Pogoda była wspaniała tego popołudnia. Słońce łagodnie przebijało się przez nieliczne chmury, a lekki wietrzyk przyjemnie chłodził skórę. Rozpierając się wygodnie na krześle, Ace doszła do jednego wniosku: uwielbiała, naprawdę uwielbiała takie chwile, jak ta.
A jednak pewne wspomnienie sprzed kilku godzin nie dawało nastolatce spokoju. Uparcie dręczyło umysł, i kazało jej zastanawiać się nad tym, co usłyszała...
- Zdradzę im twoją prawdziwą tożsamość, Doktorze! - powiedziała wtedy okrutna lady Peinforte.
Cóż, nie mogła przewidzieć, że szantaż się nie uda, bo ci, którym chciała ów sekret wyjawić, Cybermani, stwierdzili, iż ta wiedza im się do niczego nie przyda...
- Prawdziwa tożsamość Doktora... - pomyślała Ace, przyglądając się rzeczonemu, który to siedział naprzeciwko niej. Jego wygląd wskazywał na wszystko, i na nic: ot zwyczajny, niewysoki pan pod pięćdziesiątkę, z rzednącymi włosami, i nieco kwadratową szczęką...
Do głowy dziewczyny zaczęły wdzierać się najdziksze fantazje. On mógł być kimkolwiek...
Może jakimś księciem, wygnanym z rodzinnego zamku intrygami rodzeństwa, i zmuszonym do wyrzeknięcia się dziedzictwa?
A może szpiegiem, na zlecenie swojej rasy gromadzącym dane o innych światach?
Może jakimś naukowcem, który musi uciekać po tym, do czego doprowadził jego wynalazek?
Może oszukał swoich rodaków, i ucieka przed nimi? A może przeciwnie, i to on kogoś szuka?
- Kim ty jesteś, profesorze? - spytała - Kim ty jesteś?
Mężczyzna uśmiechnął się sympatycznie, kładąc palec na ustach.
- Ćśśśś, Ace. Cśśśś...
