Układanka
W salonie
wrzało od rozmów roześmianych gości i muzyki płynącej ze
ślicznych, drogocennych instrumentów kwartetu skrzypcowego; co
chwilę ktoś wybuchał głośnym śmiechem. Zupełnie nie
przypominało mi to wszystko bogatej, czystokrwistej rodziny pełnej
służących Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. W tłumie
dostrzegłam wysokiego przystojnego chłopaka sunącego dostojnie w
moją stronę. Był wyraźnie zdziwiony moją wizytą – ujrzałam
to w jego wiecznie roześmianych, pobłyskujących dziko oczach.
–
Co ty tu robisz? – syknął, ciągnąc mnie delikatnie za ramię do
zacisznego kąta w salonie. – Nie powinnaś była tu przychodzić.
Ludzie zebrani w pokoju umilkli natychmiast przypatrując nam się
ciekawie. Od razu wyczułam niezadowolenie i dezaprobatę, jaką mnie
darzyli, choć wcale mnie nie znali! To było do przewidzenia, byłam
na to przygotowana, w końcu byli lepsi. Mogli sobie pozwolić
na przebieranie w znajomych i patrzenie na wszystkich z góry.
Szczególnie na szlamy.
- O co chodzi? – szepnął
Syriusz wpatrując się we mnie z niecierpliwością. Był wyraźnie
podenerwowany.
- Przepraszam – zaczęłam nieśmiało. – Nie
miałam pojęcie, że – wskazałam głową na zebrane towarzystwo.
- Nie szkodzi – rzucił niedbale chłopak.
- James
zachorował. Wiem, że się pokłóciliście, ale to bardzo poważne
i myślę, że… że powinieneś się z nim zobaczyć – wyrzuciłam
z siebie zastanawiając się, co z tej paplaniny zrozumiał Syriusz.
On tylko stał zdumiony, patrząc na mnie tymi swoimi lśniącymi
oczami. Dziwnie się poczułam mając na sobie tyle wrogich spojrzeń,
więc splotłam dłonie i obrzuciłam Syriusza błagalnym wzrokiem.
Nie lubiłam, kiedy się we mnie tak wpatrywano, to było, co
najmniej, krępujące. Do tego… coś mi podpowiadało, że moje
odwiedziny nie przyniosą niczego dobrego – ani mi, ani jemu.
-
Nie sądzę, by on chciał, żebym do niego przyszedł. – Nie byłam
do końca pewna, czy mówił to z żalem, czy też z niechęcią.
-
Chyba nie zamierzasz tak po prostu zakończyć tej przyjaźni, co? –
syknęłam.
- Wiesz dobrze, że ona już dawno się skończyła –
warknął zmarszczywszy czoło.
- Mylisz się – starałam się
nie podnosić głosu, choć przychodziło mi to z trudem. Denerwował
mnie swoim zachowaniem. Zarówno on, jak i James. Nie myślałam, że
tak łatwo zrezygnują z siebie, że tak łatwo odpuszczą.
Goście
zaczęli się nieco niecierpliwić naszą konwersacją, co dawali mi
jasno do zrozumienia cmokając z niezadowoleniem i szepcząc między
sobą na tyle głośno, bym wszystko usłyszała. Spojrzałam
przelękniona na Syriusza, szukając w nim jakiegoś ratunku,
jakiegoś ciepła, ale on nawet na mnie nie patrzył. Stał do mnie
bokiem, w najciemniejszym punkcie pokoju, wyraźnie zamyślony.
Światło kryształowej lampy rzucało na niego niewyraźną
poświatę, oświetlając jego ostry profil i kruczoczarne włosy.
Miał brązowawą karnację, jakby był wiecznie opalony. Do tego
jego oczy były tak nienaturalnie ciemne, bezwzględne, a
jednocześnie… roześmiane. Bałam się ich. Czasami, gdy spoglądał
na mnie w czasie lekcji, mimo woli oblewałam się rumieńcem, a po
plecach przebiegały mi ciarki. Miał w sobie coś brutalnego i
ostrego; ludzie czuli do niego respekt. I choć się tego zarzekał,
wyglądał na kogoś lepszego – widać było to po jego
ruchach i gestach – dostojnych i wyniosłych.
- Dlaczego
przyszłaś osobiście? Przecież mogłaś wysłać sowę –
zastanawiał się na głos Syriusz, zupełnie zbijając mnie z tropu.
- Wiesz, że coś jej się stało ze skrzydłem – odparłam
szybko.
