TCHÓRZ
Oparła
rękę o zimną szybę. W powietrzu wirowały drobne, kruche płatki
śniegu. Jeden za drugim spadały na mokrą, zmarzniętą ziemię i
kończyły swój wdzięczny żywot rozpływając się i
wsiąkając w grunt. Kobieta wpatrywała się w mały, drewniany
mostek, łączący resztę świata z brzegiem skrawka wysepki, na
której stał jej dom z ciemnozielonym dachem i białymi,
koronkowymi firankami w oknach. Obok domku rosła stara, powyginana
wiśnia, która co roku obsypywała się różowym
kwieciem, które opadając z drzewa miękko osiadały na tafli
obmywającego brzeg wysepki, jeziora. Lubiła to miejsce, chociaż
nie czuła się tu do końca szczęśliwa. Ale to nie miało
znaczenia. Nigdzie nie potrafiłaby zaznać w pełni ukojenia.
Gorycz, która zagnieździła się głęboko w jej sercu, mogła
zostać uleczona tylko przez jedną osobę. Jednakże w pojawienie
się tego mężczyzny nawet ona sama już nie wierzyła. Mieszkała
więc tutaj sama i doskonaliła swoje zdolności medyczne. Obok domku
uprawiała kilka dość rzadkich ziół i co roku
przygotowywała z nich różne lekarstwa, które potem
starannie opisywała i ustawiała na odpowiedniej półce w
wielkiej, dębowej szafie. W końcu znużona bezsensownym
wyczekiwaniem na kogoś, w kogo powrót nie potrafiła już
wierzyć, oderwała się od okna, przeszła kilka kroków po
pokoju i usiadła przy stole, by wrócić do czytania książki.
Nawet nie zauważyła, gdy powieki same jej się zamknęły i
zasnęła, głaskana ostatnimi, pomarańczowymi promieniami
zachodzącego słońca.
Obudziło ją głośne
pukanie do drzwi. Kobieta przetarła oczy i leniwie podeszła by
otworzyć drzwi. Blask księżyca, wpadający do domu przez okno w
dachu, oznajmił jej, iż z pewnością nie jest to pora na
towarzyskie odwiedziny.
- Haruno-sensei! – zawołał z przejęciem staruszek z pobliskiej wioski. – Znaleźliśmy na drodze jakiegoś wędrowca! Jest cały zakrwawiony! Pomóżmy mu!
- Ach, tak oczywiście! – dziewczyna otrząsnęła się z resztek snu i pobiegła do wnętrza domu by przygotować łóżko dla pacjenta. Wprawnym ruchem zdjęła koc i odkryła kołdrę. Czym prędzej chwyciła za dzbanek, stojący na wysłużonym, drewnianym stoliczku obok łóżka i odwróciła się energicznie, by poprosić kogoś o przyniesienie wody. Nagle zamarła, a po całym ciele przeszły ją dreszcze. Poczuła jak oblewa ją zimny pot. W głowie jej zahuczało, obraz przed oczyma okrył się ciemną mgłą. Ręce same upuściły dzbanek, który z hukiem rozbił się o drewnianą podłogę. Wędrowiec, podtrzymywany przez dwóch mężczyzn, podniósł wzrok i spojrzał na nią chłodno. Widać, że każdy oddech przyprawiał go o ból, jednakże na zakrwawionej, poobijanej twarzy dziewczyna dostrzegła zadowolenie.
- Haruno-sensei! – dopiero teraz kobieta usłyszała, że ktoś coś do niej mówi.
- Połóżcie go tutaj. – szepnęła.
Zorientowawszy się, że dzbanek uległ zniszczeniu, natychmiast poszła do innego pomieszczenia po drugi.
- Haruno-sensei, ty go znasz... – bardziej stwierdził niż spytał starzec.
Kobieta spojrzała w niebieskie oczy starca. Nie musiała odpowiadać. Wiedziała, że one i tak znają prawdę.
- Proszę nikomu nie mówić, że go znaleźliście...
- Haruno-sensei...
- Proszę! – zawołała z determinacją.
- Dobrze... pewnie masz swoje powody... – zmartwił się.
- Proszę się nie
niepokoić... jednakże naprawdę lepiej będzie dla wszystkich,
jeżeli nikt nie będzie wiedział, że on tu jest. – młoda
lekarka czym prędzej pobiegła napełnić dzbanek wodą i wróciła
do rannego, zostawiając starca samego.
