To mój pierwszy fanfik, dlatego czuję się trochę niepewnie, pozwalając mu opuścić bezpieczne schronienie w moim telefonie i publikując go tutaj. Bardzo chętnie przyjmę Waszą krytykę i uwagi. Z góry przepraszam za wszelakie błędy i OOC-owość postaci.
Grudzień, 2004
Wysoki, przeraźliwie chudy mężczyzna chwiejnym krokiem podszedł do młodej kobiety siedzącej w starym, zniszczonym fotelu. Delikatnie, jakby z wahaniem, położył dłoń na jej ramieniu. Kobieta odłożyła książkę na prawy podłokietnik (lewego brakowało) i zaznaczyła stronę kawałkiem zdartej tapicerki. Westchnęła, czując drżenie dłoni na swoim ramieniu.
- Próbowałeś złamać klątwę. Znowu.
Odpowiedziało jej milczenie.
- Jak bardzo źle tym razem? - wyszeptała.
- Jak widać. - wycedził przez zęby.
Kobieta powstrzymała kolejne westchnienie i chwyciła drżącą dłoń mężczyzny. Pomogła mu wyplątać palce ze swoich włosów i pociągnęła za sobą. Mężczyzna poszedł posłusznie, gasząc palcami świecę na stoliku. Kurz w pokoju zawirował w półmroku, nadając zagraconemu pomieszczeniu upiorny wygląd. W całym domu zapadła wszechogarniająca cisza, przerywana jedynie splątanym rytmem dwóch przyspieszonych oddechów.
Sierpień, 2004
Znużony długą ucieczką śmierciożerca zacisnął resztką sił drżące dłonie na rączce miotły. Wciąż nie wierząc własnemu szczęściu, obniżył gwałtownie lot, celując w jeden z portali. Portali! Kto spodziewałby się kilkunastu portali w środku mugolskiego miasta?! Być może jest nas więcej, myślał gorączkowo, ściskając kurczowo, śliskimi od potu dłońmi, złoty, grawerowany uchwyt starego Nimbusa. Być może są jeszcze potężni czarodzieje wspierający naszą sprawę, może któryś z nich postawił te portale celowo. Nadzieja, jakiej nie czuł od sześciu lat, odkąd Czarny Pan zginął pod Hogwartem, ścisnęła jego wysuszone gardło. O tak, twórca tych portali byłby godzien miana nowego Czarnego Pana. Szum mioteł i trzask zaklęć, ciskanych w jego kierunku, zbliżał się gwałtownie. Zignorował portale, za którymi znajdowali się ludzie. Byli zbyt blisko, kolizja byłaby nieunikniona. Zamiast tego skierował się ku pięknej, kwiecistej łące, skąpanej w promieniach popołudniowego słońca. Na koniec zdążył jeszcze rzucić w kierunku goniących go postaci lśniący, czarny przedmiot, podarunek od samego Czarnego Pana. Potem jego świat zatonął w dźwięku tłuczonego szkła, w otchłani ostrego, przeszywającego bólu.
- Dlaczego nikt nie udzielił umierającemu pomocy?
- Łapaliśmy nieprzytomnych.
- Łapali państwo...?
- Nieprzytomnych. Żeby nie spadli z mioteł. - pani Lovegood uniosła lekko brwi, jakby zdumiona pytaniem aurora.
- Przedmiot, który rzucił śmierciożerca, wybuchnął i dwie osoby straciły przytomność. - wyjaśnił niecierpliwie pan Longbottom, wyraźnie zirytowany marnowaniem czasu na przesłuchanie.
- Ach, ten przedmiot, który złapała pani Potter?
Twarz pani Lovegood rozjaśniła się na moment.
- Tak, to był naprawdę świetny chwyt. Jeden z najlepszych, jakie widziałam, a byłam na kilkunastu meczach Ginewry.
- Dlaczego nie odsunęli się państwo od przedmiotu rzuconego przez ściganego terrorystę?
- Spadłby w sam środek mugolskiego miasta. - odpowiedział pan Longbottom. Teraz w jego głosie przebrzmiewało zdumienie oczywistością pytania.
- Poza tym, mam wrażenie, że to takie natręctwo Ginewry. - dodała pani Lovegood. - Jeśli coś leci, po prostu musi to złapać, rozumie pan? Choroba zawodowa szukających.
- I ten przedmiot wybuchł?
- Natychmiast po dotknięciu. Widziałam fioletowy błysk i nagle Ginny i Severus zaczęli spadać z mioteł.
- Pośród państwa byli aurorzy, zgadza się? Też byli zajęci hmm... łapaniem nieprzytomnych?
- A, Harry chyba najbardziej łapał. Jego żona była wśród spadających.
- A Weasley?
- Ronald łapał Snape'a.
- Czyli przez wybuch nikt nie zauważył, co się dzieje ze ściganym?