- Ach, no tak… - westchnął Syriusz, uśmiechając się
do mnie – doskonale wiedział, że w ten sposób mnie złamie.
-
No i… chciałam cię zobaczyć – wyznałam bełkocząc
niewyraźnie.
Po tym wyznaniu zapadła między nami cisza, a ja
czułam, że policzki czerwienieją mi coraz bardziej, zlewając się
z moimi rudymi włosami. Odwróciłam spojrzenie chcąc zająć się
czymś innym; natrafiłam na obrazy wiszące na ścianie obok, jednak
i tam ujrzałam mojego prześladowcę.
- Syriuszu, może
przedstawisz nam swoją koleżankę? – głos czarnowłosej kobiety
zupełnie mnie zaskoczył. Spojrzałam na nią. Nigdy wcześniej nie
spotkałam matki i syna, którzy tak by się od siebie różnili. Ona
była drobną osóbką o dużych, szarych oczach i pełnych ustach.
Syriusz był wysoki i bardzo umięśniony; postawieni obok siebie
musieli wyglądać wręcz komicznie. Jedyne, co mieli podobne, to
włosy – czarne i niezmiernie gęste.
Chłopak spojrzał na
mnie zmieszany, jakby szukał we mnie pozwolenia na wyjawienie mojego
imienia.
- Matko, to jest Lily Evans, moja koleżanka z…. –
Gryffindoru, zdawał się dokończyć w myślach. Nie
zdziwiłam się, że umilkł. Nie wstydziliśmy się tego, do jakiego
domu należymy, jednak, dla świętego spokoju, lepiej było nie
wymawiać jego nazwy na głos. Tym bardziej w towarzystwie Ślizgonów,
służących Lordem Voldemortem. Jednak goście domyślili się, skąd
się znamy, i spojrzeli na mnie z nieskrywaną pogardą.
- Witam
– odezwała się do mnie z wyższością pani Black. – Może
zostaniesz z nami na kolacji?
- Nie ma takiej potrzeby – szybko
wtrącił Syriusz, chcąc uratować mnie przed upokorzeniem, jakiego
na pewno bym doświadczyła, gdybym została. – Lily właśnie
wychodzi.
- Tak, bardzo dziękuję – skwitowałam niepewnym
uśmiechem i ruszyłam do wyjścia. Czułam na plecacach obrażone
spojrzenia czystokrwistych i ciche pomrukiwania, z których
wyłapałam „szlama" i „Gryfonka". Od razu postanowiłam
sobie, że nigdy więcej już tu nie zawitam, którego to słowa, jak
się później okazało, i tak nie dotrzymałam.
Syriusz
odprowadził mnie do holu wypełnionego eleganckimi płaszczami
porozwieszanymi na, równie dostojnych, pozłacanych wieszakach
zakończonych głowami węży – symbolem Slytherinu. Uśmiechnęłam
się z pogardą. Nie wiedzieć czemu, Ślizgoni zawsze obnosili się
ze swoim pochodzeniem; jak dla mnie, to było wręcz głupie, a może
i puste. Równie dobrze uczniowie z pozostałych domów mogli się
zachowywać w podobny sposób, a jednak nie robili tego. Może po
prostu „potomkowie Salazara" mieli kompleksy? Chcieli się przez
to dowartościować? Postanowiłam zastanowić się nad tym kiedy
indziej, w zamian za to spojrzałam na Syriusza, który właśnie
obwiązywał mi wokół szyi szalik.
- Mówiłeś, że cię
nienawidzą – wymamrotałam.
- Jest… impreza – parsknął,
bawiąc się frywolnie moim szalikiem. – Robią dobrą minę do
złej gry. Myślą, że to wszystko zmieni. Że będę normalny.
– Nie odpowiedziałam. – Lily… myślę, że powinniśmy
skończyć – powiedział nagle, mocniej ściskając pompony mojej
czapki. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Skończyć – z czym? Już
otwierałam usta, żeby go o to zapytać, jednak on kontynuował: –
James jest w tobie zakochany, a ja jestem… byłem jego najlepszym
kumplem. Jeśli chcesz, żebyśmy znowu się przyjaźnili, choć to
chyba niemożliwe, musimy skończyć z tym wszystkim. – Powiedział
to tak szybko, i tak nagle, że sens jego słów z trudem docierał
mi do mózgu. Jak to? Chciał ze mną zerwać? Tak po prostu? Tak
nagle? Nie mieściło mi się to w głowie, ale wzięłam głęboki
oddech, postanowiwszy się opanować.