Kilka chwil później
drzwi skrzypnęły i z cichym stukotem zamknęły się za dobrymi
ludźmi z wioski.
Różowowłosa
została sama z rannym wędrowcem. W pokoju panowała kompletna
cisza, przerywana miarowym tykaniem zegara i chlustem wody,
wykręcanej z szmatki, którą kobieta obmywała ciało
pacjenta. Ręce jej drżały, a serce podchodziło do gardła.
Otulający pomieszczenie półmrok, uniemożliwiał jej
jednoznaczne stwierdzenie tożsamości mężczyzny. Równocześnie
bała się zapalić światło by przekonać się ostatecznie, że nie
miała przywidzeń. Wszystko było takie znajome. Od jego nagiej,
poranionej skóry biło to samo ciepło, jego rozwichrzone,
kruczoczarne włosy pachniały tak samo, spowijająca go aura
tajemniczości i grozy także odgradzała go od niej tak samo jak
kiedyś. Tak bardzo to wszystko kochała, choć czasami nawet sama
się sobie dziwiła jak to możliwe. Nie miała odwagi spojrzeć mu w
twarz. Po raz kolejny wypłukała zakrwawioną szmatkę, a następnie
wykręciła. Nagle jej wzrok zatrzymał się. Delikatne, srebrzyste
światło księżyca nie mogło kłamać. Dziewczyna pogładziła
znamię na szyi. Na jej twarzy pojawił się niewyraźny, nieśmiały
uśmiech. Z największą czułością zabrała się za dalsze
opatrywanie i leczenie chakrą mężczyzny. Nadal nie potrafiła
opanować drżenia rąk. Jeden nieostrożny ruch sprawił, że
trzymany w ręku bandaż spadł na podłogę. Kobieta schyliła się
by go podnieść.
- Czemu nie spojrzysz mi w twarz? – spytał grobowym głosem mężczyzna.
Jego lodowaty ton
zamroził ją. To naprawdę głupie. Nie potrafiła... a przecież to
nic wielkiego. W końcu zebrała się na odwagę i podniosła wzrok.
Światło księżyca chłodno odbijało się w jego ciemnych,
niesamowitych oczach. Nic się nie zmieniło. Nadal patrzył na nią
w taki sam obojętny sposób. Ból ścisnął jej serce.
„To głupie... pomimo,
że jestem już dorosła, reaguję na niego jak dziecko..." –
skarciła samą siebie i szybko otrząsnęła się z letargu. W
milczeniu postanowiła dokończyć swoje zadanie. Chłopak był
naprawdę poturbowany. Jako lekarka nie mogła się nadziwić jego
odporności na ból. Przy tylu obrażeniach powinien jęczeć z
bólu albo po prostu stracić przytomność, a on zachowywał
się jakby podrapał go kot.
„Naprawdę jesteś
niesamowity... Sasuke..." – pomyślała. Już od dawna przestała
nazywać go „Sasuke-kun". Przynajmniej w myślach. W
rzeczywistości od jego odejścia z Wioski, nie zamieniła z nim ani
jednego słowa, od tamtego czasu jeszcze ani razu się nie
widzieli... aż do dziś.
Patrząc na śpiącego
Uchihę, zastanawiała się jak to możliwe, że udało mu się
uniknąć wykorzystania przez Orochimaru. Nie... to już wcale nie
było ważne... Kobieta uśmiechnęła się. Na tą krótką
chwilę, na tą jedną noc, chciała zapomnieć o postawie chłopaka
i oddać się słodkim marzeniom o jego powrocie do jej życia. Tyle
czasu czekała.
- Witaj z powrotem... Sasuke... – szepnęła i pogładziła dłonią jego twarz.Znużona wysiłkiem związanym z leczeniem, uklękła obok łóżka swego najdroższego pacjenta i położył głowę obok jego ramienia. Na dworze zaczął prószyć ostatni, drobny śnieg.
