Tytuł: Cyrograf
Autor: Emerald
Pairing : Hannibal Lecter/Will Graham; Severus Snape/Harry Potter
Rating: +18
Ostrzeżenia: historyczne AU pirackie, przemoc, przekleństwa, w dalszych rozdziałach sceny erotyczne oraz możliwe późniejsze wzmianki o torturach
Opis: Crossover. Historyczne AU ze złotej ery piractwa. Przygody, sekrety i zakazany romans.
Opowiadanie pisane dla siebie, ale jeśli się komuś spodoba, będę niezwykle zadowolona
Rozdział pierwszy
Popołudnie było spokojne i leniwe.
Jednak Will nie mógł z niego korzystać. Aktualnie siedział przed gabinetem jednej z niewielu osób, których wolał nie spotkać.
Jack Crawford był jednym z najbliższych ludzi gubernatora i praktycznie prowadził rządy absolutne na tej i paru sąsiednich wysepkach. Audiencja u niego była ogromnym wyróżnieniem, ale Graham wątpił, że komandor chciał z nim jedynie pokonwersować o niebezpiecznej sytuacji na morzu. To nie był ten typ człowieka. Coś się za tym kryło, a on nie chciał się domyślać co naprawdę było powodem wezwania.
Uwielbiał morze i darzył je ogromnym szacunkiem, ale dobrze było zejść na ląd. Poczuć jego stabilność pod stopami po miesiącach żeglowania i zawijania na parę dni do portów, aby uzupełnić zapasy i wymienić ładunek. Tym razem jego skromny okręt handlowy pod banderą korony brytyjskiej przystanął w niedużym kolonialnym porcie gdzieś na Pacyfiku.
Słońce na niemal bezchmurnym niebie, lekka bryza od morza niosąca ukojenie i nieustający gwar ludzi tłoczących się przy nabrzeżu, których zwabiło pojawienie nowego statku handlowego.
Absolutnie nic nie przewidywało żadnych kłopotów.
Jednak kiedy pomyślał o tym na chłodno, to problemy istotnie zaczęły się nawarstwiać już dawno. Kapitan Hobbs z bosmanem, Fletcherem, od tygodnia nie wywiązywali się ze swoich obowiązków, pijąc na umór i praktycznie zostawiając Willa Grahama na czele zmęczonej, rozdrażnionej załogi.
Will trafił do załogi przez czysty przypadek. Nawet sam za bardzo nie potrafił powiedzieć jak. Tak bardzo się różnił od swoich niepiśmiennych, chętnych do bitki "kompanów" - potrafił czytać, pisać, liczyć, rysować oraz czytać mapy. Nie obce też mu były drobne naprawy ciesielskie i zdarzało się, że musiał pomóc w dwóm marynarzom, którzy się tym zajmowali na Abigail.
Nie miał natomiast doświadczenia w dowodzeniu. Nigdy zresztą nie lubił być na świeczniku i ostatnie dni były dla niego ogromnie wyczerpujące.
Część ludzi zniknęła w porcie, kiedy tylko to było możliwe i zastanawiał się, czy ta grupka stawi się, gdy będą wypływać. Niespokojne myśli o dalszy rejs ze zmniejszoną załogą, zapewne pod innym dowództwem przerwał czyjś głos:
— Panie Graham, komandor Crawford wzywa.
Młody mężczyzna machinalnie poprawił nieco pomiętą koszulę i westchnął ciężko, zanim wszedł do gabinetu. Nie podobał mu się fakt, że to na jego barki spadnie odpowiedzialność. A przecież to nie on był kapitanem niedużego statku handlowego tylko zapijaczony Hobbs.
Niestety, los się rzadko do mnie uśmiecha, pomyślał, wchodząc do środka.
OoO
Vernon Dursley siedział w kącie i dopijał kolejną kolejkę, kiedy dwóch nieznajomych mu typów bezceremonialnie wyszarpnęło go na dwór. Inni bywalcy nawet nie zwrócili na to uwagi, nie interesując się losem bliźniego.
Choć się niezdarnie bronił i bełkotliwie wołał o pomoc bez większych trudności, zaciągnęli do ciemnego zaułka, gdzie jeden z nich przycisnął go do muru. Skądś go znał, lecz nie pamiętał skąd.
— I co, drogi przyjacielu? Nadal nic dla mnie nie masz? — Uśmiechnął się uprzejmie napastnik, lecz jego głos brzmiał złowrogo. Dursley w końcu sobie przypomniał i aż się zatrząsł ze strachu. Hannibal Lecter, kapitan Hannibal Lecter, był kimś kompletnie nieprzewidywalnym i potwornie niebezpiecznym, choć powierzchowność miał złudnie przyjemną. Nie na darmo był jednym z najgroźniejszych piratów okolicznych wód. Większość znała go jako Rozpruwacza z Chesapeake. — Obiecałeś mi coś pięć miesięcy temu, pamiętasz? Więc jak, wywiązałeś się ze swojej części umowy?
