Czołem, kochani! Po dłuższej przerwie, w czasie której regenerowałam mózg (i poczucie polskiej stylistyki ;)), wracam do Was z nowym tłumaczeniem :) Głównymi bohaterami są w nim znowu Harry i Remus, ale będzie też sporo Severusa, w dodatku całkiem kanonicznego, więc mam nadzieję, że każdy z Was znajdzie w tym fanfiku coś dla siebie.
Opowiadanie miało być docelowo pierwszą częścią trylogii, jednak autorka gdzieś w trakcie pisania i publikowania części drugiej najwyraźniej straciła serce do tej historii, ponieważ do tej pory pozostaje ona niedokończona, nad czym bardzo ubolewam. Część pierwsza jest jednak jak najbardziej zamkniętą całością, więc nie widzę przeciwwskazań, by zapoznać z nią polskich czytelników :) Składa się z czterdziestu siedmiu rozdziałów i to dość obszernych, przynajmniej z mojego punktu widzenia (więc od razu uprzedzam, że fabuła będzie potrzebowała nieco czasu, by się rozkręcić :)), a że bardzo mi zależy, by przekład był jak najlepszy i najbardziej przystępny w odbiorze, nie chciałabym w tym momencie deklarować konkretnego harmonogramu publikacji kolejnych części. Zakładam, że aktualki będą się odbywać nie rzadziej, niż raz na dwa tygodnie, ale w praktyce wszystko zależy od czasu i weny (i tego, czy ta historia komukolwiek przypadnie do gustu, oczywiście ;)). Od razu zaznaczam, że nie mam w zwyczaju jakoś wyjątkowo skupiać się w moich tłumaczeniach na dosłownym przekładzie tekstu angielskiego; na pierwszym miejscu stawiam przede wszystkim przekład poprawny stylistycznie, a jeśli moja stylistyka gryzie się czasem z dosłownym znaczeniem tekstu oryginalnego, to niestety oryginalny tekst przegrywa :D Nigdy jednak nie są to ingerencje na tyle duże, by w jakikolwiek sposób zmieniać sens oryginału, więc myślę, że nikomu nie powinno to przeszkadzać.
Z związku z tym, że część druga trylogii nie została dokończona, postanowiłam również zrezygnować z uwzględnienia w moim przekładzie pełnego tytułu tego fanfika - Making History - The Fate of One. Stanowi on odniesienie do fabuły całej trylogii, a że z całą trylogią nie możemy się zapoznać, uważam ten dodatek za zbędny.
Na koniec jeszcze mała uwaga dotycząca tego opowiadania: pojawia się w nim (niemal epizodycznie, ale jednak) OC, czyli brat Remusa Lupina – Janus :) Osobiście uważam, że autorka wykreowała jego postać rewelacyjnie (zresztą nie tylko w Making History, ale również w Hunting the Traitor, który jest swego rodzaju alternatywą dla przedstawionej tu wizji świata HP), ale czuję się w obowiązku uprzedzić Was o nim – ostatecznie nie wszyscy lubią OC.
Uff, koniec ogłoszeń parafialnych! Teraz jeszcze tylko małe wprowadzenie w fabułę i przechodzimy do meritum :D Jak zawsze życzę Wam miłej lektury!
Autor: FairyTale
Tytuł oryginału: Making History (1) – The Fate of One
Link do oryginału: s/2119855/1/Making-History-1-The-Fate-of-One
Zgoda na tłumaczenie: Niestety nie otrzymałam żadnej odpowiedzi na maila z prośbą o zgodę na przekład tego fanfika - zakładam więc, że opowiadanie to jest już autorce na tyle obojętne, że nie ma nic przeciwko moim planom tłumaczeniowym.
Wprowadzenie:
Po smutnym finale „Zakonu Feniksa" każdy stara się na swój sposób uporać z tym, co się wydarzyło – ale okoliczności nie dają wiele czasu na zadumę i refleksje. Rozpoczyna się wojna i Zakon musi zmierzyć się z niemal niewykonalnym zadaniem powstrzymania Voldemorta, nim będzie za późno. Los czarodziejskiego świata jest o wiele ważniejszy, niż problemy osobiste... ale problemy osobiste nigdy nie pytają, czy mogą pojawić się akurat w danym momencie. Przeszłość Remusa niespodziewanie daje o sobie znać i mężczyzna absolutnie nie jest gotowy, by się z nią zmierzyć. Stawką jest jego życie, ale nie istnieje nic, co mogłoby go uratować – jeśli nie liczyć jednej, bardzo niebezpiecznej rzeczy. Osobą, która może uratować Remusa, jest ktoś, kto wolałby nie budzić duchów swojej własnej przeszłości – Severus Snape.
