Rozdział I - Preludium do bitwy

Wojna trwała od dobrych dwóch miesięcy, a żadna ze stron nie zamierzała się poddać w takim momencie.

Co do niej doprowadziło? Jak to się stało, że pierwszy kontakt ludzkości z inną inteligentną rasą w galaktyce przerodził się w walkę, której już teraz straty można było liczyć w setkach trupów, zarówno żołnierzy jak i cywili.

Wszystko zaczęło się od niewyobrażalnego odkrycia na jednej z marsjańskich placówek. Ziemskim naukowcom, którzy tam pracowali, udało się odkryć ruiny jakiejś prastarej inteligentnej rasy. Jak się później okazało, były to pozostałości po Proteanach - jednych z najbardziej rozwiniętych technologicznie istot, które kiedykolwiek żyły w naszej galaktyce, lecz które obecnie były tylko wspomnieniem przeszłości.

Dzięki tym znaleziskom ludzie zaczęli dowiadywać się nowych rzeczy zarówno o swoim Układzie Słonecznym, jak i całej Drodze Mlecznej. Wiedza ta pozwoliła im na odnalezienie Przekaźnika Charona - jednego z wielu przekaźników masy, które stworzyli Proteanie, a które pozwalały na podróże między różnymi układami planetarnymi.

Po sukcesie pierwszych ekspedycji, ludzie zaczęli wyruszać w coraz dalsze zakątki galaktyki, w poszukiwaniu nowych terytoriów do zamieszkania. Wiedzeni ciekawością, aktywowali kolejne, napotkane przekaźniki.

W taki sposób docieramy do roku 2157, w którym ludzkie działania zostają zauważone przez rasę turian, znanej szczególnie ze swoich zdolności militarnych. Ziemscy badacze, próbowali aktywować niedawno znaleziony Przekaźnik 314, nie wiedząc o tym, że jest to niezgodne z prawem Cytadeli.

Czym była Cytadela?

Otóż była ona siedzibą Rady, najwyższego autorytetu galaktyki, która miała za zadanie rozstrzygać międzyrasowe spory oraz utrzymać porządek i prawo w tej części wszechświata. Jak łatwo się domyślić, ponieważ ludzie nie mieli pojęcia o istnieniu takiej organizacji, nie wiedzieli o ustanowionych przez nią przepisach.

Wracając więc do Przekaźnika 314. Ludzcy badacze podjęli próby aktywowania wspomnianego przekaźnika, a turianie, jako jedna z ras wchodząca w skład Rady Cytadeli, byli zobowiązani do egzekwowania galaktycznego prawa.

Niestety zamiast negocjować i zwrócić uwagę, turianie postanowili otworzyć ogień do ludzkiej ekspedycji. Jednemu z ziemskich okrętów udało się uciec z miejsca ataku, co pozwoliło na ostrzeżenie Przymierza o czyhającym niebezpieczeństwie. Ludzkie stowarzyszenie wysłało w odwecie więcej swoich jednostek, które zniszczyły obcy statek, a ten incydent w dość krótkim czasie przerodził się w otwartą wojnę.

Wojnę, która z każdym kolejnym dniem, pochłaniała kolejne istnienia.

Shepard szła ciemnym korytarzem, w kierunku centrum dowodzenia. Dosłownie minutę wcześniej z megafonów doszła do niej informacja o natychmiastowych przygotowaniach, do kolejnego natarcia na flotę nieprzyjaciela. Dlatego, aby nie tracić czasu, od razu poszła na miejsce spotkania, po kolejne rozkazy. Wiedziała, że jako pilot myśliwca, będzie leciała wraz z innymi na przedzie formacji, a przynajmniej tak na razie przypuszczała.

Korytarz, który przemierzała, rozwidlał się we dwie strony. Shepard ruszyła w prawą odnogę, by po kilku minutach marszu, znaleźć się u celu. Pokój, w którym przebywała, mógł spokojnie pomieścić kilkadziesiąt osób, nadal zostawiając wystarczającą ilość miejsca do swobodnego przemieszczania.

Kobieta rozejrzała się po pokoju i zauważyła, że pod jedną ze ścian znajdowała się już grupka ludzi, która żywo o czymś dyskutowała. Jane podeszła do nich, przywitała się i dołączyła do rozmowy.