Kilka następnych dni i
nocy spędziła na opiece nad pacjentem. Miał liczne obrażenia,
których nie dało się tak od razu wyleczyć. Nadal nie mogła
się nadziwić jak to możliwe, że nadal on żyje, jednakże nie
miała odwagi by spytać. Póżniej uznała, że na razie będzi
lepiej, jeżeli nie będzie poruszała tego tematu. To jedyne, co
udało jej się ustalić. Cały czas biła się z myślami. Rozsądek
podpowiadał jej, że nic z tego nie będzie, życie to nie bajka,
lecz serce tak bardzo chciało spróbować, sprawić, by sen
stał się rzeczywistością. W efekcie dziewczyna nie zamieniła z
swoim pacjentem ani słowa. Ich wspólnie spędzone chwile
ograniczały się do zwykłego badania, podczas którego Sasuke
intuicyjnie wykonywał wszystkie czynności, o jakie mogłaby go
poprosić jego pielęgniarka.
Od pojawienia się
chłopaka, przestał padać śnieg. W ciągu kilku dni zrobiło się
ciepło, a na drzewach i krzakach pojawiły się pierwsze pączki
kwiatów i liści. Sakura siedziała pod starą wiśnią i
rozmyślała. Wciąż miała mętlik w głowie. Od pamiętnej nocy,
którą spędziła na ławce na jedynej drodze prowadzącej do
wrót Konohy, podziwiała obraz odradzającej się przyrody na
wiosnę już osiem razy. Przyjemny, ciepły wiatr pogładził ją po
twarzy i rozkołysał gałęzie starej wiśni. Dziewczyna gładziła
opuszkami palców zimną blaszkę swojego ochraniacza. Wiązało
się z nim tyle wspomnień.
„Zawsze chciałam być
dobrym ninja..." – zanurzyła się w otchłani własnych myśli.
– „... a opuściłam Wioskę..." – zamknęła oczy. –
„Zawsze mówiłam Sasuke jak bardzo go kocham..." –
podniosła powieki. – „... a nie potrafiłam go zrozumieć, ani
mu pomóc, gdy cierpiał..." – nabrała do płuc zimnego,
ożeźwiającego powietrza, po czym powoli je z siebie wypuściła. W
końcu wzięła się w garść i postanowiła pójść do domu.
Gdy weszła do środka, ze zdziwieniem stwierdziła, że jej pacjenta
nie ma w łóżku.
- Sasuke? – zawołała.
W odpowiedzi usłyszała jakiś szmer i po chwili pojawił się jej pacjent, wychodzący z drugiego pomieszczenia.
- Powinieneś leżeć. – w końcu odezwanie się do niego przyszło jej łatwiej niż sądziła.
- Nie chcę. – odpowiedział chłopak.
- Jeszcze nie wyzdrowiałeś.
- Czuję się dobrze. – powiedział stanowczo Uchiha.
Nie miała ochoty kontynuować tej rozmowy. Westchnęła cicho, podeszła do swojej wielkiej, drewnianej szafy i wyciągnęła zza niej drewniane kule.
- Masz. – podała je chłopakowi. – Przejdziemy się kawałek.
Sasuke spojrzał na nią badawczo, po czym niechętnie wziął kule i oparł się o nie. Faktycznie nie czuł się jeszcze zbyt dobrze, jednakże po prostu musiał wyjść na świeże powietrze.
- Idziesz? – spytała dziewczyna.
Chłopak skinął głową i powoli ruszył w kierunku drzwi. Po chwili stali na zewnątrz. Uchiha wziął głęboki wdech. Czuł się taki lekki. Rozejrzał się dookoła. Musiał przyznać, że Sakura mieszkała w dość pięknym miejscu. Spokojny szum wody i zapach mokrej ziemi działały na niego uspokajająco. Zdawało się, że można tutaj zapomnieć o wszystkich kłopotach.
- Widok z mostku jest jeszcze piękniejszy. – usłyszał dźwięczny głos Sakury.
Mężczyzna dopiero teraz zdał sobie sprawę, że kobieta cały czas go obserwowała. Przez chwilę poczuł się jakby znowu był dwunastoletnim chłopcem.
- Heh.. – uśmiechnął się pod nosem i zrobił krok do przodu.
Świeża, skąpana w rosie trawa miękko uginała się pod jego zabandażowanymi stopami. Nagle noga mu się podwinęła, a kule wyślizgnęły się z rąk i zaczął tracić równowagę. Obolałe mięśnie nie pozwoliły mu jednak na jakąkolwiek próbę uniknięcia upadku. Sasuke gotowy na twarde spotkanie z ziemią odruchowo zamknął oczy. Niespodziewanie jego twarz oparła się na czymś miękkim, a czyjeś ciepłe ręce objęły go i zatrzymały.