Tamten kiwnął głową, łypiąc świńskimi oczkami w stronę pobliskiej bramy. Brakowało mu zaledwie kilka kroków w tamtą stronę. Nie dał rady uciec, został przytrzymany przez milczącego towarzysza Lectera. To musiał być kolejny pirat, albo inny zbir spod ciemnej gwiazdy. Nikt porządny nie utrzymałby się przy życiu, mając kapitana Lectera za kompana.
W tej samej chwili usłyszał cichy i głęboki głos:
— Dobrze się zastanów, co odpowiesz, Dursley. Bardzo nie lubię kłamstwa.
Otyły mężczyzna zadrżał pod wpływem ich ostrych przenikliwych spojrzeń i w końcu zdecydował się wybełkotać:
— Nie mam. Ale za dwa tygodnie przypływa statek...
— Za dwa tygodnie będziemy daleko stąd. — Tłumaczenia zostały krótko ucięte, a przed nosem pojawiła się lśniąca stal. Rozpruwacz przysunął twarz niebezpiecznie blisko i dodał cicho. — Teraz przypomnij sobie, co ja ci obiecałem.
Zamroczony umysł alkoholem Vernona Dursleya z trudem skojarzył, o co chodziło. Coś miał oddać Lecterowi, jeśli nie wywiązałby się ze swojej części umowy. Niespecjalnie chciał to zrobić, to pewne. Zastanowił się, o co mogło chodzić. Najpewniej nic cennego, bo takich rzeczy Dursley zwyczajnie nie posiadał.
— Czego chcesz? — wymamrotał grubas, starając się skoncentrować, ale wypity alkohol skutecznie mu w tym przeszkadzał. — Nie mam nic, co ci się może przydać. Z wyjątkiem może tego leniwego darmozjada, co odbiera od ust mojemu dzielnemu Dudleyowi…
— Zaczynasz mówić z sensem, Dursley. A na wykonanie zadania masz kolejny miesiąc, może dwa. Wrócę i nie będę taki miły. Jeśli nie dostarczysz mi tego na czas, nawet nie zdążyć nabrać tchu, a już będziesz martwy. Ty i twoja rodzina.
Lecter i jego kompan znów nim szarpnęli i pociągnęli ze sobą. Dopiero, kiedy przystanęli pod dziwnie znajomymi drzwiami, zaczął się zastanawiać, skąd wiedzieli, gdzie mieszka.
Skrzywił się, słysząc wysoki głos Petunii i od razu zrozumiał, czemu alkohol daje taką ulgę.
— Tu się włóczysz, pijanico jeden! Jaki wstyd! Wejdźcie prędko, nim ta wścibska małpa z naprzeciwka was zauważy! — Kobieta nie zauważając, lub może bardziej nie chcąc widzieć gwałtownych protestów męża, wpuściła całą trójkę do środka i od razu zawołała: — Chłopaku! Zaprowadź Vernona do sypialni. Rusz się, leniwy bękarcie!
Hannibal usłyszał ciche kroki i jego oczom ukazał się drobny, chudy, mocno zaniedbany dzieciak o ciemnych, zmierzwionych włosach i przepięknych, zielonych oczach. Ciekawiło go, jak ktoś o tak mizernej posturze da radę wesprzeć Dursleya, który był ciężkim i opasłym bydlęciem. Chłopak sapnął i jęknął cicho, kiedy ramię mężczyzny opadło na jego barki.
Nie dysponował wielką siłą, to fakt, bo niemal się ugiął i syknął, walcząc o zachowanie równowagi. Potrafił jednak myśleć, co spodobało się Lecterowi. Dzieciak był sprytny, musiał być, jeśli chciał przeżyć w okrutnym świecie.
On i Severus dobrze wiedzieli, że samodzielność, niezależność mają niezwykłą wartość, ale czasem pomocna dłoń mogła wiele sprawić. Hannibal był ciekawy, jak chłopak tę szansę by wykorzystał.
Kobieta nie ruszyła palcem, aby mu pomóc, co Hannibal uznał za nieco dziwne, ale przyglądał się spokojnie, jak popędzała go i złorzeczyła. Najwyraźniej zapomniała o nim i Severusie; nadal stali przy zamkniętych drzwiach, a gospodyni bez słowa zniknęła w sąsiedniej izbie. Zauważył zainteresowanie i zdegustowanie swojego przyjaciela, co sprawiło, że uśmiechnął się nieznacznie. Obaj nie lubili braku dobrych manier, a Dursleyowie nie świecili przykładem dobrego wychowania. To zawsze drażniło Hannibala.
