A/N: Opowiadanie napisane jest w oparciu o twórczość J.K. Rowling, do niej należą także wszystkie rozpoznawalne postacie. Fabuła oraz elementy, których nie kojarzycie z serii "Harry Potter" to moja radosna, mniej lub bardziej udana twórczość, której celem jest przede wszystkim zabawa i zaspokojenie mojej potrzeby pisania.


PROLOG

- Nie mogę w to uwierzyć.

Przeczesał nerwowo potargane, ciemne włosy, próbując zamaskować drżenie dłoni. Czuł, jak jego ciało ogarnia przejmujący chłód, powodujący dziwne sztywnienie wszystkich stawów i mięśni. Wstrząsały nim lekkie dreszcze. Nie chciał na to patrzeć, ale niedowierzanie, szok, pod którego ciągle był wpływem, kazały mu ponownie skierować wzrok na wysokie krzesło.

Ale to nie krzesło napawało go takim lękiem, a to, co zobaczył tuż za nim, na ziemi. Pamiętał doskonale jej twarz, kolor jej oczu, usiany piegami nos i spierzchnięte zwykle usta. Pamiętał jej głos, rozpoznałby go o każdej porze dnia i nocy, w końcu znali się od lat. Pamiętał jej zęby, które zawsze odsłaniała w uśmiechu (och, strasznie się tego wstydziła!), a widywał je często, ilekroć wspólnie żartowali ze spraw, które inni uznawali za zbyt poważne. I ten śmiech, mógłby przysiąc, że słyszy go nawet teraz, szczery, odrobinę za głośny; śmiech, który zawsze potrafił poprawić mu humor.

Nie mógł uwierzyć w to, że nie usłyszy go nigdy więcej.

- Przeszukali mieszkanie? - Z rozmyślań wyrwał go głos Lupina, nieco słabszy, niż zwykle.

- Tak, ale nie znaleźli niczego podejrzanego - padła odpowiedź. - Wszystko na swoim miejscu, żadnych obrażeń ciała, żadnych śladów szarpaniny czy walki. Musiała dostać w plecy, pewnie nawet nie widziała od kogo.

Syriusz burknął pod nosem coś niezrozumiałego. Nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi na to, jaka była ładna. Nie w jego typie, na Merlina!, mogłaby być jego siostrą, ale było w niej na pewno coś niezwykle atrakcyjnego. Coś, czego nie umiał nazwać, a co doskonale podkreślała chabrowa sukienka, w którą była ubrana, lekko za kolano, z czerwonym, cienkim paskiem w talii, skromna i elegancka; jej związane w niedbały warkocz włosy. Nigdy tak na nią nie patrzył, czy też nigdy jej takiej nie widział?

- Przecież to jest niemożliwe, coś musieli przeoczyć - denerwował się Lupin, którego dolna warga zaczęła drżeć, gdy zwracał się do Dumbledore'a.

- Niestety, Remusie. Wysłałem tutaj najlepszych, najbardziej zaufanych członków Zakonu, gdy tylko dostałem tę informację. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, co się stało.

Błysk. Syriusz odruchowo zmrużył oczy, oślepiony dziwnym światłem. Głos Dumbledore'a dobiegał do niego jak z oddali, jakby oddzieleni byli od siebie grubą taflą szkła. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś jest bardzo nie w porządku.

- Zawiadomiłem już jej matkę, powinna być tutaj lada moment. Później zdecydujemy, co zrobić z pogrzebem…

Ale Syriusz nie słuchał. Podszedł do niej, kucając na wysokości jej bioder i podniósł z ziemi zimną, zaciśniętą w pięść dłoń. Nim ktokolwiek zaprotestował, zdecydowanym ruchem zaczął rozwierać delikatne, długie palce.

- Syriuszu, proszę cię…

Ale nie przestał. Był przekonany, że to, co przed chwilą zobaczył, to nie był tylko promień słońca płatający mu figle.

- Jej matka… - Remus urwał, blednąc, kiedy Syriusz, dokończywszy dzieła, triumfalnie wyciągnął w ich kierunku rozpostartą dłoń.

A na niej zmiętą, czystą kartkę papieru.


- Numer siedemdziesiąt osiem!

Ze zwinnością górskiej kozicy pomknęła w kierunku stolika przy oknie, zręcznie omijając kręcącą się po lokalu parę dzieci i krzesła zajęte przez pozostałych gości. Zdecydowanym ruchem postawiła dwa okrągłe talerze na stole, żeby nie parzyły jej w dłonie ani sekundę dłużej, niż to było konieczne.