- Chcę, żebyście się
pogodzili – szepnęłam. – Ale chcę też być z tobą…
-
Nie można połączyć tych dwóch rzeczy – przerwał mi Syriusz.
Był wyraźnie zniecierpliwiony, a ton jego głosu ostry i raniący.
– Jeśli będziemy razem ani ty, ani ja już nie pogadamy z
Jamesem. Pewnie także stracimy Lupina i Petera. A później, co?
Jeśli się pokłócimy… zerwiemy… co będzie dalej? Uważam, że
lepiej by było, dla wszystkich, gdybyśmy zostali tylko
przyjaciółmi. Nadal będziemy się widywać i nie stracimy kumpli.
Czekał, aż coś powiem, jednak nawet nie próbowałam się
odezwać wiedząc, że łzy zaraz same spłyną mi po policzkach.
Każde kolejne słowo rozrywało część mojego serca, pozostawiając
je podziurawione i… niepełne. Poczułam, jakby ktoś wyrwał ze
mnie jakieś silne uczucie. Takie, bez którego nie dało się
normalnie funkcjonować. Nie chciałam w to wszystko uwierzyć, ale
Syriusz mówił całkiem poważnie. Jego oczy pozbawione były
dzikiego blasku, na którego miejscu pojawiła się powaga i
stanowczość. Nie mogłam się jednak dopatrzyć smutku, choćby
cienia żalu. Otrząsnęłam się, bo nagle tą ciężką, dławiącą
ciszę rozwiał trzask dochodzący sprzed drzwi wyjściowych, tuż
obok nas. Aż podskoczyliśmy. Po chwili ktoś uderzył w mosiądz i
Syriusz jednym susem doskoczył do drzwi. Był taki lekki i pełen
entuzjazmu. Nie podobało mi się to: w końcu przed chwilą zerwał
ze swoją dziewczyną. W końcu właśnie stracił kogoś ważnego.
Chociaż nie, on nie czuł pustki tłumacząc sobie, że będziemy
przyjaciółmi, że będzie mnie widywał tak często, jak to było
do tej pory. Tak, był realistą. Nienawidziłam go za to. Tak bardzo
chciałam dopatrzyć się w jego oczach żalu… Tymczasem do holu
weszły cztery kobiety – wszystkie wyjątkowo piękne i eleganckie.
Szły dumnym, lekkim krokiem; wydawało mi się, że idąc nie
dotykają nawet podłogi, a po prostu suną w powietrzu. Ich ruchy
były takie zwiewne i delikatne. Takie dostojne. Pierwsze dwie
uśmiechały się lekko, całując po kolei na powitanie Syriusza.
Były do siebie bardzo podobne: miały delikatne, równe rysy i
śliczne jasne oczy; jedna z nich jednak była blondynką, a druga
szatynką. Zaraz za nimi weszła ich matka: jej rysy były za to
mocne i stanowcze; przemknęło mi przez myśl, że na pewno to ona
była głową rodziny, to ona rządziła, nie jej mąż. Ubrana w
ciemną, sięgająca ziemi suknię, kroczyła równie lekko, co jej
córki, jednak w jej ruchach dostrzegłam nieco więcej siły,
pewnego nacisku. Może pewności siebie? Żadna z nich mnie nie
zauważyła. Stałam wtulona w płaszcze, zadowolona, że mogę
wymknąć się do domu bez zgryźliwych komentarzy i zbędnych pytań,
do czasu, aż drzwi nie zamknęły się z głuchym trzaskiem i
spojrzała na mnie para oczu tak ciemnych i głębokich, że aż
zadrżałam. Dziewczyna stała przez chwilę przyglądając mi się z
ciekawością, by po chwili, jakbym nie była godna jej uwagi,
przeniosła spojrzenie na Syriusza.
-Witaj – jej głos był
melodyjny i przesycony słodyczą – kuzynie.
- Witaj, Bello –
uśmiechnął się drapieżnie. To był ten uśmiech, który lubiłam
najbardziej, którym zawsze mnie obdarzał, gdy tylko mnie spotykał.
Nie spodobało mi się, że tym samym uśmiechem wita inną
dziewczynę, jednak puściłam to mimo woli, przypomniawszy sobie, że
Bella jest jego kuzynką.
- To twoja dziewczyna? – wskazała na
mnie.
- Przyjaciółka – sprostował.