- Słyszeliście o ataku na Shanxi? - jeden z mężczyzn rozejrzał się po twarzach zgromadzonych i kontynuował. - Nasi nieźle tam oberwali.

- Tak, też o tym słyszałam - odpowiedziała pilotka, której imienia Shepard nie mogła sobie przypomnieć.

- Podobno głodowali przez dobry czas, tylko po to by ostatecznie się poddać - w głosie żołnierza, było słychać nutę pogardy. Shepard chciała mu coś odpowiedzieć, jednak uprzedził ją ktoś inny.

- A ty co byś zrobił w takiej sytuacji, co? Pozwolił swoim ludziom na bezsensowną walkę, której zakończenia wszyscy jesteśmy świadomi? Bo ja nie… - młoda kobieta, szturchnęła go w ramię, lecz dalszej kłótni przeszkodziło przybycie jednego z oficerów.

W pokoju pojawił się mężczyzna w średnim wieku, jego włosy zaczynały już siwieć z powodu nadmiernego stresu. Pomimo tego jego krok był pewny, a postawa budziła respekt każdego ze zgromadzonych żołnierzy. Oficer podszedł do mównicy i położył na niej kilka plików kartek. Zapewne były to plany ich następnego natarcia.

Mężczyzna zaczął przeglądać notatki, czekając aż wszyscy wezwani stawią się na miejscu. Minęło kilkanaście minut, kiedy pomieszczenie wypełniło się kolejnymi żołnierzami. W końcu gdy drzwi zamknęły się po raz kolejny, admirał rozejrzał się po swoich ludziach i zaczął przemowę:

- Słuchajcie mnie uważnie, bo nie zamierzam się powtarzać! Wraz z innymi oficerami opracowaliśmy nowy plan ataku, który w założeniu ma nam pozwolić na przedostanie się na jedną z stacji przejętych przez turian. Pewnie o niej już słyszeliście, ale i tak muszę wam to powiedzieć. Naszym głównym celem będzie kolonia Shanxi.

Najpierw jednak musimy oczyścić drogę naszym żołnierzom, by dać im szansę na przedostanie się do niej. Dlatego wraz z całą piątą i szóstą flotą ruszymy prosto na Genuę. Sąsiaduje ona bezpośrednio z Shanxi, a podróż między nimi nie powinna zająć nam więcej niż kilka godzin. Niestety niewiele o niej wiemy. Nasi zwiadowcy meldują, że prawie w całości jest porośnięta gęstą dżunglą. W jej atmosferze znajduje się tlen, jednak niech was to nie zwodzi.

Nie jest ona zbyt przyjazna. Przez połowę roku panuje na niej monsun, który znacząco przeszkadza w podróżowaniu po niej, możecie mieć też problemy z komunikacją - admirał szybko wyjaśnił jak zmienne warunki pogodowe, a zwłaszcza potężne sztormy, zakłócają przesyłanie sygnałów dźwiękowych.

Na nasze nieszczęście, trzy miesiące temu zaczęła się najcięższa faza monsunu. Więc spodziewajcie się, że pogoda może zmieniać się z dnia na dzień. Baza turiańskiej floty znajduje się na północnej części planety, tak wynika ze zdjęć satelitarnych wykonanych przez szpiegów.

Po jej zniszczeniu, wszystkie jednostki mają powrócić do okrętów transportowych i eskortować je aż do samej kolonii - admirał odetchnął i rozejrzał się po zebranych. Po chwili kontynuował dalej - A więc jeśli wiecie już co zamierzamy zrobić to teraz przejdźmy do samego ataku.

W tym samym momencie na ścianie za oficerem pokazał się rozkład sił i umiejscowienie jednostek wroga.

- Na czele naszego natarcia znajdzie się eskadra myśliwców, prowadzona przez Dreschera, Smitha i Shepard - w sercu kobiety, pojawiła się duma, z powodu zaufania jakim został obdarzona. - Wraz ze swoimi pilotami - tu zwrócił się bezpośrednio do nich - będziecie mieli za zadanie rozpocząć masowy atak na turiańskie okręty, zmuszając ich tym samym do rozproszenia formacji - Shepard zwracałą uwagę na każde słowo admirała.