Był cierpliwy, choć zdarzało mu się działać pod wpływem chwili i impulsu. Jednak zazwyczaj nie dawał się tak łatwo sprowokować. I tym razem mógł poczekać cierpliwie na nadarzającą się okazję. Vernon Dursley był jednym z wielu nic nie wartych robaków tego świata. Jego rodzina nie była lepsza, ale póki co Hannibal go potrzebował i to był wystarczający powód, aby pozwolić mu żyć. Jemu i jego rodzinie.
Snape drgnął niespokojnie, kiedy usłyszał wrzaski pijanego i wyraźne odgłosy bicia oraz zduszone krzyki. Hannibal powstrzymał go przed ruszeniem na pomoc.
— Jeszcze nie, Severusie. Poczekaj do rana.
Na twarzy mężczyzny odbiło się niedowierzanie i zaskoczenie. Fakt, brutalność i żądza krwi dla nich obu stanowiła chleb powszedni, ale żaden z nich nie używał przemocy wobec kogoś, kto na to nie zasługiwał, albo nie mógł się obronić.
W progu stanęła zaczerwieniona i mamrocząca coś pod nosem pani Dursley. Widać było, że zaskoczyła ją obecność obu mężczyzn, którzy w pierwszej chwili wydali się jej kompanami do butelki. Natomiast teraz dostrzegła, że wcale nie byli pijani i nie wyglądali jak tutejsi bywalcy tawern. Przełknęła nerwowo, dostrzegając ostre, przenikliwe spojrzenie. Zadrżała widząc, że obaj nosili przy sobie broń i to zapewne nie tylko to, co było widoczne gołym okiem.
W co ten idiota nas wpakował?!, jęknęła w duchu, wołając smarkacza, aby przyniósł coś do picia.
Hannibal nie zamierzał spędzić ani sekundy dłużej w tym domu, ale kiedy kobieta ponownie zawołała chłopaka, powstrzymał mało uprzejmą odmowę. Chciał go zobaczyć i ocenić obrażenia. Nie wątpił, że Dusley w pijackim szale lał jak popadnie.
Kątem oka zerknął na Severusa. Zacięte usta i pracujące wściekle szczęki świadczyły o tym, że stara się opanować swoje emocje. Jednak to nie było takie trudne. Snape miał niezwykle wybuchowy charakter, to prawda, ale potrafił w mgnieniu oka opanować buzujące emocje i zachować absolutnie zimną krew, gdy tego wymagała sytuacja. Dlatego był tak dobrym zwiadowcą i szpiegiem, któremu Hannibal zawierzał najtrudniejsze zadania.
Teraz obaj z trudem zachowali obojętność na widok rozbitej, wciąż krwawiącej wargi, wypływającego na policzek potężnego siniaka i ewidentnie rozbitej głowy. Spod linii włosów sączyła się cienka strużka krwi. Pani Dursley skrzywiła się i kazała mu się opatrzyć, nim pobrudzi ubranie, które zdaniem Hannibala nijak nie można było już uratować.
Kapitan nic jednak nie powiedział, obserwując chłopca wprawnym okiem.
Porządna, ciepła kąpiel, parę dni odpoczynku i odpowiednie ubranie oraz fryzura, a mógłby bez trudu uchodzić za młodego arystokratę. Lecter zerknął na Snape'a, którego oczy mordowały kobietę, gdy wymierzyła usługującemu nie dość szybko chłopakowi kolejny policzek.
Ten się zachwiał i pewnie by upadł, gdyby nie szybka reakcja Hannibala i Severusa.
Kapitan Lecter posłał pani Dursley karcące spojrzenie i ci, co go znali, wiedzieli, że to pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, którego nie wolno było zignorować.
Jednak kobieta choć się wystraszyła, nie zwróciła na niego uwagi. Była zbyt zajęta wygłaszaniem kolejnej połajanki i grożeniem surowszą karą, kiedy nagle jej wysoki, skrzekliwy głos ucichł.
— Nareszcie. Nie mogłem już dłużej tego znieść.
Severus przyjął na siebie niemal cały ciężar chłopca, gdy Hannibal stanął przy kobiecie. Gdy ta zamilkła, nie musiał pytać, co kapitan uczynił. Błysk noża i prędki ruch ręki mówił wszystko, co chciał wiedzieć. Pani Dursley wydała zduszony jęk i osunęła się na podłogę, a Lecter zgrabnie się cofnął, unikając zabrudzenia.