- Spokojnie... trzymam cię. – szepnęła Sakura.
Zanim mężczyzna zdążył
zaprotestować, jego lekarka chwyciła go mocno pod ramię i pomogła
dojść na mostek. Mężczyzna oparł się o drewnianą barierkę i
spojrzał przed siebie. Serce jeszcze przez chwilę biło mu
szybciej, a na policzku czuł dotyk biustu Sakury, o który
uderzył, gdy go złapała. Świeży powiew wiatru delikatnie rozwiał
jego włosy i przyniósł ze sobą słodki zapach ciała
Haruno, stojącej obok niego. Uchiha ostrożnie zerknął na nią.
Wpatrywała się w horyzont.
„Niesamowite..." –
przeszło mu przez myśl. Chłopak dopiero teraz dostrzegł, że
wyrosła na naprawdę piękną kobietę. Widok jej zamyślonej twarzy
niemalże go zahipnotyzował. Przez chwilę przebiegło mu przez
myśl, że cudownie by było stać tak tu z nią do końca życia.
Szybko jedna otrząsnął się i zepchnął ową myśl w najgłębsze
zakamarki umysłu. Odwrócił szybko wzrok. Przez chwilę w
przerażeniu pytał sam siebie, skąd mu w ogóle coś takiego
mogło przyjść do głowy.
- Robi się chłodno... powinieneś wracać. – rozbrzmiał jej dźwięczny głos.
Sasuke nawet specjalnie nie protestował. Wziął swoje kule i czym prędzej ruszył w kierunku domu. Musiał się położyć. Tak... przespać się... to na pewno przez zmęczenie... to na pewno to...
Minęło kilka dni, a
rany Sasuke wyglądały coraz lepiej i wszystko wskazywało na to, że
za niedługo całkowicie wyzdrowieje i nie będzie już powodu, dla
którego miałby mieszkać z Sakurą.
Był wieczór. Na
dworze panował mrok, który rozpraszało jedynie przydmione
światło księżyca. Sasuke stanął cicho w progu i spojrzał na
swoją lekarkę, która siedziała nad jakimiś książkami.
Uśmiechnął się.
- Ech, Sakura... naprawdę... – westchnął bezsilnie.
Jak kot przemknął się
na drugi koniec pomieszczenia, rozwinął koc, leżący na małym
taboreciku i ostrożnie okrył nim ramiona dziewczyny. Przez chwilę
wpatrywał się w jej spokojną twarz, po czym przeszedł kilka
kroków, usiadł na miękkim dywanie i dorzucił drew do
kominka, w którym zaczynał przygasać ogień. Nie wiedział
ile czasu upłynęło, gdy tak wpatrywał się w wesoło tańczące
płomyki, lecz w końcu udało mu się wszystko jakoś poukładać w
głowie. Podjął decyzję.
„Tak chyba musiało
być od samego początku..." – zamknął oczy i westchnął
głęboko. Nagle usłyszał za sobą jakiś szmer. Odwrócił
się i zobaczył ziewającą, na wpółprzytomną Sakurę,
która wstała od stołu i opatulając się szczelnie kocem i
podeszła do niego z uśmiechem.
-Dzięki... – poprawiła przykrycie.
- Nie ma za co... – mruknął i odwrócił wzrok.
Przez chwilę oboje milczeli, wpatrując się w ogień. Od czasu do czasu jakieś drewno pękło z głuchym odgłosem. Zegar w sąsiedni pomieszczniu miarowo odmierzał czas. Każda sekunda owego słodkiego milczenia wydawała się magiczna. Sasuke walczył ze samym sobą... im bardziej natarczywe stwały się myśli na temat kobiety, siedzącej tuż obok niego, tym bardziej miał ochotę uciec. Haruno Sakura była kobietą... nie żeby Uchiha Sasuke tego nie wiedział... jednakże dopiero teraz zrozumiał w pełni sens znaczenia tego stwierdzenia. Haruno Sakura to kobieta.
- Sasuke... – szepnęła. Najwidoczniej chciała o coś spytać, lecz zabrakło jej odwagi by wypowiedzieć swe myśli na głos i teraz wpatrywała się w chłopaka z na wpół otwartymi ustami. Uchiha spojrzał na nią spokojnie, tak jakby chciał powiedzieć : „Hej, no dalej, wal śmiało." Sakura przygryzła lekko usta i spuściła wzrok. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.