W kolejnych zdaniach dowódca poinformował pozostałe formacje o ich rolach i pozycjach, jakie miały obrać. Kiedy każdy z pilotów został poinstruowany i zapoznany z planem, oficer nakazał rozejść się zgromadzonym i przygotować do walki, która miała rozpocząć się równo za cztery godziny.

Shepard ruszyła w stronę stołówki, aby zjeść coś przed atakiem. Nie lubiła walczyć z pustym żołądkiem, zresztą jak większość jej towarzyszy. Po tym jak się najadła, postanowiła iść do kajut załogi i odpocząć wraz z innymi pilotami, którzy mieli wyruszyć dziś do boju. Położyła się na swoim skromnym łóżku i przysłuchiwała się prowadzonym rozmowom, tak minęło jej te kilka godzin.

Piętnaście minut przed ustaloną godziną w bazie Przymierza panowała wrzawa. Każdy z pilotów i żołnierzy żwawo zmierzał w stronę swojego okrętu. W powietrzu rozchodziły się krzyki dowódców oraz dźwięki krótkich komunikatów.

Shepard szła w stronę hangaru myśliwców, myśląc przy tym, czy aby niczego nie zapomniała wziąć ze sobą. Po raz kolejny dotknęła swojego pistoletu, przypiętego do uda. Chociaż jej misja nie przewidywała opuszczenia maszyny to zamierzała zabezpieczyć się w razie niespodziewanych wypadków.

Kobieta weszła do pomieszczenia, w którym znajdowały się dziesiątki statków i ruszyła w kierunku swojego pojazdu. Gdy była na miejscu, jej oczom ukazał się piękny, czarno-srebrny myśliwiec - jej osobista chluba. Na jednym z jego skrzydeł znajdowały się liczne czerwone kreski, każda symbolizująca zniszczony pojazd nieprzyjaciela.

Obok maszyny znajdował się jeden z inżynierów. Podszedł on do Shepard i poinformował ją, że maszyna przeszła przegląd i jest gotowa, by ruszyć na akcję. Dziewczyna uścisnęła dłoń mężczyźnie i podeszła do kokpitu. Otworzyła właz, usiadła na fotelu pilota, uruchomiła system wspomagający lot. Założyła słuchawki i czekała już tylko na rozkaz ataku.

Minęła chwila, potem kolejna, gdy usłyszała wyraźną wiadomość: przygotować się, star za minutę. Z megafonów zaczęło brzmieć odliczanie:

Pięćdziesiąt dziewięć, pięćdziesiąt osiem, pięćdziesiąt siedem...

Shepard jeszcze raz przejrzała wszystkie systemy. Pewna tego, że wszystko jest w stu procentach sprawne, postanowiła uruchomić silniki i czekać, emocje buzowały w niej, jednak jej myśli były spokojne i poukładane.

Dwadzieścia trzy, dwadzieścia dwa...

Kolejne liczby wydobywały się z głośników, a pilotka nie mogła doczekać się kiedy wreszcie znajdzie się w przestrzeni kosmicznej. Nic ją tak nie denerwowało jak bezczynne oczekiwanie na nieuniknione.

Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden…

I ruszyła, a wraz z nią reszta pilotów. Zapowiadała się, że przez najbliższy czas nie będzie mogła narzekać na nudę.

Garrus znajdował się w sali treningowej, gdzie kolejny dzień z rzędu miał sparing z jednym ze swoich towarzyszy. Wszystko nadzorował jeden z podoficerów, który pilnował, by walki były na tyle bezpieczne, by nie spowodować u nikogo, żadnej poważnej kontuzji.

Inne rasy tego nie rozumiały, ale dla turian nie było nic bardziej rozluźniającego i relaksującego niż dobra, wymagająca walka. Jego przeciwnik choć dobry, nie potrafił zadać mu żadnego ciosu, którego Garrus nie mógłby sparować lub uniknąć.

Ciągłe treningi spowodowały, że stał się niezwykle zwinny i szybki, nawet jak na turiańskie standardy. Rywal ruszył na niego, licząc na to, że będzie w stanie go przewrócić, jednak tak jak w przypadku poprzednich ruchów, skończył się on tylko unikiem i kontratakiem z przeciwnej strony.

Jak się okazało ostatnim, gdyż podoficer po tym ruchu zarządził przerwanie walki, ogłaszając zwycięstwo Garrusa. Po tej informacji turianin podszedł do pokonanego i podał mu rękę, z której tamten chętnie skorzystał. Po chwili obaj znaleźli się w przyjacielskim uścisku.

