1. Zaginiony

Magnus półleżał na kanapie w salonie, który teraz dostosował się do nastroju właściciela i przypominał zawilgły, kamienny loch sprzed co najmniej kilku epok. Prezes Miau nastroszył futerko w wyrazie dezaprobaty dla obecnego wystroju, ale czarownik nie zwrócił na niego uwagi, wpatrzony niewidzącym wzrokiem w kieliszek wina, które co chwilę zmieniało barwę.

Zgodnie z zapowiedzią wrócił do domu wieczorem, ale już na pierwszy rzut oka dostrzegł, że wyposażenie nie uległo żadnej zmianie. Aleca tu nie było. Magnus nieświadomie zacisnął mocniej palce na nóżce kieliszka, a do akompaniamentu cichemu pyknięciu wino z fioletowego stało się bladozielone. Znał go na tyle, by wiedzieć, że Alec z reguły nie dyskutował z jego zarządzeniami. Znał go jednak również na tyle, by wiedzieć, że czasem Nocny Łowca nieoczekiwanie potrafił stawić mu opór i uparcie dążyć do postawienia na swoim.

Tylko co zamierzał uzyskać, nie stosując się do prośby o opuszczenie lokum na Brooklynie?

Prezes Miau odezwał się na sąsiednim fotelu, z nosem wciśniętym w rękaw porzuconej niedbale na oparciu kurtki Aleca, a wino pyknęło cichutko i stało się intensywnie niebieskie.

Isabelle zaklęła szpetnie, korzystając z okazji, że poza nią w pokoju nie znajdował się nikt, kto mógłby być świadkiem słownictwa tak nieadekwatnego do jej wizerunku. Cisnęła swoim spękanym i noszącym ślady setek katastrof telefonem na łóżko, jakby to ono osobiście było winne kolejnego złapania się na pocztę głosową.

Alec nie odebrał. Tak samo jak jej poprzednich trzydziestu siedmiu połączeń, ale już około trzydziestego wściekłość Isabelle zaczęła przekształcać się w niepokój. Nieelegancko przygryzła dolną wargę, na co pozwalała sobie czasami w ramach uzewnętrznienia narastającej frustracji i lęku, po czym sięgnęła po leżący w fałdach koca telefon.

Magnus – dla odmiany – odebrał po trzech sygnałach.

- Powiedz, że jest u ciebie mój brat – oświadczyła stanowczo Nocna Łowczyni, gdy tylko usłyszała w słuchawce zmęczone, niechętne „Słucham".

- Nie, nie ma go tu – uciął krótko czarownik.

- Jak to?! – Isabelle wydała z siebie zaskoczony okrzyk, po czym szybko się zmitygowała. – To znaczy przepraszam, wiem, że nadal jesteś osłabiony po walce, ale martwię się o Aleca. Od wczoraj nie pojawił się w Instytucie, nie odbiera telefonów, nie przesłał też żadnej ognistej wiadomości – wymieniała nerwowo. – Takie milczenie jest do niego niepodobne, a jeśli nie ma go u ciebie… Chodzi mi o to, że gdzieś tam jest Sebastian i… – mówiła coraz ciszej.

Sama zauważała już dokładnie, że głos drży i wyrywa jej się spod kontroli coraz bardziej, zupełnie jakby zwerbalizowanie wszystkich jej najgorszych obaw tylko pogłębiło targający nią niepokój. Magnus przez chwilę milczał tak, że dziewczyna słyszała jedynie jego równy oddech. Wreszcie westchnął ciężko i odezwał się:

- Isabelle? Mogłabyś przyjść do mojego mieszkania? Nie mam obecnie zbyt wiele sił, ale postaram się rzucić czar tropiący, by udało się go zlokalizować, a potem odbić, uratować czy co tam – mruknął.

- Zaraz będę! – oznajmiła pośpiesznie Nocna Łowczyni, zrywając się z łóżka. Poczucie ukształtowania planu działań nieodmiennie dawało jej impuls do mobilizacji i ukierunkowania myśli, dryfujących od godziny w rejonach nazbyt realistycznych wyobrażeń tego, co mogło spotkać brata. – Rozumiem, że nie potrzebujesz żadnej rzeczy należącej do Aleca? – rzuciła jeszcze z nową energią, sięgając po płaszcz.

- Nie – sarknął czarownik zmęczonym tonem i przerwał połączenie.

