Gdyby wiedział, że jego strach powróci, nigdy by jej nie pokochał. A może jednak nie? Doskonale pamiętał to uczucie, kiedy jej delikatne dłonie dotykały jego rozpalonego gorączką ciała. Kiedy zimne szkło fiolki z lekarstwem dotknęły jego warg, a jego wyobraźnia postawiła mu przed oczami jej usta. Doskonale.

Bał się teraz. Kiedy krew powoli przesiąkała warstwy ubrań Hermiony, kiedy jej oczy szukały pociechy w jego twarzy. Ale ona jednocześnie się uśmiechała, a jaj mina mówiła: jest dobrze, już dobrze. Mimo to, on się bał.

Severus chciał żałować tych paru lat, które spędzili razem. Chciał móc zapytać, po jaką cholerę ją pokochał. Ale nie umiał, bo to byłoby kłamstwo.

Kochał ją, kochał jak wariat, choć nie pokazywał tego zewnętrznie. Kochał ją za jej doskonałość, która teraz gasła, odchodziła, tonęła w morzu krwi.

A sprawy uciekali. Oddalali się, byli już daleko, ale Severus nie chciał iść za nimi. Nie szukał zemsty. Patrzył na Hermionę i teraz to on szukał w niej pociechy. I znalazł, gdzieś głęboko w jej oczach, to zapewnienie, że spotkają się jeszcze raz, kiedyś, po drugiej stronie nieba.

Była doskonała. Teraz to widział i czuł całym sobą. Ona. Jego Hermiona. Zamilkła i skamieniała w swej doskonałości.

Severus pochylił głowę, nie uronił jednak łzy. Ona by tego nie chciała. Chciałaby jego szczęścia. Była doskonała.