- Życzę państwu smacznego, w razie potrzeby jestem do państwa dyspozycji - wyśpiewała wyuczone na pamięć zdanie, zmiękczając jego formalny wydźwięk promiennym, uroczym uśmiechem.

W odpowiedzi również otrzymała uśmiech i nie czekając na dalsze komentarze, wycofała się w kierunku baru i z założonymi rękami oparła o chłodną ścianę.

Donna właśnie krzątała się wokół ekspresu, zajęta parzeniem kawy.

- Nie zapomnij o syropie orzechowym, pan w czerwonym zawsze o niego prosi - Dorcas rzuciła niedbale, sięgając po napoje i ustawiając je na tacy.

- Zawsze? - odparła zdziwiona dziewczyna, posłusznie dolewając jednak syropu do jednej ze szklanek. - Mam wrażenie, że widzę go pierwszy raz w życiu.

- Zaufaj mi, a po raz pierwszy w życiu zobaczysz takie wysokie napiwki, moja droga - odparła z uśmiechem, zabierając się za dostarczanie klientom gorącej kawy.

Dorcas nigdy nie lubiła swojej pracy, ale o dziwo, była w tym naprawdę dobra. Pewność siebie i łatwość nawiązywania nowych kontaktów, której tak brakowało jej w prywatnym życiu, tutaj była jej najmocniejszą stroną. Rozpoznawała wszystkich stałych bywalców, znała ich kulinarne przyzwyczajenia, z niewiarygodną precyzją odgadywała ich zachcianki, dzięki czemu słynęła w restauracji ze zbierania najwyższych napiwków. Bogowie, ci ludzie potrafili nawet opowiadać jej o swoich życiach, pracach, rodzinach, kiedy tylko poczuli się swobodnie w jej towarzystwie.

- Jesteś dzisiaj do końca zmiany? - zapytała Donna, łapiąc się właśnie za polerowanie sztućców.

Dorcas westchnęła cicho.

- Nie wierzę, że to mówię, ale chciałabym. Zaraz wychodzę.

Nie kłamała. Wieczorem umówione mieli spotkanie Zakonu, spodziewali się dosyć szczegółowego raportu od aurorów pracujących w Ministerstwie i wiedziała, że musi się tam pojawić. Mogła też podejrzewać, że spotkanie to potrwa długo, dużo dłużej, niżby sobie tego życzyła, zmuszając ją do rezygnacji z prawdziwej, gorącej kąpieli na rzecz kilku szybkich zaklęć myjących. Nie miała jednak wyboru. Ostatnio stała się bardzo marudna, jeśli chodziło o pojawianie się w siedzibie Zakonu. Nie czuła się tam swobodnie, odkąd musiała zrezygnować z pracy w Świętym Mungu. Była wyrzutkiem, jedyną, która nie osiągała sukcesów zawodowych, nie rozwijała spektakularnych magicznych zdolności, nie miała dla nich żadnego większego znaczenia. Była tylko pionkiem - pomyślała gorzko - pionkiem w grze dorosłych zwanej wojną.

Chwilę później już wyplątywała się z pracowniczego fartucha i ubierała pospiesznie w kurtkę, chcąc zniknąć, zanim na zewnątrz pojawi się więcej ludzi. Zależało jej na czasie, a do tego jak nigdy potrzebowała dyskrecji.

- Jestem jutro rano! - rzuciła na odchodne do Donny, unosząc w pożegnalnym geście dłoń. - Pamiętaj, aby dać tym ze stolika w rogu wykałaczki, będą całować cię po rękach!

Gdyby odwróciła się przed wyjściem, zobaczyłaby jeszcze, jak zdziwiona Donna kręci głową z niedowierzaniem.


Aportowała się na schodach, tak, jak to mieli w zwyczaju wszyscy członkowie Zakonu. Jeszcze zanim nacisnęła klamkę, zdjęła czapkę i serią szybkich, niezdarnych ruchów starała się wygładzić woalkę naelektryzowanych włosów, które przyklejały się jej do twarzy. Efekt jej starań był jednak mizerny, wywnioskowała po wyrazie twarzy Syriusza, na którego wpadła zaraz za drzwiami.

- Oberwałaś piorunem, Dorcas? - zapytał ją, szczerząc się w uśmiechu. - Czy twoi mugole nie odkryli jeszcze piorunochronów?

