1. Znowu w „domu"
Słońce grzało mu twarz, a ciepło szybko mijającego dnia podbudowywało nadzieję, że to lato, może być inne od pozostałych. Jego krewni, jeżeli można tak ich nazwać, zostali właśnie ostrzeżeni przez Moody'ego, Lupina, pana Weasleya i Tonks, by byli dla niego mili.
Wspomniani krewni, podczas gdy on otrząsał się z zamyślenia, podążali do samochodu. Harry spojrzał na drugą stronę pobliskiego parkingu i zdał sobie sprawę, że nie wie, gdzie jest samochód i nie miałby pojęcia, jak go znaleźć bez jakiejś wskazówki. Z tego, co wiedział, wuj Vernon wyposażył się w nowy, podczas gdy on był w Hogwarcie, próbując pozostać żywym. Lub zabijając innych. Lub ryzykując życie moich przyjaciół.
Harry miał cele na lato. Żywił nadzieję, że wystarczająco proste, od czasu, gdy sformułował je, podczas gdy pociąg zmierzał na południe.
Pozostać żywym
Chronić swój umysł
Zacząć kontrolować własne życie
Być poinformowanym
Zachować w bezpieczeństwie osoby, które kocham
Uczyć się, jak zwyciężyć
Lista nie miała żadnego szczególnego porządku, ale potrzebował osiągnąć je wszystkie. Porażka mogła prowadzić jedynie ku czyjejś śmierci. Byłby szczęśliwy, gdyby jego śmierć była jedyną, która mogłaby wyniknąć z klęski. Przynajmniej, nie musiałby teraz zmagać się z poczuciem winy. Syriusz był jego winą. Odniósł porażkę, próbując go ocalić. Co więcej, powiódł Syriusza na śmierć. Miał szansę, by uratować go w komnacie, ale jedynie stał i patrzył. Zaś kiedy nadarzyła się okazja, nie był nawet w stanie odpowiednio pomścić ojca chrzestnego. Następnym razem, nie będę bezużyteczny, pomyślał Harry, próbując sobie poradzić z bólem i frustracją, jakie odczuwał.
Tego roku odniósł porażkę na tak wielu polach, Umbridge była jedynie jednym z nich. Ich lista mogła pewnie zająć rolkę pergaminu. Muszę odnieść sukces, wygrać. Muszę... znaleźć moją cholerną „rodzinę", pomyślał, zdając sobie sprawę, że jest sam w tłumie przed stacją King's Cross.
Szybkie spojrzenie na rzesze ludzi pozwoliło mu zauważyć dwie niezdarne masy, torujące sobie przejście do parkingu po przeciwnej stronie drogi. Wziąwszy głęboki oddech i zacisnąwszy uchwyt na rączce swojego wózka, Harry podążył za okropnymi ludźmi, z którymi zostawał na wakacyjną przerwę.
Pamiętaj, Harry, patrzą im na ręce, czy jesteś traktowany dobrze. Będą lepsi. Nie mogą być tacy sami.
Harry uniknął Renaulta, który przyśpieszył za nim, by skręcić. Pamiętając podstawowe lekcje z dzieciństwa, pomyślał: unikaj Dudleya i jego kumpli, jeśli tylko możesz, a jeżeli nie da rady, jesteś od nich szybszy. Oglądaj się w dwie strony przy przechodzeniu jezdni, bo Dudley wepchnie cię prosto pod auta, jeśli dać mu szansę.
Nawigując przez niebezpieczeństwa City tak dobrze jak potrafił, Harry dotarł do samochodu i zastukał w bagażnik, więc wuj zwolnił zatrzask. Minęło dobre dziesięć sekund, zanim bagażnik otworzył się z metalicznym kliknięciem.
„Krewni", jak Harry planował ich nazywać podczas swego zesłania, zdążyli ulokować się w aucie. Dudley siedział na tylnym siedzeniu za swoim ojcem, Petunia na drugim z przednich foteli.
Gdy tylko Harry przemieścił swój kufer z wózka do bagażnika, odnotował, że cały samochód znacząco przechylił się na jedną stronę. Zaśmiał się do siebie w myślach, gdy odgadł przyczynę źle wyważonego pojazdu. Ciekawe, jak często samochód będzie sam z siebie skręcał w prawo.
Hedwiga będzie jechać razem z nim w kabinie. Zasługiwała na coś więcej, ale sowa w klatce była dość „nienormalna", nawet bez wypuszczania jej w tłumie wracających z pracy ludzi.
Harry zatrzasnął klapę i wślizgnął się na tylne siedzenie. Dudley, zajmujący sam jakieś dwie trzecie dostępnego miejsca, próbował trzymać się na odległość od Harry'ego, ale jego wysiłki skończyły się żałośnie. Wuj Vernon wzdrygnął się, gdy Hedwiga cicho zahukała, podczas gdy samochód gwałtownie się cofnął, wciąż znoszony na prawo.
Harry obserwował wuja z uwagą, zachowując jednak swoje humorystyczne obserwacje dla siebie. Następne dwie godziny, miały w końcu zdecydować o warunkach lata. Wuj Vernon patrzył prosto przed siebie, prowadząc auto przez zatłoczone ulice, wciąż kredowobiały. Najwyraźniej nadal jeszcze nie doszedł do siebie po ostrzeżeniu. Nie podjął decyzji, czy ma go posłuchać, czy też walczyć. Dopóki wuj był zaniepokojony sytuacja była bardzo niepewna.
Zerkając na lewo, mógł zobaczyć ciotkę Petunię, która siedziała wyprostowana na swoim miejscu. Patrzyła tylko do tyłu, na tyle, by zdążyła się upewnić, że jej Dudley wciąż jest zwyczajnym, wyrzuconym na brzeg wielorybem, niezmienionym jakoś przez magię Harry'ego. Nie poświęcała Harry'emu żadnej uwagi, jak tylko mógł sięgnąć pamięcią, ale teraz jakoś było inaczej.
Dudley trzymał swoją paszczę stale wycelowaną za okno. Ani nie odwrócił głowy, ani nie zadał żadnego pytania. Harry'emu cała sytuacja przypominała powiedzenie, które raz usłyszał: „Nie widzę nic złego, nie słucham nic złego, nie mówię ze złym". W tej sytuacji powinno być zmienione na: „Nie widzę Harry'ego, nie słucham Harry'ego, nie rozmawiam z Harry'm".
Z tym jestem sobie w stanie poradzić, powiedział sobie Harry. Mogę z tym żyć, cisza będzie dobra na lato. Nie potrwało to jednak długo.
Jak odnotował Harry, twarz wuja Vernona co pół godziny zmieniała kolor. Najpierw wyglądało, jakby bliźniacy go czymś poczęstowali, ale gdy minęła godzina jazdy do „domu", Harry już wiedział, że to była jego zwyczajna reakcja. Odcień białego, zastąpiła normalna barwa twarzy, a następnie kolor różowo-czerwony. Jedynie ten ostatni pozostał, gdy zostało dwadzieścia minut do końca drogi.
Ten sam różowo-czerwony, pomyślał Harry, gdy samochód skręcił na podjazd numeru 4. Muszę po prostu pójść spać, zanim wybuchnie.
Silnik został wygaszony, bagażnik otwarty, a Dursleyowie opuścili samochód tak szybko, jak było to możliwe. Harry ześlizgnął się ze swojego miejsca i zamknął drzwi. Zamki zatrzasnęły się i światło wewnątrz zgasło, dając mu okazję, by dostrzec ciemniejące niebo. Podszedł na tył auta i wyciągnął swój kufer z bagażnika, zamykając go z trzaskiem. Chwycił klatkę Hedwigi w lewą dłoń, bagaż w prawą i pomaszerował do drzwi frontowych.
Dobra, miejmy to już z głowy
Harry zamknął drzwi stopą, balansując na drugiej. Dursleyowie byli w salonie, wnioskując po zapalonych światłach. Blade niebieskie światło i warkotliwy dźwięk, dobiegające z pokoju, były ewidentnym dowodem na obecność przytomnego Dudleya.
Oby tak dalej, pomyślał, zostawiając swój kufer na dole, a klatkę z Hedwigą szybko wnosząc do swojego pokoju. Otworzył okno, rad, że nie zostało zabite gwoździami i tak samo postąpił z drzwiami od klatki, polecając sowie, by dalej poradziła sobie sama. Powrócił do holu i chwycił kufer, planując szybką ucieczkę od swoich „krewnych".
Niestety, poczuł za sobą czyjąś obecność. Nie było to identyczne odczucie, jak przy obecności Voldemorta, czy śmierciożerców w pobliżu. Raczej jak poślizgnięcie się na czarnym lodzie i próba złapania równowagi, niż odczucie pustki, niczym podczas skoku w górę i bycia w połowie drogi z powrotem na ziemię. Było zbyt pięknie, by było prawdziwie, przemknęło mu przez głowę.
- Myślałeś, że to było zabawne, chłopcze?! - wrzasnął wuj Vernon, tryskając na niego śliną.
- Myślałeś, że Twoi przyjaciele-dziwacy, przestraszą mnie?! Miałeś z tego niezłą zabawę? Teraz czas na odpłatę!
W tym momencie jego pięść wylądowała na gardle Harry'ego. Chłopiec zgiął się wpół, gdy siła uderzenia wypchnęła z niego powietrze. Otoczenie pobielało, a płuca zapłonęły. Nie, wszystko na pewno nie będzie szło dobrze tego lata, stwierdził zataczając się ponownie i dodając gwiazdy do swojej białej, mglistej wizji rzeczywistości.
Pozwalając instynktom działać, odwrócił się na pięcie, by odnotować, że wuj Vernon znajduje się w bardzo korzystnej pozycji. Poczuł, jak leci, ostatecznie obijając sobie głowę o poręcz schodów i lądując na swoim kufrze. Żaden przedmiot nie przesunął się wystarczająco, by pozwolić mu uniknąć dodatkowych obrażeń. Cholera, kolejne, normalne lato z Dursleyami. Jednak, mam swoją listę rzeczy do zrobienia i nie mogę zawieść. Nie mogę.
Harry powstał na nogi i zaczął ponownie widzieć normalnie, zanim wuj Vernon przedsięwziął kolejny atak. Wycelował swoją różdżkę w Dursleyów i skrzywił się. Typowa, żałosna, mugolska rodzina, żywcem jak z plakatów Voldemorta, pomyślał. To się nie może wydarzyć. Przeszedłem dość przemocy w moim życiu i nie pozwolę tym ludziom na jej kontynuację.
- Nie tym razem, wuju - powiedział zimno Harry.
- Nie będę bity ani przez Ciebie, ani nikogo innego. Zakosztowałem wystarczająco bólu
Harry dostrzegł, że jego lewe oko zasnuwa delikatna, czerwona zasłona. Westchnął i przeciągnąwszy ręką, odkrył, że krew spływa na jego twarz. Zawsze krwawię. Naprawdę mam tego dość.
Wuj Vernon zajął poprzednią pozycję i stojąc, zasłaniał sobą swoją żonę i „dziecko". Purpura nareszcie znalazła dojście na jego twarz. Wypukła żyłka na skroni pulsowała. Zacisnął pięści, gotów by zadusić Harry'ego. Był gotowy, ale zawahał się, gdy zobaczył wyraz twarzy przeciwnika. Był to zdecydowany opór, dodatkowo wzmocniony rozmazaną krwią na twarzy. Ten chłopak się nie bał, nie tchórzył. Stał o własnych siłach, rozluźniony i oczekujący.
- Myślisz, że to koniec, chłopcze? - warknął, próbując odzyskać pewność siebie.
- Tym razem wybiję z Ciebie całą tę magię - obiecał.
- Bardzo w to wątpię, Baryło - odezwał się głos prosto od drzwi wejściowych.
Harry obrócił się, różdżkę przygotowaną wcześniej na Vernona zwracając w nowy cel. Zatrzymał się na sekundę, z wolna rozpoznając krótkie, czerwone włosy i twarz w kształcie serca niezdarnej auror, zanim z powrotem wymierzył ją w Vernona.
- Tonks - powiedział uprzejmie, nie dając po sobie poznać żadnego wpływu obecnej sytuacji.
- Miło, że wpadłaś. Może herbaty? Albo jakiejś próbki dursleyowego znęcania, które właśnie ustało?
- Dzięki za ofertę, Harry. - odparła wesoło.
- Obawiam się jednak, że Ministerstwo powinno się pochylić nad tym, co się tutaj dzieje.
- Nic im nie powiem, Tonks - odparł Harry
- Właśnie zastanawiałem się jakiej klątwy użyć. Istnieją chyba prawa, które pozwalają mi bronić się przed zamachami na moje życie? A przynajmniej jedno prawo, które mówi, że mogę bronić się sam przed nimi? - zapytał, ani przez chwilę nie przerywając celowania różdżką w wuja Vernona.
- Może jedno, czy dwa , Harry.
Tonks uśmiechnęła się, gdy zorientowała się w sytuacji.
- Ja sama dysponuje kilkoma, z których teraz mogę skorzystać. Widziałam Twój atak, mugolu. Najwyraźniej nie potraktowałeś naszego ostrzeżenia dość poważnie... Eh, do diabła z tym legalnym cholerstwem. Słuchaj, wielka bryło tłuszczu. Przeklnę całą Twoją rodzinę, każdy ich cal, jeżeli jakkolwiek zranią Harry'ego. Może zrobię to, tak, czy inaczej. Jeżeli jednak, zrobisz to Ty, uszkodzę Cię. Bardzo Cię uszkodzę
- Dumbledore nie... - rozległ się jęk ciotki Petunii.
- Dumbledore nie będzie o tym wiedział, Końska Mordo - przerwała jej Tonks, jej oczy błyszczały w przytłumionym świetle przedpokoju.
- Jestem aurorem, coś jak wasz Scotland Yard. Naprawdę myślicie, że kogokolwiek będziecie obchodzić, gdy dowiedzą się, co zrobiliście Harry'emu?
- On nie jest nawet chłopcem! - wrzasnął po raz pierwszy wuj Vernon.
- To nic więcej jak tylko kawał... - kontynuował, ale Tonks przerwała mu z mocą.
- Jest dziesięć razy lepszym człowiekiem, niż Ty miałbyś kiedykolwiek nadzieję zostać.
- Każdy chciałby by tego rodzaju człowiek był jego synem, czy też adoptowanym synem. Jedynie Ty nie jesteś w stanie tego dostrzec, sukinsynu.
Harry wciąż trzymał różdżkę wymierzoną w wuja, ale zerkał na Tonks. Był to pierwszy raz, gdy ktoś bronił go w murach numeru 4. Myślał o tym, jak ocalić dla siebie noc, podczas której wuj Vernon zapewne będzie się na niego wydzierał albo nawet gorzej, gdy tylko Tonks sobie pójdzie. Według Dumbledore'a - złość zapłonęła w nim, gdy tylko przypomniał sobie, co wydarzyło się w gabinecie dyrektora - musiał tutaj pozostać. Tu był chroniony. Potrzebował nad tym pomyśleć. Czy to dalej mogło działać? Voldemort użył jego krwi, by powrócić. Jakiś ruch przywrócił go do rzeczywistości, spychając te myśli na plan dalszy.
Tonks przemieściła się bliżej niego. Rozejrzała się na boki i zobaczyła krew tryskającą z jego głowy. Jego włosy były całe od niej pozlepiane. Nie spuszczał wzroku z mugoli, a różdżka była gotowa do ataku. Radził sobie ze wszystkim lepiej niż większość. Wiedział kim jest i jak o siebie zadbać, przynajmniej raz, czy dwa.
- Harry, czy straciłeś przytomność? - zapytała.