Bella jeszcze chwilę
mi się przypatrywała. Zdawało mi się, że chce mi coś przekazać,
jednak zupełnie nic nie rozumiałam. Tymczasem zsunęła z ramion
czarny płaszczyk odsłaniając bladą gładką skórę i
krwistoczerwoną suknię z dekoltem idealnie podkreślającym jej
krągłości. Syriusz, jak ja, przypatrywał się jej z cichym
zachwytem. Jednak ja robiłam to z zazdrości, a on z wyraźnego
zafascynowania. Postanowiłam, czym prędzej opuścić ten dom.
Pożegnałam się, więc z moim przyjacielem i już miałam wyjść,
kiedy Bellatriks zatrzymała mnie swoim melodyjnym głosem.
- Mam
nadzieję, że będę miała okazję lepiej cię poznać. – I
znowu, nie wiedziałam po raz który tego wieczora, nie miałam
pojęcia, czy mówi to szczerze, czy złośliwie. Uznałam, że drugi
wariant jest o wiele bardziej możliwy i czym prędzej aportowałam
się do domu…
***
Gwiazdka zbliżała się
nieubłaganie, a stan zdrowia Jamesa pogarszał się z dnia na dzień.
Syriusz go nie odwiedzał, chociaż wyraźnie mi to obiecał,
kiedy ostatnim razem się żegnaliśmy, gdy mnie rzucił. Do tego
czasu udało mi się pozbierać wyrwane kawałki serca: uznałam, że
nie ma sensu rozpamiętywać tego przykrego zdarzenia, że nie ma
sensu płakać i użalać się nad sobą, a wziąć się w garść i
żyć dalej. Na początku nie było to łatwe – pierwsze dni
przepłakałam w samotności, ale następne poświęciłam na
przemyślenia odnośne naszego związku i tego, co z niego pozostało.
Doszłam do wniosku, że tak naprawdę z Syriuszem nigdy nie łączyło
mnie nic więcej, niż przyjaźń i flirt. Zwykły, młodzieńczy
flirt. Nigdy też się nie pocałowaliśmy; zawsze zatrzymywaliśmy
się na trzymaniu za rękę i przytulaniu. To nam wystarczyło.
Przynajmniej mi… przynajmniej tak mi się wydawało. W pierwszej
fazie przemyśleń obarczałam się winą, wypominając sobie, że
nie dałam mu tego, czego ode mnie naprawdę oczekiwał. W drugiej
fazie przemyśleń zdałam sobie sprawę, że to on powinien
zainicjować jakieś zmiany, a nie ja. Głowę miałam pełną
przeróżnych myśli i trudno mi je było pozbierać. Raz pragnęłam
tego, a zaraz, czego innego. W jednej minucie myślałam tak, a w
drugiej zupełnie inaczej. Wszystko to było bardzo zagmatwane, choć
wcale tak nie wyglądało. Miałam też nieodparte wrażenie, że
czegoś w tej całej układance mi brakuje… Jednak z Jamesem było
coraz gorzej, postanowiłam porzucić dumę, moje przemyślenia i
postanowienie i odwiedzić Syriusza ponownie. Zapakowałam prezent
dla niego w śliczny złoto-czerwony papier, założyłam zielony
sweterek ( ten, który lubił najbardziej) i obcisłe czarne spodnie;
narzuciłam na siebie kurtkę i aportowałam się na Grimmauld Place.
Postanowiłam uwieść go wyglądem, miałam nadzieję, że, ten
podsunięty kiedyś przez moją przyjaciółkę, sposób – wypali.
Zapukałam do drzwi. Długo nikt się nie odzywał, aż usłyszałam
niski głęboki głos Syriusza. Był tak samo zaskoczony, jak
ostatnio.
- Co ty tu robisz? – uśmiechnął się szeroko. Nie
był to, uwielbiany przeze mnie, dziki uśmiech, jednak równie
oszałamiający. – Wejdź – zaprosił mnie do środka.