- Bujaj się, Black - rzuciła, wymijając go i ruszając dalej w głąb ciemnego korytarza.

- Nikogo jeszcze nie ma, uwierzyłabyś? Jesteś pierwsza! - Syriusz szedł tuż za nią, nie przestając z niej szydzić.

Weszła do dużego salonu i dopiero tam zdjęła z siebie kurtkę. Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak, jak je zapamiętała - ze szczelnie zaciągniętymi zasłonami w oknach (które w magiczny sposób przepuszczały promienie słońca do środka, a przy tym skutecznie chroniły przed ciekawskimi spojrzeniami z zewnątrz), dużym, owalnym stołem z ciemnego drewna ustawionym idealnie na środku i otoczonym nieskładnie porozstawianymi krzesłami oraz fotelami najróżniejszych maści. Cała wschodnia ściana pokryta była wycinkami z Proroka Codziennego, mugolskich gazet, zdjęciami oraz odręcznymi notatkami umocowanymi tam na stałe za pomocą zaklęcia przylepca. Tablica informacyjna, jak ją nazywali, był to główny sposób przekazywania sobie wiadomości, dostępny jednak tylko dla tych, którzy wcześniej zostali poinformowani o jej istnieniu. Nieporządany gość zobaczyłby w tym miejscu jedynie beżową, połyskującą, choć dosyć już starą tapetę.

Musiała przypatrywać się tym ścianom dłuższą chwilę, bo gdy postanowiła w końcu zająć swoje miejsce przy stole, czekał tam już na nią kubek herbaty. Wybrała sobie wyjątkowo miękki i głęboki fotel, tak jak zawsze, kiedy spodziewała się, że spotkanie potrwa do późnej nocy. Na fotel obok, nieco wyższy i węższy wskoczył z impetem Syriusz, z własnym kubkiem w dłoni, ochlapując ją tym samym gorącym napojem.

- Black! - krzyknęła, cmokając z niezadowoleniem na widok kilku żółtawych plam na swojej białej koszulce - Jakimś cudem udało ci się to, czego próbowałam uniknąć przez ostatnie osiem godzin w pracy!

- Opanuj się, dziewczyno - rzucił beztrosko, wyciągając w jej stronę różdżkę i szybko pozbywając się śladów zbrodni. - To całe przebywanie z mugolami chyba jednak ci szkodzi, skoro zapominasz o magii.

Oblała się rumieńcem, słysząc ten komentarz. Prawdą było, że odkąd przestała mieszkać z członkami Zakonu, przejęła bardzo dużo niemagicznych nawyków od swoich sąsiadów i znajomych z pracy.

- Kto dzisiaj będzie? - postanowiła zmienić temat.

Syriusz zamyślił się przez chwilę, mieszając zawzięcie łyżeczką w swojej herbacie.

- Moody zaprosił znajomych z Ministerstwa - zaczął - Zdaje się, że mieli tam ostatnio jakiś wypadek. Poza tym na pewno Dumbledore, rzadko opuszcza zebrania, Schacklebolt, Remus, James…

- Mnie również niemiło was widzieć - usłyszeli lodowaty głos od strony drzwi wejściowych.

Syriusz podskoczył w fotelu, po raz drugi oblewając zdezorientowaną Dorcas herbatą. Usta Snape'a wykrzywił ironiczny uśmiech.

- A ty co tu robisz? - warknął Syriusz. - Zapomniałeś czegoś?

- Liczyłem na merytoryczną dyskusję na poziomie, Black, ale przecież nie będę rozmawiał sam ze sobą - odciął się, omiatając ich pogardliwym wzrokiem. Zanim Syriusz zdążył odpowiedzieć, zniknął im z oczu. Czarny płaszcz spowijał jego postać niczym skrzydła nietoperza.

- Nienawidzę dupka. Tyle razy już mówiłem Dumbledorowi, że mu nie ufam. Nikt mu nie ufa! W ogóle nie powinien był tutaj przychodzić.

Dorcas milczała. Spojrzała raz jeszcze w miejsce, gdzie przed chwilą stał Snape i upiła w zamyśleniu łyk herbaty. Ona i Severus nawet w szkole nie mieli ze sobą za wiele kontaktu, ot, kilka razy przed owutemami minęli się w progu sali profesora Slughorna. Nie przypominała sobie jednak, żeby kiedykolwiek był dla niej nieprzyjemny. Może zawdzięczała to swojemu wyjątkowemu talentowi do eliksirów (zawsze wybitna i powyżej oczekiwań), a może znajomości z Lily Evans, młodszą koleżanką, której wielokrotnie pomagała przygotowywać się do egzaminów. Severus zawsze zachowywał się wobec niej zupełnie inaczej, życzliwiej, dzięki czemu i w stosunku do Dorcas był cieplejszy niż dla innych. Nagle z pewną dozą lęku pomyślała, że nie chciałaby nigdy stać się jego wrogiem.

