I.

-Moryo. Jak u ciebie?

-Wyparli mnie z Thargelionu musiałem uciekać razem z moimi wojskami. Przyłączyliśmy się do wędrownych myśliwych pod wodzą Ambarussa.

Rudowłosi bliźniacy przybrali miny męczenników i westchnęli cicho.

- Przez ostatnie tygodnie nasłuchaliśmy się o Thargelionie za wszystkie czasy – wyjaśnił młodszy z nich, widząc pytające spojrzenia pozostałych braci. – O każdym kamyczku, drzewku, rzeczce…1

- Jak jeszcze raz usłyszę choćby słowo na temat tych wszystkich utraconych cudów, to wyskoczę z okna wieży – dodał ponuro starszy. – Od kiedy się do nas przyłączył, nic tylko marudzi.

- O przepraszam, wcale nie marudzę – Moryo spojrzał na młodszych braci spode łba. – Po prostu wyrażam swoje niezadowolenie z faktu, że moja kraina jest plądrowana przez hordy orków a jej środkiem płynie wielka rzeka lawy.

- O, masz lawę? – zainteresował się Kano. – Ja miałem smoka siedzącego sobie na środku pola i podpalającego mi konnicę.

- Też ciekawie - przyznał w zadumie Tyelko. – Nieprzyjaciel w ogóle przejawia interesujący gust jeśli chodzi o urządzanie swojego nowego podwórka.

- Ja mu dam nowe podwórko – wycedził przez zęby Moryo. – Jeszcze się udławi. A tutaj jak widzę – rozejrzał się po przestronnej jadalni. – Całkiem ładnie, wszystko się trzyma, tylko zewnętrzne mury miejscami trochę wyszczerbione.

- Pracujemy nad tym – zapewnił go Kano. – Próbujemy je jakoś umocnić i przygotować na następne ataki.

- Zakładasz, że jeszcze jakieś będą?

- Napór wrogów nieco słabnie – zauważył Pitya. – Cofają się do Angbandu, może na razie dadzą sobie spokój…

Maitimo w milczeniu przyglądał się twarzom zebranych przy stole braci. Ku jego ogromnej uldze wszyscy zjawili się w Himringu wraz z pierwszym dniem wiosny. Owszem, strudzeni długą podróżą przez zniszczone ziemie i zniechęceni, ale żywi i wolni. Mimo to uczucie niepokoju nie mijało. Dostał co prawda wieści z Gondolinu i upewnił się, że przynajmniej Turgon jest bezpieczny, nadal jednak nie miał żadnych wieści od wuja Fingolfina.

Ani od Fina.

Niespodziewany, gwałtowny atak Morgotha odciął wojska Fingolfina od reszty rodziny i uniemożliwił przyjście im z pomocą. Ostatnią wiadomością, jaką Maitmo od nich otrzymał było to, że bronią twierdzy przed morzem wrogów.

- Jechaliście tutaj z daleka i na pewno natknęliście się na uchodźców– przemówił, spostrzegłszy, że bracia przestali już uskarżać się na stan swoich posiadłości teraz wpatrują się w niego wyczekująco. – Udało wam się zdobyć jakieś wieści?

Bliźniacy i Moryo pokręcili głowami i rozłożyli bezradnie ręce. Dobrze wiedzieli, jakie wieści chciałby usłyszeć najstarszy z braci i niestety nie mogli pomóc. Curufin i Tyelko wymienili zaniepokojone spojrzenia.

- Po drodze nie – powiedział z ociąganiem starszy z nich. – Ale umykając przed wrogami schroniliśmy się u Felagunda w tym jego kamiennym Nargothrondzie wraz z innymi uchodźcami, właściwie stamtąd jedziemy. Dziwne pogłoski tam można usłyszeć

Maitimo oparł głowę na dłoni

- Jakie dokładniej pogłoski, mój szlachetny bracie? – spytał przymilnie i wbił w Tyelko pojrzenie tak intensywne, że ten skulił się na krześle.

- No bo…tam oprócz naszych oddziałów było też wielu elfów którym udało się umknąć z Hiithlumu2… Część przybyła razem z nami, cześć zaraz przed tym, jak ruszyliśmy na północ. Ci ostatni dużo mówili i rozsiewali niepokojące plotki…

- i właściwie udało nam się z tego wywnioskować dwie rzeczy – wtrącił rezolutnie Curufin. .

