Był lwem. Gdzieś głęboko w nim spała bestia, która tylko czekała aż jej sen się skończy i będzie mogła pędzić na polowanie. Budziła się tylko gdy chciała, nie potrafił jej kontrolować.
Lew był nim, ale on nie był lwem.

Był personą o różnych osobowościach. Zazwyczaj cichy i niewchodzący innym w drogę, na boisku zmieniał się w całkowicie inną osobę. Przestawał być sobą – zniszczonym psychicznie chłopcem, który tłumił w sobie emocje. Był lwem, który pragnął wolności, a w zamian dostawał ciasną klatkę.

Wtedy spotkał kogoś, kto był do niego podobny. Niewyróżniający się w tłumie, zwykły nastolatek, którego nie posądzało się o wybuchowość i gwałtowność jaką prezentował podczas gry. Osoba z którą mógł konkurować, człowiek, który mógł go zrozumieć. I posiadał coś, czego nikt z Touou nie posiadał.

Sakurai to widział. Widział ten żar w jego oczach. Widział zapalczywość, chęć wygranej i pewność siebie jakiej sam nigdy nie doświadczył.

Jego oczy były inne. Nie puste i bez życia jak u jego współgraczy, lecz pełne tego czegoś – czegoś, co sprawiało, że gdy tylko Ryou patrzył w te szare oczy, po jego kręgosłupie przebiegał wyjątkowo przyjemny dreszcz. I mimo iż skrywał je za okularami, Sakurai potrafiłby rozpoznać te kłębiące się w nich uczucia nawet z końca boiska.

Podziwiał go. Nie chciał tego przyznać, ale taka była prawda. Przekonanie o wygranej, zaciętość i wola walki – to było coś, co go do niego przyciągało. Uwielbiał patrzeć jak jego smukłe palce z precyzją wypuszczają piłkę, a ona idealnie wpada do kosza przy akompaniamencie głośnego skandowania zawodników Seirinu. Jego serce wariowało, gdy na ustach Hyuugi pojawiał się uśmiech, tak naturalny i szczery, że Ryou czuł zawroty głowy.

Z każdą chwilą coraz bardziej spadał w otchłań bezsensownej adoracji, z której nie mógł się wydostać. Przepaść przyciągała go, nęciła i mydliła oczy, a on nic nie mógł na to poradzić. Wyciągał rękę w kierunku dna, patrząc jak wszystko się zmienia. Jego głęboko ukryty lew został złapany w sieć, z której nie chciał się wydostawać, a skrępowany poddał się swojemu oprawcy bez walki.

A sam oprawca nie wiedział, że złapał zwierzynę i dalej żył w nieświadomości. Nie rozumiał, że każde spojrzenie na swoją ofiarę było dla niej jak kopnięcie w brzuch, a jakikolwiek uśmiech niczym strzał w kolano.

Lew trwał w takim stanie i nie zamierzał tego zmieniać. Nie mógł się już ruszać, nie potrafił stanąć na nogi i żyć dalej, zapominając o tym wszystkim. Chciał przedłużyć swoje dogorywanie, pragnął by oprawca dalej nieświadomie go dobijał.

Widok Hyuugi napawał go nieopisywalną radością, a jednocześnie smutkiem – zawsze spotykali się na boisku, gdzie stawali się wrogami. W Ryou narastała irytacja. Dla niego wszystko było przegrane. Nieważne co by zrobił, nic nie byłoby dobrze. Chciał zwrócić jego uwagę, chciał by go zauważył i wreszcie coś zmienił, ale nic takiego nie następowało. Zamiast tego otrzymywał tysiące batów w grzbiet, gdy widział jak Hyuuga patrzy na niego z jawną wrogością.

Wtedy Sakurai zrozumiał, że wszystko było tylko złudzeniem. Żył w przekonaniu, że jeszcze jest nadzieja, że ponownie się odrodzi. Jednak było już za późno.

Lew już dawno umarł, a oprawcy nawet przy nim nie było.

Pozostała tylko sieć, mała szrama na sercu chłopaka, która nie pozwalała mu zapomnieć.