- Niezła walka.

- Tak, niczego sobie - odpowiedział Garrus. - Twój atak z powietrza był dość niespodziewany i gdyby nie odrobina szczęścia to kto wie - uśmiechnął się. - Jeszcze trochę takich treningów i czuję, że będę wkrótce musiał pogodzić się z pierwszą od dawna porażką - zaśmiał się, a jego towarzysz także odpowiedział śmiechem.

- Twoja skromność jest zadziwiająca. Pomimo wygranych kilkudziesięciu pojedynków, widzę, że woda sodowa nie uderzyła ci jeszcze do głowy. Chociaż to pewnie kwestia kilku następnych walk. - Na jego twarzy zagościł uśmiech - Powtórka pojutrze? - turianin podszedł do jednego ze stołków i wziął ręcznik, którym przetarł kark.

- Przecież wiesz, że ci nie odmówię - po tych słowach się rozstali i każdy z nich, ruszył w swoją stronę. Garrus miał dobry humor. Od kilku dni w bazie panował względny spokój, a wolny czas umilał sobie kolejnymi sparingami. Choć wiedział, że większość załogi nie ma z nim szans w bezpośrednim starciu, to nie chełpił się tym. Nie tak go wychowano. Skromność i honor - to były cechy dobrego turianina, a on chciał być za takiego postrzegany.

Garrus znajdował się w połowie drogi do swojej kwatery, gdy nagle z głośników zaczął dobiegać głośny alarm. Po długości sygnałów łatwo domyślił się co on oznacza, jakiś wrogi okręt właśnie zmierzał w ich stronę.

Nie zastanawiając się, pobiegł czym prędzej do swojego pokoju. Kiedy tam się tylko znalazł szybko przebrał się w mundur, wziął ze sobą swój szczęśliwy karabin i ruszył prosto w kierunku hangaru. Jeśli ktoś właśnie atakował ich bazę, to on czym prędzej musiał znaleźć się w swoim myśliwcu.

Shepard udało się zniszczyć już dwie wrogie jednostki, zapowiadało się, że kolekcja pasków na skrzydle jej maszyny ponownie się powiększy. Kobieta zręcznie manewrowała pomiędzy kolejnymi maszynami wrogów. Musiała za wszelką cenę odwracać uwagę nieprzyjaciela od niszczycieli przymierza, których zadaniem było zniszczenie stacji. Zamierzała ruszyć w kierunku jednej z rozproszonych jednostek kiedy tuż nad jej prawym skrzydłem zobaczyła laserowy pocisk, który minął jej statek zaledwie o kilka centymetrów.

Domyśliła się, że w euforii spowodowanej kolejnymi zestrzeleniami, nie zwróciła wystarczającej uwagi na otoczenie i jeden z wrogich statków musiał znajdować się właśnie za nią.

Przez jej głowę przeszła myśl, że jeśli ten turiański myśliwiec zamierzał ją zestrzelić, to będzie musiał się bardzo, bardzo postarać. Zaczęła od prostego zwodu w prawo, a potem było już tylko lepiej.

Garrus od dobrych kilkudziesięciu sekund siedział na ogonie jednego z wrogich statków, jednak tamten zręcznie unikał jego strzałów. Turianin był pod dużym wrażeniem umiejętności przeciwnika, jednak wiedział, że to tylko kwestia czasu, aż uda mu się zestrzelić ziemski myśliwiec.

Pomimo tego, że tuż za nią znajdował się ciągle ten sam statek, Shepard nadal miała pełną kontrolę nad pojazdem i z łatwością unikała kolejne strzały. Mogła tak latać i latać bez końca, ale jej uwagę przykuł jeden ze okrętów przymierza, w którego kierunku zmierzały właśnie dwa myśliwce nieprzyjaciela. Widziała, że nikt inny nie zwrócił na nie uwagi i mogą okazać się one problemem, jeżeli nikt ich nie powstrzyma.

Miała świadomość, że w jej obecnej pozycji jest to bardzo ryzykowna akcja, ale sumienie nie pozwalało jej na bezczynne przyglądanie się, jak jeden z sojuszniczych niszczycieli jest bezkarnie ostrzeliwany.