Isabelle szybko wciągnęła na nogi długie buty na obcasie, włożyła płaszcz i wepchnęła telefon do kieszeni. Gdy wychodziła z pokoju i kierowała się do złotej klatki windy, mimowolnie pomyślała, że to całkiem dobrze, że Jace tkwi pod strażą Cichych Braci w infirmerii. Wystarczało już w zupełności, że z nieustalonej jeszcze przyczyny miał w żyłach płynne niebiańskie złoto. Isabelle nie zamierzała dodatkowo denerwować go zniknięciem Aleca, które być może dawało się jakoś prosto wyjaśnić. Zjechała windą na dół i gdy była bliska triumfalnego, niezauważonego przez nikogo wymknięcia się z Instytutu, w drzwiach wejściowych wpadła na matkę.

Maryse wyglądała blado, z poszarzałą twarzą i cieniami pod oczami, ale zmierzyła córkę bystrym spojrzeniem. Rekonesans nie mógł wypaść najlepiej, ponieważ zmarszczyła brwi i ramieniem zablokowała Isabelle drzwi, opierając się o futrynę.

- Dokąd się wybierasz, młoda damo? – zapytała tonem sugerującym, że odpowiedź z pewnością nie przypadnie jej do gustu.

- Umówiłam się z Simonem – odparła pozornie lekko Isabelle.

Będę się Piekle smażyła za te wszystkie kłamstwa, pomyślała, prezentując matce wystudiowany uśmiech, na widok którego Maryse jedynie uniosła oczy w górę w wyrazie matczynej bezradności. Nieoczekiwanie uniosła dłoń i odgarnęła córce kosmyk włosów z twarzy.

- Na Anioła, pewnie tylko Bóg jeden wie, czemu moje dzieci z taką determinacją lgną do Podziemnych ras wszelakich… – westchnęła z bladym uśmiechem.

- Myślisz, że Max przyprowadziłby któregoś dnia jakąś nieprzytomnie piękną faerie albo likantropkę? – Isabelle oddała słaby uśmiech.

- Och, na pewno. – Maryse zmierzwiła córce włosy, choć spojrzeniem – nostalgicznym i smutnym – sięgała daleko poza rzeczywistość. – Nie wracaj zbyt późno. Wiem, że umiesz sobie poradzić w większości sytuacji, ale sama dobrze wiesz, że nie jest teraz bezpiecznie.

Niewypowiedziane „nie chcę stracić kolejnego dziecka" zawisło między nimi w ciepłym powietrzu późnego popołudnia. Isabelle skinęła matce głową i prześlizgnęła się za próg pod jej ramieniem. Gdy zbiegała w dół po schodach usłyszała jeszcze wołanie Maryse, dlatego odwróciła się do niej w furtce prowadzącej na ulicę.

- Alec jest u Magnusa, prawda? – zapytała Nocna Łowczyni tonem pozbawionym pytającego wyrazu, jakby stwierdzała tylko jakiś oczywisty fakt. – Mogłabyś przekazać mu, że jutro w południe odbędzie się spotkanie Rady? Chciałabym, żeby się na nim pojawił. To ważne.

- Jasne, powiem mu – obiecała Isabelle, choć w gardle poczuła dławienie.

Lepiej, bracie, żebyś był w jakimś miejscu, z którego będzie cię łatwo wydostać i dostarczyć na jutro do Instytutu, pomyślała, stukając obcasami w kostkę chodnikową. Maszerowała szybko w dół ulicy, a po chwili zastanowienia sięgnęła po telefon.

- Simon? Moglibyśmy się spotkać pod mieszkaniem Magnusa?

Od pocierania kącików oczu czarownik miał palce umazane granatowym brokatem. Ułożył się na kanapie z Prezesem Miau zerkającym na niego z oparcia. Kot obrzucał go oskarżycielskimi spojrzeniami, a Magnus nie miał najmniejszej ochoty zastanawiać się, czy futrzak wyraża tym sposobem niezadowolenie z powodu chłodu i wilgoci panujących teraz w wystylizowanym na gotycki loch mieszkaniu, czy raczej daje znać, że odczuwa dotkliwy brak Aleca, który zawsze znajdował chwilę na pogłaskanie go. Nawet, gdy był bardzo zajęty, co stanowiło dla Prezesa Miau niebagatelną różnicę w stosunku do Magnusa, darzącego kota pieszczotami w sposób bardzo oszczędny.