- Tak? – przywódca rodu przeniósł wzrok na niego. – Mianowicie?

- No… jedna jest chyba dobra, a w każdym razie nie aż tak zła, a druga jest…

- Zła? – podpowiedział uprzejmie najmłodszy z braci.

- To zależy jak na to patrzeć – stwierdził ostrożnie Curufin, wbijając wzrok w swoje splecione dłonie. Tyelko usadowił się wygodniej na krześle i odkaszlnął, sygnalizując, ze chce zabrać głos.

- Orkowie na północnym zachodzie się wycofali, Hithlum nie jest już otoczony.

Wszyscy, oprócz niego i Curufina odetchnęli z ulgą. To była dobra wiadomość, nawet bardzo dobra. Lepsza, niż można by się spodziewać po zachowaniu obu braci.

- A ta druga? – spytał ostro Maitimo marszcząc brwi.

Tyelkormo przełknął ślinę.

- Fingolfin zaginął – wydusił wreszcie z siebie. Dopiero wtedy podniósł głowę i spojrzał na najstarszego brata. Rudowłosy elf powstał z krzesła i zaczął chodzić po komnacie. Zachowanie kamiennej twarzy i nieco drwiącego uśmiechu wiele go kosztowało. Owszem z początku nie miał najlepszych kontaktów z bratem swojego ojca, ale po Uczcie Pojednania i po kilku stoczonych wspólnie bitwach nawiązało się między nimi coś w rodzaju szorstkiej przyjaźni.

- Jak to: zaginął? – spytał cicho, nachylając się nad Tyelko. – Poległ w walce, czy… Czy może coś innego?

Teraz młodsi bracia nie wiedzieli już gdzie podziać oczy.

- I właśnie te pogłoski są najdziwniejsze – zabrał wreszcie głos Curufin. – Mówi się, że ruszył do Angbandu żeby wyzwać Nieprzyjaciela na pojedynek.

- Ze przepraszam, co zrobił?! – spytał ze szczerym zdumieniem Moryo.

- No właśnie mówię… Nie wiem, podobno załamał się ogromem zniszczeń, wściekł się na Morgotha i nie dając się nikomu zatrzymać wsiadł na konia i ruszył na północ. Ponoć ktoś go widział, jak galopował przez pustkowia, a oczy mu błyszczały jakby był Valarem..

- A Findekano? – Maitimo zacisnął dłoń na oparciu krzesła. – Co z nim? Pojechał za wujem? Jest w Hithlumie? Jest bezpieczny? Odpowiedzcie – nakazał władczo, widząc, że bracia znów spoglądają na siebie porozumiewawczo. – Powiedzcie coś.

- Tamci uchodźcy mówili, że żyje i pilnuje twierdzy – powiedział cicho Tyelko. – Ale, Maitimo, to było kilka dni temu, od tamtego czasu nie mieliśmy żadnych nowych wieści, a te, które słyszeliśmy w Nargathrondzie też nie były najświeższe.

- Rozumiem – padła pozornie obojętna odpowiedź.

- Wszystko w porządku, bracie? – spytał cicho Kano, również podnosząc się z miejsca.

- Tak – powiedział głucho Maitimo. – Wszystko w porządku. Dobrze, ze przyjechaliście – odwrócił się twarzą do zebranych i zdobył się na lekki uśmiech. – Popilnujecie warowni pod moją nieobecność.

Kano dopadł go dopiero w ostatniej chwili.

- Jaką niby nieobecność? – spytał, ze zdumieniem obserwując jak brat przygotowuje swojego konia do drogi. – Gdzie cię znowu niesie?

Maitimo wzruszył ramionami i rozejrzał się po stajni.

- To chyba oczywiste.

- Jakoś nie bardzo.

Rudowłosy elf oderwał się na chwilę od zakładania uprzęży, podszedł do młodszego brata i położył mu dłoń na ramieniu.

- Jadę tam, gdzie powinienem teraz być – powiedział, patrząc mu w oczy.

- Powinieneś być tutaj, w Himringu, ze swoim wojskiem i ze swoimi braćmi. Wojna jeszcze się nie skończyła, znów mogą nas zaskoczyć.

- Jestem pewien, że doskonale sobie beze mnie poradzicie, już nie raz daliście tego dowód.

