Od pewnego czasu ta historia zaprząta moje myśli. Wiem, że powinnam skończyć inne opowiadania i tłumaczenia, ale nie mogłam sobie darować. Jeszcze nie wiem, jak potoczy się akcja i jak się to zakończy, ale mam nadzieję, że wam się spodoba.

Fandomy: Harry Potter, Avengers;
Tytuł: Ulubieniec Śmierci;
Autor Lampira7;
Beta/bety: Hebi22, od 1 rozdziału Adelcia;
Pairing: Loki/Harry
Gatunek: Romans
Ostrzeżenia: Absurd nad absurdami

Jest to połączenie Avengers i świata z Harry'ego Pottera. A może powinnam raczej powiedzieć, że to Harry został przeniesiony do świata, gdzie nie ma czarodziejów, a za to istnieją ludzie o nieznanych mu mocach. Będzie tu występowały związki m/m, f/m i m/f/m.

Prolog

Wszystko go bolało. Czuł się tak jakby przeszedł przez piekło, gdzie przeżył niewyobrażalne tortury. Nawet ruch klatki piersiowej podczas oddychania sprawiał, że pragnął zwinąć się w kłębek i łkać z bólu. Ciało miał rozpalone. Chciał prosić o pomoc. Otworzyć oczy, by zobaczyć, gdzie jest, ale nie mógł. Nie był wstanie się poruszyć. Jęknął bezgłośnie, ale wtedy poczuł dłoń na czole. Była ona zimna i przyniosła mu ulgę.

— Ciiiii... — powiedział nieznany mu głos. Była to kobieta, ale nigdy wcześniej jej nie spotkał. Nie zapomniałby kogoś takiego. Kiedy mówiła to było jak słuchanie deszczu, wiatru grającego wśród liści drzew. Pięknie. — Spokojnie. Nie musisz się martwić. Jestem przy tobie. — Zaczęła przeczesywać palcami jego włosy, co rusz muskając policzki i czoło. — Nie opuszczę cię. Zawsze będę przy tobie — zapewniała go.

Uwierzył jej. Pozwolił, by ciemność ponownie go zabrała.

OoO

Następnym razem, gdy odzyskał przytomność, miał więcej siły. Wciąż czuł się obolały, ale nie tak, żeby błagać o chwilę nieświadomości, tylko tak jakby przeszedł bardzo intensywny trening quidditcha. Każdy mięsień rwał go, ale nie tak, by nie móc otworzyć oczu i spróbować usiąść.

Biorąc głęboki oddech, uniósł powieki. Powitała go biel skrzydła medycznego, ale tym razem nie był otoczony przez przyjaciół, czy sam lub z panią Pomfrey, która przybiegłaby od razu, by sprawdzić jego stan. Nie, tym razem pokój był pusty, jeśli nie liczyć młodej kobiety, która siedziała na jego łóżku. Trzymała jego prawą dłoń w swoich, masując kciukiem miejsce, gdzie był najbardziej wyczuwalny puls.

Miała eteryczny wygląd. Długie czarne włosy spadały po jej ramionach i dalej po plecach w łagodnych falach. Były w takim odcieniu czerni, że wydawało się, że pochłaniają promienie słoneczne wpadające przez wpół zasłonięte okna.

Była blada. Jej skóra przypominała świeży śnieg. Nienaruszona żadną blizną czy pieprzykiem. Była smukła, wręcz chuda. Jej pierś i biodra ledwo, co były zaokrąglone. Długa czarna suknia nie pomagała w podkreśleniu jej kobiecych cech. Wydawało się, że została zatrzymała w wieku, gdy młode dziewczyny dopiero stają się kobietami.

Miała mocno wystające kości policzkowe i wąskie usta w kolorze dojrzałych malin. Nosek mały, lekko zadarty, a rzęsy długie, ale to jej oczy zapierały dech. Jej oczy… One nie były ludzkie. Skrywały w sobie galaktykę. Całe czarne z nutą granatu, w której świeciły gwiazdy. Gwiazdy, które istniały i te, które umarły, pozostawiając po sobie jedynie blask.

— Kim jesteś? — zapytał.