W holu
było zimno i ponuro. Pozłacane wieszaki świeciły pustką, tylko
na jednym wisiała kurtka, w której rozpoznałam tę, należącą do
Syriusza. W domu panowała głucha cisza; jedynie w kuchni ktoś
pobrzękiwał talerzami – domyśliłam się, że był to Stworek,
skrzat domowy Blacków. Spojrzałam na przystojną twarz mojego
przyjaciela i, pomimo ogarniającego mnie chłodu, poczułam w sercu
ulgę i przyjemne ciepło. Bałam się tego momentu. Bałam się, że
nie będę potrafiła z nim rozmawiać, bo przecież mnie rzucił,
nie chciał mnie. Jednak wydawało się, że jedyne, czego mi było
potrzeba po tamtym nieszczęsnym dniu, był jego uśmiech. Tak,
działał on cuda. Zawsze. Przynajmniej w moim przypadku. Kiedy coś
mi nie szło, z kimś się pokłóciłam lub ogólnie miałam
chandrę, on jednym spojrzeniem, gestem, jednym uśmiechem, potrafił
mnie rozweselić.
Przypomniałam sobie o prezencie. Podałam mu
małe pudełko mamrocząc cicho „proszę".
- Lily, nie
musiałaś! – uśmiechnął się rozbawiony, choć wyraźnie był
zakłopotany. – Ja nic dla ciebie nie mam…
- Przestań –
przerwałam mu. – Lepiej otwórz. – Chłopak pospiesznie rozerwał
papier i otworzył wieczko. Na dnie czarnego pudełka leżała gruba
księga, oprawiona ciemną skórą, z błyszczącym złotym napisem
„Latał, jak szaleniec".
- Na Merlina, Lily! To jest… czy
to jest…?
- Tak, to biografia Daia Llewellyna "Groźnego"
– odparłam z dumą. Ta książka była bardzo trudno dostępna i
niewielu mogło się poszczycić posiadaniem jej. Syriusz był
wyraźnie podekscytowany. Uśmiechał się tak promiennie, że aż mi
dech zaparło. Jakby tego było mało podszedł do mnie bliżej,
objął w tali i przycisnął mocno do siebie. Przez chwilę tak
staliśmy kołysząc się na boki, spleceni w uścisku, aż Syriusz
oderwał się ode mnie zapytał: - Słuchaj, moich rodziców nie ma,
może być została? – Przytaknęłam z chęcią, zrzucając z
siebie kurtkę. Jego uwagę przyjęłam z ulgą. Właśnie tego teraz
potrzebowałam – spędzić z nim kilka miłych chwil sam na sam. I
wszystko sobie wytłumaczyć. Chłopak uśmiechnął się dziko. –
Lubię ten sweterek.
- Naprawdę? – zgrywałam niewiniątko.
-
Choć, oczywiście, lepiej byłoby ci bez niego – zaśmiał się
głośno, a ja poczułam, jak moje policzki płoną. – Żartowałem
– przestał się śmiać widząc moją minę. – Chodź.
Jego
pokój był ogromny, ale że było w nim tylko trochę mebli,
optycznie sprawiał wrażenie jeszcze większego. Ściany były
pokryte czerwoną tapetą, gdzieniegdzie dostrzegłam złote akcenty
– Syriusz wyraźnie nie zamierzał kryć się ze swoim prawdziwym
domem. Łóżko zostało ustawione niemalże na środku pokoju,
udekorowane atłasowymi poduszkami sprawiało wrażenie królewskiego.
Pod oknem stało duże ciemnobrązowe biurko, po przeciwległej
stronie wznosiła się wielka szafa, a obok niej pozłacane lustro.
Usiadłam ostrożnie na łóżku nie chcąc za bardzo niszczyć
nieskazitelnej gładkości narzuty i rozejrzałam się z fascynacją.
Na ścianie wisiało zdjęcie; postaci na nim śmiały się i ruszały
– nie mogły usiedzieć w miejscu nawet w trakcie pozowania.
Uśmiechnęłam się mimo woli i podeszłam do fotografii. Staliśmy
tam wszyscy w piątkę: po lewej mały Peter – nieco zawstydzony,
ale wyraźnie podekscytowany obok niego Remus z poważną miną, choć
w jego szklistych oczach można było dostrzec iskierki radości; na
środku ja cała rozpromieniona; obok mnie, jak przyklejony, stał
James – był roześmiany i pełen życia, obejmował mnie. A z
tyłu, nad wszystkimi, widniała głowa Syriusza: był taki
przystojny ze swoimi ciemnymi długimi włosami, zawadiackim
uśmiechem i lśniącymi oczami. Podeszłam bliżej. Na mojej talii
spoczywały jego dłonie. Zarumieniłam się.