- ... ale ze mnie głupek... – dodała bardzo cicho.
Przegrał.
Dłoń Uchihy delikatnie
pogładziła jej policzek. Chłopak ostrożnie ujął jej podbródek
i uniósł go do góry. Dziewczyna poczuła jak jego
dłonie delikatnie obejmują ją i przyciągają do siebie. Zamknęła
oczy. Kilka sekund później ich wargi złączyły się w
ciepłym pocałunku. Serca obydwojga przyśpieszyły swój
rytm. Świat wokół zawirował. Plecy Sakury zetknęły się z
dywanem. Nie musiała już o nic pytać. Ręka Sasuke wkradła się
pod jej bluzkę i zaczęła gładzić brzuch, żebra, piersi...
Dziewczyna cicho westchnęła. Nigdy wcześniej żaden mężczyzna
nie dotykał jej w ten sposób. Uchiha zaczął muskać jej
szyję. Po chwili jego koszulka z cichym szelestem wylądowała na
podłodze, tuż obok bluzki Haruno.
„Co się dzieje...?"
– pytał sam siebie chłopak i zaczął całować nagi biust
kobiety. Lekko rozchylił zamknięte powieki. Blask bijący od ognia
w kominku, delikatnie opiewał całe jej ciało. Była taka
krucha... Jego serce oblała fala ciepła. – „... nieważne..."
– uśmiechnął się sam do siebie. Nie miałby nic przeciwko,
gdyby czas zatrzymał się w tej chwili. Tak... gdyby mógł
przez wieczność mieć ją właśnie taką... zaczął ją całować
z coraz większą pasją. Jej ręce na jego karku... łopatkach...
biodrach... przez całe ciało przeszły mu dreszcze podniecenia.
Ogień trzasnął. Sakura westchnęła. Serce drżało. Nie pamiętała
już jak to się wszystko zaczęło. Żyła chwilą. Każda sekunda
zapisywała się w jej pamięci na zawsze. Spojrzała w oczy Sasuke,
które wyraźnie czekały na pozwolenie. Skinęła głową i
zacisnęła pięść. Z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie.
Bolało... ścisnęła mocniej rękę. Poczuła jak Uchiha zaczyna
łaskotać ją w uszko. Starał się być taki delikatny. Namiętny
pocałunek w usta... delikatne ruchy biodrami... w przód i w
tył... w przód i w tył... w przód i w tył... w
przód... i w tył... coraz szybciej... zapominała o bólu...
czuła jego dotyk wszędzie... wszystko wokół wirowało...
Ostatnie
drzewo w kominku już dawno zgasło, gdy w pełni ubrany Sasuke stał
nad śpiącą Sakurą, przykrytą kocem. Patrzył na nią w swoim
zwykłym, obojętnym spojrzeniem. Dziewczyna coś mruknęła przez
sen i przesunęła się bliżej miejsca, w którym przed chwilą
spał chłopak. Uchiha odwrócił się, cicho wyszedł z
pomieszczenia i skierował się ku wyjściu. Decyzję o odejściu
podjął już wcześniej. Dokładnie sobie wszystko przemyślał i to
wydawało mu się najlepszym rozwiązaniem. Drzwi lekko skrzypnęły
i zamknęły się za nim z głuchym stukotem. Każdemu kroku
towarzyszył szelest trawy. Wiedział, że nie powinien był tego
robić... doskonale wiedział, że nie powinien był jej dotykać...
jednakże tak bardzo pragnął, chociaż ten jeden jedyny raz być
blisko... ten ostatni raz zanim zniknie z jej życia raz na zawsze.
Jego obecność mogła przecież przysporzyć jedynie kłopotów.
Był przecież nukeninem, a dzięki służbie u Orochimaru narobił
sobie wielu wrogów. Rozejrzał się. Gdyby poszedł lasem, na
pewno zostawiłby sporo śladów, a zależało mu na jak
najszybszym oddaleniu się z okolicy. Odwrócił się i jeszcze
raz spojrzał na domek Sakury. Jego usta wygięły się w nieśmiałym
uśmiechu. Zależało mu... dlatego odchodził...
„Zapomni... na
pewno..." – ból ścisnął mu serce. Jednym szybkim susem
wskoczył do jeziorka i ruszył przed siebie. Po chwili jego ciało
przyzwyczaiło się do chłodu wody i mógł bezpiecznie
popłynąć.