— Kimś, kto spełni twe życzenia. Kimś, kto zostanie przy tobie przez stulecia. Kimś, kto cię nie zdradzi, a będzie cię uczył. Kimś, kto nie chciał cię znać i być na twe rozkazy, ale gdy cię spotkał zrozumiał, że będziesz jego umiłowanym. — Pochyliła się, puszczając jego dłoń, by zacząć przesunąć swe palce po jego zmierzwionych włosach.

— Umiłowanym? — powtórzył.

— Tak, umiłowanych. — Pochyliła się jeszcze bardziej i musnęła ustami jego policzek. — Niektórzy mogliby stwierdzić, że jesteś moim mistrzem, a nie umiłowanym. — Uśmiechnęła się delikatnie.

Słysząc słowo mistrz, Harry zaczął uświadamiać sobie, z kim może mieć do czynienia.

— Jesteś...?

W tym momencie drzwi otworzyły się, a do pokoju weszła Hermiona i Ron, ale kiedy ujrzeli postać na jego łóżku, zatrzymali się przerażeni. Ron jęknął, drżąc niekontrolowanie. Hermiona zaś cofnęła się zakrywając rękoma usta, powstrzymując swój krzyk. Harry zmarszczył brwi, nie rozumiejąc ich reakcji. Zaczął się domyślać, kim jest kobieta, ale jego przyjaciele nie wiedzieli tego. Również nie miała odrażającego wyglądu, a oni wydawali się bardziej przerażeni, niż w trakcie bitwy.

— Oni nie widzą mnie tak jak ty — powiedziała kobieta, wstając z łóżka. — Ona... — wskazała na Hermionę, która zaczęła się cofać, aż dotknęła plecami ściany —...mimo że jest czarownicą, jej pierwotny świat zdążył już wpoić jej mój wizerunek, a przynajmniej jego wyobrażenie. Dla niej wyglądam, jak kostucha w czarnej szacie trzymająca w swej dłoni kosę, która ma przeciąć nić życia śmiertelnika. Dla niego... — tym razem spojrzała na Rona, który zaciskał dłonie w pieści, by później je rozluźnić, by po chwili znów ponowić ten proces —...widzi mnie... — Kobieta przechyliła głowę na bok, a jej brwi zmarszczyły się. — To intrygujące. Widzi mnie, jako wielkiego pająka, w oczach, którego widnieją ognie piekielne. Sądzi, że jestem kimś, kto zaciągnie was do swojej kryjówki i zaplącze w sieć, w której zostaniecie uwięzieni przez wieczność. To całkiem interesująca myśl i muszę przemyśleć, czy nie mieć takiego sługi — powiedziała tajemniczym głosem.

— Jesteś Śmierć — wykrztusił z siebie Harry. Skrzywił się, gdy Hermiona wzdrygnęła się chwytając rękę Rona, który spoglądał niespokojnie na drzwi. — Czemu nie jesteś dla mnie przerażająca?

— Bo nie boisz się śmierci. Dla większości jest ona przerażająca i tak dla nich wyglądam. Ty jednak przyjąłeś ją z otwartymi ramionami. Przyjąłeś mnie. — Ponownie uśmiechnęła się. — Witałeś mnie jak dobrą przyjaciółkę. Czułeś się spełniony i nie obawiałeś się odchodząc z tego świata.

— Dumbledore również nie bał się śmierci, a ja tak — zaprzeczył gwałtownie.

— Nie wspominaj mi o nim. — Skrzywiła się. — Grał tak pogodzonego ze śmiercią, tak bohaterskiego, ale w ostatnich chwilach bał się. Chciał uciec przed bólem i bolesnym końcem. Chciał uciec od tego świata i od tego, co ten od niego wymagał. Śmierć stała się dla niego ucieczką, a jego słowa o nowym początku, o rozpoczęciu nowej historii... — Jej głos się zmienił. Brzmiał teraz jak łamiące się lodowce, jak tornado niszczące domy. — Ty się nie bałeś. Nie samej śmierci. Bałeś się tego, co stanie się z innymi, gdy ciebie zabraknie, ale byłeś taki spełniony. Mogłeś stać się moim mistrzem, ale to ja zdecydowałam, że będziesz moim umiłowanym. — Chwyciła kosmyk jego włosów pociągając za niego delikatnie. — Mój umiłowany. W twoich oczach jestem piękna i dobra. — Znów stała się łagodna. Naprawdę była taka w jego oczach.