- Słuchaj –
zaczął prawdziwy Syriusz stojący tuż obok – zaraz tu będzie
Bellatriks. Ciotka prosiła, żeby mi coś przekazała. Nie będzie
ci przeszkadzać?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć drzwi wejściowe
drgnęły nieznacznie pod lekkimi, acz stanowczymi ciosami. Syriusz
ruszył do holu, a ja usiadłam z powrotem na łóżku oddychając
ciężko. Już zaraz miałam ją znowu zobaczyć! Drgnęłam na samo
wspomnienie jej bladej skóry, tak bardzo kobiecych, dojrzałych
krągłościach. Kroki były coraz bliżej. Szarpnęłam włosy chcąc
sprawdzić, czy czasem nie są rozczochrane. Skrzypnęły drzwi.
Zamarłam w bezruchu i bezdechu. I oto ona…
- Lily, jak miło
cię wiedzieć – uśmiechnęła się do mnie odsłaniając białe
równe zęby. Znowu nie wiedziałam, czy jest szczera, czy tylko
udaje.
Przeszła przez pokój wypełniając go mocnym duszącym,
a jednocześnie tak słodkim i kobiecym, zapachem, że zamarłam
próbując zachować go w pamięci, by później móc go sobie
odtworzyć. Nie było to normalne z mojej strony, doskonale o tym
wiedziałam, ale ta woń… była po prostu niepowtarzalna. Syriusz
przypatrywał nam się przez chwilę i odniosłam niemiłe wrażenie,
że próbował nas porównać. Jeśli naprawdę tak było, to
oczywiście byłam skazana na przegraną.
- Słuchaj – przerwał
niezręczną ciszę; obie natychmiast odwróciłyśmy się w jego
stronę nie bardzo wiedząc, do której z nas się zwrócił. –
Słuchajcie – sprostował ze śmiechem. – Na chwilkę muszę was
zostawić. Dosłownie dziesięć minutek – puścił mi oko. –
Mogę was zostawić… same? – uśmiechnął się drapieżnie, ale
wyczułam w jego głosie pewną obawę.
- Jasne – machnęła
ręką Bellatriks. – Prawda, Lily?
- Oczywiście. – Coś mi
mówiło, że mój, niewykorzystywany od dłuższego czasu, głos był
drżący i ochrypły. Odchrząknęłam subtelnie.
- Dobra,
niedługo będę z powrotem. – Syriusz jeszcze raz na nas spojrzał
i wyszedł pozostawiając nas sam na sam.
Poczułam mrowienie w
brzuchu – nie do końca wiedziałam, czy było to podniecenie
spowodowane towarzystwem tej bladoskórej piękności, czy też
strachu, że uprzejma dotąd Bella da upust swoim uczuciom –
nienawiści i obrzydzeniu – i na mnie naskoczy. Ona jednak stała
przy oknie okrytym grubą kotarą i zerkała zza niej swoimi ciemnymi
oczami, jakby zupełnie nieobecna. Czułam się głupio tak się w
nią wpatrując, jednak była wyjątkowo śliczna. Tym razem ramiona
przykryte miała ciemnozielonym bolerkiem z czarną lśniącą bronką
i równie ciemną suknią sięgającą niemal do ziemi, gdzie
niegdzie posrebrzaną. Kruczoczarne loki spięte miała w schludną
kitkę, choć pojedyncze kosmyki już dawno wydostały się z objęć
wstążki. Zawsze byłam dumna z moich włosów, które uważałam za
wyjątkowo długie, jednak musiałam przyznać, że były niczym w
porównaniu z tymi ślicznymi ciemnymi lokami sięgającymi talii.
Bella drgnęła i aż podskoczyłam na łóżku przyłapana na
wpatrywaniu się w nią rozmarzonym spojrzeniem.
- To jak,
jesteście razem? – zapytała niespodziewanie.
- Ee… nie, nie
jesteśmy – odparłam nie kryjąc smutku. – Dlaczego pytasz? –
Postanowiłam nie robić z siebie głupiej idiotki, za jaką mnie
pewnie miała, tylko trzymać się mocno i grać ostro.
- Co
chwilę cię z nim widzę – syknęła, jakby nie bardzo zadowolona
z tego faktu.
- To źle? – uniosłam brew.
- Jesteś
szlamą? – rzuciła nagle ignorując moje pytanie.
Zmarszczyłam
czoło. Nienawidziłam tego określenia, jakbym była jakaś gorsza
od nich, czystokrwistych. Nabrałam powietrza i wypuściłam je z
kolejnym słowem.
- Nie.
Bella spojrzała na mnie z
zaciekawieniem. Nie oczekiwała takiej odpowiedzi, ale szybko pojęła,
o co mi chodzi.