W sprawy Remusa wtrąca się Harry; ma ku temu swoje powody, a jego pobudki są słuszne, jednak jego działania sprowadzają na obu mężczyzn śmiertelne niebezpieczeństwo. To, co nieopatrznie wprowadza w ruch, musi zostać dokończone – ale nikt nie zna ceny, jaką przyjdzie za to zapłacić. Odpowiedzi na pytania Harry może uzyskać tylko w jednym miejscu, w miejscu, którego miał nadzieję już nigdy więcej nie ujrzeć – Komnacie Śmierci w Departamencie Tajemnic. To właśnie tam musi się udać, by uratować życie bliskiej mu osobie... ale może tam również stracić kogoś innego, równie mu bliskiego.
1. Powrót do Rzeczywistości
Remus Lupin siedział w swoim pokoju na Grimmauld Place i wpatrywał się w ścianę; było to jego główne zajęcie przez ostatnie dwa tygodnie.
Określenie „jego pokój" nie było właściwie do końca słuszne – mężczyzna wprowadził się do niego zaledwie kilka tygodni temu. Wcześniej ta sypialnia należała do jego przyjaciela, Syriusza... aż do zeszłego miesiąca, kiedy to, westchnął Remus w duchu, Syriusz wpadł za tę cholerną Zasłonę.
Kiedy zginął.
Lupin przygryzł wargi, by powstrzymać emocje, które chciały wydrzeć się krzykiem z jego ciała, i przesunął fotel, na którym właśnie siedział, w kierunku okna, by wyjrzeć na zalaną letnim słońcem londyńską ulicę.
Pozostali członkowie Zakonu Feniksa byli na dole, prawdopodobnie w kuchni, i zapewne dyskutowali na temat kolejnego planu mającego na celu próbę powstrzymania Voldemorta. Jeszcze niedawno Remus byłby tam z nimi. Powinien być z nimi. Po śmierci Syriusza dosłownie rzucił się w wir pracy; robił wszystko, by nie myśleć zbyt wiele o tym, co się stało. Podczas ostatniego tygodnia lekcji w Hogwarcie, gdy zaklęcia ochronne wokół zamku wciąż zapewniały Harry'emu bezpieczeństwo, Lupin niemal całkowicie wyrzucił z głowy zarówno chłopca, jak i swojego zmarłego przyjaciela. W nocy nie był w stanie spać dłużej niż trzy, cztery godziny, więc większość czasu spędzał opracowując plany działania, analizując przechwycone listy i zaszyfrowane wiadomości, tłumacząc dokumenty albo nawiązując i utrzymując kontakty z sojusznikami Dumbledore'a w całej Wielkiej Brytanii. Pozostali członkowie Zakonu zdawali sobie oczywiście sprawę z tego, jak mało śpi i jak dużo pracuje, ale Remus stanowczo podziękował za wszelkie propozycje uwarzenia dla niego eliksiru nasennego; korzystał z nich po pierwszym upadku Voldemorta i przekonał się, że chociaż gwarantują długi sen, bardzo ciężko jest je potem odstawić. Poza tym nie chronią przed koszmarami – po prostu odsuwają je, by powróciły w pełni, kiedy człowiek nie używa już eliksiru.
Widząc to, już nikt z wyjątkiem Albusa Dumbledore'a nie ośmielał się rozmawiać z Remusem o sprawach nie związanych z działalnością Zakonu, a kiedy stary dyrektor delikatnie poprosił go, by nie przepracowywał się tak bardzo i pomyślał o swoim zdrowiu, poniósł jedną z nielicznych w swoim życiu kompletnych porażek. Dumbledore kierował się troską, o tak – ale nie rozumiał.
W końcu, po tygodniu odsuwania od siebie ponurej myśli, że jego najlepszy przyjaciel zginął i to zupełnie niepotrzebnie, po bezpiecznym odesłaniu Harry'ego do Surrey i zrobieniu wszystkiego, co możliwe, by syn Jamesa był traktowany choć nieco lepiej, niż w poprzednich latach, rzeczywistość uderzyła w Remusa niczym obuch.
