Deszcz. Pamiętała, kiedy ostatni raz szła w deszczu, czując się oszukaną, zranioną, z totalnym mentlikiem w głowie, nie mając pojęcia co myśleć o tym co zaszło wcześniej... Teraz szła w deszczu zraniona, pusta, tak jakby ktoś wyrwał jej serce i na jej oczach je podeptał. Spojrzała na swoje dłonie. Krew zdążyły już zmyć krople deszczu.

Boże… Dlaczego? Dlaczego?

Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła krzyczeć w niebo, a deszcz stał się słony.

Pamiętała, ten błysk w jego oczach, słodkie pocałunki, to jak, potrafił ją rozśmieszyć, nawet, kiedy sądziła, że nie potrafi się śmiać. To jak tańczył z nią, to jak poranne słońce rozjaśniało jego błękitną skórę, kiedy budziła się nad ranem nie mogąc zasnąć. Wystarczyło, że przytuliła się do niego i cały świat przestawał istnieć. To jak uśmiechał się nawet, kiedy ranny i wykończony stawał w jej drzwiach z kawą i mówił, że ją kocha. To jak w każdy czwartek znajdowała żonkila na swoim biurku w pracy…

Już nigdy nie znajdzie żółtego żonkila na swoim biurku…

Nawet nie zauważyła kiedy dotarła na górę i wciąż mokra zwinęła się w pozycję embrionalną, wtulając twarz w jego poduszę, błagając świat by to był tylko zły sen. By obudzić się i znaleźć go obok siebie, bawiącego się kosmykiem jej włosów. Zobaczyć te jego zielone oczy…

Łkając zasnęła. A w swym śnie, znów byli razem…


Megamocny nie należy do mnie, a szkoda.

Pisząc to sluchalam Edyty Bartosiewicz - Ostatni (Zatańcz ze mną).