- Nie. Jedynie mgła i gwiazdy - odparł
- Nic wielkiego. Miałem gorzej, gdy spadłem - dodał.
- Przynajmniej Twoje poczucie humoru nie ucierpiało.
Tonks obróciła się i zwróciła do Dursleyów.
- Teraz, durni mugole, zostaliście oficjalnie ostrzeżeni. Jeżeli usłyszę albo zobaczę cokolwiek, jak podobnego do tego przed chwilą, spędzicie nieco czasu w Azkabanie. To nasze więzienie, jakbyście o nim nie słyszeli. Zaatakowaliście waszego siostrzeńca, który jest nikim innym, tylko Harry'm Potterem. Za coś takiego, nie możecie oczekiwać pobłażania od strony naszych sądów. Teraz, zamierzam zabrać Harry'ego na górę, zaleczyć jego rany i upewnić się, że zostawiliście go w spokoju. Jakieś uwagi?
- Nie pozwolę, by taka wywłoka jak Ty, przebywała w moim domu! - wrzasnął ponownie wuj Vernon.
Harry wystąpił naprzód, przed Tonks.
- Uważaj na słowa, wuju. Tak się składa, że ona jest moją przyjaciółką i będę bronił jej, czy jej honoru, gdy tylko zajdzie taka potrzeba.
- Dziękuję, Harry - powiedziała figlarnie.
- Doceniam Twoją deklarację, ale ta poducha jest dla mnie niczym. Byłam nazywana już gorzej.
- To nie ma znaczenia. - odrzekł cicho Harry, dalej patrząc na wuja.
- Nie zrobi takiego błędu ponownie. Prawda, wuju Vernonie?
Nie pozwolę mu więcej na grożenie mi. Zacznę kontrolować swoje życie w tym momencie. Będę walczył, gdy tylko będzie to wymagane. Byłem dość zdeterminowany, by dożyć tej chwili i utrzymam ten stan. Nie pokonasz mnie, Voldemorcie. Nie zostanę pokonany. Zaczynam moją wojnę teraz. Małe początki, ale dojdę do czegoś większego.
Vernon Dursley był wściekły, bardzo wściekły. Pragnął zabić swojego nic niewartego siostrzeńca. Chciał go zgnieść, jak powinien zrobić, gdy był jeszcze bachorem. Teraz, widział dwie różdżki, wycelowane w niego przez jakąś małą lafiryndę i tego całego siostrzeńca. Właściwie jedyną rzeczą, która go powstrzymywała było spojrzenie chłopaka. Było inne niż wcześniej, niebezpieczne. Niczym spojrzenie psa, który ma zaatakować. TO było co najmniej deprymujące. Coś się stało w zeszłym roku. Chłopiec nie był smutny, przerażony, czy pogrążony w depresji. Był twardy. Groźny. Wręcz przerażający. Ta noc była bardzo zła, wszystko zaczęło iść w złym kierunku, kiedy tylko zobaczyli Harry'ego.
- To nadal mój dom! - próbował zmienić temat.
Był w swoim domu, oni byli „gośćmi", prawda?
- W moim domu, będę mówił, jak chcę
Gdy tylko skończył, wokół jego siostrzeńca rozbłysnęło blade światło. Kurwa, czy może być jeszcze gorzej?
Tonks poczuła wybuch magii, nie był ukierunkowany, ale niewątpliwie istniał. Popatrzyła na Harry'ego i zobaczyła jego aurę. Była niebiesko-zielona i falowała. Aura u piętnastolatka? Większość ludzi, nie była w stanie takiej wytworzyć przez całe życie, nie mówiąc o tym, by zrobić coś takiego samemu w wieku piętnastu lat. Musiała ponownie przemyśleć swoją opinię o Harrym. „Dziecko" na pewno dłużej nie pasowało. Za dużo przeszedł, by było to odpowiednie określenie. Miał też widzialną aurę, nawet w tym momencie.
- Twój dom, czy nie, pilnuj swojego języka, wuju - powiedział twardo Harry.
- Nic o niej nie wiesz i nie masz prawa mówić o niej w ten sposób. Teraz, idę do siebie na górę. Mam nadzieję, że możemy oddalić w przeszłość, to co się dzisiaj zdarzyło. Chociaż, gwarantuje, że zapamiętacie. Tonks?
Harry umieścił różdżkę w kieszeni spodni, chwycił swój kufer. Zaczął wdrapywać się po schodach do pokoju. Jedna stopa za drugą. Miej oczy otwarte. Walcz z szarą chmurą. Pozostań silny albo to wszystko było po nic. Jedna lekcja od Voldemorta - zawsze miej wielkie wejście lub wyjście, jeżeli to utrzymuje motłoch pod wrażeniem.
Tonks czuła więcej, niż tylko widziała, jak Harry obraca się i idzie na górę. Czuła jak jego aura słabo migocze.
Obejrzała Dursleyów od stóp do głów.
- Miłej nocy, mugole. - powiedziała, z nieznaczną nutką groźby, zanim pośpieszyła za Harrym.
Znalazła go na górze schodów, gdy palcami swojej wolnej ręki sunął wzdłuż ściany. Sztywno wkroczył do swojego pokoju i gdy tylko mógł, uwolnił się od kufra, dając mu opaść na podłogę z łoskotem, który zatrząsł zawartością niewielkiego pomieszczenia. Zrobił jeszcze jeden krok, zanim ciężko padł na sfatygowane łóżko. Tonks weszła za nim i zamknęła drzwi.
Cholera, zemdlał. Musiał oberwać bardziej, niż myślałam. Dobra, mamy trening pierwszej pomocy. Kilkoma ruchami różdżki, zaleczyła ranę na głowie i zredukowała opuchliznę u podstawy czaszki. Odkryła lekki wstrząs mózgu, na tyle jednak mały, że mógł zaleczyć się sam. Pamiętała w końcu z opowieści Lunatyka, że Harry nienawidził szpitali, podobnie jak jego ojciec. Prawdopodobnie macho tak mają
Harry nie ruszał się z miejsca, gdzie upadł i Tonks stwierdziła, że jej sytuacja jest nieco dziwna. Harry Potter leżał przed nią nieprzytomny, a przecież miała pełnić swoje obowiązki strażnicze na zewnątrz domu. Chronię Harry'ego, nie dom, a już zdecydowanie nie mugoli, zdecydowała. Ułożywszy to sobie w myślach, uniosła go w powietrze, obróciła i delikatnie ułożyła na posłaniu w poprawny sposób. Ściągnęła mu buty, odnotowując, że desperacko domagają się wymiany.
Zresztą, gdy tylko obejrzała go całego, zauważyła, że wszystkie pozostałe części garderoby wymagają wymiany w tym samym stopniu.
Jak Harry Potter może nosić takie ubrania? Na Merlina, to Harry Cholerny Potter i wygląda jak ulicznik. Ma pieniądze, wiem, że Potterowie byli bogatą rodziną. Nie przejmuje się tym? Nie ma pojęcia o swoich finansach? Nie...
- Cholerni Dursleyowie, nie ma wątpliwości. - syknęła jadowicie
- Oni są prawdziwą przyczyną.
Rozejrzała się po pokoju. Był mały i ciasny, już sama jej obecność sprawiała, że pękał w szwach. Nie chciała wiedzieć, jakby wyglądał, gdyby ktoś dodał nowe meble.
- Najlepszą metodą, by Cię chronić jest trzymanie Cię na oku. Największym niebezpieczeństwem dla Ciebie, są ludzie na parterze. W obecnej sytuacji, śmierciożercy są w najlepszym razie drugorzędni. Zostanę do rana i zobaczę, co da się zrobić - zadeklarowała, podczas, gdy jej oczy szukały jakiejś formy kontaktu z Harry'm.
- Nie przejmuj się - dobiegła ją cicha odpowiedź.
- Nikt się nie przejmuje. Jestem tutaj z dala od widoku i wszyscy są przekonani, że pozostaję bezpieczny przed Voldemortem. Przecież nie ma żadnych innych niebezpieczeństw, prawda?
Harry nieznacznie uniósł głowę, tak, że jego uśmiech stał się widoczny.
- Dumbledore chce swojej broni i Zakon chce, bym ja siedział cicho i zostawił ich w spokoju. Większość sądzi, że jestem jakimś grzybem. Chcą mnie trzymać w ciemności, z dal od bzdur
Harry zawahał się chwilę, zanim kontynuował:
- Nic więcej, Tonks. Muszę być gotowy. Pomożesz mi?
- Syriusz umarł, bo nie byłem przygotowany. Umarł, bo nie potrafiłem zrobić czegoś jak należy. Umarł z mojego powodu.
- Harry! - zawołała Tonks, nie mogąc uwierzyć, w to, co właśnie powiedział.
W tym momencie nie był do końca przytomny. Mówił rzeczy, których normalnie nie chciałby lub nie mógłby, ale wiedział o czym mówi.
- Syriusz umarł, bo był zarozumiały. Drwił sobie z Bellatrix i go pokonała. Jeśli miałbyś czegoś się nauczyć z tej okropnego zdarzenia, to tego, by nigdy być niezdecydowanym podczas walki. Walcz do końca i poradź z tym sobie. Napawanie się zwycięstwem, kpiny, posępny nastrój i płacz przyjdą później. Martw się o wszystko po wszystkim, nie podczas. Widziałam za wielu ludzi, którzy umarli, bo mieszali te rzeczy ze sobą. A teraz, co miałeś na myśli, mówiąc o broni?
- Broń przeciwko Voldemortowi - odpowiedział Harry, niepomny, że Tonks lekko podskoczyła przy tym imieniu.
- Zachowajcie mnie przy życiu, wówczas zabije drania później. Nikt nawet nie rozważył, by mnie zapytać, czy troszczę się o zwycięstwo. Jedynie tak wielu ludzi zabiorę ze sobą, zanim się poddam
Tonks wychodziła z siebie. Nie tylko przez to, co mówił, a co było porównywalne trzęsieniu Ziemi, jeżeli było prawdziwe, ale również sposobem jak to mówił. Jego pewność siebie, jakby opowiadał o oczywistych faktach, bardzo ją niepokoiła.
- A troszczysz się o zwycięstwo? - zapytała.
- Tak - odparł, półprzytomnie starając się mówić poprawnie.
- Muszę, ale jesteś pierwszą, która zapytała. Jeżeli zawiodę, wszyscy umrą. Wszyscy, którymi się przejmuję, zginą. Nie mogę przegrać, obiecałem sobie, że wygram. Nie mogę sobie pozwolić na klęskę. Ja...Taka...senna...noc
Tonks patrzyła, jak Harry śpi. Nauczyła się więcej, słuchając jego paplaniny, niż przez ponad rok zebrań Zakonu. Powiedział kilka rzeczy, które miały sens. W zasadzie, wszystko z tego miało sens. Słyszała wcześniej słowo „broń", ale nic konkretnego. Nie słyszała, by Harry komukolwiek, poza Lunatykiem, mówił o swoich osobistych uczuciach. Chociaż, Molly była inna. Chciała go rozpieszczać, owinąć w bawełnę i wrzucić do schowka, zachowując w bezpieczeństwie, tak by nie został zraniony.
- Och, Harry - zapłakała.
- Co się z Tobą stało? Co jeszcze się stanie?
Rozejrzała się po pokoju, zastanawiając, co ma zrobić. Wiele pomysłów przyszło jej do głowy, niektóre dobre, niektóre złe, część nienadających się do dalszego przemyślenia.
- Pomogę Ci, Harry. Oto moja obietnica dla Ciebie. Jakoś Ci pomogę.
Nakryła Harry'ego kocem, sama zadowalając się krzesłem i poduszką. Próbowała umiejscowić się na nim w miarę wygodnie przez ponad 10 minut, ale nie dała rady. Sapiąc, powstała i znikła krzesło.
- Dobra, do diabła z tym - stwierdziła.
Powiększyła magicznie łóżko i położyła się obok Harry'ego. Nakryła się kocem i ułożyła na osiem godzin, które miały minąć, zanim zostanie zwolniona. Nastawiła różdżkę, by obudziła ją na kilka minut przed godziną zmiany.
Gdy zaczęła zasypiać, Harry obrócił się nieznacznie i objął ją ramieniem. Przez sekundę zamarła, nie za bardzo wiedząc, co robić. Uścisk Harry'ego zacieśnił się i zorientowała się, że nie może się ruszyć, jeżeli naprawdę nie będzie próbować. Harry lekko westchnął i głęboko odetchnął. Czekała, aż się obudzi. Pewnie nie jest do tego przyzwyczajony? Dobra, Harry Potter pewnie miał połowę żeńskiej populacji zamku. Zapewne przywykł do kobiety w jego łóżku. Może wciąż cierpi od obrażeń?
Jednak, Harry nie obudził się i Tonks zasnęła, rozmyślając o wielu sprawach. Przygotowała sobie w myślach listę rzeczy do zrobienia następnego dnia. Porozmawianie z jej szefem było jedną z nich, Dumbledore był inną. Wiedziała, że zasłony ochronne zareagowałyby, gdyby ktokolwiek jeszcze wkroczył na teren posesji. Była do nich podłączona, więc czuła się bezpieczna, zasypiając za nimi. Poza tym, Harry był tuż obok niej. Wiedziałaby gdyby cokolwiek się stało.
Wibrowanie różdżki obudziło Tonks. Przebudziła się, by odkryć, że gapi się prosto w oczy Hedwigi, siedzącej na zagłówku łóżka. Sowa strząsnęła pióra i spojrzała za Tonks, na kogoś, kto musiał być Harry'm. Jej wyraz twarzy zmienił się, wyrażał teraz uwagę. Tonks pomyślała, że wciąż musi być zaspana. Sowy nie wyrażają takich emocji. To ptaki, na Merlina.
Zdała sobie sprawę, że dłoń Harry'ego przemieściła się nieco podczas nocy i teraz obejmuje jej pierś. Czuła się bezpiecznie i ciepło, na równi z poczuciem niestosowności sytuacji. Próbowała nie myśleć o tym, że ich ciała pasują do siebie całkiem dobrze. Korzystając z nadarzającej się szansy, obróciła się, zwracając twarzą do śpiącego Harry'ego. Jego ciemne włosy sterczały we wszystkich kierunkach, dodając mu młodzieńczego wyglądu. Jego twarz była bardziej rozluźniona, niż kiedykolwiek pamiętała. Musiał się zorientować, że jego poprzednie ułożenie zostało zaburzone, więc chwycił jej boki i przemieścił bliżej siebie. Tonks jedynie patrzyła i czekała. Wciąż miała dziesięć minut, zanim będzie musiała zejść na dół i na zewnątrz, gdzie zostanie zastąpiona.
Usta Harry'ego rozchyliły się nieznacznie, oddychał bardzo lekko . Tonks nie mogła poradzić na to, że myśli, jak uroczo przy tym wygląda. Ciekawe, ile kobiet widziało to już. Prawdopodobnie każda Gryfonka, o różnicy wieku nie większej niż dwa lata, kilka Krukonek i Puchonek. Eh, być znowu w szkole.
Poczekała jeszcze kilka minut i delikatnie wyślizgnęła się jego ciasnego uścisku. Cóż, ręce do Quidditcha. Otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Raz się obejrzała, zanim cicho zamknęła je za sobą. Schodząc ze schodów, słyszała hałasy dobiegające z kuchni.
Gdy schodziła, niemal spadła z ostatnich pięciu stopni, w końcu jednak, wkroczyła do sterylnej kuchni.