Pełnia księżyca wypadła dwa dni po rozmowie Remusa i pozostałych członków Zakonu z Dursley'ami i Lupin, tak jak zazwyczaj, spędził ją zamknięty w piwnicy swojego małego, zapuszczonego domku, zabezpieczonego zarówno ręcznie, jak i zaklęciami. Niestety Severus Snape nie miał w tym miesiącu czasu, by uwarzyć Wywar Tojadowy – zbyt dużo innych zobowiązań, zbyt dużo zebrań i wezwań, zbyt dużo pracy nad kolejnym planem Zakonu. Remus zapewnił tych, którzy troszczyli się o niego na tyle, by zaniepokoić się tą sytuacją, że spędzenie pełni bez eliksiru to dla niego żaden problem. Sam również był o tym przekonany; ostatecznie przeżył niezliczoną ilość transformacji bez gorzkiego wywaru Snape'a – jedna więcej go nie zabije.
Tak mu się wydawało.
Remus był w stanie odsunąć od siebie myśli o śmierci Syriusza i pozostające bez odpowiedzi pytanie, kto jest za nią odpowiedzialny, ale Lunatyk tego nie potrafił; wilkołak czuł, że jego towarzysz tym razem odszedł na dobre, i przez całą noc szalał z rozpaczy – a że nie miał przy sobie nic, na czym mógłby wyładować swoją wściekłość, wyładował ją na samym sobie.
Gdyby Dumbledore nie pomyślał o tym, by zabrać ze sobą panią Pomfrey, kiedy przybył nad ranem do chatki by sprawdzić, czy wszystko w porządku, Remus nie przeżyłby tej pełni; mimo to potrzeba było połączonych wysiłków pielęgniarki i potężnego czarodzieja, by utrzymać go przy życiu. Lupin nie był pewien, czy jest im za to wdzięczny, czy wręcz przeciwnie.
Od tej pory Remus, gdy w końcu doszedł do siebie, spędzał większość czasu na ponurych rozmyślaniach w dawnej sypialni Syriusza. Jego fizyczna regeneracja trwała dość długo i chociaż Poppy wczoraj rano oficjalnie uznała, że jest już zdrowy, Remus wciąż czuł się strasznie słaby, o wiele bardziej, niż zazwyczaj tydzień po pełni. Nie podzielił się jednak tą informacją z pielęgniarką; chciała dobrze, ale ostatnią rzeczą, której teraz potrzebował, była jej irytująca, okraszona tysiącem uwag krzątanina wokół niego.
Pozostali Zakonnicy próbowali kilkakrotnie przebić się przez mur jego zobojętnienia i zainteresować go czymś, jednak bez skutku – a że na rozwiązanie czekało wiele ważniejszych spraw, niż troska o pogrążonego w depresji wilkołaka, w końcu pozostawili Remusa sam na sam z jego rozmyślaniami i nie próbowali więcej zaangażować go w nie cierpiące zwłoki sprawy.
Lupin wiedział, że powinien czuć się winny za swoją postawę; wiedział, że jego doświadczenie i zdolności mogły się okazać nieocenione przy przeprowadzaniu pewnych niezbędnych badań, ale nie był w stanie wykrzesać z siebie choćby odrobiny zainteresowania.
A próbował; próbował, ale szybko zorientował się, że za cokolwiek by się nie zabrał, nie był już w stanie odsunąć od siebie myśli o śmierci Syriusza i wydarzeniach, które ją poprzedziły. Te obrazy wciąż przelatywały przed oczami jego wyobraźni i coraz głębiej wpychały w depresję, bez względu na to, czym się zajmował. Myślenie o czymkolwiek innym było po prostu zbyt bolesne, a poza tym – jeśli Remus miał być ze sobą zupełnie szczery – nie był pewien, czy wciąż jeszcze widzi sens w pracy Zakonu.
Jeszcze miesiąc temu taka myśl nie przyszłaby mu nawet do głowy, ale śmierć Syriusza pozbawiła wagi wszystkie cele, do których dążył. Jaki sens miało uwolnienie świata od tyranii Voldemorta, skoro Remus wiedział, że nie uwolni go to od jego własnego piekła? Jaki sens miało ustanowienie nowego, bezpiecznego ładu dla czarodziejskiej społeczności, jeżeli Remus wiedział, że nie skorzysta z tego ani on, ani tym bardziej Syriusz? Mężczyzna wiedział, że to samolubne myśli, ale uznał, że po latach troski o większe rzeczy, latach stawiania potrzeb innych przed własnymi, zasłużył na to, by być samolubnym.