Z przodu sukni wykwitła czerwona plama, która powoli zaczęła się powiększać. Snape pokręcił lekko głową, praktycznie przenosząc oszołomionego chłopaka i sadzając go na krześle.
— Mieliśmy poczekać do rana — przypomniał, wprawnym okiem oceniając stan rannej kobiety i wracając do młodego. Jego zielone oczy były podbite i zasinienie zaczynało się odznaczać coraz wyraźniej na niezdrowo bladej twarzy. Patrzył na niego nieprzytomnym, szklanym wzrokiem.
Niedobrze. Bardzo niedobrze. Opinia doktora Gideona, głównego medyka na Chesapeake chyba była niezbędna.
— Wiem. To był impuls — przyznał niechętnie Hannibal.
Spojrzał na kobietę z zadowoloną miną. Napawał się tę ulotną przyjemnością, obserwując uchodzące z niej życie. Cierpiała, to pewne, ale nie dość mocno.
Rzadko, bardzo rzadko podnosił rękę na płeć piękną, ale tym razem nawet Severus, jedyna osoba, która miała na niego jakikolwiek wpływ, nie robił mu wyrzutów. Kapitan przyglądał się leżącej na podłodze kobiecie; nie wyglądała najlepiej, ale tym się akurat nie przejmował. Sama przypieczętowała swój los, wyszarpując ostrze z rany. Sama wybrała śmierć w męczarniach.
Jego uwagę zwrócił natomiast ten młody chłopak, który stał się mimowolną przyczyną tragicznego końca państwa Dursleyów. Istotnie mieli wrócić następnego ranka i wtedy go zabrać jako rodzaj zapłaty za niewykonane zlecenie. Cóż, ostatnio nic nie chciało iść zgodnie z planem. Jednak to nie był taki problem, bo Hannibal doskonale potrafił się dopasować do obecnej sytuacji i zmienić swoje plany tak, aby mogły zostać zrealizowane w obecnym układzie.
Kapitan Lecter usłyszał czyjeś ciężkie kroki i w otwartych drzwiach stanął ogromny, opasły młody człowiek, którego różowa twarz nabrała purpurowego odcienia, kiedy tylko ujrzał panią Dursley leżącą w kałuży własnej krwi. Wydał z siebie przeciągły jęk i bez namysłu rzucił się do ataku. Chyba robił to bez absolutnie żadnego przemyślenia sytuacji, bo wkrótce leżał ogłuszony celnym uderzeniem.
— Nie powinniśmy tu zostawać. Za duże ryzyko — mruknął Severus, wyglądając dyskretnie przez okno.
OoO
Harry nic nie rozumiał. To, że Vernon się znowu schlał i w efekcie tego znowu spuścił mu manto, było do przewidzenia, od dwóch dni chodził nabuzowany i nie potrzebował do tego specjalnego powodu. Do wywołania iskry przeważnie wystarczyło cokolwiek. Zwłaszcza, gdy mężczyzna wracał do domu, cuchnąc tanim alkoholem. Po pijaku Vernon był brutalniejszy niż zazwyczaj. Lał, czym popadło, bez litości go okładając i praktycznie rzucając nim, aż nie opadł z sił.
Tym razem pretekstem okazała się strącona ręką Vernona z niskiej komody mała figurka, która rozbiła się w kontakcie z podłogą. Kolejne minuty przyniosły koszmarny ból i Harry niewiele rozumiał, co się dzieje. Wciąż nie doszedł do siebie po ostatnim laniu, a teraz miał najszczerszą chęć skryć się, choćby w brzuchu bestii, byle nikt już go nie uderzył.
Nic z tego. Musiał dopilnować tego grubego pijusa i zapewne wykonać dziesiątki innych zadań, zanim Petunia go zwolni na odpoczynek.
Nawet nie wiedział, jak ponownie znalazł się w towarzystwie niezadowolonej pani Dursley i dwóch nieznajomych, którzy przyprowadzili Vernona. Nawet w tym przedziwnym stanie zamroczenia i oszołomienia, bez trudu mógł dostrzec, że nie byli to zwykli znajomi od kieliszka. Żaden z kompanów Vernona Dursleya nie nosiłby takich ubrań i pięknej szpady. Tamci przepiliby wszystko do ostatniej kropelki.
Może to przez cios w głowę, ale wcale się nie bał, choć coś mu szeptało, że nie ujdzie z życiem. Że pewnie zabiją go, kiedy zrozumieją, jakim ciężarem jest i mordercą. Cały świat o tym wiedział. Potrząsnął głową, bezskutecznie próbując pozbyć się nieznośnych zawrotów i uciszyć złowrogi głos.