— Harry? — Hermiona zrobiła niepewnie krok do przodu. — Czy...? — Spojrzała ze strachem. — Czy jesteś bezpieczny? — spytała cicho.

— Tak — odpowiedział cicho, nie spuszczając wzroku ze Śmierci. — Nie zrobi mi krzywdy – dodał pewniej, gdy kobieta wręcz się rozpromieniła na jego słowa.

— Spotkamy się później. — Pogłaskała go po policzku. — Porozmawiaj z przyjaciółmi. Opłakuj tych, którzy zginęli. A kiedy to zrobisz, ja znów do ciebie przyjdę i nauczę cię, kim teraz jesteś, mój umiłowany.

Z tymi słowami wycofała się, aż pochłonął ją mrok. Zostali sami. Harry obrócił się do przyjaciół, którzy patrzyli na niego ze niezrozumieniem i pewną obawą.

— Powiecie mi, co się działo, gdy byłem nieprzytomny? — spytał, chcąc rozluźnić atmosferę.

OoO

250 lat później

Młody mężczyzna siedział na dachu wysokiej wieży. U jego stóp roztaczały się zielone błonie, a dalej magiczna wioska. Obok niego siedziała kobieta, która nucąc cicho zaplatała jego długie włosy w skomplikowany warkocz. Nie miał nic przeciwko temu. Przez ostatnie dziesięciolecia uległ jej namową i zapuścił włosy, którymi tak umiłowanie się bawiła i zaplatała w najróżniejszy sposób. Także przez nią oduczył się noszenia butów.

— Czy zdecydowałeś? — zapytała go, kończąc warkocz.

— O czym? — Gdy spojrzała na niego ostro, wzruszył ramionami. — Nie jestem pewien. Nie chcę zostawiać bliskich.

— To tylko wymówka. Nie masz tu już nic do zrobienia. Jesteś znudzony. Samanta udzieliła ci błogosławieństwa, nie musisz pozostawać z jej powodu lub innych — stwierdziła.

Harry uśmiechnął się z czułością na myśl o swojej przybranej córce. W tym roku skończyła sześćdziesiąt lat. Zaadoptował ją, gdy jej rodzice zostali zamordowani w wojnie, która rozpoczęła się po tym jak magiczny świat został odkryty przez mugoli.

Trwała ona przez sześćdziesiąt trzy lata, w tym czasie magiczne społeczeństwo poniosło ogromne straty. Wiele osób twierdziło, że w jej wyniku zginęło więcej czarodziei, niż podczas wojny z jakimkolwiek Czarnym Panem. Dopiero podpisanie umowy między przywódcami każdego z magicznych narodów o całkowitym odłączeniu się od świata mugoli i wykasowania z ich pamięci wszystkich wspomnień o magii skończyło ten koszmar. W jej wyniku powstały również organizacje, które zabierały dzieci od ich mugolskich rodziców po ujawnieniu się chociażby częściowej magii i oddaniu ich pod opiekę rodzin, które nie mogły mieć dzieci lub chciały mieć ich większą ilość. Za pomocą eliksiru sprawa przejęcia dziedziczenia czy wyglądu nie stanowiła żadnej spornej kwestii wśród czysto krwistych rodzin.

Początki wprowadzenia umowy były trudne. Wszyscy aurorzy oraz ci, co potrafili używać zaklęcia pamięci, byli zajęci przez całe dnie, by usunąć z wiedzy mugoli jakikolwiek ślad po magii, ale wreszcie się udało.

Dla Harry'ego to również był trudny okres. Zastanawiał się, czy Voldemort nie miał racji i czy nie trzeba było wcześniej odłączyć świat magiczny od mugoli, zanim ci dowiedzieli się oficjalnie o nich. Wtedy jednak przypominał sobie, jakie metody chciał zastosować Czarny Pan, nie miał już wątpliwości. Niektórzy mogli go obwiniać i próbować się zemścić za bliskich poległych podczas wojny, ale Śmierć zawsze była przy nim. Uczyła go, kim jest Mistrz Śmierci i jakie ma obowiązki. Nauczył się, że każdego czeka śmierć i może trwać wieki w postaci chudego siedemnastolatka, przeżyć zaklęcia uśmiercające oraz trucizny, ale kiedy Śmierć nie będzie już potrzebna on też zniknie.