Remus wiedział, że Syriusz nie poddałby się w ten sposób; ale Syriusz był na tyle bezmyślny, by drwić z Bellatrix, kiedy powinien skupić się na zaklęciach ochronnych.
James również by się nie poddał. Nie, nie on – nie złoty chłopak James Potter, który bez namysłu poświęcił swoje życie dla nikłej nadziei, że w ten sposób ocali żonę i syna. Ale James był pierwszym z nich, który odszedł, i odszedł jako męczennik, nie mając okazji poznać bólu, jaki towarzyszy tym, którzy pozostają przy życiu. James nie wiedział, że każdy człowiek ma swój próg cierpienia i że jego przekroczenie rani duszę w sposób, którego nie można już wyleczyć.
Takie myśli krążyły w głowie Remusa niejednokrotnie w ciągu ostatniego tygodnia – z pewnością częściej, niż myśli o Harry'm i jego samopoczuciu. Lupin nie miał pojęcia, jak chłopiec sobie radzi; nie otrzymał od niego żadnej wiadomości, odkąd rozstali się na King's Cross. Z pewnością listy, które Harry obiecał pisać, by informować Zakon o swoim położeniu, przychodziły regularnie, w przeciwnym razie na pewno by się o tym dowiedział. Ale Remus nigdy nie zapytał, co zawierają te wiadomości i czy Harry radzi sobie z tym, co przydarzyło się jemu i Syriuszowi – tak naprawdę wcale go to nie interesowało. Za każdym razem, gdy jego myśli wędrowały ku chłopcu, Remus nie mógł opanować uczucia, że cokolwiek Harry teraz przeżywa, zasłużył na to. Oczywiście Lupin beształ się za te refleksje i czuł wyrzuty sumienia z ich powodu; tak naprawdę wiedział, że Harry nie jest odpowiedzialny za śmierć Syriusza i że to, co wydarzyło się tego dnia w Departamencie Tajemnic, wynikało z troski chłopca o jego ojca chrzestnego i chęci uchronienia go przed cierpieniem. Owszem, Harry postąpił lekkomyślnie, postąpił zupełnie niewłaściwie i trafił prosto w pułapkę Voldemorta, ale działał w dobrej wierze. Gdyby Zakon i Dumbldeore nie mieli przed nim tylu tajemnic, być może wszystko potoczyłoby się inaczej. Remus wiedział, że nie powinien obarczać Harry'ego winą, ale mimo to cichy głos w jego głowie szeptał, że ten jeden raz Harry powinien był pomyśleć, zanim zaczął działać.
Remus westchnął i potarł wierzch prawej dłoni lewą jakby chcąc ją rozgrzać. Może powinien skończyć te ponure rozmyślania, zejść na dół i sprawdzić, czy nie znajdzie się coś, czym mógłby się zająć? Jakieś mało ważne zadanie, które chociaż na chwilę pozwoliłoby mu zapomnieć o tym wszystkim; coś, co zmęczyłoby go na tyle, by znów mógł spać – i być może odgoniło nawiedzające go we śnie koszmary.
Kiedy tak się zastanawiał, jego czuły słuch wychwycił odgłos kroków na drugim piętrze. Oprócz niego nikt tu nie rezydował, więc najwidoczniej ktoś znów podjął próbę przemówienia mu do rozsądku. Remus usłyszał specyficzne kroki przeplatane uderzeniami drewna o parkiet i odgadł, że tym razem zamierzał go odwiedzić Szalonooki Moody. Cóż, to na pewno będzie coś nowego; do tej pory każdy – Molly, Artur, Albus, Tonks i Kingsley – próbował go przekonać do zmiany postępowania w inny sposób.
Remus bez ruchu nasłuchiwał, jak kroki zbliżają się i w końcu zatrzymują przed drzwiami. Nie rozległo się jednak pukanie. Remus mógł bez trudu wyobrazić sobie Moody'ego spoglądającego swoim magicznym okiem przez drewno.
- Możesz równie dobrze wejść, Alastorze.
Drzwi natychmiast się otworzyły i pojawiła się w nich nieco przygarbiona postać Szalonookiego. Auror zmierzył wzrokiem Remusa od stóp do głów, po czym westchnął i oparł się o framugę.
- Wyglądasz jak jedno wielkie nieszczęście, chłopcze.
Lupin nawet na niego nie spojrzał.