Kobieta zrobiła dwa ostre zwody, które na chwilę pozwoliły jej oddalić się od śledzącego ją myśliwca. Po chwili przed jej celownikiem znalazł się jeden ze statków wroga, wystarczyła jedna salwa by zniszczyć jeden z celi. Druga z maszyn, gdy tylko zorientowała się co spotkało jej towarzysza, zawróciła i ruszyła w stronę reszty turiańskiej floty.

Chwila zwycięstwa trwała jednak krótko, gdyż jej ogon powrócił jeszcze bardziej zdeterminowany by ją dopaść.

Ten pilot był naprawdę świetny - ta myśl nie chciała opuścić głowy Garrusa, za żadną cenę. Już od dawna nie widział nikogo, kto poruszałby się myśliwcem z taką gracją, będąc przy tym jednocześnie tak szybkim i nieprzewidywalnym.

To tylko powodowało, że turianin nie mógł odpuścić tak łakomego kąsku. Musiał być tym, który zestrzeli nieuchwytny statek wroga.

Wiatr pojawił się znikąd i momentalnie zmienił kierunek toru lotu Shepard. Na jedną krótką chwilę straciła panowanie nad myśliwcem, zarzuciło ją na prawo, co zmusiło kobietę, do obrania innej drogi ucieczki. Turiański myśliwiec zdawał się nie zwracać uwagę na zmianę wiatru. Prawdopodobnie był na to przygotowany.

Niebo zaczęło ciemnieć, a wicher zaczął przybierać na sile. Wokół jej samolotu zaczęły pojawiać się coraz to większe chmury, niechybnie zwiastujące nadejście burzy.

Nie minęłą minuta i kobieta zaczęła mieć probemy z orientacją, pędziła prosto przed siebie, a wróg nie opuszczał jej ani na chwilę. Shepard wiedziała, że oddala się od właściwej bitwy, ale pogoda - zwłaszcza wiatr - nie pozwalała jej zawrócić. Wykonanie tego manewru w takich warunkach mogło okazać się dla niej śmiertelne.

Postanowiła zrobić coś innego. Mając świadomość, że ryzykuje własne życie, wleciała prosto w najgęstszom z burzowych chmur, błagając by w jeszcze gorszych warunkach turianin wreszcie stracił ją z oczu i zostawił w spokoju.

Zanim jednak zdążyła zniknąć wśród grzmotów i wichury poczuła, że jej myśliwiec został trafiony. Po chwili usłyszała kolejne strzały, a statek zaczął gwałtownie tracić wysokość. Shepard leciała teraz prosto w dół, na nieprzyjemne spotkanie z ziemią. Cały kokpit wypełniały głośne dźwięki awaryjne. W całej kabinie było czuć zapach dymu.

Nie wyglądało to najlepiej. Shepard próbowała jeszcze jakoś wymanewrować samolotem, ale uszkodzenia były zbyt poważne, a sama maszyna straciła za dużo mocy. Kobieta wiedziała, że tym razem jej limit szczęścia się wyczerpał. Przed samym upadkiem, mając świadomość, że nic nie jest już w stanie zrobić, zamknęła oczy gotowa stawić czoła śmierci.

Serce Garrusa na moment zalała fala dumy i spełnienia, po wyczerpującym pościgu wreszcie dogonił samolot ziemianina i posłał mu niszczycielską salwę laserów. Ludzki myśliwiec zaczął dymić, by po chwili runąć prosto na spotkanie z ziemią.

Jednak chwila radości nie trwała długo. Wśród wiatru i chmur turianin dostrzegł ogromny, ognisty wybuch z kierunku, w którym znajdowała się jego baza.

Nie chciał uwierzyć w to, że ludzkiej flocie udało się zniszczyć posterunek, jednak wszystko na to wskazywało. Garrus zamierzał zawrócić w stronę eksplozji, kiedy poczuł uderzenie. Obok kokpitu, pojawiła się potężna błyskawica, która trafiła prosto w prawy silnik myśliwca. Chwilę później spadał on w stronę ziemi, zresztą tak samo jak cała maszyna.

Turianin starał się ustabilizować lot, na tyle by mógł bezpiecznie wylądować, ale warunki mu na to nie pozwalały. Garrus zmierzał w kierunku gąszczu drzew, wiedząc, że mogą to być ostatnie chwile jego życia.