Petunia przygotowywała śniadanie. Tonks delikatnie oczyściła gardło, powodując, że kobieta odwróciła się gwałtownie i upuściła jajko na ziemię. Skorupka pękła, białko się rozlało w biały basen, wymieszany z jej szczątkami.
- Nie zapomniałam, co stało się zeszłej nocy, kobieto - oznajmiła Tonks swoim najbardziej autorytatywnym tonem - Pozwoliłaś, by Harry był poniewierany przez całe życie. Nie masz pojęcia, co niektórzy ludzie, by Ci zrobili, gdyby się dowiedzieli.
- Co masz na myśli? - zapytała, arogancją pragnąc ukryć strach przed czarownicą - Ma dach nad głową, to już i tak więcej, niż zasługuje.
- Powiedz coś takiego przed paroma ludźmi i nie przeżyjesz dnia, Petunio. - odparła Tonks, starając się pohamować złość.
Z Petunii jakby zeszło powietrze, ślad poczucia winy przemknął po jej twarzy. Jej urojone życie wydawało się walić dookoła niej.
- On jest tak podobny do niego. Poza ciągłym przypominaniem jej. Te oczy... Nigdy Cię nie wypuszczają.
- Harry jest samym sobą - wyjaśniła Tonks - Sumą Jamesa i Lily. Słyszałam wiele na temat ich dwojga, ale wiem sporo o Harrym. Powinnaś patrzeć na siebie jako osobę uprzywilejowaną, mogąc gościć go tutaj. Wielu zrobiłoby cokolwiek, byle Harry Potter został z nimi na lato. Z tego, co widzę, wasza rodzina nie jest warta wysiłku, jaki Harry w nią wkłada.
- Co masz na myśli? - zapytała Petunia, wyglądając na skonfundowaną i szczerze dotkniętą.
- Harry mógłby pójść wszędzie w naszym świecie i znalazłby kochającą rodzinę, gotową podzielić się z nim wszystkim, co posiada. Ma przyjaciół gotowych za niego walczyć. Ludzi gotowych dla niego zabić. Rzecz w tym, że on nie ma pojęcia, co ludzie mogą dla niego zrobić. Kto się do niego zbliży podąża za nim wszędzie, taką ma zdolność.
- Lily miała tak samo - szepnęła Petunia po paru sekundach namysłu - Zawsze w centrum uwagi. Jakoś pociągała innych za sobą. Czy to jej m...magia?
- Nigdy jej nie spotkałam, więc nie wiem. Najprawdopodobniej po prostu taka była. Wiesz cokolwiek o życiu Harry'ego w szkole?
- Nie - odparła - Nie wiem nic, poza koszmarami, które nękały go zeszłego roku. Krzyczał i budził wszystkich.
- Jeśli byś widziała i przeszła przez to, co on, również byś je miała - odparła ze złością Tonks.
W celu rozproszenia swojej frustracji, zamiast przekląć kobietę, postanowiła zadać jej pytanie.
- Nigdy go o to nie spytałaś?
- Nawet, gdybym to zrobiła i tak by nic nie powiedział. O tych rzeczach się tutaj nie mówi i on o tym wie.
- Powinnaś się dowiedzieć - zripostowała Tonks, powoli tracąc cierpliwość - Zrobił tak wiele. Spowodował tak wielką zmianę w naszym świecie. Nauczyłabyś się czegoś, jeżeli poświęciłabyś czas.
- Nigdy mi nie powie.
Teraz Petunia wyglądała na szczerze zagubioną
- Nie dałam mu żadnego powodu, by mi zaufał.
- Jeżeli sowa, przyszłaby razem z gazetą, przeczytałabyś ją?
- Waszą gazetą? Ruchome obrazki i tak dalej? - zapytała.
- Tak. Chociaż, prawdopodobnie podrzucę Ci książkę, byłaby bardziej odpowiednia. Nasze gazety, są jak wasze: trzydzieści procent prawdy, dwadzieścia półprawd i pięćdziesiąt bzdur. Dzięki paru durniom, jakaś część tego chłamu jest o Harrym. Ale trzyma się od tego na dystans.
- On jest w waszych gazetach?
- Czy Harry Potter jest w naszych gazetach?
Tonks nie mogła uwierzyć, jak bardzo oni tutaj są niezorientowani.
- Naprawdę nie masz pojęcia. Jakby zrobić odpowiednie porównanie? O Tonym Blairze piszą mni-ej, niż o Harrym. On sam, potrafiłby zapełnić cały nakład. Jest na pierwszych stronach od tygodni. Nienawidzi tego, tyle mogę powiedzieć. Wyślę Ci książkę, jeśli znajdę właściwą. Przeczytasz ją, jeżeli tak zrobię?
Petunia potrzebowała chwili, by wszystko przemyśleć. Myślała i wydawała się być zdecydowana, ale wyraźnie lękała się swojej odpowiedzi.
- Tak, przeczytam. Będę musiała trzymać ją w ukryciu przed Vernonem, ale przeczytam. Jeżeli naprawdę jest tak znany, jak twierdzisz.
- Jest bohaterem, zawodnikiem, zwycięzcą, sportowcem i przystojniakiem w jednej osobie.
Przy ostatnim, Petunia rzuciła Tonks spojrzenie pełne dezaprobaty. Zdawała się także, zachowywać pewien poziom sceptycyzmu, co do reszty, tego, co powiedziała.
- Dobra, muszę iść, moja zmiana jest już blisko. Obserwujemy Harry'ego, więc nie myśl, że wrócicie do tego, co było, gdy tylko sobie pójdę. Dzisiaj zostawcie go w spokoju. Wrócę wieczorem i razem popracujemy nad jakimś tymczasowym rozejmem.
Zauważył jak Petunia patrzy na jajko, wysychające na podłodze. Machnęła różdżką i znikło bez śladu. Petunia cicho jęknęła, ale nic więcej.
- Przydatna magiczna sztuczka.
Tonks obróciła się i opuściła kuchnię. Na zewnątrz odetchnęła świeżym powietrzem i pospieszyła na jej strażniczą pozycję. Stała tam może z minutę, zanim ktoś pojawił się za nią.
- Dung, jest okropny w ukrywaniu się - powiedziała żartobliwie - Nie usłyszałam Cię, ale zapach zdradził Cię, zanim to w ogóle powinno być możliwe.
- Sup', Tonksy - wymamrotał - Jestem kim jestem.
- Tak, poza tym pijany, ale kto narzeka - odparła Tonks - Zawiodłeś ostatnio, Dung. Kolejny raz i nawet Dumbledore Cię nie ocali. Obserwuj mugoli uważnie. Nasze ostrzeżenie nie zrobiło wiele dobrego. Nie wahaj się uszkodzić grubasa, jeżeli zajdzie taka konieczność
- Dla'ego grubasa?
- Zarówno jego, nie byłam dość dokładna. Będę z powrotem o szóstej.
Deportowała się do Ministerstwa, zostawiając Mundungusa, by nałożył swoją pelerynę-niewidkę i „zapuścił korzenie" na cały, długi dzień.
Pojawiła się w atrium z trzaskiem i szybko zostawiła za sobą posterunek kontrolny. Tak wcześnie rano, Ministerstwo było ciche. Pozostawali jedynie ludzie, którzy akurat mieli zmianę i ranne ptaszki. Winda, jak zawsze, przybyła powoli. W końcu rozległ się dzwonek i weszła do środka, wciskając przycisk.
Zabrzęczało i ruszyła w dół, w głębiny Ministerstwa. Zagłębiła się w rozmyślaniach, na temat tego, co właśnie zamierzała zrobić. Czy to może być sposobem pomocy? Czy w ogóle można uznać to za pomoc? Czy nie zrujnuje jakiegoś planu, jakikolwiek on mógł być?
To nie miało znaczenia. Harry poprosił ją o pomoc, z tego co wiedziała, nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobił. Pewnie, był w delirium, ale jednocześnie był szczery. Reszty domyśliła się później. Potrzebował pomocy przeciwko Sama-Wiesz-Komu i powinna mu jej udzielić. Znała ludzi, którzy na pewno potrafili pomóc. Wciąż była zagubiona w myślach, kiedy winda zadzwoniła ponownie i oznajmiła: Poziom Dziewiąty, Departament Tajemnic.
Opuściła windę i pomaszerowała korytarzem. W połowie drogi, zatrzymała się i zwróciła w lewo. Wyciągnęła różdżkę, uderzyła nią w ścianę według specyficznego wzoru i wypowiedziała odpowiednie słowa. Pojawiły się drzwi, więc otworzyła je i przekroczyła próg. Teraz albo nigdy.
Harry obudził się, po raz pierwszy, od kiedy pamiętał czując się wypoczęty. Sięgnął po swoje okulary, znajdując je w innym miejscu, niż zazwyczaj kładł je na Privet Drive. Gdy przekręcił głowę, w celu ich nałożenia, poczuł ból.
- Ah, co się stało do diabła? - pomyślał i zaczął sobie przypominać, jak wuj Vernon go zaatakował. Uderzył go w głowę, była krew, była Tonks, a potem ciemność. Przeszukał pokój, starając się odkryć, co jeszcze jest nie w porządku. Meble, te same co zawsze. Hedwiga w klatce, z głową pod skrzydłem. Kufer w nogach łóżka.
- Chwileczkę, kufer jest dużo mniejszy, niż łóżko. To nie w porządku
Harry przyjrzał się mu i zobaczył, że jest go więcej z każdej strony. Łóżko było większe.
Dursleyowie tego nie zrobili. Jeśli już, daliby mi mniejsze. To musiała być Tonks.
Rozejrzał się dookoła. Nie czekała na niego żadna notka z Ministerstwa, więc przynajmniej nie twierdzili, jakoby użył Zaklęcia Powiększającego, w przeciwieństwie do Zaklęcia Swobodnego Zwisu na drugim roku. Zerwał się z łóżka, walcząc z zawrotami głowy, które się po nim przetoczyły. Pokój kręcił się chwilę , ale wystarczająco szybko wrócił do właściwego wyglądu.
Żadnych gwałtownych ruchów dzisiaj, jak sądzę. Oby Dursleyowie trzymali się z daleka, dopóki to nie ustąpi.
Po szybkim odświeżeniu się, zebrał swoje brudne ubrania z pokoju i powiększonego łóżka, po czym ostrożnie udał się na dół. Trochę trudno było mu poruszać się na schodach, ale nawet w przybliżeniu tak źle jak zeszłej nocy. Gdy wylądował już na dole, zaczął nasłuchiwać Dursleyów. Nic nie słysząc, wszedł do salonu, przeczesując go w poszukiwaniu „krewnych".
Nic nie znalazł, z wyjątkiem, jak zwykle poduszek, kanapy, krzeseł i obrzydliwej tapety. Zegar na gzymsie kominka poinformował go, że jest pierwsza. Mam nadzieję, że Tonks ich nie zabiła. To byłoby...tragiczne.
Nie potrafił jednak domyślić się, dlaczego został pozostawiony samemu sobie cały dzień. Nigdy nie pozwalano mu spać do oporu. Był dzień roboczy, to wyjaśniało nieobecność wuja. Dudley zapewne terroryzował dzieci sąsiadów, czy coś jeszcze gorszego.
Pozostawała ciotka. Musiała być na zakupach, czy coś jeszcze innego. Nie zostawiłaby go samego tak długo. Bez wątpienia była praca do zrobienia. Podkradł się do drzwi kuchennych i nasłuchiwał minutę. Jedynym, co usłyszał, był odgłos przewracanych stron. Jego ciotka nieraz czytała, ale zazwyczaj okólniki lub tabloidy. Książka była czymś, po co sięgała bardzo rzadko.
Zdecydowawszy, że to pora, by wypróbować grunt i z nadzieją, na inne wakacje letnie, Harry otworzył drzwi i wszedł do czystego pomieszczenia. Zobaczył, że ciotka siedzi przy stole, plecami do drzwi, zgarbiona nad książką. Mógł stwierdzić, że od lunchu nie ruszała się z miejsca, bo naczynia wciąż stały na stole. Zostało też nieco jedzenia i stwierdził, że to może stwarzać szansę do zorientowania się, jak bardzo może być inaczej.
Wzywając swoją gryfońską odwagę, Harry rozpoczął krótką wycieczkę do stołu, by usiąść naprzeciwko ciotki. Na początku w ogóle nie odnotowała jego obecności, ale było oczywiste, kiedy go zobaczyła. Natychmiast porwała pognieciony fragment papieru z drugiego końca stołu i nakryła czytaną książkę.
Zobaczył kilka emocji na jej twarzy, ale najbardziej dominującą, był strach. Kolejną była obawa i trzecią, ta której nigdy wcześniej nie widział, gdy na niego patrzyła. Z tego, co mógł się zorientować, była nią duma.
- Dzień dobry. - zmusiła się do powitania.
- Weź co chcesz, z tego, co jest na stole. Radzę, byś raczej się tutaj nie pokazywał, gdy Twój wuj wróci o szóstej. Dudley powinien być jeszcze później.
- Tak, ciociu - odparł automatycznie.
Pierwsza zrobiła ruch i był pozytywny, a przynajmniej neutralny. Wiedza, kiedy powinni przybyć, mogła mu pomóc w unikaniu nieuniknionej konfrontacji.
Tonks musiała z nią porozmawiać, zanim poszła zeszłej nocy. Nie może być innego powodu, wyjaśniającego dlaczego jest dla mnie miła.
- Posprzątam ze stołu, zanim zjem. - zaproponował.
W odpowiedzi uniosła brwi tak wysoko, że mogła rywalizować ze Snape'm.
- Nie ma takiej potrzeby. Bierz, co chcesz, ale chciałabym posiedzieć sama.
- Okej.
Zorientował się, że to życzenie, było więcej niż pożądane, w porównaniu z tym, czego się spodziewał.
Brał jedzenie, wyczekując na najmniejszą wskazówkę, że bierze za wiele. Oczy ciotki obserwowały go, gdy zgarniał pozostałości na talerz. Harry zabrał chleb, szynkę, ser, chipsy, jabłko i szklankę soku. Opuścił pokój razem z pełnym talerzem, zanim otrzymał jakikolwiek znak, by przestał.
Pierwsze spotkanie - sukces. Harry nie wiedział, czy to cisza przed burzą, czy też jest realne. Zdecydował, że potraktuje wydarzenie jako zwycięstwo i wycofa się na bezpieczne wody, by obserwować reakcje. Z respektem skłonił głowę przed ciotką i opuścił kuchnię, spiesznie zdążając do swojego pokoju na górze. Dopiero, gdy zamknął drzwi, pomyślał, że jest bezpieczny i może zjeść więcej, niż kiedykolwiek na Privet Drive.
Lunch został szybko zjedzony, talerz całkowicie wyczyszczony, z wyjątkiem ogryzka od jabłka. Harry rozejrzał się po pokoju, próbując zorientować się, czy na pewno nie śpi. Nic z dzisiaj nie miało sensu. Co prawda, jego ciotka nigdy nie używała przemocy wobec niego, ale jej zachowanie zawsze bolało najbardziej. Chłód i brak troski, był bardziej przerażający, niż pas, czy uderzenia od wuja Vernona albo Dudleya.
Jako jego ciotka - jego krew, powinna być najbardziej kochającą go osobą. Nigdy jednak nie była dla niego nawet miła. Nigdy nie okazała żadnego ciepła. Coś w niej się zmieniło i nie wiedział, co to było, czy czym zostało spowodowane. Musiał porozmawiać z Tonks, by zorientować się, co im zrobiła albo powiedziała, kiedy stracił przytomność.
Relacje rodzinne na bok, potrzebował zacząć pracować nad swoimi letnimi planami. Pozostawał żywy, przebywając w tym domu.