- Czy ja dobrze słyszę, że to ty nazywasz mnie „chłopcem"? Założę się, że co najmniej połowa części twojego ciała jest młodsza ode mnie.
Moody zaśmiał się; to był niski, grzmiący dźwięk, po trosze krzepiący, po trosze przerażający.
- No proszę, czyżby moje stare uszy mnie myliły? Czyżby to dowcip wyleciał właśnie z ust Remusa Lupina? Niech no tylko Kingsley się o tym dowie!
Remus wzruszył ramionami i wreszcie odwrócił wzrok od widoku za oknem.
- Tak naprawdę to była pełna desperacji próba wyrażenia rozczarowania i złości na świat w ogóle, a ciebie w szczególe, ale możesz ją potraktować jako dowcip, jeśli poprawi ci to humor. Czego chcesz, Alastorze?
- Otrzymaliśmy przed chwilą wiadomość przez sieć Fiuu i myślę, że powinieneś się z nią zapoznać.
Remus pokręcił głową, zanim auror zdążył powiedzieć cokolwiek więcej. Mniejsza z tym, że sam chciał przed chwilą znaleźć sobie jakieś zajęcie – nie chciał, żeby członkowie Zakonu pomyśleli, że znów stał się dawnym Remusem Lupinem – ten mężczyzna zniknął, kiedy Syriusz wpadł za Zasłonę, i zabrał ze sobą każdy punkt odniesienia.
- Nie, Alastorze; bez względu na to, o co chodzi, wyślijcie kogoś innego. Nie jestem jeszcze gotowy na coś takiego.
- Chodzi o Pottera.
Brwi Remusa uniosły się z zainteresowaniem po raz pierwszy od trzech tygodni.
- Co z nim?
- Arabella Figg mówi, że parę minut temu uaktywniły się niektóre z rzuconych na niego zaklęć alarmowych, co oznacza, że bariery ochronne wokół Privet Drive zostały naruszone.
Serce Lupina zaczęło bić tak szybko, że nie był w stanie się uspokoić, a gardło ścisnęło boleśnie. Proszę, nie Harry. Nie on też.
- Atak?
Moody pokręcił głową.
- Nie. Dziwne jest to, że bariery zostały najprawdopodobniej naruszone od wewnątrz, a to by znaczyło, że Potter sam je opuścił.
- Czy ktoś widział, jak je opuszcza? I co z Arabellą, w końcu to ona miała go pilnować, mam rację?
- Tak, ale wiesz przecież, że nie może obserwować domu dwadzieścia cztery godziny na dobę. Kiedy wróciła do mieszkania z cotygodniowych zakupów alarm już był włączony, a gdy zadzwoniła do drzwi Dursley'ów, nikt jej nie otworzył.
Remus opadł na fotel i z ulgą wzruszył ramionami.
- Chyba nie zamartwiacie się tylko dlatego, że nikt nie otwiera drzwi? Przecież mogli na przykład wyjechać na jednodniową wycieczkę. A może Harry potrzebował po prostu świeżego powietrza – czy to jest zabronione? Dajcie chłopakowi trochę luzu, w imię Merlina! Nie możecie przez całe wakacje trzymać go w domu i jego najbliższej okolicy, bez względu na to, czy jest Harrym Potterem, czy nie. Skoro pisze listy, tak jak go prosiliśmy, i nie donosi w nich o niczym niepokojącym, czemu aż tak wyprowadza was z równowagi, że przez jeden dzień nie ma go na Privet Drive? Co mam według ciebie zrobić, przeszukać za nim całe Little Whinging?
Moody obserwował Remusa swoim prawdziwym okiem; magiczne obróciło się do wnętrza czaszki i obserwowało pewnie gnoma na poddaszu albo coś innego.
- Dumbledore rzucił na chłopaka zaklęcie śledzące na początku wakacji, tak dla pewności. Potter oczywiście o niczym nie wie.
Remus wywrócił oczami.
- No to chyba dobrze, prawda? Świetny pomysł! Po prostu podążcie za magicznym śladem, a znajdziecie go; nawet uczeń drugiego roku byłby w stanie to zrobić. Pomyśleliście o tym?
Moody skinął głową; jego twarz przybrała surowy wyraz i nagle Remus pomyślał, że coś musi być bardzo nie tak, a on tylko traci cenny czas na złośliwości.
- O co chodzi, Alastorze?
- Arabella już kilka razy mówiła Dumbledore'owi, że widziała chłopaka i że nie wyglądał wtedy najlepiej, wbrew temu, co pisał w listach, więc kiedy zniknął, pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, było wyśledzenie go tak, jak nauczył ją tego Albus.