Pierwsze promyki słońca wydzierały się zza horyzontu, budząc śpiącą przyrodę do życia. Sakura wyciągnęła rękę w poszukiwaniu ciepła Sasuke. Niczego jednak nie poczuła. Otworzyła jedno oko by sprawdzić, co się dzieje, lecz oprócz niej, w pomieszczeniu nie było nikogo.
- Sasuke! – poderwała się i krzyknęła. Jednym szybkim ruchem chwyciła swoją ulubioną flanelową koszulę i zarzuciła ją na siebie. – Sasuke! Sasuke! – wybiegła z domu. – Sasukeeeeee! – krzyknęła ze wszystkich sił. – Sasuuukeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!
Do oczu powoli zaczęły napływać jej łzy. Zostawił ją. Tak samo jak przed laty.
- Sasukeeee! Sasuke! Sasuke! Sasukeeeee! – zaczęła histerycznie krzyczeć i płakać. – Sasukeeeeeee...!
Po policzkach spływało morze łez. Rozejrzała się wokół. Nic. Żadnych śladów. Spojrzała w łagodną taflę jeziora. Czym prędzej rzuciła się do wody. Poczuła jakby tysiące igieł wbiło jej się w całe ciało. Woda była naprawdę lodowata. Przepłynęła parę metrów, lecz nagle coś ją tknęło, odbiła się od dna i zaczęła biec po wodzie. Bacznie rozglądała się dookoła, lecz nikogo nie widziała.
- Sasukeeee! – krzyknęła. – Sasukeeeeee!
W końcu wybiegła na środek jeziora. Rozejrzała się. Nikogo. Gdzieś w oddali śpiewał jakiś ptak.
- Sasukeeee! –
krzyknął za wszystkich sił. – Nie zostawiaj mnie! – padła na
kolana. – Do jasnej cholery nie zostawiaj mniee! – zanosiła
się od płaczu. – Sasukeeeee! Słyszysz! Nie zostawiaj
mniee!- chwyciła się za głowę i mocno ścisnęła dłońmi
włosy. Wydobyła z siebie rozpaczliwy krzyk. – Uchiha
Sasukeee! Ty tchórzuuuu! – krzyknęła ze wszystkich
sił. Robił się jej coraz
chłodniej. Cała dygotała. Sen przemienił się w koszmar... tak
bardzo chciała się obudzić... przy Sasuke... zwolniła wyzwalanie
chakry. Poczuła jak się zapada pod powierzchnię wody. Podniosła
powieki i spojrzała nad siebie. Kochała widok promieni słońca
oglądany w ten sposób. Zaczynała się dusić. Odpływała...
Kiedy znowu otworzyła
oczy była już w czyichś silnych ramionach, przytulona do czyjegoś
drżącego torsu.
- Anioł...? – spytała szeptem.
Postać milczała, lecz na dźwięk głosu dziewczyny jakby jeszcze mocniej przytuliła ją do siebie. Sakura zdała sobie sprawę, że ten ktoś biegnie po powierzchni jeziora. Więc to nie był sen. Nieprzytomnie podniosła głowę.
- ... byłam blisko... – na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Głupia jesteś, wiesz? – warknął wybawiciel.
- Nie puszczaj mnie... – szepnęła i straciła przytomność.
- Masz to jak w banku... – poprawił uścisk Sasuke.
Na szczęście nie odpłynął na tyle daleko by nie usłyszeć krzyku Sakury. Nie chciał nawet myśleć o tym, co by było, gdyby jej nie usłyszał.
- Przepraszam... – szepnął.
Miała cholerną rację
nazywając go tchórzem. Nie chciał jej stracić, więc wolał
odejść by to nigdy się nie stało.„Rany...
ale ze mnie
głupek.." – uśmiechnął się i wylądował na suchym brzegu. Spojrzał na
jej bladą twarz. - "Kiedy ja tak bardzo się do ciebie przywiązałem?" -
westchnął w myślach.
Wszystko wskazywało na
to, że rozpoczyna się naprawdę piękny dzień (chociaż na
popołudnie zapowiadali niewielkie opady). Sasuke przeszedł kilka
kroków, wszedł do domku Sakury i pociągnął drzwi za sobą
przy pomocy nogi. Te cicho skrzypnęły i z głuchym stukotem
zamknęły się za nim.
- Wróciliśmy...
Koniec:). Uwielbiam tą parkę :D.