- Inaczej… twoi rodzice są czarodziejami?
-
Nie - odparłam ponownie, zaciskając szczęki.
Przez jej bladą
twarz przeszedł grymas drwiny, jednak szybko ustąpił miejsca
fascynacji, na którą nie byłam przygotowana. Czarnowłosa piękność
podeszła do mnie, lecz zatrzymała się przy łóżku dotknąwszy
ciemnej narzuty.
-Wiesz – zaczęła zamyślona gładząc
materiał długimi smukłymi palcami. – Nigdy jeszcze nie
przeleciałam szlamy… - spojrzała na mnie wymownie spod wachlarzu
gęstych rzęs.
Siedziałam oniemiała. Niezupełnie rozumiałam
jej słowa, a może po prostu nie chciałam ich zrozumieć, ale zanim
w pełni pojęłam ich sens, Bella usiadła obok mnie, na łóżku i
dotknęła mojej dłoni. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy zimne opuszki
jej palców zetknęły się z moją ciepłą skórą. Nie cofnęłam
dłoni. Nie wiedzieć, czemu, chciałam, żeby mnie dotykała. W tych
kilkunastu zaledwie sekundach, podczas których pieściła mnie
delikatnie, przez głowę przemknęło mi wiele myśli. Zastanawiałam
się, czy ona od urodzenia jest taka zimna, czy może jest to
spowodowane złym krążeniem krwi? Czy może była to cecha
dziedziczna, a jeśli tak, to czy wszyscy czystokrwiści mieli
taką chłodną skórę? Bellatriks przysunęła się do mnie bliżej
i ponownie poczułam jej wspaniały zapach. Kiedy gładziła
lodowatymi dłońmi moją szyję poirytowana spostrzegłam, że cała
się trzęsę. Nie potrafiłam… nie chciałam się ruszyć ani tym
bardziej uciec. To było coś, czego pragnęłam od zawsze. To było
coś nowego, innego, niż dotychczasowe przeżycia. Tu nie było
miejsca na miłość. Tylko dzikie pożądanie. Powoli zbliżała się
do mnie coraz bliżej i bliżej. Była naprawdę cudowna ze swoimi
dużymi oczami i pełnymi ustami. Miała regularne, wyniosłe rysy
twarzy i coś dzikiego w spojrzeniu, ale to wszystko tylko dodawało
jej uroku. I zanim zdążyła musnąć mój policzek nachyliłam się
nad nią i złożyłam na jej wargach namiętny pocałunek. Bella
odwzajemniła go i po chwili nasze języki splotły się w brutalnym
tańcu. Czułam jej smak – był wyjątkowy, lekko czekoladowy z
kropelką wina. Nie mogłam się od niej oderwać. Jednym ruchem
rozpięłam czarną brożkę i bolerko z szelestem opadło na łóżko,
a ja mogłam się rozkoszować miękkością jej nagich ramion. Chcąc
odetchnąć Bella oderwała się ode mnie przygryzając mi górną
wargę. Mój język zsunął się powoli po jej podbródku i szyi
znacząc wilgotną linią przebytą drogę. Teraz ona drżała
przyciskając mnie mocno do siebie. Przygryzłam lekko skórę na jej
dekolcie, a ona wydała z siebie cichy pomruk. Posunęłam się dalej
zsuwając powoli cieniutkie ramiączka, odsłaniając jednocześnie
białe piersi. Musnęłam zębami sutek i polizałam go z zapałem
nie czekając już na jęki Belli. Ona jednak ścisnęła mocno moją
talię i zrzuciła z siebie, by po chwili ocierać się o mnie
doprowadzając do szaleństwa. Wysunęła język pieszcząc płatek
mojego ucha, składała na mojej szyi pocałunki znacząc ich miejsca
czerwonym plamkami. Pociągnęła mnie do góry i niemal zerwała ze
mnie sweterek. Rzuciła go niedbale na podłogę i liznęła nagą
część mojej piersi. Przycisnęłam ją mocno do siebie poruszając
nią rytmicznie, pozwalając by poznała dokładnie mój dekolt i
piersi znacząc śliną zdobyty teren. W pewnej chwili podniosła się
ze mnie i ułożyła tuż obok kładąc rękę na moim brzuchu.
