Drobiazg, który powstał gdzieś w okolicach Prima Aprilis i którego absolutnie nie należy brać na poważnie. Z kanonem nie ma wiele wspólnego, choć nawiązania do kanonicznej sytuacji są obecne. Betowała syriuszowa.
Przeciwności losu
Był pierwszy sierpnia 1980 roku. Lord Voldemort przechadzał się po komnacie, oczekując na wieści ze szpitala Św. Munga. Sługa, którego posłał tam z wyjątkowo delikatną misją, powinien wrócić lada moment, niosąc informację o ostatnio narodzonych czarodziejach. Powietrze w pomieszczeniu aż zgęstniało od… upału. Przecież Czarny Pan nie traktował poważnie sugestii, że ktokolwiek mógłby mu zagrozić, zwłaszcza, jeśli narodził się wczoraj. Jego spacerowi nie towarzyszyło więc żadne napięcie.
Powietrze w komnacie wciąż było gęste i lepkie jak budyń.
Nagle wrota rozwarły się przed odzianym na czarno mężczyzną, kurczowo zaciskającym dłonie na grubym pliku pergaminów. Lord Voldemort, nie pokazując po sobie żadnego zaciekawienia, posłał dumne spojrzenie w kierunku zbliżającego się wyjątkowo niespiesznie sługi. Wszystko, co żyło w pobliżu, zdawało się wstrzymać oddech. Wreszcie mężczyzna przemówił:
− Żeloeliksir, który w ubiegłym roku opracowali specjaliści z Munga okazał się mieć niespodziewane skutki uboczne.
Czarny Pan uznał, że się przesłyszał i czekał na dalsze słowa. Żadne jednak nie nadeszły.
− Żeloeliksir? – powtórzył więc, nadając swojemu głosowi jak najgroźniejsze brzmienie.
− T-tak. Ten do nawilżania kobiecych… sfer intymnych – uściślił mężczyzna, jednocześnie rozglądając się na boki, jakby szukał dobrej kryjówki.
Lord Voldemort doszedł do wniosku, że powierzenie akurat temu śmierciożercy takiej misji było błędem, skoro opary warzonych z upodobaniem mikstur najwyraźniej ostatecznie przepaliły mu mózg.
− Severusie – zaczął mówić możliwie najłagodniej, gdyż przed zabiciem sługi pragnął jednak otrzymać upragnione informacje – czy według ciebie wyglądam na osobę zainteresowaną żelem do nawilżania pochwy? Miałeś zdobyć nazwiska dzieci, które urodziły się w ostatnich dniach lipca. Radziłbym, żebyś mi je teraz podał.
− T-tak, ale ten eliksir…
− Nazwiska. Już!
− Tu są.
Mężczyzna wskazał głową na przyniesiony plik kart.
− Miałeś je wyselekcjonować – przypomniał coraz bardziej wściekły Voldemort. – Wyselekcjonować, znaczy wybrać te, które pasują do słów przepowiedni.
− T-tak, ale…
− Tylko garstka ludzi zdołała mi umknąć, a trzy razy – zaledwie kilka osób.
− Wiem, mój panie, jednak nadal uważam, że powinieneś poznać skutki uboczne tego…
Czarny Pan wyciągnął różdżkę, rezygnując z negocjacji na rzecz o wiele bardziej praktycznych rozwiązań siłowych. Jego sługa zareagował instynktownie, zasłaniając się pergaminami, co okazało się niezłym pomysłem. Voldemort niemal zaczął drżeć z wściekłości, powodowanej bezsilnością – uczuciem, którego niezwykle rzadko doznawał, ale którego i tak nienawidził z całej duszy. Niestety, potrzebował tych kartek w stanie nieuszkodzonym, a nigdy nie sprawdził, jak pergamin reaguje w zetknięciu z Avadą. Niechętnie opuścił więc różdżkę.
− W takim razie powiedz mi – odezwał się, mając nadzieję, że gdy sługa podzieli się odkryciem, zacznie w końcu mówić na temat. A gdy odda kartki, przyjdzie czas na karę – rozmarzył się. – Jakież to skutki uboczne wywołuje ten… żeloeliksir?
− C-ciąże m-mnogie – wyjąkał Severus Snape przez zaciśnięte gardło, a odkładany właśnie na biurko plik kart medycznych narodzonych dzień wcześniej dzieci zaszeleścił złowrogo.