Przebywanie tutaj już wymaga wystarczającej ilości wysiłku. Ochrona umysłu, z drugiej strony, jeszcze więcej. Potrzebuję książki, która mi z tym pomoże i to teraz. Coś o co trzeba zapytać Tonks, jeśli wróci.
Przejmowanie kontroli nad własnym życiem, myślę, że to już zacząłem robić. Wydarzenia z ostatniej nocy, są wystarczającym dowodem. Popracować nad byciem poinformowanym, będzie znacznie ciężej. Dumbledore nic mi nie powie, jeśli nie będzie musiał i nawet wtedy, może być za późno, by zrobić z tą wiedzą coś dobrego.
Troszczenie się, by inni pozostawali bezpieczni, oznacza, że muszę być w stanie im pomóc. Muszę ich chronić. Siedzenie tutaj tego nie sprawi. Muszę stąd wyjść, zarówno strzegąc ich, jak powstrzymując Voldemorta przed atakami. Obie możliwości są do dupy i jeszcze cięższe do osiągnięcia. Moi strażnicy nie pozwolą mi odejść, a Voldemort nie ma zamiaru traktować mnie ulgowo. Śmierciożercy teraz będą jeszcze gorsi, w zasadzie przecież spowodowałem aresztowanie paru z nich.
Nauka jest całkowicie inną sprawą. Same książki nie posuwają się daleko i lepiej uczę się praktykując. To będzie najcięższa rzecz tego lata. Nie mogę ćwiczyć, od kiedy bezzwłocznie zostanę wyrzucony, gdy zacznę. Ale, czy zostanę?
Dumbledore, nie może mnie wylać. Jestem jedyną osobą, która może zabić Voldemorta. Jeżeli zostanę wywalony, będzie mu znacznie łatwiej mnie zabić. Dumbledore nie może pozwolić, by jego broń była tak łatwo zniszczona. Zrobi cokolwiek, by temu przeciwdziałać. A to oznacza, że jestem na wygranej pozycji. Potrzebuje mnie, cały świat czarodziejów mnie potrzebuje, niezależnie, czy zdają sobie z tego sprawę, czy nie. Zostałem naznaczony, czy wiedzą o tym, czy też nie, potrafię zabić Voldemorta. On i jego lokaje są za mną, nawet nie wiedzą, że jestem kluczem. Więc, ze szczytu listy, przeskakuję jeszcze wyżej. Hahaha, cokolwiek. To moje życie, nie ich. A także moja przyszłość, nie Dumbledore'a. Zrobię to na swój sposób, jeśli nie znajdę lepszego i ludzi chcących, bym wziął w tym udział.
Mam mały wybór, wygrać lub dać się zabić. Gówniane możliwości, ale jedyne jakie mam. Więc, dalej będę pracował nad punktem widzenia moich „krewnych" i zaczynam swoją walkę, na własnych warunkach i mojego własnego końca. Życie i powody, by żyć.
Harry rozpakował swój kufer, tak szybko jak tylko zdołał. Ważne rzeczy ukrył pod obluzowaną deską podłogi, a szkolny sprzęt pozostawił w kufrze. Zaczął czytać księgę uroków. Później, rozejrzał się, by stwierdzić, że cienie są dużo dłuższe. Zdał sobie sprawę, że jego wuj będzie niedługo w domu i postanowił przygotować się na spotkanie. Wiedział, że nie pójdzie tak łatwo jak z ciotką.
Tonks opuściła windę, czując się dużo lepiej, niż gdy do niej poprzednio wchodziła. Spotkanie z szefem przebiegło dobrze, biorąc pod uwagę, że nie miała odpowiedzi na jego koniec. Była w drodze na Pokątną, by znaleźć książkę dla tej paskudnej mugolki. Być może, Petunia mogła być ocalona, chociaż w to wątpiła. Nimfadora Tonks aportowała się na ulicy z donośnym trzaskiem. Na jedną chwilę wszyscy przystanęli i obrócili się, zerkając przez ramię w oczekiwaniu na kolejny atak. Ci, którzy pamiętali ostatni raz, byli najbardziej nerwowi. Minęła jej kolegów aurorów, którzy pilnowali Pokątnej, od kiedy Ministerstwo oficjalnie przyznało, że Sami-Wiecie-Kto powrócił. Knot pozostawał na stołku, tylko dlatego, że nasmarował koła rządowej machiny wcześniejszego roku.
Tonks była przekonana, że lekkie popchnięcie, mogłoby wywalić go z urzędu. Jeżeli Dumbledore poprosiłby o jego rezygnację publicznie, Wizengamot poparłby prośbę i Knot byłby skończony. Z tego, co mogła się zorientować, Dumbledore miał władzę nad Knotem i kontrolował jego rządy. Ta kontrola została na kilka lat zerwana, ale teraz, Knot wiedział, że jego stanowisko spoczywa w rękach Dyrektora.
Tak wielki podział władzy, pomyślała. Kontynuowała swoją trasę do Esów i Floresów i wkrótce wkroczyła do księgarni. Była w dużej mierze pusta, ale kilku ludzi przeszukiwało półki. Zachowywali się tak samo, jak reszta na Pokątnej, zerkając przez ramię i podskakując przy głośniejszym dźwięku.
Znalazła sekcję biografii, po wystraszeniu dwóch ludzi tak bardzo, że niemal pogubili skarpetki. Łatwo zlokalizowała półkę Harry'ego Pottera, był bardzo wyeksponowany. Ostatnia rehabilitacja Chłopca-Który-Przeżył z powrotem wywindowała go na szczyty popularności. Przypomniała sobie, co Syriusz i Remus mówili o tych książkach. Jej kuzyn zdawał się być całkiem zainteresowany. Znając Syriusza, zamierzał je przeczytać i używać do wywoływania zażenowania Harry'ego, kiedy tylko mógł. Teraz, Tonks próbowała sobie przypomnieć, która z nich była najbardziej wiarygodna.
Znalazła jedną, napisaną przez F.L.D i w jej głowie odezwał się dzwonek. Tytuł: „Harry Potter: Nie Powieść Fantasy" brzmiał odpowiednio. Przekartkowała ją i przeczytała trochę na temat pierwszego roku życia. Książka bardzo mgliście opowiadała o przebywaniu wśród Dursleyów, zważywszy na to, że poświęciła mu tylko jeden rozdział. Na każdy rok nauki były przeznaczone co najmniej dwa rozdziały, książka kończyła się z końcem czwartej klasy. Zorientowała się, że powinna wystarczyć.
Wątpiła, by to zrobiło cokolwiek dobrego, ale przez wzgląd na Harry'ego, musiała spróbować. Kupiła książkę i poszła na pocztę, by wysłać ją Petunii. Przynajmniej, sowa powinna jej przypomnieć, że Tonks wciąż gdzieś tam jest i wkrótce powróci. Opuściła pocztę i przygotowała się na wizytę w Hogwarcie. Dumbledore był onieśmielającą osobą, jeszcze gorszą, gdy był w swoim biurze. Wiedziała jednak, że przez parę dni nie pojawi się w Kwaterze Głównej, a sprawa Harry'ego musiała być rozwiązana szybko. Z kolejnym trzaskiem, Tonks pojawiła się u bram Hogwartu.
Imponujący zamek stał u szczytu wspinającej się na wzgórze ścieżki. Wzięła głęboki oddech i zaczęła długi marsz ku konfrontacji, która ją przerażała od ostatniej nocy. Umysł przebiegał przez wszystko, co Harry zrobił i powiedział. To było ważne i nie zamierzała odejść, bez zrobienia tego, co musiało być zrobione. Wędrówka zajęła jej mniej czasu, niż planowała i zdała sobie sprawę, że stoi na wprost dębowych drzwi. Ciężko dysząc, otworzyła je i wkroczyła do szkoły.
Każdy krok jej wspinaczki po schodach, odbijał się echem od ścian. Kontynuowała swoją drogę do klatki schodowej prowadzącej do biura. W połowie drogi, usłyszała rechot i Irytek pojawił się przed nią.
- Och, widzę starą twarz - powiedział zachwycony - Najlepiej nie zapomnij swoich majtek tym razem, Nimfko. Iryś pamięta dobre rzeczy.
- Uważaj, niedorobiony duchu. Wiem, jak wygnać takich jak Ty. Chcesz dać mi powód?
- Och, nigdy nie byłaś zbyt zabawna. Jedyną zabawną rzeczą, związaną z Tobą, jaką widziałem, było, gdy chłopcy pytali Cię, czy nie mogłabyś się przemienić w kogoś innego. Pamiętam, jak zwykłaś potem płakać.
Irytek odleciał, gdy zaklęcie przeszyło miejsce, gdzie przed chwilą wisiał. Tonks usiłowała się uspokoić, ale była wściekła, smutna i pełna obrzydzenia do siebie.
Ten pieprzony duch musiał o tym przypomnieć, prawda? Musiał wywołać wspomnienia, o tym, jaka byłam. Co robiłam. Następnym razem, nie będę się wahać, czy usunięcie go będzie dobre. Próbowała odwołać się do swojego rozsądku, by się uspokoić, wiedziała, że Dumbledore będzie sondował jej umysł. Zrobiłby, co potrzebował, by znaleźć wszystko. Musiał wiedzieć tylko o niektórych sprawach i była zdeterminowana, by zobaczyć, jak nauczył się tylko tego, czego powinien.
Tonks przybyła do wejścia i wysłała wiadomość, używając zaklęcia wynalezionego przez Dyrektora. Srebrny promień wystrzelił z jej różdżki i zagłębił się w ścianę.
Parę sekund później, gargulec odsunął się i wkrótce jechała schodami w górę. Ukazały się drzwi do gabinetu i zawahała się, zanim postąpiła naprzód. Oczyściła umysł i osłoniła myśli. Podeszła do wejścia i drzwi otworzyły się same.
Weszła do okrągłego gabinetu, by zobaczyć, że Dumbledore siedzi przy biurku, patrząc na srebrny przyrząd, który nie pracował poprawnie. Pudełko z połamanymi srebrnymi częściami stało obok biurka. Dumbledore był skoncentrowany na ruchach różdżki i mogła poczuć jak pracuje magia. Przyrząd zatrząsł się i zaczął powoli kręcić, do czasu, aż trzasnął, wówczas wirowanie ustało. Sekundy później, spadł i rozsypał się po biurku i podłodze. Stary człowiek uśmiechnął się lekko i westchnął.
- Nimfadoro - zaczął - Na przyszłość, radzę Ci, byś nie rozsierdziła Harry'ego Pottera do tego stopnia, by zaczął niszczyć rzeczy, na których Ci zależy. W przeciwieństwie do większości ludzi, gdy coś złamie, pozostanie złamane. Muszę przyznać, iż nie jestem w stanie naprawić paru moich bardziej skomplikowanych drobiazgów. Zapewniam, próbowałem i zawiodłem za każdym razem, gdy brałem się za ten. Pozostałe są w podobnej kondycji.
Odrzucając na bok szczątki instrumentu, Dumbledore powiedział:
- Dosyć gadania o moich nadmiernie dla mnie ważnych śmieciach. Nie byłabyś tutaj, gdyby sprawa nie była ważna. Nie ryzykowałabyś spotkania z Irytkiem dla błahostki.
- Tak, Albusie, to ważne.
Tonks westchnęła w myślach. Nie rozumiała, skąd mógł wiedzieć o niedawnym zajściu z Irytkiem.
- Byłam u Harry'ego, kiedy „oni" wrócili. Jego wuj raz próbował go zabić, od kiedy był w domu. Muszę zażądać, by Harry został przeniesiony, dla jego własnego bezpieczeństwa.
- Czy Harry został zraniony? - zapytał Albus, zdając się bardziej zainteresowany stanem Harry'ego, niż powodem, dla którego Tonks przed nim stała.
- Jeśli by mnie tam nie było, miałbyś grubego mugola do usunięcia i śmierć Harry'ego Pottera do wyjaśnienia. Teraz Harry odpoczywa, ale był zraniony tak ciężko, że musiałam użyć paru zaklęć leczących. Co zamierzamy z tym zrobić?
- Co zrobiłaś z Dursleyami?
- Nie tak wiele, jak chciałam - odparła, coraz bardziej zła - Powinnam zabić jego wuja, ale tego nie zrobiłam. Harry dostał go pierwszy. Masz szczęście, że nie użył żadnego zaklęcia w obronie. Harry nie jest przypadkiem na końcowej liście, jeżeli chodzi o czary niepełnoletnich czarodziejów?
- Tak, otrzymał ostrzeżenie, czy dwa, ale teraz, Minister musi poradzić sobie z wieloma rzeczami, które nie muszą zawierać przypominania opinii publicznej, że Pan Potter miał rację, a on był w błędzie. Podsumowując, Harry jest na bezpiecznej pozycji w Ministerstwie, jak myślę.
- Więc, jakie masz plany na poradzenie sobie z tą sytuacją?
- Zaopiekowałaś się obrażeniami i ostrzegłaś ponownie Durleyów? - zapytał Albus, sugerując, że problem został rozwiązany.
- Zostali ostrzeżeni, ale wątpię, by jego wuj uczył się szybko. Czy to wszystko, co planujesz zrobić?
- Uważam, że sprawa jest zamknięta, Nimfadoro. Jeśli wystąpią jakiekolwiek następne nadużycia, zaangażuje się osobiście. Czy jest coś jeszcze, co chciałabyś przedyskutować?
Tonks nie mogła uwierzyć. Uczeń - bardzo ważny uczeń - był maltretowany przez ludzi, u których Albus go umieścił i nie zamierzał nic z tym robić.
- Uważasz, że sprawa jest zamknięta? Jak możesz sądzić, że maltretowanie Harry'ego ustanie? To się działo latami. Od kiedy go tam umieściłeś, był poniżany coraz to innym sposobem. Jak możesz?
- Jeśli spojrzysz na szerszy obraz, Panno Tonks, ujrzysz, że Harry stał się wspaniałym człowiekiem. Ma tylko jedno lato z nimi do przebycia, później nie będzie powodu, by tam wracał. Czy ostatnio spałaś wystarczająco? Praca w nocy i bycie rozbudzonym w czasie dnia, potrafi mieć dramatyczny wpływ na ciało.
- Wszystko ze mną w porządku, Albusie, ale z Harry'm nie. Trudno mi uwierzyć, że nie zamierzasz nic zrobić z tym, co się działo i dzieje. Przynajmniej, Zakon powinien być świadom...
- Sądzę, że my wiemy dość i to wystarczy. Jeżeli wiedzieliby inni, istniałaby większa szansa, by Voldemort się dowiedział. Musimy ograniczyć liczbę ludzi, którzy o tym wiedzą. Rozumiesz, Nimfadoro?
- Proszę mnie nie nazywać w ten sposób, Sir. Wie Pan, że tego nienawidzę - Tonks przerwała i ponownie skontrolowała swój umysł - Będę wychodziła, Sir. Mam parę rzeczy do zrobienia, zanim wrócę do Harry'ego. Czy byłaby możliwa zamiana rozkładu zmian z Dungiem na pojutrze? Myślę, że wymiana będzie dobra dla nas dwojga.
Dumbledore zawahał się i Tonks poczuła, jak delikatnie sonduje jej umysł. Pozostała nieugięta i wyglądał na zaskoczonego.
- Tak, wierzę, że zamiana będzie miała sens, ale czy Twój rozkład w pracy się zmienił? To był oryginalny powód, dla którego byłaś przypisana do nocy.
- Tak, pozostanę odpowiedzialna za noce - odparła Tonks - To najlepiej odpowiada wszystkim.