Remus zmarszczył brwi.
- I gdzie jest Harry?
- W szpitalu Little Whinging.
Uścisk w gardle Lupina wrócił ze zdwojoną siłą, a żołądek omal nie wywrócił się na lewą stronę.
- Może chodzi o jego wuja lub ciotkę? Albo o kuzyna; przecież to nie musi znaczyć, że coś się stało akurat jemu.
Moody przytaknął powoli i Remus wiedział, że stary auror wierzy w te słowa nie bardziej, niż on sam.
- Nie, nie musi. Ale tak czy inaczej Arabella właśnie ciebie prosi o przybycie do Surrey. Kingsley przygotował świstoklik – jest już nastawiony i gotowy.
Remus kiwnął głową, pomyślał przez chwilę i w końcu wstał z fotela.
- W porządku, sprawdzę to.
- Wiedziałem, że tak powiesz. Jak już dowiesz się, co się stało, najlepiej będzie, jak zdasz nam raport, żebyśmy wiedzieli, co robić dalej; jeśli sprawa jest poważna, trzeba będzie powiadomić Dumbledore'a.
Remus zmarszczył brwi.
- Albus jeszcze nie wie? Myślałem, że to do niego w pierwszej kolejności docierają wszystkie alarmy.
- Owszem, ale dziś od samego rana przebywa na – przedłużającym się, swoją drogą – spotkaniu z ministrem Knotem, a z tego, co widać, Knot zaostrzył ostatnio środki zachowania prywatności; kilka razy próbowaliśmy się skontaktować z Dumbledore'm, ale nam na to nie pozwolili. Jeśli jednak okaże się to konieczne, to po twoim powrocie Kingsley aportuje się do Ministerstwa.
Moody kiwnął Remusowi głową i obaj mężczyźni wyszli z pokoju, po czym skierowali się na dół do kuchni, mijając po drodze – na szczęście milczący – portret matki Syriusza. Odkąd dowiedziała się, że jej syn nie żyje, wprost promieniała szczęściem; Remus zastanawiał się już, czy nie usunąć jej na dobre za pomocą benzyny i paczki zapałek, ale na razie nie wprowadził jeszcze swojego planu w życie – nie chciał przecież sprowadzić pożaru na Kwaterę Główną, prawda?
W końcu dotarli do kuchni, gdzie wysoka, barczysta postać Kingsley'a Shacklebolta opierała się o stół, a obok niego leżała gumowa rękawica. Mężczyzna spojrzał na nich, gdy weszli, i na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Patrzcie, kto w końcu postanowił opuścić swój pokój na poddaszu! Czyżby tapeta przestała się poruszać?
Remus nie odpowiedział; zdawał sobie sprawę, że lekki ton Alastora i Kingsley'a maskował tylko ich troskę i strach o to, dlaczego Harry wylądował w szpitalu, choć ich motywy były mniej osobiste, niż jego własne. Harry był jednak jedyną nadzieją – jedynym sposobem – na pokonanie Voldemorta, Lupin nie mógł mieć do nich pretensji o to, że boją się, iż ta nadzieja może zostać zniszczona. Ostatnimi czasy szanse na wygraną z Tomem Riddle i bez tego wydawały się nikłe. Kingsley wskazał różdżką leżącą na stole rękawicę.
- Twój świstoklik, zwarty i gotowy. Wystarczy, że go dotkniesz, a za pięć sekund będziesz na miejscu.
Remus kiwnął głową.
- Dokąd mnie zabierze?
- Jeśli nic nie pokręciłem, prosto na jedną z cichych dróżek po drugiej stronie ulicy od szpitala.
- A jeśli pokręciłeś? - skrzywił się Lupin. Kingsley wzruszył ramionami i znów uśmiechnął się szeroko.
- Do Nepalu albo, jeśli będziesz miał wyjątkowe szczęście, Korei Południowej. Tak czy inaczej będzie to miła odmiana po wpatrywaniu się w okno całymi dniami.
Remus pokręcił głową i podszedł do stołu.
- Wrócę do was jak tylko dowiem się, co się dzieje z Harry'm - zwrócił się do towarzyszy, po czym sięgnął po rękawicę.
- Powodzenia, Remus.
Zanim Lupin zdążył odpowiedzieć, poczuł szarpnięcie w okolicy pępka i świat rozmazał mu się przed oczyma.