Teraz jednak był umiłowanym Śmierci, która trwała u jego boku i opiekowała się nim, nawet jeśli przerażała innych. Dlatego też rzadko ujawniała się innym. Jedynie pozwoliła się widzieć Samancie, którą Harry nauczył się nie bać śmierci. Jego przybrana córka twierdziła, że Śmierć wygląda dla niej jak matka. Nawet teraz nie mogła określić, dlaczego tak jest, ale Harry podejrzewał, że to dlatego, że Śmierć pośrednio się nią opiekowała, gdy była mała. Śmierć jednak nie czuła się za nią odpowiedzialna. Nie, to nie było do końca tak.

Śmierć była odpowiedzialna za każdego śmiertelnika. Miała przynieść im wieczny sen, ale nie czuła się nigdy zobowiązana do nikogo oprócz Harry'ego. Jej mistrza i umiłowanego. Inni byli tylko kimś, na kogo patrzyła, dlatego że Harry troszczył się o nich. Pozwoliła, żeby towarzyszył Ronie i Hermionie w ostatniej wędrówce, ich dzieciom i wnukom. Teraz jednak nadszedł czas odejścia.

Niektórzy krewni jego przyjaciół zniknęli z tego świata nie pozostawiając po sobie spadkobierców, dla innych był tylko odległym wujkiem. Osobą, która będzie trwać w zawieszeniu. Kimś, komu towarzyszy Śmierć, nawet jeśli nie będzie dla nich widoczna. Samanta miała, co prawda dzieci oraz kilkanaście wnucząt, ale powiedziała, że powinien żyć swoim życiem. Widziała, że męczył się tym wszystkim. Sławą i niezdrowym zainteresowaniem polityków, którzy chcieli wykorzystać jego umiejętności i status. Kiedy dowiedziała się, co zaproponowała mu Śmierć pewnego razu, kazała mu się nie zastanawiać i to zrobić. Stwierdziła, że nie musi się nawet żegnać. Wystarczy, że dostanie od niego wiadomość, że jest szczęśliwy.

— Jak będzie wyglądał ten świat? — zapytał w końcu.

— Będzie to świat mugolski, ale nie taki jak znasz. — Wstała, spoglądając na horyzont. — Jego mieszkańcy będą o wiele bardziej zaawansowani w technologii. Będą istniały osoby, które będą posiadały pewne zdolności, które możesz porównać z tutejszą magią. Jedna z nich będzie potrafiła oddziaływać na pogodę, druga przenikać przez przedmioty, inny będzie telepatą. W tamtym świecie są nazywani mutantami i gardzeni przez ludzi, którzy nie rozumieją, kim są.

— To tak jak kiedyś czysto krwiści i mugolaki — prychnął Harry, również wstając.

— Tak, to prawda. — Kiwnęła głową, zgadzając się z nim. — Będą również istnieli bohaterowie i złoczyńcy, którzy w różnych okolicznościach zdobyli niezwykłą moc lub ulepszono ich ciała. Będą również bogowie.

— Bogowie? — Harry uśmiechnął się.

— Będą również czarodzieje, ale nie tacy, jakich znasz. Tylko nieliczni będą mieć moc taką jak ty, a i tak to będzie tylko namiastka tego, co masz. Będą mogli zdobyć ją przez wieloletnie kształcenie się w tej dziedzinie.

— Ten świat brzmi ciekawie — powiedział cicho Harry z nieobecnym wzrokiem.

— Tak. Już dawno chciałam się tam przenieść, ale…

— Gdzie ja, ty tam — dokończył za nią. Śmierć nic na to nie odpowiedziała. — Dobrze, niech spełni się twoje marzenie. — Wyciągnął w jej stronę dłoń.

— Nie, moim marzeniem jest bycie przy tobie. — Chwyciła jego dłoń, dotykając pierścienia znajdującego się na palcu.

— Chodźmy — powiedział, zamykając oczy.

Śmierć uśmiechnęła się do niego czule, a po chwili ich owinął cień. Zniknęli z tego świata, a na nocnym stoliku pewnej starszej czarownicy pojawiła się biała lilia z bilecikiem, na którym napisane było jedno słowo.

Dziękuję