- Bardzo dobrze, zatem zrobię zmianę na środę. Proszę, powiedz Mundungusowi, że będzie musiał zmodyfikować swój zajęty kalendarz towarzyski.
Oczy Dumbledore'a błysnęły w reakcji na jego własny żart.
- W takim razie, poradzę sobie z obowiązkami strażniczymi we wtorkową noc i środowy poranek. Dziękuję za poświęcenie mi czasu, Sir.
Obróciła się i opuściła gabinet. Nie mogła uwierzyć, co właśnie powiedziano. Nawet się nie wzdrygnął, gdy dowiedział się, co się stało. Wiedział wcześniej albo się nie przejął. Bądź, co bądź, Harry miał rację. Powiedział, że nikt się nie przejmował, ten kto powinien najbardziej, również. Tonks pospieszyła w dół schodów i wypadła z zamku. Jej plan nabrał jeszcze więcej sensu, gdy wszystko się potwierdziło. Szybki rzut oka na zegarek, poinformował ją, że ma jeszcze parę godzin, by zdążyć do Harry'ego, zanim jego wuj wróci do domu. Wiedziała, że jedna noc niczego go nie nauczyła.
Pospieszne tempo pozwoliło jej szybciej opuścić tereny szkoły i wcześniej aportować, by po raz drugi tego dnia, pojawić się w Ministerstwie. Gdy jej plan nabierał kształtów, a szanse porzucenia malały, szukała Kingsleya. Musiał wiedzieć, gdzie powinna być albo chociaż znać dobrą wymówkę, powstrzymującą go od szukania pytania o nią.
Harry siedział w pokoju, czytając o klątwach, prawie zakazanych przez Ministerstwo.
- Zasztyletować, dźgać, skręcać, rozciągać, przekręcać. Eww, to dopiero paskudztwo. Stopienie oczu, jak to może w ogóle być legalne?
Przewrócił kartkę i spojrzał na legalną część zaklęć.
- Oo, tutaj jest przeciwzaklęcie i eliksir do naprawienia tego. Ale, może zadziałać w walce, od kiedy nie będą widzieć, aż do wyleczenia. Łamacz Kości, również wygląda na efektywny. Och, Wybuch Kości, brzmi bardzo źle. Może zabić, jeżeli uderzysz w odpowiednie miejsce. Właściwie w kilka miejsc, ale to wojna, czyż nie? Dosłownie walczę o życie.
Harry spojrzał w góry i zobaczył wpatrzoną w siebie Hedwigę.
- Przepraszam, dziewczynko, mogę tracić rozum, od kiedy zacząłem gadać do siebie.
Hedwiga wstrząsnęła piórami i trzasnęła dziobem w powietrzu.
- Przepraszam, Hedwigo, nie miałem nic złego na myśli. Mówię do Ciebie, zgoda. Jesteś jedyną, która przy mnie tkwi, niezależnie, co ktokolwiek o mnie mówił.
Hedwiga uspokoiła się i wyglądała na odprężoną. Harry wrócił do książki, zapamiętując, co mógł. Strona, za stroną, Harry znajdował zaklęcia, mogące ochronić jego i innych. Kilka wyglądało na obiecujących także w bardziej poważnych sytuacjach, jak bitwa w Ministerstwie, czy scenariusz z cmentarzem. Chciałbym znać część z nich wcześniej. Mogłoby być inaczej. Inni mogliby wciąż żyć, ciesząc się życiem lub czyniąc moje lepszym. Nie pociągnąłbym Syriusza w dół.
Godziny mijały w spokojnym domu, jedyna bitwa toczyła się w jego umyśle. Konflikt, między jego zasadami moralnymi i ideałami, a realiami życia był bardzo trudny do zażegnania. By przetrwać, mogę musieć wejść na ich poziom. By żyć, prawdopodobnie będę musiał zabić. Zamieszanie w głowie, dało mu powód, by ponownie ocenić niektóre rzeczy, które widział, czy uczynił. Alternatywne opcje podnosiły swoje brzydkie głowy na wielu etapach, podsuwając gorsze lub lepsze rozwiązania. By wyrzucić obrazy z głowy, powiedział:
- Co mówiła Tonks? „Nigdy się nie wahaj podczas walki i martw się o wszystko później".
Westchnął, gdy uświadomił sobie, że to jedyna droga, by wygrać prawdziwą walkę. Śmierciożercy nigdy się nie wahali. Voldemort nigdy się nie wahał. Nigdy nawet nie okazywali żalu za ich „dokonania".
Proces nauki zaklęć i moralne uzasadnienie dla ich używania, trwał, dopóki jego żołądek nie zagrzmiał, przerywając jego koncentrację i wzburzenie. Harry zaznaczył stronę, zamknął książkę i wstał. Nie zamierzał ponownie próbować szczęścia, od kiedy ostatni raz był tak dobrym doświadczeniem. Rozważał swój wybór, zawsze dochodząc do swojej decyzji, by mieć kontrolę nad własnym życiem. „Krewni" nie mogą powstrzymać go od cieszenia się z lata. Potrzebował jedzenia i nie mogli zabronić mu zjedzenia czegoś.
Podjąwszy decyzję, Harry zaczął powoli schodzić na dół, pozostając skupiony na kontrolowaniu swojego życia. Kiedy otworzył drzwi kuchni, zastał swoją ciotkę, siedzącą w tym samym miejscu, co ostatnio. Naczynia zostały umyte, ale siedziała w tym samym miejscu, czytając tę samą książkę. Harry obserwował ją kilka minut, widział jak parę razy kręci głową i przechyla ją z jednej strony na drugą, jakby próbowała się czegoś domyślić.
Stwierdzając, że pora ogłosić swoją obecność, Harry przeczyścił gardło, na co podskoczyła. Zwróciła na niego wzrok i ponownie przykryła książkę papierem. Zaskoczył go wyraz przerażenia na jej twarzy. Nie będąc pewnym, jak poradzić sobie z tę sytuacją, pozostał na swojej pozycji, rzucając jej podejrzliwe spojrzenie. Coś na mnie szykuje. Wiem, że to długo nie potrwa.
- Harry - powiedziała, przerwawszy, by uspokoić jej głos, bliski załamania - Obsłuż się sam, czymkolwiek chcesz z szafki i lodówki. Vernon przyniesie dla nas jedzenie na wynos. Wiesz, że nie pozwoli Ci go dotknąć, więc weź, co możesz teraz i usuń się z widoku, zanim przybędzie.
- Dziękuję. - odparł, starając się zrozumieć, co stało się ciotce. Nie, to co oczekiwałem. Może Imperius? Może Tonks zagroziła życiu Dudleya, jeżeli będzie dla mnie niemiła.
Wziął kawał kurczaka z zamrażarki i nałożył sobie na talerz. Nalał sobie również soku, nie pił nic od ostatniego razu.
Myśli przelatujące mu przez głowę, rozpraszały go do tego stopnia, że kiedy otworzył szafkę i sięgnął do środka, potrącił słoik z rzadkimi przetworami, które ciotka robiła raz w roku. Instynktownie złapał go w powietrzu i odłożył na półkę, znajdując chipsy, których szukał.
Petunia właśnie skończyła czytać na temat meczu Quidditcha, w którym Harry uczestniczył parę lat temu. Wątpiła, by jej siostrzeniec mógł uprawiać jakikolwiek sport i potraktowała tę część sceptycznie. Jest tak szczupły i wygląda na słabeusza. Mógłby zostać zabity, nawet podczas uprawiania sportu dla zabawy i w samotności. Gdy dała mu pozwolenie, by jadł, obserwowała, jak porusza się po kuchni. Odnotowała, że nie okazuje śladu niezdarności, częstej u nastolatków. Wszystkie ruchy były gładkie i precyzyjne.
Kiedy słoik spadał, Petunia prawie zaczęła na niego krzyczeć, ale powstrzymała się, gdy jego ręka wystrzeliła i złapała go w porę. Nie mogła uwierzyć, że mógł to zrobić. Opis jego sportu był mętny, bo był przeznaczony dla czytelnika, który znał podstawy. Jednak, Petunia zdała sobie sprawę, że szybkość i precyzja była kluczowe dla pozycji „Szukającego" i właśnie zobaczyła jak ich używa. Mogła debatować sama ze sobą, ale potrzebowała pewności.
Zobaczyła jej pustą filiżankę do herbaty, stojącą obok na stole. Myśląc szybko i zupełnie nie-jak-Petunia, powiedziała jego imię i rzuciła ją, tam gdzie stał. Zobaczyła, jak Harry obraca się na pięcie i ich oczy się spotkały. Zieleń trzymała ją tylko przez chwilę, zanim odwróciła wzrok. Widziała jak jego ręka leci w powietrzu, by ocalić filiżankę od głośnego, katastrofalnego lądowania.
Spojrzenie Harry'ego pożerało ją. Trzymał ją wzrokiem, tam, gdzie siedziała. Widziała, jak odkłada filiżankę na blat, starając się ją rozszyfrować, jak kot przed rzuceniem się na mysz. Gdy zapytał, co się dzieje, spojrzenie osłabło.
- Chciałam zobaczyć to sama, ot wszystko - odparła - To właśnie robisz? Łapiesz przedmioty? Na tym polega Twój sport?
Harry nie wiedział, co myśleć. Właśnie zapytała go o Quidditcha. Rozmawiano o sporcie czarodziejów w tym domu, z jej własnego wyboru. Harry rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając jakichkolwiek rzeczy nie na miejscu i znalazł tylko jedną, książkę, którą przed nim ukryła. Papier, który ją zasłaniał, wyglądał jak papier z Esów i Floresów, w który opakowywali książki, gdy wysyłali je przez sowę. Zobaczył też kawałek sznurka, wystający między stron.
Coś było nie tak i ta książka miała w tym udział. To jedyne wyjaśnienie, które miało sens. Postąpił dwa kroki w stronę stołu. Petunia zerknęła na papier i przesunęła jej krzesło w tył, powodując skrzypienie podłogi. Harry odsunął papier i zobaczył swoją własną, ruchomą twarz. Spochmurniał, to nie była dobra sytuacja.
- Skąd ciocia ma tę książkę? - zapytał. Chciał poznać prawdę i dostanie ją.
- Dlaczego pytasz? - zapytała z uśmiechem - Czy to wszystko kłamstwo? Namówiłeś kogoś, by napisał wszystko dla żartu?
- Nie wiedziałem nawet, że taka książka istnieje - odwarknął - Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Ja ją wysłałam, Harry - odpowiedziała wesoło Tonks, wkraczając do pokoju - Kupiłam i wysłałam tutaj dla niej do poczytania. Chciała wiedzieć. - urwała.
- Dobrze, zdaje się być zainteresowana.
Poprawiła się, gdy Harry rzucił jej spojrzenie pełne niedowierzania.
- Wygląda na to, że ją czyta. Czemu nie dać jej dokończyć? Może będzie traktowała Cię lepiej, gdy pozna prawdę.
- Wątpię, by cokolwiek napisane o mnie, szczególnie w książce, mogło być prawdą. Nikt nie zna pełnej prawdy, z wyjątkiem mnie i kilku osób, które były ze mną. Tylko jeden artykuł był prawdziwy i w dużej mierze, napisała go Hermiona. To najprawdopodobniej kłamstwa, mające mnie uczynić lepszym lub gorszym, niezależnie od tego, jaki jestem naprawdę
Patrzył na obie kobiety w pokoju. Chciał odejść i wyładować złość. Dlaczego nie mogę być normalny?
- Naprawdę straciłeś wszystkie kości ręki? - zapytała Petunia na próbę, nie rozpoznając pełni złości, którą Harry starał się pohamować.
- Co?
Nie mógł uwierzyć, w to, co właśnie usłyszał.
- Drugi rok?
Skinął głową.
- Tak. Nauczyciel-idiota, chciał skleić mi kości, ale zamiast tego, usunął je. Odrastanie bolało, a eliksiry były paskudne. Ostatecznie, to się zgadza, ale co z resztą? Naprawdę musi być pomieszane, jestem pewien. Zawsze jest.
- Dementorzy, bardzo wielu, jak zeszłego lata?
- Trzeci rok, kiedy dokładnie?
Harry czuł się jak w jakimś pokręconym śnie, gdzie wszystko było dokładnie odwrotnie, niż w rzeczywistości.
- Pod koniec szkoły, jak mi się zdaje - odparła Petunia, po raz pierwszy w życiu wydając się bardziej ciekawa, niż oceniająca.
- Próbowali zabić Syriusza - przerwał, walcząc ze smutnymi myślami, próbującymi nim zawładnąć.
- Sądzę, że mnie też usiłowali zabić, ale prawie mieli jego duszę. Więc, użyłem mojego Patronusa i ocaliłem nas oboje. Było ich jedynie około stu. To nie tak, że ktoś strzelał we mnie zaklęciami, czy coś w tym guście. Tak było następnego roku.
Harry umilkł, radząc sobie z ponurymi myślami i emocjami.
- Setka? - zapytała Tonks. Wiedziała coś o tym incydencie, ale dotąd nie znała szczegółów.
- Na imię Merlina, jak pokonałeś stu dementorów? Większość ludzi ma trudności z jednym, nie wspominając o wielu.
- Zwalczył dwóch z nich zeszłego lata, ocalił mojego Dudleya - Petunia, ku jego zdumieniu, stanęła w jego obronie - Czy więcej, niż jeden, to naprawdę taka różnica?
- Nie masz pojęcia o różnicy, kiedy jest ich więcej.
Tonks otwarcie gapiła się na Harry'ego.
- Byłam testowana, musiałam walczyć przeciwko dwójce i ledwie dałam radę. Jeśli byłoby ich trzech, trzeba by było mnie ratować. To była część mojego końcowego sprawdzianu, na ukończenie Akademii Aurorów.
- Zrobiłem, co musiało być zrobione - powiedział cicho Harry - Nigdy nie miałem wyboru w tej sprawie. Muszę pozostać żywy, prawda?
Tonks wyglądała na przytłoczoną tym, jak zwyczajnie Harry mówił o śmiertelnie niebezpiecznych sytuacjach.
- Harry, jak wiele razy w Twoim życiu, było ono w śmiertelnym niebezpieczeństwie?
- Ha-ha-ha.
Harry nie mógł poradzić na fakt, że się śmiał.
- Zdefiniuj „śmiertelne niebezpieczeństwo". Mogę Ci dać Voldemorta, ale czy spadanie z miotły, czy uciekanie w powietrzu przed smokiem są warte rozważenia?
- Każdy raz, kiedy Twoje życie było zagrożone przez działania innych i smoki się liczą.
Tonks nie mogła powstrzymać zaskoczenia, gdy Harry spoważniał i zaczął myśleć. Szybko liczył na palcach.
- Mogę powiedzieć, że co najmniej dwadzieścia razy, ale mogłem coś przeoczyć albo potraktować inaczej, niż zrobiłabyś to Ty. Na tyle dobrze, jak mogę ocenić, nie mając Hermiony, by wszystko zebrała razem. Właściwie, ona wie o tym więcej, niż ja.
- I wciąż tu jesteś.
Tonks uśmiechała się, starając się ukryć grozę, jaka ją ogarnęła.
- W każdym razie, zorientowałam się, że Twoja ciotka chętnie przeczytałaby coś na Twój temat. Słyszałam, że to najbardziej wiarygodna książka o Tobie.
- Czy Bazyliszek był prawdziwy? - wypytywała Petunia.
- Taak, brudny, wielki wąż również. Dzięki Fawkesowi i tym razem miałem szczęście. Lepiej zniknę, zanim wuj Vernon się pojawi. Chciałbym z Tobą pogadać, Tonks.
