Szpital. Białe ściany, biała podłoga, biały personel. Wszystko było białe, lecz także i nowoczesne, a za leczenie płaciło się grube pieniądze. W jednym z łóżek znajdujących się w takim budynku leżał Tony Stark. Geniusz, miliarder, playboy, filantrop. Znany lepiej jako Iron Man. Podczas bitwy z kolejnym maniakiem zwanym Doctorem Smith'em*, przez którego miała zginąć Ziemia, został ranny, a osoba, która ucierpiała równie mocno, nie mogła mu pomóc. Jedynie mógł czekać na cud, głaskając geniusza po jego ciemnych włosach. Loki, czarnoksiężnik, który przez swoją głupotę utracił swą moc, a go samego zesłano na Ziemię. Tak jak Thora, tylko że bez możliwości powrotu. Po kilku latach okazało się, że była to najlepsza rzecz, jaką mogło spotkać boga Asów. Na początku było ciężko. Nie wiedział jak ugotować ziemską potrawę, a także, że ubrania same z siebie nie staną się czyste. Pomógł mu właśnie Iron Man. Jednak teraz, lekarze nie dawali mu szans. Mag nigdy nie zapomni słów, że co najwyżej w ciągu dwóch dni pan Stark odejdzie z tego świata.
Zielonooki, pogrążony we wspomnieniach, powrócił do żywych, gdy usłyszał, że aparatura monitorująca czynności życiowe - zwykle nazywana przez Iron Mana jako "pik-pik" - wydaje jednolity dźwięk. To był koniec, jednak Loki nie chciał dać za wygraną, nie chciał w to wierzyć. Dlatego szeptał w kółko:
-Tony, co się dzieję. Tony, błagam. Nie zostawiaj mnie, proszę.
Niestety, kilka minut później lekarze oznajmili zgon miliardera.
