, gdy od wind nagle ktoś krzyknął.
- Ej ty, stażysta! Podejdź no szybko!
Młody mężczyzna o jasnych włosach machał do niego ponaglająco. Ludwig kiwnął tylko przepraszająco do kobiety i ruszył w stronę wind.
- Jak dużo wiesz o rynku wydawniczym? – zapytał mężczyzna bez wstępów. Ludwig zamrugał, zaskoczony pytaniem.
- Staram się być na bieżąco – odpowiedział powoli. – W końcu chciałbym tu kiedyś pracować...
- Świetnie! – przerwał mężczyzna i wcisnął mu plik dokumentów, które trzymał w ręku. – Zapoznaj się z nimi, zaraz będziesz miał okazję wystąpić na konferencji.
- Ale…
- Żadnych ale! To dla ciebie doskonała okazja, by zabłysnąć. Później poświadczę za ciebie w kadrach, mam tam niezłe chody. Zobaczysz, będzie dobrze. – Odwrócił się i machnął do stojącej w oddali grupki mężczyzn. – Załatwione! Ten się nada!
- Nie rozumiem, o co chodzi – powiedział Ludwig, spoglądając na dokumenty. Nagłówek jednego z nich mówił coś bardzo ogólnego o zapotrzebowaniu na produkt i oczekiwaniach klientów.
- Potrzebujemy asystenta przy przedstawianiu danych na dzisiejszym zebraniu w naszym dziale, a mój współpracownik, który zwykle się tym zajmuje, jest chory – odpowiedział blondyn cierpliwie, jakby tłumaczył coś dziecku. – Masz teraz czas, prawda?
- Jeśli mój zwierzchnik nie zleci mi kolejnego kursu, to raczej tak.
- Kto jest twoim zwierzchnikiem? – Gdy uzyskał odpowiedź, zawołał do swoich towarzyszy. – Eduard, skontaktuj się ze Zwinglim. Powiedz mu, że potrzebujemy jego stażysty u nas na dziale, tak na trzy godziny. – Następnie zwrócił się jeszcze raz do Ludwiga. – Jak się nazywasz?
- Ludwig Beilschmidt.
- W takim razie witaj na dziale promocji. Jestem Alfred. – Potrząsnął energicznie ręką Ludwiga i ruszył w stronę pozostałych mężczyzn, pozostawiając go w oszołomieniu. – Bądź za piętnaście minut w sali konferencyjnej na piątym piętrze. To twoja życiowa szansa.
Ludwig przez chwilę wpatrywał się w drzwi windy, za którymi zniknął ten dziwny mężczyzna, potem nagle potrząsnął głową i zerknął na zegarek. Piętnaście minut to niewiele, by przeczytać te wszystkie dokumenty. Jeśli teraz się nimi zajmie, może zdąży je chociaż pobieżnie przejrzeć.
Zawibrowała jego komórka. Przekonany, że to szef dzwoni, by mu nawymyślać za pakowanie się tam, gdzie nie powinien, od razu odebrał. Jednak nigdy nie spodziewał się, że usłyszy ten głos.
- Dlaczego nie odbierasz telefonu, ty cholerny idioto!
- Cześć, Lovino – odpowiedział Ludwig, trochę zaniepokojony tym telefonem. Dlaczego akurat on do niego dzwoni? Czyżby dowiedział się o tym, co wczoraj zaszło? Całkiem możliwe, że Feliciano wyżalił się bratu, który teraz postanowił telefonicznie wygarnąć Ludwigowi, co myśli o całej sprawie. Fatalnie. – Nie wiedziałem, że masz mój numer.
- Oczywiście, że mam. Mój brat ciągle za tobą łazi, więc to konieczne, bym mógł się z tobą skontaktować w razie czego. I nie zmieniaj tematu, nie dzwonię do ciebie po to, żeby ci się tłumaczyć!
- A więc po co dzwonisz? – zapytał Ludwig, zerkając na zegarek. Miał coraz mniej czasu do konferencji i zaczynał się denerwować, a rozmowa z Lovinem wcale niczego mu nie ułatwiała.
- Żeby się dowiedzieć, dlaczego nie odbierasz telefonu, mówiłem przecież!
- Lovino, jestem teraz w pracy, mogę zadzwonić do ciebie po południu? – W duchu Ludwig lekko odetchnął. A więc nic nie wie o wyznaniu Feliciano. – Nie mogę teraz rozmawiać.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Ty wstrętny, nieczuły draniu – syknął w końcu Lovino, co niemal od razu zaalarmowało Ludwiga. – Feliciano wydzwaniał do ciebie po pomoc, a ty…
Ludwig poczuł, jak jego ciało sztywnieje.