- Wkrótce będę u Ciebie, Harry - odparła Tonks - Mam coś do przedyskutowania z Twoją ciotką. Idź, poradzę sobie.
Harry zebrał swoje jedzenie, na odchodnym rzucając Tonks ostre spojrzenie. Poszedł do swojego pokoju i zaczął jeść, wypatrując jej niecierpliwie.
Tonks spojrzała na książkę i Petunię.
- Jestem zadowolona, że to czytasz. Widzę, że poświęciłaś jej uwagę. Sądzę, że jest raczej prawdziwa, skoro Harry nie wspominał dużo o błędach.
- Nie jestem pewna, czy wierzę w większość z tego. Wszystko, takie...Nienaturalne. Jak te wszystkie rzeczy mogły mu się przytrafić? Jak coś takiego mogło dziać się w szkole?
- Hogwart jest innym rodzajem szkoły, nie ma żadnej wątpliwości. Ale najlepszą jaką mamy. Rzecz w tym, że Harry jest inny. Nie jest jak wszyscy inni. Jest Harrym Potterem. Celebrytą, od czasu, gdy skończył rok i ten status jedynie wzrasta. Nic nie robił, poza byciem sobą. Pomyśl nad tym, dlaczego nie. Będąc po prostu Harrym, jest bardziej sławny, niż ktokolwiek inny. Każda czarownica i czarodziej znają jego imię.
- Czytaj dalej tę książkę, a następnie pomyśl o chłopcu, który tu dorastał. Oboje są tą samą osobą. Teraz, mam kogoś, kto pokrzyczy na mnie, za sprezentowanie Ci tej książki. Nie przeciągam dłużej. Trzymaj swojego „mężczyznę" pod kontrolą albo ostatnia noc będzie wyglądała jak przyjęcie, w porównaniu z tym, co nastąpi.
Tonks obróciła się i opuściła kuchnię, przygotowując się na burzę, która nadejdzie. Harry będzie wściekły.
Drzwi otworzyły się i Harry obrócił się. Jego oczy płonęły ogniem, który mógł oświetlić pokój. Tonks weszła do środka i zamknęła drzwi. Rzuciła też zaklęcie wyciszające. Wie, co się stanie. Wie i zamierza przyjąć, bo wie, że uczyniła źle.
- Co, do diabła, myślałaś sobie, dając tej kobiecie książkę o mnie? - Harry ucinał końcówki słów - Co chciałaś osiągnąć, huh? Dlaczego, cholera, zrobiłaś coś takiego? Powiedz mi.
- Miałam rozmowę z nią, gdy wychodziłam rano i wydawała się zainteresowana.
- Ha, niezupełnie - skomentował sarkastycznie Harry - Chce jedynie informacji, które mogłaby użyć przeciwko mnie. Oni prawdopodobnie byliby zdolni wywiesić ogłoszenie, że sprzedadzą mnie Voldemortowi za kilka funtów. Poczekaj, aż wuj Vernon zwietrzy pismo nosem. Chwyci każdą okazję, która pozwoli mu pozbyć się mniej, a zarazem zarobić na boku. Nawiasem mówiąc, nie miałaś prawa tego zrobić. To mój wyrok. Każdego lata, jestem tutaj uwięziony, aż Dumbledore nie uzna, że pasuje mu mnie uwolnić. Teraz, Ty próbujesz jeszcze pogorszyć ten stan. Aż tak bardzo mnie nienawidzisz?
- Harry, nie nienawidzę Cię, wręcz przeciwnie. Próbuje pomóc i myślę, że to działa. Wydawała się zaintrygowana i czy krzyczała na Ciebie dzisiaj albo była niemiła?
- Jeszcze nie.
Tonks wydawała się przekonana, że wygrała.
- Daj jej czas, a Cię zmiecie i dorwie, kiedy się tego nie spodziewasz. Taki jej sposób, wiesz? Och, nie, nie wiesz? Ja wiem, bo tu dorastałem. Wiem, jak wszystko tutaj działa. Nie potrzebuje Twojej pomocy w naprawianiu tutejszych spraw. Mam swój własny pla.n
Cierpliwość Tonks, szybko się kończyła. Była przygotowana na niewielki ochrzan, ale to zaczynało być irytujące.
- I co właściwie zamierzasz? Używać magii i zostać wyrzuconym?
- To się nie zdarzy - stwierdził kategorycznie Harry - Dumbledore nie pozwoli na coś takiego. Nie pozwoli, by tak się stało. Jeśli zostanę wyrzucony, Voldemort wygra. Jak powiedziałem, tak nie będzie.
- Jesteś tego pewien?
- Tak, to jedna z tych rzeczy, których jestem pewien. Nie wiem, komu mogę zaufać, ale wiem, że nie zostanę wyrzucony. Straciłby nade mną kontrolę. Nie mógłby monitorować mnie tak ściśle, jak chce. Byłbym wolny i nie miałby jej. Zrobił to samo Syriuszowi i spójrz, co się stało. Nie będę kontrolowany w ten sposób, nigdy więcej. Możesz do niego iść i przekazać, co powiedziałem.
- Nie jestem tutaj, jako szpieg, Harry.
Tonks widziała już, że to, co się dzieje, ma dużo mniej wspólnego z książką, niż z Dyrektorem.
- Jestem Twoją strażniczką tej nocy, przebywam tutaj, jako Twoja przyjaciółka. Poprosiłeś mnie o pomoc zeszłej nocy i zamierzam pomóc. Pamiętasz tę prośbę?
- Nie, nie pamiętam niczego z zeszłej nocy, od kiedy znalazłem się na górze. Co właściwie powiedziałem?
Harry pierwszy raz wydawał się zdenerwowany i nie był to pocieszający widok.
- Poprosiłeś mnie o pomoc w nauce. Powiedziałeś, że Twoim zadaniem, jest zabić Jego. Jeśli zginiesz, On wygra. Nie jestem pewna, dlaczego tak sądzisz, ale właśnie to powiedziałeś.
W tym momencie, Harry wyglądał na ciężko chorego. Oczy błądziły po pokoju, gorączkowo szukając czegoś, czego tam nie było. Przypominał zwierzę zamknięte w klatce. Tonks postąpiła w stronę drzwi, obawiając się dowiedzieć, co może z tego wyniknąć, jeżeli on zdecyduje się działać. Ten człowiek stanął przeciwko Sama-Wiesz-Kto dwa razy i żył. Zrobił coś, czego nie dał rady uczynić nikt inny, ale nie chciałaby, by taka zdolność została zwrócona przeciwko niej.
- Harry, co jest nie tak? Nie powiedziałeś niczego złego. Proszę, uspokój się. Nie ze wszystkim jest chyba tak źle?
Harry pozwolił sobie na ujawnienie najgorszych lęków i Tonks je poznała. Myśląc szybko, Harry zdecydował, że powinien popracować nad tym, co ma, nie wymyślać.
- Pomyśl, Tonks. Jak jeszcze może się to skończyć? To nie tak, że On poradził sobie z kimkolwiek innym, niż ja? Jako jedyny uszedłem z życiem. Jestem żywym dowodem jego porażki. Każdy dzień mojego życia, jest dla niego więcej, niż obelgą. Stanowię dowód, że nie jest niezwyciężony i nienawidzi mnie za to. Co więcej, Dumbledore go nie zabije. Mógł to zrobić, ale nie zrobił. Widziałem, jak pozwolił MU uciec
- Więc, użyj tego Harry. Jesteś dla wszystkich przykładem.
- Jak mam to robić z tego miejsca? Ministerstwo tylko czeka na szansę, by wywalić mnie ze szkoły albo wtrącić do Azkabanu, jeżeli nawet takie środki nie podziałają. Próbowali tego poprzednio. Poza tym, kto wie, na co czeka Dumbledore? Dlaczego mam się przejmować tymi ludźmi? Zwrócą się przeciwko mnie, gdy tylko będą mieli szansę. Zawsze tak robią.
- Harry, na ten krok potrzebujesz czasu. Nie przepracuj się, myśląc o wszystkim naraz. Działasz szybko, ale strategia nie jest Twoją mocną stroną.
- Ha, masz rację. Wystarczy, że spytasz Rona o szachy. Nigdy nie jestem w stanie go pokonać, jak jest w dobrym nastroju.
- Wreszcie szczęśliwy Harry, taki jakiego chcę widywać częściej. Mam ten sam problem. Jestem dobra w działaniu, ale planowanie nie wychodzi mi najlepiej.
Gdy Harry się uśmiechnął, Tonks zanurkowała ku niemu i przewróciła. Wylądowała na nim i przytrzymała na dole, najlepiej jak potrafiła.
- Zamierzałeś rozwiązać moje problemy z równowagą, prawda, draniu?
- Tak, Tonks - odpowiedział żartobliwie Harry, ale szybko przywołując na twarz wyraz powagi.
- Zamierzałem właśnie powiedzieć, jak dobrze chodzisz na swoich dwóch nogach.
Gdy Tonks myślała nad jego słowami, przewrócił ją na plecy.
- A teraz, dlaczego dałaś jej tę książkę?
- Harry, przecież właśnie z tym skończyliśmy. Dałam jej, by Ci pomóc, gdy tutaj przebywasz. Teraz, w środę, będę miała inną, znacznie lepszą sposobność, by Ci pomóc. Będę tutaj wtorkową noc i środowy ranek. Natomiast teraz, jeśli nie zamierzasz zapoznać się ze mną bliżej, słodziaku, myślę, że powinniśmy usiąść, jak na cywilizowanych ludzi przystało.
Harry teraz zorientował się w sytuacji. Nogi Tonks były po każdej jego stronie i trzymał jej ręce ponad głową. Dodatkowo, jego głowa była tylko o parę cali od niej, mógł też poczuć, jak jej brzuch wznosi się i opada pod niższymi partiami jego ciała. Mając żałośnie małe doświadczenie w tego rodzaju sytuacjach i rozmowach, zerwał się szybko i poczerwieniał z zażenowania.
Tonks zobaczyła, że jej komentarz przyniósł oczekiwane rezultaty. Harry był zażenowany i przy tym słodki. Przykładała uwagę, do tego, co mówiło się na Grimmauld, gdy były tam tylko dziewczyny. Ginny była szaleńczo zakochana w Harry'm i Hermiona, zawsze dyplomatka, powiedziała, że on nie za bardzo wiedział, co z tym faktem począć, zważywszy na to, że nigdy nie zaznał miłości, czy uczucia. Zdała sobie sprawę, że od zeszłego roku, miał już to za sobą. A przynajmniej dorósł.
Harry usiadł, tocząc walkę z rumieńcem. Nie mogę się robić czerwony przy niej. Pomaga mi i nie chcę tak reagować. Jest jedyną, która traktuje mnie normalnie.
Tonks widziała, jak jego rumieniec szybko znika. Nie wiedziała, jak zareagować. Rumieńce nie ustępują tak szybko. Coś musiało to spowodować i chciała się dowiedzieć co.
- Harry, jak to zrobiłeś?
- Co, zdecydowałem, żeby mieć coś jeszcze? - odparł Harry, próbując trzymać swoją głowę w górze.
- Nic z tych rzeczy, Harry. Ludzie nie pozbywają się tak szybko rumieńców. Ja mogę, ale wiesz czemu. Więc, zrobiłeś cokolwiek podobnego poprzednio? Zmieniłeś jakieś cechy fizyczne, które nie mogą być zmieniane?
- Nic, co bym pamiętał, Tonks - odparł, starając się myśleć o czymś innym, niż Tonks leżąca pod nim. Takie myśli mogły prowadzić do kłopotów.
- Chyba raz zmusiłem moje włosy do wzrostu. Kiedyś ciotka Petunia obcięła je całe i nie chciałem iść do szkoły, tak wyglądając. Już i tak byłem wyrzutkiem, nawet bez wyglądu łysego dziwaka.
Zobaczył jak jej oczy rozszerzają się i pomyślał, że chce, by poczuł się lepiej.
- Dzięki za próbę, Tonks, ale potrafię poradzić sobie z zażenowaniem.
- Mówię poważnie, Harry. Możesz być taki jak ja. Z tego co mówisz, wynika, że istnieje szansa. Oczywiście, są różne poziomy metamorfomagów. Jestem jedyną tak zaawansowaną. Istnieje paru, którzy potrafią ukryć zmarszczki albo zmienić kolor włosów. Jednak, nikt z nich nie potrafi zmieniać się tak bardzo, jak ja. Teraz...
Tonks usiadła na łóżko, balansując tak, że aż zajęczało.
- Co jeszcze zrobiłeś?
Harry widział zapał na jej twarzy i w gestach. Śmiał się do siebie, bo wiedział, że jest kwestią czasu, kiedy spadnie z łóżka, jeżeli dalej będzie balansować w takim tempie. Skoncentrowawszy się, próbował myśleć o jakichkolwiek innych okolicznościach, gdy zmienił swój wygląd. Nic sobie nie przypominał. Potrząsnął głową.
- Przepraszam, ale nic więcej sobie nie przypominam. Chciałem by moja blizna znikła, więcej razy, niż mógłbym zliczyć, ale nigdy nie zadziałało.
Tonks, wcale niezrażona, kontynuowała:
- Czy naprawdę chciałeś ją schować, Harry? To część Ciebie. Masz ją, od kiedy pamiętasz. Naprawdę chciałeś ją ukryć?
- Tak, nienawidzę tego cholerstwa. Wyróżnia mnie. Czyni odmiennym od każdego innego.
- Czy to źle? Jesteś inny. Ja też jestem inna. Wszyscy jesteśmy
- Ale, czy Ciebie zatrzymują i gapią się na ulicy, dlatego, że wyglądasz inaczej? Czy kiedykolwiek napisano o Tobie, dzięki czemuś, czego nawet nie „zrobiłaś"? Nie umarłem i wszystkich to zatrważa. Wielka sprawa. Jakie życie mam od tego momentu, huh? Zamknięty tutaj, walczący o życie na zewnątrz.
- Harry, jesteś kim jesteś. Ludzie przejmują się Tobą, dlatego, kim jesteś, a nie dlatego, że coś zrobiłeś. Naprawdę, musisz przestać dołować się. To niestosowne.
Skrzywiła swoją twarz w grymas wyższości i zadarła nos, lekko go wydłużając.
- Słodko. Myślałaś, by zmierzyć się z moją ciotką? Świetnie byś pasowała do jej gromadki. Jestem zaskoczone, że one są w stanie ubrać buty, zadzierając nosa w ten sposób.
- Jesteś zabawny, Harry. Spędzam większość czasu, patrząc w dół, by uniknąć potykania się o wszystko.
- Naprawdę myślisz, że jestem metamorfomagiem? Bez żartów, jestem?
- Zobaczmy, czy jesteś, OK?
Przytknęła różdżkę do Harry'ego i wymruczała parę słów. Zrobiła tak na całym jego ciele.
- Co o nas wiesz, Harry? O naszych ograniczeniach i umiejętnościach.
- Wiem jedynie tyle, co widziałem, obserwując Ciebie. Jest coś jeszcze?
- Harry, jestem najbardziej zaawansowanym metamorfomagiem w kraju, dobra, przynajmniej ze znanych Ministerstwu. Mogę zmieniać moją twarz, kolor i długość włosów, odcień skóry, barwę oczu, w zasadzie, zbyt wiele cech, by wszystkie je wymieniać. Chociaż, mam też ograniczenia. Nie mogę w znaczący sposób zmienić rozmiarów swojego ciała. Moje kości i stawy nie za bardzo się zmieniają. Mogę je wydłużyć, czy skrócić około cala, ale nie będę tak wysoka, jak Ty. Mogę zmieniać moje miękkie części, jeżeli chwytasz, co mam na myśli, ale twarde są poza zasięgiem. Nie ma pytań?