Pocałowała mnie, po czym jej dłoń zsunęła się niżej. Rozpięła
guzik, później rozporek i wsunęła palce głębiej pieszcząc mnie
z wyczuciem. Jęczałam całując co chwilę jej nagie piersi;
objęłam ją mocno chcąc odwzajemnić pieszczoty, kiedy na dole
rozległ się trzask. Jak oparzone oderwałyśmy się od siebie,
zeskoczyłam z łóżka i naciągnęłam na siebie sweterek, podczas
gdy Bella zapinała bronkę przy bolerku. Stałam jak zahipnotyzowana
nie bardzo wiedząc, gdzie mam się podziać, kiedy pociągnęła
mnie za rękę i rzuciła na łóżko kładąc się obok mnie.
Syriusz zapukał do drzwi, po czym wszedł rozbawiony do pokoju,
a gdy ujrzał nas rozłożone na jego posłaniu zamarł zdumiony.
-
Nareszcie! – zawołała Bellatriks zrywając się na równe nogi i
dobiegając do niego. – Niepokoiłam się o ciebie – zamruczała
obejmując go w pasie i przytulając mocno do siebie.
Byłam
zdezorientowana, jak nigdy dotąd. Czekałam, aż Syriusz odtrąci
ją, jednak on zdawał się być zadowolony z jej zachowania. Przez
chwilę tulili się do siebie, aż w końcu oderwał się od niej i
podszedł do mnie wyjmując z torby małe pudełeczko.
- Dla
ciebie – uśmiechnął się szczerze, jednak mi nie było do
śmiechu. Byłam tak wściekła i rozkojarzona, tak upokorzona, że
siłą hamowałam łzy napływające mi do oczu. Nie mogłam oprzeć
się wrażeniu, że Bellatriks patrzy na mnie z pogardą i
najchętniej wybuchła by śmiechem.
- Lily, wszystko w porządku?
– Syriusz spojrzał na mnie z powagą.
- Wy… - wyjąkałam
mrugając szybko oczami, jakbym próbowała obudzić się z
koszmarnego snu.
- Oj, może was zostawię – syknęła
szyderczo Bella i trzasnęła za sobą drzwiami.
- Sam nie wiem,
Lily – zaczął Syriusz wzdychając. – To jest coś wspaniałego…
To, co łączy mnie i Bellę.
- Jak mogłeś? – warknęłam
czując, że łzy powoli wydostają się poza obręb oczu. Nie byłam
przygotowana na taki cios. Nie dość, że zrobił mi coś takiego,
to jeszcze tak niezdarnie to tłumaczył. Jeśli w ogóle można było
nazwać to tłumaczeniem. Zdawał się w ogóle nie zważać na swoje
słowa, na to, jak one brzmią, i jak mnie ranią. – Ty… cały
czas z nią… wtedy też… A ja myślałam, że to wszystko dla
Jamesa!
- Co u niego? – zapytał Syriusz, a ja miałam ochotę
go uderzyć.
- Nienawidzę cię – wrzasnęłam i zeskoczyłam z
łóżka. Dopadłam do drzwi, które otworzyła przede mną
Bellatriks obrzucając mnie pogardliwym spojrzeniem, i pokazała
schody prowadzące do holu. Zbiegłam rozwścieczona po stopniach,
chwyciłam kurtkę i wypadłam na ciemną ulicę Grimmauld Place.
Szybko aportowałam się do domu, gdzie rzuciłam się na łóżko i
rozpłakałam, jak małe dziecko. A więc to był ten brakujący
element tej strasznej układanki. On miał… romans, zdradzał mnie,
a ja, niczego nie podejrzewając, go kochałam! Byłam taka wściekła…
i taka zrozpaczona. Po raz pierwszy w życiu poczułam się gorsza.
Gorsza od czystokrwistych. I chociaż Syriusz zarzekał się,
że nie należy do nich, jakaś cząstka mnie podpowiadała mi, że
on nie może tego zmienić, że zawsze będzie, kim jest –
czystokrwistym czarodziejem, lepszym ode mnie…
-
Lily? – mama zapukała do drzwi. Po chwili je otworzyła i usiadła
obok mnie głaszcząc powoli moje włosy. – Co się stało?
-
Nic – wymamrotałam, wtulając głowę w jej pierś.
Mama nic
nie powiedziała, tylko przytuliła mnie mocno.
- Lily? –
mruknęła po dłuższej chwili.
- Hm? – chlipnęłam.
- Co
to za płaszcz?
Odwróciłam się natychmiast. Na moim łóżku
leżał czarny płaszczyk Bellatriks…