- Co mu się stało? – zapytał, czując dziwną suchość w ustach.
- Teraz się interesujesz?
- Powiesz mi czy nie?
Lovino przez chwilę milczał. Gdy odezwał się ponownie, jego głos był bezbarwny.
- Dziś w szkole poczuł się bardzo źle. Chciał, żeby ktoś zabrał go do domu, ale ty nie odbierałeś od niego telefonów. Potem zadzwonił do mnie, ale nie było mnie w mieście. Obiecałem mu, że przyjadę najszybciej, jak to możliwe, a do tego czasu któryś z kolegów miał zaprowadzić go do lekarza. Wtedy stracił przytomność.
Ludwig próbował sobie przypomnieć kondycję Feliciano z poprzedniego dnia. Wyglądał na zdrowego, choć nieco przygnębionego, co akurat było zrozumiałe. Rano zostawił dla chłopaka śniadanie, więc raczej nie wyszedł do szkoły głodny.
Chyba że był tak przejęty odrzuceniem, że nic nie zjadł i dlatego zasłabł.
Ludwig szybko odepchnął wyrzuty sumienia. To nie jego wina, nie może ciągle niańczyć Feliciano. Przecież nie był już dzieckiem.
- Gdzie jest teraz? – zapytał jeszcze.
- Zabrali go do szpitala. Już odzyskał przytomność, widziałem się z nim przed chwilą. Masz szczęście, że nic mu się nie stało, bo inaczej…
Jedna z wind otworzyła się i wychylił się z niej jakiś mężczyzna o wyglądzie typowego biurowego gryzipiórka. Rozejrzał się po hallu i zauważył Ludwiga.
- Pan Beilschmidt? – zapytał. – Szukają pana na dziale promocji.
Ludwig uniósł rękę na znak, że rozumie, i wskazał palcem na telefon. Mężczyzna kiwnął głową i przytrzymał windę.
- Lovino, muszę kończyć – powiedział Ludwig, zbierając dokumenty. Nie zdążył się przygotować i już to wystarczająco go denerwowało. – Zajrzę do niego dziś wieczorem, dobra?
- Ty okropny… - Nagle urwał, zmieniając zdanie. – Zresztą, rób jak chcesz. Ale z Feliciano dziś się nie zobaczysz. Zabieram go do siebie.
- Co takiego?
Gryzipiórek w windzie wykonał jakiś niecierpliwy gest. Ludwig machnął na niego ręką.
- Nie mogę go zostawić samego, jest nieletni – tłumaczył Lovino. – Poza tym u mnie będzie miał lepszą opiekę. Skoro praca jest dla ciebie ważniejsza niż on, to wal się.
Po tych słowach się rozłączył.
Ludwig chciał wybrać numer do Feliciano, ale jedno spojrzenie na wyczekującego w windzie mężczyznę kazało mu zmienić zdanie. Jak wcześniej powiedział Alfred, to była jego szansa. Z Feliciano porozmawia później, jak już będzie po wszystkim.
Ale nie porozmawiał. Feliciano nie odbierał telefonów, a w domu, w którym do tej pory mieszkał, Ludwig nie zastał nikogo. Chłopak wyjechał i z jakiegoś powodu unikał kontaktu z Beilschmidtem. Ludwig też bardzo szybko przestał się starać.
W końcu takiej sytuacji pragnął. Chciał, by obaj nabrali dystansu do siebie, by Feliciano wybił sobie głupoty z głowy. I choć sumienie nie dawało mu spokoju, to z biegiem czasu coraz bardziej zapominał o całej sprawie.
Na swojej pierwszej konferencji wykazał się niezwykłymi umiejętnościami i wiedzą, szybko więc otrzymał propozycję pracy na pełen etat, jak tylko skończy staż i studia. Choć może dział promocji nie był szczytem jego marzeń, to cieszył się, że mu się udało. Wkrótce porwał go wir nowych obowiązków w zupełnie innym świecie, przez co coraz mniej czasu miał na rozmyślanie o Feliciano i jego losie. Wiedział tylko, że mieszkał on z bratem i miał się dobrze, i tyle mu wystarczało.
Do czasu pewnej afery, która miała miejsce pięć lat później.