- Możesz zmieniać cechy, sporo cech, ale większa część Twojego ciała pozostaje taka sama?
- Tak, nie mogę zmieniać mojego rdzenia. Nie mogę zmienić żadnych organów życiowych, jak serce, czy płuca. Mogłabym próbować, ale możliwe, że namieszałabym i zabiłabym się. Dawno postanowiłam zostawić je same sobie. Nie warto ryzykować.
- Więc, jak naprawdę wyglądasz? Żadnych zmian, czy czegokolwiek podobnego. Jak naprawdę wygląda Tonks?
- Chcesz zobaczyć prawdziwą mnie, huh? Jestem przeciętna, Harry. Szczerze, lubię dodawać sobie nieco fajerwerków. Chociaż, jeżeli rzeczywiście chcesz...
Gdy Harry skinął głową, Tonks przymknęła oczy, skupiając się na powrocie do swojej normalnej postaci.
Patrzył, jak twarz o kształcie serca, pozostaje taka sama, zachowując swoją ostrość, ale włosy wydłużyły się, sięgając ramion i zmieniły barwę na ciemnobrązową. Obserwował jej sylwetkę, wypatrując jakichkolwiek zmian i dostrzegł, że piersi nieco się powiększyły, bo koszulka z przodu wyraźnie się rozciągnęła. Tonks otworzyła oczy i spojrzała wprost na Harry'ego, by odkryć, że odwzajemnia spojrzenie.
- Podoba mi się, Tonks. Pasuje do Ciebie. Myślę, że powinno, skoro jest Twoje.
Harry wędrował wzrokiem po jej twarzy, studiując każdą cechę. Ich oczy spotkały się i duża część zdenerwowania, jakie odczuwał, minęła.
- Większość ludzi, zastanawia się, kim mogę się stać, nie od kogo zaczynam. Chociaż, wciąż lubię kolory, więc, za pozwoleniem, drogi panie...
Zmniejszyła swoją twarz, włosy z powrotem stały się krótkie i jasnoróżowe, a piersi zmalały do poprzedniego rozmiaru.
- Chciałbyś nad tym popracować i zobaczyć, czy masz zdolności?
- Mogę to zrobić bez różdżki? Wolałbym nie testować teraz mojej teorii, jakoby nie mieli mnie wyrzucić
- Tak, wszystko bazuje na sile woli i celu, jak większość magii.
Harry wyglądał na zagubionego.
- Och, prawda, masz za sobą jedynie materiał do piątego roku. Będzie Ci to przedstawione w tym roku. Dobra, nie ma czasu, potrzebujesz wiedzieć teraz.
Tonks przemieściła się lekko i przybrała ton, jakiego mógłby używać nauczyciel.
- Więc, uczniu, magia składa się z trzech części: siły woli, celu i magicznej zdolności. Ruchy różdżki i słowa, jedynie wspierają czarodziejów, bo wymuszają odpowiedni stan umysłu i cel podczas rzucania zaklęcia. Pomyśl, uczniu, czy kiedykolwiek widziałeś lub słyszałeś Dumbledore'a, by machał, dźgał lub wypowiadał słowa Wingardium Leviosa?
Harry uśmiechnął się, słysząc jej ton, ale szczerze nie pamiętał, by Dumbledore używał słów podczas rzucania zaklęć. Potrząsając głową, pomyślał, że powinien robić tak samo. Wypowiadanie zaklęć było decydującą słabością podczas bitwy.
- Masz rację, nie robi tego. Dumbledore uprawia niewerbalną lub kierowaną celem magię. Jego cel jest w jego słowach. Rozkazuje magii, by działała i tak się dzieje. Nikt nie robi czegokolwiek ze swoją magiczną mocą, chyba, że zagłębi się mocno w Czarną Magię. Od teraz, przechodzimy do Ciebie.
Uśmiechnęła się szeroko do Harry'ego. Zdecydował się kontynuować, skoro wszystko na razie szło dobrze.
- Mam problemy z przypadkową magią, od czasu, jak miałem trzy lata, jak sądzę.
- Harry, Remus powiedział mi o problemach, jakie wystąpiły, gdy miałeś jedynie miesiąc. Twój ojciec raz skończył z pieluchą na głowie za drażnienie się z Tobą. Chociaż wiem, że Syriusz był przyzwyczajony do ubrudzonych pieluch. Najwyraźniej, był bardziej „stały" w swojej „zabawie". Słyszałam, że miałeś zaledwie kilka epizodów związanych przypadkową magią, więcej z celową. Zastanów się nad tym.
Harry dręczył swój umysł, myśląc o wszystkich tych razach, kiedy wydarzyło się coś, co nie powinno mieć miejsca.
- Byłem ścigany przez Dudleya i jego kolegów w szkole i następną rzeczą jaką pamiętam, był fakt, że siedzę na dachu. Zmieniłem włosy nauczyciela na niebieskie. Sprawiłem, że moje urosły. Nadmuchałem moją ciotkę na trzecim roku szkoły, ale to było przypadkiem.
- Na trzecim roku, Harry, miałeś kontrolę nad swoją magię, jeśli nie mówimy o sytuacji życia lub śmierci. Sądzę, że to była kombinacja zarówno celowej jak przypadkowej magii. Mam wrażenie, że Twoja złość jest efektywnym „cynglem", który wyzwala magię, wnosząc po tym, co stało się zeszłej nocy.
- Co masz na myśli?
- Byłeś wściekły i zobaczyłam Twoją aurę. Realną, widzialną aurę, którą utrzymywałeś, dopóki nie zacząłeś zbliżać się na górę i tracić przytomności. To forma magii opartej na sile woli, ale nie odrębny rodzaj. Jedynie działająca moc, która współpracuje z celem. Wyjaśnię później. Myśl nad przykładami.
- Sądzę, że otworzyłem moją komórkę, gdy raz stąd wychodziłem. Ostatniego roku, gdy zaatakowali mnie dementorzy, zgubiłem różdżkę. Nie widziałem jej, ale zawołałem „Lumos", usiłując ją odszukać. Zapaliła się, okazując się być kilka stóp ode mnie. Nie potrafię przypomnieć sobie żadnych innych. Pomogło trochę?
- Tak, pomogło. Przytoczyłeś zaledwie kilka przykładów, Harry. Dobrze, ponieważ to czyni wszystko łatwiejsze dla do pojęcia dla Ciebie. Jak powiedziałam, słowa i ruchy, są zaledwie wyzwalaczami, cynglami, pozwalającymi magii działać. Ludzie z niewielką ilością magii w sobie, słabego umysłu, potrzebują ich, by rzucać czary. Niedoświadczeni ludzie potrzebują tych samych środków. Następnie wszyscy powinni być na tym samym poziomie, potężni i uzdolnieni tak samo, jak słabi i nowi.
- Teraz, większość Twoich przykładów, dotyczyła siły woli. Chciałeś lub potrzebowałeś, by coś się stało, więc tak tak było. Chciałeś oddać Syriuszowi za drażnienie się z Tobą, więc wylewitowałeś brudną pieluchę prosto w jego głowę. Był bardzo dumny ze swojego „trenującego Huncwota", jak dodawał. Był lekko stuknięty, ale kochałam go tak samo jak Ty. Oddaliłeś od swojego kuzyna, Twoje włosy, Twoja różdżka zaświeciła się. Wszystkie są przykładami Twojego celu, by osiągnąć pewien efekt. Twoja siła woli, kieruje celem. Mogę zamierzyć sobie, by aportować się w Chinach, wkładając w ten cel siłę woli, ale moja zdolność magiczna, na nie pozwoli na to. Nie mam do tego dość magii. Jeśli toczę z kimś bitwę w myślach i mamy ten sam poziom celu i magicznej zdolności, nasza siła woli, wyłoni zwycięzcę. Rozumiesz?
- Masz na myśli, coś jak Legilimencję i Oklumencję?
- Wiesz o nich? Skąd? Chodź bardziej, dlaczego o nich wiesz?
- Dumbledore miał Snape'a próbującego włamać się do mojego umysłu, od czasu, gdy Voldemort to zrobił. Próbowali doprowadzić mnie do punktu, w którym mógłbym blokować ich wtargnięcia. Poległem na tym. Snape nie jest dobrym nauczycielem na początek, zwłaszcza w takich sprawach. Jestem pewien, że rozumiesz.
Wnioskując po jej zszokowanej twarzy, rozumiała doskonale.
- Miał Snape'a, by Cię uczył? Oszalał? Jesteś pewien, że nie był pijany przy podejmowaniu tej wspaniałej decyzji?
- Powiedział, że Snape będzie najlepszą osobą do tego zadania, od kiedy zrozumiał jak Voldemort używa Legilimencji. Te lekcje były koszmarne, w niczym nie pomogły.
- Cholera, nic dziwnego, że były bez wartości. Ten dupek nie potrafiłby nauczyć kota miauczeć, nie mówiąc już o uczeniu kogoś, kogo nienawidzi, by chronił umysł. Zakładam, że nietoperz uwielbiał Cię pokonywać?
- Trafnie, Tonks. Tak było, do czasu, aż zajrzałem do Myśloodsiewni i zobaczyłem wspomnienia, które chciał ukryć. Po tym mnie wyrzucił. Chociaż, udało mi się zobaczyć parę jego wspomnień, zdarzyło się to po tym, jak mnie rozwścieczył. Biorąc wszystko pod uwagę, zakładam, że złość może działać w moim przypadku.
- Porozmawiamy o tym później. Tak, czy inaczej, to dokładnie to. Miałeś swój cel, który chciałeś osiągnąć, ale to Twoja siła woli wygrała tę bitwę. Magiczna zdolność nie grała roli. Uczyłeś się o Klątwie Imperius, prawda?
- Tak, fałszywy Moody trzymał nas pod nią na czwartym roku. Byłem jedynym, który ją zwalczył
Kolejne wyraz przerażenia na jej twarzy dał znać Harry'emu, że właśnie powiedział coś dziwnego.
- Co Albus wyprawia w tej szkole? Zwariował? - Tonks mówiła przede wszystkim do siebie - Więc byłeś jedynym, który ją zwalczył?
Gdy kiwnął głową, kontynuowała:
- Ewidentny przykład siły woli. Kompletnie i całkowicie siły woli. Zakładam, że to jedyny raz, gdy musiałeś robić coś takiego?
- Nie, Voldemort rzucił ją na mnie na na cmentarzu po Turnieju Trójmagicznym. Ją również zwalczyłem. Zrobiłem także to całe Priori Incantatem. To również siła woli, prawda?
Harry zobaczył na twarz Tonks wyraz przerażenia i zgrozy. Była metamorfomagiem, więc było zabawnie patrzeć, jak jej twarz próbuje wyrazić obie emocje.
W końcu ogarnęła się na tyle, by trzymać swoje usta pod kontrolą i być w stanie mówić.
- Zwalczyłeś Imperiusa Sam-Wiesz-Kogo? Czy to właśnie powiedziałeś?
Nie mogła uwierzyć, że to zrobił. Nie mogła uwierzyć, że mówił o tym, jako o niczym specjalnym.
- Jestem pełna podziwu, Harry. Niewiarygodny wyczyn. Chociaż, nie mam pojęcia, co masz na myśli mówiąc o Priori Incantatem, uwierzę na słowo.
- Więc, zrozumiałem pierwsze, ale co z Magiczną Zdolnością? - zapytał Harry, próbując nie wywlekać jeszcze czegoś innego o nim.
- Surowa magia wewnątrz Ciebie. Rodzisz się z nią. Czystokrwiści są w błędzie, sądząc, że mają jej więcej, niż inni. Jeśli to prawda, czemu wśród nich rodzi się więcej charłaków? Odpowiedz na to, jeżeli potrafisz. Przykładem może być Twoja umiejętność do rzucenia Zaklęcia Patronusa. Wymaga zarówno magicznej zdolności i celu. Jeśli nie masz dość obu, dostaniesz mgłę lub nic. Tak, widzę, chcesz powiedzieć, że odpowiednie emocje są przyczyną. Czy emocje nie są po prostu inną formą celu? Mają w sobie swój własny rodzaj mocy. Radość, smutek, złość, nienawiść, wszystkie niosą za sobą jakiś cel.
- Niewybaczalne przynoszą wyrok na życie, bo są kierowane przez cel. Nie możesz przypadkowo rzucić jakiegoś. Musisz chcieć zabić, zranić albo kogoś kontrolować. Człowiek może zwalczyć dwie z nich. Imperius jest najłatwiejszy do pokonania, jeżeli chcesz tak to nazywać. Nie potrafię go pokonać. Mogłoby być rzucone przez kogoś słabszego ode mnie, zanim zdążyłabym je zwalczyć. Cruciatus jest następny. Słyszałam o kilku osobach w historii, które były w stanie zwalczyć efekty tej klątwy, a i tak były to bardziej pogłoski, niż fakty.
- Wiem, że czułeś ją, Harry. Wiem, że Sam-Wiesz-Kto trzymał Cię pod nią. Wiem, boli, ale prawdopodobnie nie jest zbyt dobry w tym zaklęciu. Przeżyłeś ją, ja myślałam, że umrę, kiedy mieliśmy nasz test z tą klątwą. Jestem bardzo świadoma, zgrana ze swoim ciałem. To część bycia metamorfomagiem. Boli mnie bardziej, niż innych.
- Bellatrix jest w tym dobra. Wszystko o czym mówimy, zostanie między nami? - zapytał.
Tonks skinęła głową.
- Wypróbowałem ją na niej. Po tym, gdy zabiła Syriusza, chciałem, by cierpiała. Uważałem, że zasłużyła. Czułem się usprawiedliwiony, używając jej, ale nie zadziałało poprawnie. Potrwało parę sekund i była ponownie na nogach. Wyśmiała mnie i przystąpiła do udzielenia lekcji, jak używać tej klątwy. Nie zapomnę jej następnym razem, gdy się spotkamy.
Harry, gdy mówił, stawał się coraz bardziej żądny zemsty. Pokój wychłodniał, w miarę jak jego nastrój stawał się mroczniejszy. Tonks wyczuwała w jego głosie siłę. Była namacalna. Nie wiedziała, czy zgodzić się z nim, czy raczej kłócić. Właśnie przyznał się do rzucenia Niewybaczalnego. Nastolatek rzucił Zaklęcie Niewybaczalne, bez treningu, przeciwko jednej z najbardziej uzdolnionych wiedźm w historii.
- Harry, jestem zaskoczona, że w ogóle byłeś w stanie rzucić takie zaklęcie. Złość nie wystarczyłaby. Miałeś cel i moc, by rzucić klątwę, ale by ją utrzymać, potrzebowałbyś skupić się na swoim celu i rezultacie. To zaklęcie jest bardzo złożone i poradziłeś sobie z nim, przynajmniej trochę, używając go na bardzo niebezpiecznej osobie. Moja ciotka w swoim życiu zabiła i torturowała tak wielu ludzi. Sam fakt, że przeżyłeś takie doświadczenie, dużo dla mnie znaczy.
- Harry, powiem Ci jakie jest moje życie aurora. Takie samo jak żołnierzy. Idę do domu z końcem dnia. Muszę go przeżyć. Walczę dla siebie, ale także dla partnera. Walczę ponieważ on też to robi. Wygrywam, bo on wygrywa. Na koniec, po wszystkim, jeżeli żyję ja i mój partner, wiem, że zrobiłam słusznie.
- Żałujesz tego, co zrobiłeś, Harry?