Zahipnotyzowany patrzył, jak jeden z tej dwójki pchnął Petunię niewielkim ostrzem. Nawet gdyby chciał, nic nie mógł dla niej zrobić. Działo się to zdecydowanie za szybko. Drugi mężczyzna skutecznie zasłonił mu widok umierającej i zadziwiająco delikatnie obejrzał jego posiniaczoną twarz i rozbitą głowę. Harry nie był przyzwyczajony do takiego traktowania, ale skorzystał z ułudy dobroci nieznajomego.
Nawet się nie zorientował, jak i kiedy znalazł się przy stole, na krześle. Było mu wszystko jedno. Był zmęczony i senny. Jak z oddali usłyszał rozwścieczony wrzask Dudleya, niebawem jednak zapadła cisza. Przerywały ją czyjeś raczej wolne kroki i słowa wypowiedziane ściszonym głosem. Ewidentnie nieznajomi zastanawiali się co robić, a przez jego wirujące myśli przemknął niepokój, co się z nim stanie.
Zawroty głowy i zapach krwi zaatakowały go ze zdwojoną siłą, gwałtownie szarpiąc jego pustym, obitym żołądkiem. Nie miał co zwrócić, niemniej w ustach poczuł straszną gorycz, której nie potrafił przełknąć. Nie mógł złapać oddechu; myślał, że się udusi.
Pochylił się gwałtownie i przed oczami rozbłysły migoczące wściekle gwiazdy, gdy wypluwał z siebie wnętrzności, rozpaczliwie próbując złapać choć odrobinę powietrza.
— Nieciekawie z nim, Severusie — zauważył Hannibal, gdy ponownie dał się słyszeć cichy, przepełniony bólem jęk, gdy chudą postacią ponownie targnęły mdłości. Przykry i ostry zapach żółci uderzył w obu mężczyzn. Po krótkiej chwili namysłu kapitan Lecter zdecydował: — Zabieramy go ze sobą. Dursley i tak chciał nam go przehandlować, więc skorzystamy z tej oferty nieco wcześniej.
Chłopak był ledwo przytomny i nie zareagował w żaden sposób poza słabym wzdrygnięciem w momencie, kiedy Snape pomógł mu wstać i niemal w tej samej chwili później powstrzymał go przed ponownym upadkiem.
OoO
Wieczór był podobny do paru poprzednich. Niewiele się różnił też od wcześniejszych godzin, może tylko tym, że po zachodzie słońca nie kręciło się tyle ludzi i świat odpoczywał od słońca. Jednak nabrzeże nigdy nie cichło tak naprawdę.
Will krążył bez celu przy nabrzeżnych ulicach, starając się nie myśleć rozmowie z Crawfordem. Stracił praktycznie wszystko, nie miał jak ani za co wrócić do domu. Całe szczęście, że w sumie każda para rąk w porcie była potrzebna i starczyło mu na skromny posiłek. Podejrzewał, że była to robota Hobbsa i Fletchera, którzy poczuli się zagrożeni. Komandor powiedział, że może się odwołać, ale i tak sprawa jest przegrana, bo nikt nie poświadczy jego wersji.
Za to wszyscy pójdą za kapitanem.
Wracał do swojego maleńkiego pokoju, kiedy usłyszał na pobliskich ulicach rumor i nie tak niezwykłe o tej porze wrzaski i odgłosy walki. To nie wyglądało jednak na bójkę, jakich w tej okolicy bywało całkiem sporo o każdej porze dna i nocy. W czasie podróży na Abigail nasłuchał się wielu strasznych i zarazem wielce prawdopodobnych historii o piratach łupiących i napadających nie tylko na morzu, lecz również porty znajdujące się na ich drodze. Atakując miasto, stosowali ponoć niezwykle, bądź czasem banalne fortele, które zazwyczaj odnosiły oczekiwany skutek.
Mniej lub bardziej pijani, chętni do bitki wylegli z tawern i domów na ulicę i istotnie walczono bezwzględnie, ale jednocześnie bardzo chaotycznie. Napastnicy atakowali zewsząd, bezładnie plądrując napotkane miejsca.
— Tu jesteś, kochaneczku.
Will obrócił się ostrożnie w stronę głosu i podejrzliwie zmrużył oczy. Ten ton nie brzmiał przyjaźnie.
Nie zdążył odpowiedzieć, bo spadł na niego potężny cios i w ostatnim rozbłysku świadomości poczuł, że ktoś go łapie.
OoO