- Dokładnie. - powiedział szybko pan Longbottom. - Nie spodziewaliśmy się, że śmierciożerca nagle postanowi zanurkować w... w mugolski sprzęt. Czy możemy odpowiedzieć później na resztę pytań? Kiedy dowiemy się co i jak z...
- Och, ja zauważyłam. - wtrąciła beztrosko pani Lovegood.
- I co pani zrobiła?
Luna spojrzała na aurora unosząc brew.
- Śmierciożerca spadł z nieba zupełnie nagle i się rozbił. Pośród mugolskich urządzeń. Mój ojciec od dawna mówił, że mugole mają tajne urządzenia antyczarodziejskie, które wciągają przelatujących w pułapkę. - Skinęła głową w stronę wycelowanej w niebo anteny satelitarnej.
- Kiedy zobaczyłam, co się stało, uznałam, że bezpieczniej będzie pomóc reszcie w łapaniu.
Hedge, starszawy, siwiejący auror otworzył szeroko usta, patrzył się przez chwilę przed siebie nieruchomo, po czym wzruszył ramionami i gestem odprawił świadków. Wciąż zastanawiając się nad sensem przeprowadzonej właśnie rozmowy, wypełniał niemal bezmyślnie znajome rubryki koślawym pismem: 'Mężczyzna, lat ok. 60, podejrzany o przynależność do organizacji przestępczej "śmierciożercy". Zginął w trakcie ataku na mugolskie miasto, powód ataku nieznany. Przyczyna śmierci: utrata krwi na skutek zderzenia' - tu poprawił okulary i pochylił się nad trupem - 'ze szklanym obiektem "Sony 46 cali Qualia 005 LCD Raty 0%".'
W szpitalu św. Munga mrowiło się od ludzi. Reporterzy pstrykający zdjęcia wszystkiemu co rude lub okularowe, gapiowie pstrykający zdjęcia reporterom, a wszystko zatopione w szumie skrzydeł sowich i upadających w tłum gazet, listów i naskrobanych naprędce notatek. Żona Harrego Pottera oraz niesławny bohater wojenny Severus Snape ofiarami tajemniczej klątwy! Plotki i domysły szerzyły się szybciej niż płomienie Szatańskiej Pożogi; od absurdalnych ("... i ten nocnik był jeszcze jednym horkruksem, stworzonym kiedy ktoś bardzo wkurzył sami-wiecie-kogo w trakcie robienia sami-wiecie-czego...") do wypowiadanych ściszonym głosem, przerażających wizji powrotu żądnego zemsty Voldemorta.
Tymczasem na czwartym piętrze, na korytarzu, siedziała mała grupka osób czekających w milczeniu na wieści o stanie zdrowia pacjentów. Harry, blady z zaciśniętymi ustami, wpatrywał się niemal bez mrugnięcia okiem w drzwi, za którymi uzdrowiciele walczyli z klątwą zabijającą jego żonę. Molly Weasley opierała się słabo o swojego męża. Perspektywa utraty jeszcze jednego dziecka upodobniła jej twarz do halloweenowej maski. Ron ściskał kurczowo rękę najnowszego dodatku do rodziny Weasleyów - swojej żony, Lavender Brown-Weasley. Lavender gładziła czule dłoń Rona. Jej twarz, przysłonięta częściowo ciemnoblond lokami, pokryta była pajęczą siecią blizn po ataku Greybacka.
Wreszcie w drzwiach pojawił się uzdrowiciel w towarzystwie Neville'a.
- Przeżyją.
Uzdrowiciel pozwolił przez chwilę obecnym wchłonąć radosną wieść, po czym odchrząknął sucho i kontynuował.
- Jak już wspominałem państwu godzinę temu, klątwa, która oddziałuje na panią Potter i pana Snape'a, wywołuje wyciekanie magii. U osób aktywnie używających magii od wielu lat, u których magia utworzyła wiązania z tkankami organizmu, jest to śmiertelnie niebezpieczne. Dzięki szybkiej reakcji udało nam się spowolnić ten proces, niestety nie znamy jeszcze sposobu na całkowite zdjęcie klątwy. Jednakże pan Longbottom dostarczył nam liści gatunku fragaria vesca, z których próbujemy stworzyć eliksir umożliwiający transfuzję magii, co będzie przeciwdziałać skutkom klątwy i utrzymywać pacjentów przy życiu, dopóki nie znajdziemy sposobu na ich wyleczenie.
Neville uśmiechnął się. Mieszanina zmęczenia i ekscytacji tworzyła na jego twarzy blado-różową mozaikę.
- Odmiana, którą wyhodowałem, ma wyjątkowo silne właściwości transmitujące magię. Będzie dobrze, Harry. Ginny przeżyje. Snape też, oczywiście.
Lavender spojrzała na Rona z uśmieszkiem na twarzy.
- Myślisz o tym co ja?
Ron wyszczerzył się do niej.
- Chcę zobaczyć minę Snape'a, kiedy ktoś mu powie, komu zawdzięcza życie.