- Nie, jedynie chciałbym, by podziałało lepiej. Chciałbym ją zranić. Widzieć jak cierpi. Tego dnia zakończyła życie dobrego człowieka i była z tego powodu szczęśliwa. Chciałbym, by wiedziała, jak to jest zranić kogoś tak bardzo. Myślę, że na nią mógłbym rzucić tę klątwę ponownie, jeżeli miałbym szansę. Chociaż mam nadzieję, że to wkrótce nastąpi.
Twarz Harry'ego wyrażała chęć zemsty, gdy wspominał, jak Syriusz opada na zasłonę.
- Dobrze, więc po tej szczęśliwej uwadze, wracamy do magicznej zdolności. Długość trwania i efekt zaklęcia zależą przede wszystkim od Twojej siły. Im potężniejszy jesteś, tym dłużej trwa zaklęcie. Zaczarowanie czegoś wymaga mnóstwo mocy, dlatego nie tak wielu potrafi to zrobić to naprawdę dobrze. Rozmiar obiektu również oddziałuje na ilość potrzebnej mocy i czas trwania uroku.
- Dlatego, kupujemy ubrania, zamiast je wyczarowywać. Byłoby kiepską niespodzianką dla wszystkich, kiedy zaklęcia zawiodłyby, prawda? Dobra, może nie dla kobiet, ale wiesz, co mam na myśli. Tak samo jedzenie. Twoje ciało nie będzie dobrze pracować, gdy rzeczy w środku będą znikać. Jakieś pytania?
- Nie, dla mnie to ma sens. Więc, czego mam wiele? - spytał ponownie skupiony Harry, chcąc upewnić się w mechanice.
- Masz siłę woli, niezaprzeczalnie. Masz moc. Czułam to parę razy, a Twoje działające zaklęcia są wystarczającym dowodem. Masz cel, gdy go potrzebujesz. Myślę, że można powiedzieć, że masz je wszystkie, Harry. Nie chciałabym znaleźć się na drugim końcu Twojej różdżki. Pomyśl, wykraczając nieco poza materiał Hogwartu jutro i pojutrze. Musisz poćwiczyć tego lata.
Harry chciał powiedzieć Tonks, że coś ukrywa. Nie lubił być tym, który dowiaduje się o czymś ostatni. Spojrzał jej w oczy, chcąc się dowiedzieć, co ukrywa. Zobaczył siebie w wielkim pokoju, rzucającego zaklęcia, zanim poczuł jak zostaje wyrzucony z jej umysłu. Następną rzeczą, jaką zobaczył, była Tonks przypatrująca mu się.
Tonks poczuła lekkie wtargnięcie do swojego umysłu i nie wiedziała, jak to się stało. Harry wkroczył do jej umysłu i zrobił to stosunkowo łatwo. Wezwała całą swoją siłę i wyrzuciła go tak mocno jak potrafiła. Gdy tylko to zrobiła, stwierdziła, że ciężko oddycha, a Harry przypatruje się jej z lekko skonfundowanym wyrazem twarzy.
- Jak to zrobiłeś?
- Ukrywałaś coś przede mną, a miałem złe doświadczenia z tymi, którzy coś ukrywali. Chciałem tylko wiedzieć, co się dzieje i to było w Twojej głowie. Przepraszam, ale tak po prostu się stało.
- W porządku, byłeś bardzo dobrym, w tym, co chciałeś osiągnąć. Zrobiłam wszystko, co musiałam, by Cię wyrzucić. Próbowałeś zostać w moim umyśle?
- Nie. Gdy tylko zorientowałem się, co się stało, oczekiwałem, kiedy mnie wyrzucisz.
- Masz na myśli, że tylko czekałeś? Nie próbowałeś zostać i się rozejrzeć?
- Mowy nie ma. Miałem w głowie Snape'a tyle razy, robiącego bałagan. Nie zrobiłbym Ci tego, Tonks.
- W porządku, Harry, to była siła woli. Miałeś cel, znaleźć się w drzwiach, ale Twoja naturalna siła woli zatrzymała Cię tam i uczyniła bardzo trudnym do usunięcia. Jestem raczej uzdolniona zarówno w Legilimencji, jak Oklumencji. Jeśli chciałbyś, bym Ci z tym pomogła, mogę spróbować. Gorsza niż Snape chyba przynajmniej nie będę
- Ha, byłabyś lepszym nauczycielem, niż on kiedykolwiek mógłby być. Nie nienawidzisz mnie, po pierwsze. Chętnie przyjmę Twoją pomoc. Potrzebuję każdej, jaką mogę otrzymać. Wyjaśnienie na temat natury magii bardzo mi pomogło. Dlaczego nie mówią nam takich rzeczy, gdy zaczynamy szkołę? Sporo by pomogło. Nie za wiele wynoszę z książek. Po prostu robię coś i orientuję się, jak działa.
- Zrobię, co mogę, Harry. Cieszy mnie, że Ci w czymś pomogłam.
Tonks była szczęśliwa. Właśnie czegoś go nauczyła.
- Byłaś wspaniała. Dziękuję.
Tonks nie mogła się powstrzymać, balansowała na łóżku do góry i na dół. Była bardzo zadowolona z siebie.
Harry widział, jak to się dzieje w zwolnionym tempie. Łóżko jęczało przy każdym ruchu. Wyleciała w powietrze z jej ostatnim podskokiem i bez szkody zmieniła pozycję. Harry wiedział, co się stanie i obserwował, jak ląduje na krawędzi materaca. Zarejestrował wyraz jej twarzy, zanim grawitacja zagarnęła ją kompletnie, ześlizgnęła się z krawędzi i z łoskotem wylądowała na podłodze.
- Och, tyłek mnie boli.
Harry nie mógł się powstrzymać, ale roześmiał się. To była najbardziej zabawna rzecz w ciągu całego dnia. Roześmiał się jeszcze głośniej, gdy Tonks zaczęła śmiać się z podłogi. Jej szeroki uśmiech powiedział mu, że wszystko w porządku. Wzięła go za rękę i zaczęła się podnosić.
Znienacka, drzwi się otworzyły i stanął w nich bardzo niezadowolony wuj, czerwony na twarzy i dyszący, jakby właśnie wbiegł po schodach. Harry zwrócił się ku niemu, wzdychając, gdy zorientował się, że ostatnie parę godzin minęły zbyt szczęśliwie. Odwrócił się ku Tonks i zobaczył, że jej uśmiech znika.
- Wiedziałem! - wrzasnął wuj Vernon - Wiedziałem, że jesteś dziwką. Wiedziałem, co robisz na górze z chłopakiem. Słyszałem, jak łóżko jęczy. Nie zachowuj się, jakbym o niczym nie wiedział. Chcę, byś wyszła, TERAZ!
Harry skończył podnosić Tonks i powstał, stając twarzą w twarz z wujem.
- Ostrzegałem, byś uważał, co mówisz do Tonks. Posuwasz się za daleko, Vernon. Nie powiesz do niej więcej w ten sposób. Nie pozwolę Ci.
W pokoju spadła temperatura i Harry postąpił ku wujowi.
- Teraz przeprosisz. Potem zostawisz nas samych. Nie robiliśmy tego, co sugerujesz. Jesteśmy w pełni ubrani, to chyba jakaś wskazówka.
- Niczego nie zrobię, sukinsynu! - ryknął wuj Vernon, ale nie zrobił kroku dalej - Powinienem Cię zadusić, gdy Cię znalazłem. Wiedziałem, że zrujnujesz tę rodzinę. Nie będę miał tutaj nikogo waszego pokroju. Wynocha, wynocha, WYNOCHA!
- Vernon - odezwał się cichy, ale stanowczy głos z korytarza - Jest ubrany, więc tego nie robili. Zranią Cię, jeżeli nie przestaniesz. Proszę, chodź na dół.
Petunia stała za nim w korytarzu, wyglądała na niedużą, ale zdeterminowaną.
- Pamiętasz, co zrobił z Marge, gdy go rozwścieczyła? Nie chcę by to samo spotkało Ciebie. Proszę.
Vernon spojrzał na żonę. Zapomniał o tym. Chłopak zrobił to bez patyka, a teraz był z nim ktoś jeszcze. Był ubrany, ona także. Widział, że koniec jej różdżki celuje w niego i delikatnie świeci. Decydując się na taktyczny odwrót, Vernon przełknął, co chciał właśnie powiedzieć i w trzech krokach wycofał się z pokoju, nie odwracając do siostrzeńca plecami. Już w korytarzu, wziął głęboki oddech, wypchnął klatkę piersiową do przodu i pospieszył na dół. Petunia szybko zamknęła drzwi i poszła za nim.
- Przemówiła mu do rozsądku. Nigdy wcześniej tego nie robiła. Pozwalała mu robić, co zechce
- Może zobaczyła coś, co reszta z nas ujrzała dawno temu. Teraz już rozumiesz magię, której używasz? Starałam się jak mogłam, ale nie wiem, czy mój sposób do Ci pasował
- Mam to. Widzę w tym sens. Jedynym problemem są ćwiczenia, nie mogę tego robić tutaj.
- Za kilka dni będziesz w stanie, Harry.
Widząc, jak jego brwi unoszą się w niedowierzaniu, Tonks szybko sprecyzowała.
- Na razie nie mogę powiedzieć nic więcej, więc nie drąż. Wciąż nie doszłam do tego od ostatniego razu. Po prostu ćwicz swój cel i siłę woli, pozwól swojej magii działać. Od czasu do czasu, wszyscy używają trochę magii bezróżdżkowej i sądzę, że będziesz w tym lepszy, niż średni użytkownik. Tak, czy inaczej, magia bezróżdżkowa jest niewykrywalna przez Ministerstwo. Teraz, jest późno i powinieneś pójść spać. Mówiliśmy o tym wszystkim bardzo długo. Jeśli masz jakieś pytania, po prostu je zadaj.
- Gdzie będziesz spać? - zapytał, rozglądając się po małym pokoju. Było tu tylko jedno łóżko i zamierzał w nim spać.
- Zrobię to, co poprzedniej nocy, Harry.
Tonks patrzyła na Harry'ego, wyczekując, aż zacznie się szykować do spania.
- Co się stało? Nie myjesz zębów, czy cokolwiek innego?
- Czekam na Twoją właściwą odpowiedź. Gdzie zamierzasz spać?
- Położę się z Tobą, rzecz jasna. Masz coś przeciwko?
Harry nie wiedział, jak zareagować na to, co powiedziała. Szybko myśląc, odparł:
- Nie, nie ma sprawy. Po prostu, nie wiem, jak właściwie chcesz to zrobić.
- Och, było znacznie prościej, gdy byłeś nieprzytomny. Ja leżę. Ty leżysz. Układamy się wygodnie i zasypiamy. Harry, zachowujesz się, jakbyś nigdy wcześniej tego nie robił.
- Bo nie robiłem, Tonks. Teraz byłby pierwszy raz, od kiedy pamiętam.
To nie było coś, co spodziewała się usłyszeć.
- Chcesz mi powiedzieć, że nigdy nie spałeś z kobietą? Nawet tylko i wyłącznie nie spałeś?
Harry pokręcił głową, potwierdzając, co usłyszała i burząc, to, co sobie wcześniej myślała o Chłopcu-Który-Przeżył.
- Postrzegałam Cię jako kobieciarza, Harry. Sportowiec, słodziak, bohater, jesteś każdym z nich. Byłam przekonana, że jest cała lista kobiet, chcących ogrzewać Ci łóżko.
- Nie. Moja pierwsza próba związku skończyła się katastrofalnie. Nie miałem czasu, by podjąć inną. Wątpię, by kobiety chciały randkować z kimś takim, jak ja.
- Och, nie. Oczywiście, że wolą brzydali albo może dupków.
Tonks uśmiechnęła się, dając znać, że jedynie się wygłupia.
- Powinieneś spróbować, Harry. Młodym się jest tylko raz, a w Hogwarcie jest mnóstwo kobiet, chcących tego samego, co Ty.
Próbując odwrócić strony i ocalić się od jeszcze większego wstydu, Harry powiedział, co pierwsze przyszło mu do głowy:
- Mówisz z doświadczenia, Tonks?
- Możliwe. Jednak, to co ja poznałam, dopiero przed Tobą
Harry zwiesił głowę, by ukryć poczerwieniałą twarz. Wystawiłem się i ona od razu wykorzystała okazję. By zminimalizować straty, poszedł szykować się do spania. Tonks zaśmiała się sama do siebie. Dwa razy w ciągu dnia Harry pokrył się przez nią rumieńcem. Naprawdę nie był po prostu uprzejmym facetem, którego się spodziewała. Był bardziej nieodgadnionym młodym mężczyzną, niż wszyscy w jego wieku. Kiedy wrócił, zwyczajnie stał obok drzwi.
- Chodź, Harry, właź do łóżka. Ja ulokuję się tam, gdzie będzie miejsce.
Widząc jego niedowierzanie, chwyciła go za ramiona i popchnęła na posłanie.
- Naprawdę, czy kobieta musi wszystko pokazywać mężczyźnie?
- Myślę, że jak na ten wieczór mam dość insynuacji, Tonks. Dziękuję.
Harry położył się, wybierając miejsce bliżej drzwi. Jeśli wuj wpadłby na jakiekolwiek szalone pomysły i znalazł odwagę, Harry byłby pierwszym, na którego by trafił po wejściu. Tonks mogłaby umknąć.
- Ustaliłeś swoje miejsce, Harry? - zapytała.
Zinterpretowała jego zirytowany wyraz twarzy jako potwierdzenie, więc przeskoczyła nad nim, by dotrzeć do wolnej części łóżka.
- Mam więcej miejsca, niż wystarczy, Harry. Jeśli dopasujemy się do siebie, jak poprzedniej nocy, przestrzeni będzie dość dla kogoś trzeciego, gdyby ktoś przyszedł Ci do głowy. Przychodzi?
- Jedna osoba wystarczy, dziękuję. Wolałbym nie być za bardzo do przodu, chyba nie jestem?
- Bardzo dojrzale do tego podchodzisz, Harry. Jeżeli zaczniesz być zbyt frywolny, trzepnę Cię, by Ci to uzmysłowić.
Jeden krok naprzód, dwa wstecz.
- Dzięki za ostrzeżenie, Tonks. Zachowam je w pamięci.
Harry zorientował się, że wpatruje się parę ciemnych oczu, nie mogąc przestać. Zobaczył, jak jej włosy wydłużają się i ciemnieją. Zmieniła się w prawdziwą Tonks.
- Zrobiłaś tak samo zeszłej nocy?
- Nie, wtedy byłam taką samą Tonks, co zwykle. Teraz, w ramach przeprosin, za moje złe zachowanie, będę prawdziwą sobą. Jedynie tej nocy, chociaż może mi wejść w nawyk.
Czując, jak ogarnia go sen, Harry nie mógł przestać myśleć, jak miłe jest to miejsce w tym momencie.
- Dziękuje, Nimfadoro, doceniam ten krok.
Tonks chciała na niego nakrzyczeć, ale nie była w stanie, to było za szczere. Możliwe, że jakoś nadużył zaklęcia na sen, ale nigdy nie zasypiał w rytm bicia swojego serca. Obserwowała go jeszcze przez kilka minut, zanim sama zaczęła zasypiać. Sprawdziła jeszcze bariery ochronne, odkrywając, że wszystko w porządku. Ostatnia myśl, jaka pojawiła się w jej głowie, dotyczyła tego, jak bardzo wiele spraw może się dla Harry'ego zmienić w ciągu następnych paru dni. Będzie inną osobą, jeżeli wszystko pójdzie jak powinno. Będzie na spoglądał na świat inaczej i zachowywał się odmiennie. Czy dobrze czynię, pomagając mu?