Czarownik westchnął po raz kolejny, ukrywając twarz w dłoniach, by choć przez chwilę uwolnić się od niezadowolonego spojrzenia pupila. Im bardziej starał się nie myśleć, tym wyraźniej jego pamięć przywoływała obraz Aleca. Pod powiekami miał jego dokładny wizerunek, uwzględniający każdy najdrobniejszy szczegół. Zacisnął zęby, otworzył oczy i opuścił bezradnie ręce.

Kochał go bardziej, niż sam przed sobą chciałby przyznać. Kochał go tak, jak nikogo innego w całym swoim wielowiekowym życiu. Uderzył wściekle pięścią w pionową powierzchnię oparcia kanapy tak, że Prezes Miau prychnął w reakcji na nagłe wstrząsy sejsmiczne pod swoimi łapami.

Magnus czuł się sobą rozczarowany i zdegustowany. Musiał być zakochany permanentnie, na zabój i do szaleństwa, jeśli wciąż tak silnym uczuciem darzył mężczyznę, który poważnie rozważał możliwość uczynienia go śmiertelnym. Chciałby o nim zapomnieć, wynieść się z Brooklynu, nie mieć więcej do czynienia z Alekiem, jego zwichrowaną rodziną i bandą ich wspólnych, szalonych znajomych, których zdarzało mu się w myślach określać bandą seryjnych samobójców.

Wszystko komplikowała już na starcie wszechobecność rzeczy Aleca. Leżały spokojnie wszędzie tam, gdzie zostały rzucone, i sprawiały złudne wrażenie, że nie wydarzyło się nic złego, a właściciel niebawem wróci do mieszkania. Magnus zmierzył nieprzychylnym spojrzeniem kurtkę tkwiącą na fotelu obok. Bardzo chciałby widzieć w niej zwyczajny kawałek skrojonej na miarę czarnej skóry z suwakami i klamerkami, więc do szczytu irytacji doprowadzał go fakt, że kurtka niemal automatycznie przywodziła mu na myśl wspomnienie deszczowej nocy w Wiedniu, gdy Alec zdjął ją z siebie i rozłożył nad ich głowami dla osłony przed lejącymi się z nieba zimnymi strugami. Czarownik jęknął z dezaprobatą dla samego siebie i zsunął się bezsilnie na brudny, zawilgły dywan, pokonany przez własną pamięć, która podsunęła mu wciąż żywy w wyobraźni obraz Aleca z mokrymi, przylepiającymi się do twarzy włosami, łagodnym, czułym uśmiechem i kroplami deszczu wiszącymi na rzęsach.

Czemu tak ciężko się odkochać? Racjonalnie rzecz biorąc, powinien znienawidzić w trybie natychmiastowym kogoś, kto rozważał dokonanie zamachu na jego długowieczność. W zasadzie chyba powinien nawet zaplanować szczegółowo tortury prowadzące do długiej, bolesnej śmierci delikwenta ważącego się podnieść rękę na Wysokiego Czarownika Brooklynu. Ponownie potarł kąciki oczu, bo na myśl o własnoręcznym skrzywdzeniu Aleca w jakikolwiek sposób aż się wzdrygnął. Odkochiwanie się było z pewnością procesem skomplikowanym i długofalowym, a nienawiść zdecydowanie nie leżała tak blisko miłości, jak utrzymywali Przyziemni.

Nagle rozległ się donośny dźwięk domofonu. Prezes Miau łypnął na niego spode łba. Nauczył się, że Alec nie dzwoni, bo ma własne klucze, przypomniał sobie Magnus, zerkając na kota. Futrzak rozpoznawał nawet jego kroki na schodach i wybiegał do przedpokoju, żeby go przywitać. Zażyłość Prezesa Miau i czarownika zdecydowanie nigdy nie doszła do takiego etapu, by kot okazywał podobny entuzjazm w kwestii jego powrotów do mieszkania.

Domofon rozdzwonił się kolejny raz, dlatego Magnus skinął w jego kierunku dłonią, by za pomocą odrobiny magii na odległość odblokować zamek w drzwiach prowadzących do klatki schodowej loftu. Isabelle szukająca brata z pewnością była zdeterminowana na tyle, żeby w razie potrzeby spróbować dostania się do środka przez okno. Po chwili rozległy się jej szybkie kroki uzupełnione donośnym stukaniem obcasów na schodach. Nie zmieniając pozycji na dywanie, który sprawiał wrażenie, że ostatnie półwiecze przeleżał w sezonowo podtapianej piwnicy, Magnus machnął ręką w kierunku drzwi do mieszkania, zanim Nocna Łowczyni wpadła do środka razem z nimi i futryną.