- Maitimo, ty naprawdę postradałeś zmysły? – spytał ze złością Kano – Chcesz jechać do Hithlumu? Teraz? Zaraz? Drogi są niebezpieczne, wszędzie pełno jakichś pomiotów Nieprzyjaciela

- Tak, tak, wylały lawą rzeki, pełne zwierza bory i pełno orkow na drodze.

- Co, jeśli znowu cię pojmą? – Kano podniósł głos i zacisnął dłonie w pięści. - Co, jeśli znów skończysz na skale Thangorodrimu?!

Przywódca rodu wrócił do zakładania swojemu rumakowi uprzęży.

- Co ma wisieć, nie utonie – stwierdził filozoficznie. 3

Młodszy brat oparł się o ścianę boksu i popatrzył na niego z rezygnacją.

- I wnioskuje, że żadna siła nie jest w stanie cię tutaj zatrzymać, hm?

- Zaiste, słusznie wnioskujesz, mój jak zawsze nieomylny bracie . Żadne prawo, miłość, miecze, strach ani niebezpieczeństwo.

- No wiesz?! – Kano spojrzał na niego z przyganą.. – Nawet w takim momencie musisz sobie żartować?

- Nie powiedziałem, że żartuję. Owszem, w ironicznym kontekście użyłem naszej jakże chwalebnej przysięgi, ale wcale nie oznacza to, że jestem w nastroju do żartów. Wręcz przeciwnie.

Złapał konia za uzdę i wyprowadził go z boksu. Nawet nie oglądając się na młodszego brata ruszył w kierunku wyjścia ze stajni. Kano szedł za nim niczym ponury, nadąsany cień.

- Maitimo, zastanów się jeszcze – poprosił. – To bardzo nieodpowiedzialne, nawet tego nie przemyślałeś, nie wiesz, czy te plotki są prawdziwe, czy to nie jest zasadzka… Poczekaj jeszcze kilka dni, może Turgon się odezwie i potwierdzi, albo zaprzeczy. Na pewno ma dokładniejsze informacje niż jacyś przypadkowi uchodźcy.

- Gdyby chodziło o mnie, czekałbyś? – spytał szorstko Maitimo.

- Tak, gdybym uznał, że zbyt szybkie i nieprzemyślane działania mogą ci bardziej zaszkodzić niż pomóc.

- Cóż, twoja taktyka jak dotąd przynosi interesujące rezultaty – Rudowłosy elf uśmiechnął się szyderczo i podniósł do góry prawą rękę zakończoną kikutem. Wiedział, że wypominanie Thangorodrimu4 jest podłe i niskie. Ale było tez w przypadku Kano niesamowicie skuteczne, a jemu zależało na czasie. Młodszy brat skrzywił się, jakby wymierzono mu policzek

– Po prostu się niepokoję, to wszystko.

- Wiem – Maitimo poklepał go po ramieniu zdrową dłonią. - Jeśli coś wyda mi się podejrzane, zawrócę. Nie będę niepotrzebnie ryzykować. Nie będę korzystał ze skrótów i rozmawiał z nieznajomymi. Zadowolony?

- Jesteś najbardziej nierozsądnym, upartym, samolubnym i aroganckim elfem jakiego znam! Może z wyjątkiem Moryo

- I ja ciebie kocham bracie – odparł spokojnie przywódca rodu. Razem przekroczyli próg stajni i wyszli na zalany jasnym, wiosennym słońcem dziedziniec. – Uważajcie na siebie. Nie dajcie zedrzeć z siebie skór.

- Wracaj najszybciej jak to będzie możliwe.

Lekko przekrzywił głowę i uśmiechnął się blado.

- Spokojnie, nie mam zamiaru zostawiać was na kolejne kilka lat. Wrócę, jak tylko upewnię się, że z Finem wszystko w porządku. Już za wami tęsknię – stwierdził, gdy Kano odruchowo poprawił mu sprzączkę płaszcza. – Przekaż moje uszanowanie pozostałym.

Kano cofnął rękę i odsunął się na bezpieczną odległość.

- Jedź już, skoro musisz.

Najstarszy z synów Feanora zręcznie dosiadł konia i spojrzał na brata z wysokości siodła. Uśmiechnął się do niego na pożegnanie, po czym ruszył w stronę bram Himringu. Nie było czasu do stracenia.