Nie sama. Czarownik uniósłby brew na widok potulnie kroczącego za Isabelle Simona, ale po namyśle uznał, że w zasadzie nic go nie zdziwi, bo młodzi Lightwoodowie chyba po prostu lubili otaczać się Podziemnymi i wystarczyło zwyczajnie przejść nad tym do porządku dziennego. Usiadł na podłodze i oparł się plecami o kanapę, kiedy dziewczyna w kilku susach znalazła się obok.

- Alec nie odbiera telefonów od wczoraj – poinformowała rzeczowo. – Widzieliśmy się rano u Jace'a, a potem powiedział, że idzie sprawdzić, jak się czujesz. Dotarł tutaj?

- Tak – odparł Magnus, czując się jak pod ostrzałem. – Wymknął się, gdy spałem.

Isabelle ostrożnie przysiadła na podłokietniku fotela, który wyglądał zupełnie tak, jakby miał się ze starości rozpaść pod wpływem choćby jednego cięższego spojrzenia w jego kierunku. Zabębniła palcami na ekranie swojego telefonu z miną, jakby zamierzała jeszcze raz włączyć wybieranie numeru brata, ale ostatecznie porzuciła ten pomysł.

- Nie ma wielu miejsc, do których Alec mógłby pójść, a już na pewno nie ma takich, w których spędzałby prawie dwa dni, nie dając nam żadnego znaku życia. Myślisz, że udałoby ci się rzucić zaklęcie tropiące?

Magnus powoli skinął głową. Bez słowa wskazał dłonią na porzuconą na fotelu kurtkę Aleca, którą w milczeniu podał mu stojący najbliżej Simon. Czarownik zmiął w ręku chłodną skórę i westchnął, przymykając oczy. Cudownie, Alexandrze Gideonie Lightwood, pomyślał z goryczą. To ja zdecydowałem o rozstaniu, a teraz – o ironio – to ja cię szukam.

Sięgnął myślą głębiej, na końcach jego palców zawirowały niebieskie iskry. Mógł zużyć tylko bardzo niewielką porcję mocy. Po walce większość odzyskiwanej magii włożył w regenerację i odzyskiwanie pełnej sprawności po ciosie otrzymanym od Amatis, stąd na rzucanie czarów zostało mu jej niewiele. Gdyby nie chodziło o Aleca – o jego pięknego, ukochanego Aleca – prawdopodobnie odprawiłby interesantów z kwitkiem. Nieświadomie przycisnął kurtkę mocniej do siebie. Przez chwilę wydawało mu się, że niemal poczuł zapach drzewa sandałowego.

W jego umyśle pojawiła się rozmigotana mapa Nowego Jorku, poznaczona lśniącymi punktami i pulsującymi liniami. Niebieskie iskry pomknęły zwizualizowaną siecią urbanistyczną, mijając w pędzie rozjarzone kontury budynków, świetliste postacie i rozmazane, jasne plamy pojazdów mknących ulicami. Kiedyś Magnus odczuwał silny dyskomfort działającego w ten sposób zaklęcia tropiącego, z czasem jednak przywykł do szaleńczych, mentalnych eskapad po miastach. Magiczne iskry gnały niestrudzenie naprzód, a gdy wreszcie dotarły do celu, rozbłysnęły silniejszym światłem, sygnalizując odnalezienie poszukiwanej lokalizacji. Magnus gwałtownie otworzył oczy i potrząsnął głową z niedowierzaniem.

To niemożliwe. To miejsce… Alec nigdy by tam nie poszedł! Czarownik zacisnął pięści. Nie poszedłby tam. Na pewno. Nie z własnej woli w każdym razie...

- Co jest? Znalazłeś? – Isabelle przykucnęła obok, by mieć wzrok na tym samym poziomie co Magnus. – Znalazłeś, tak? – Im dłużej patrzyła w kocie oczy czarownika, jej twarz stawała się coraz bledsza. – Powiedz mi – szepnęła. – Muszę go znaleźć.

Magnus powoli przeniósł spojrzenie na ściskaną w dłoniach kurtkę.

- Hotel Dumort – oznajmił.

...

...

...

Jeśli tekst przypadnie do gustu, postaram się w miarę regularnie dopisywać kolejne rozdziały ;)