Piętnaście minut później pomieszczenie rozbrzmiewało już głosami wszystkich spóźnionych, ożywionymi rozmowami, niekontrolowanymi wybuchami śmiechu i konspiracyjnymi szeptami. Na tablicy pojawiło się kilka nowych wycinków, ukazujących na ruchomych zdjęciach wymachujące gniewnie pięściami, zakapturzone postacie.

- Czy możemy zaczynać? - słysząc ten głos od razu odwróciła głowę ku szczytowi stołu, gdzie miejsce zajął sam Dumbledore. Pojawił się niemalże bezgłośnie i nie musiał prosić dwa razy, wystarczyło jedno zdanie, aby zapadła absolutna cisza.

Usiedli przy stole, trzynaście osób, jak pobieżnie policzyła i poza nią żadnych kobiet! Jedynie Snape cały czas stał, trzymajac się blisko drzwi wejściowych. Dumbledore obdarzył każdego ze zgromadzonych świdrującym spojrzeniem swoich błękitnych oczu, nim skinieniem głowy przekazał głos Alastorowi Moody'emu.

- No, bez owijania w bawełnę - Moody wstał, odchrząkując - Fenwick mocno oberwał. Przenieśli go dzisiaj nad ranem do Świętego Munga. Ale nie myślcie sobie! - groźnie potrząsnął nad ich głowami wyciągniętym wskazującym palcem - Nam też udało się ich dosięgnąć, Carrow, Dolohov… Niewiele brakowało, a pozbawiłbym go tej głupiej dłoni, w której trzymał różdżkę, i tak nie potrafi z niej zrobić większego pożytku. Avery na pewno nie ukryje przed Ministerstwem, jak mocno utyka, sukinsyn. - Nie czekając na zezwolenie, opadł na swoje krzesło.

- Czy obrażenia Fenwicka są poważne? - zapytał rzeczowo Fabian Prewett.

- Ciężko powiedzieć - westchnął Moody. - Dostało mu się Cruciatusem, kilka razy, ale podejrzewam, że dobili go jakąś inną klątwą. Gdyby Graves się po niego nie wrócił, już byłoby po nim.

- Dlaczego akurat on? Przypadek?

- Tak sądzę. Zamykał kolumnę. Udało nam się ich zaskoczyć, ale walka trwała za długo, straciliśmy całą naszą przewagę. Zdążyli wezwać wsparcie.

- Myślę, że powinniśmy mieć go na oku. - Wszystkie głowy zwróciły się w stronę Lupina, który z nieco speszoną miną rozkładał właśnie ręce, próbując wytłumaczyć swoje zdanie. - Nie możemy pozwolić sobie na to, żeby stracić przeszkolonego człowieka, w dodatku aurora.

- Mieć na oku? Jak? - zapytał Syriusz.

Nagły atak kaszlu, podobny do pogardliwego parsknięcia śmiechem ponownie zmusił wszystkich do odwrócenia głów, tym razem w stronę drzwi wejściowych, gdzie stał Snape, dotąd przysłuchujący się wymianie zdań w milczeniu.

- Czarny Pan nie marnowałby energii na kogoś bezwartościowego - powiedział chłodno. - Jeśli…

- Tylko śmierciożercy mówią o Voldemorcie "Czarny Pan", Smarkerusie - wciął się Syriusz.

- Jeśli… - Snape wydawał się ignorować jego obecność - Jeśli dopadli Fenwicka, to zapewne dlatego, że coś wiedział. Byłoby bardzo nierozsądnie pozostawić go w Świętym Mungu samego, mogą spróbować go wykończyć, tym razem skuteczniej - zakończył bez cienia emocji w głosie, zupełnie jakby recytował z pamięci przepis na eliksir.

Nikt się nie odezwał, zupełnie jak gdyby bali się, że każde wypowiedziane na głos słowo przypieczętuje tę mrożącą krew w żyłach opcję. Teraz, kiedy nie wiadomo było, kto stoi po której stronie, nie można było ufać nikomu, nawet uzdrowicielom, że nie dopuszczą się żadnego przewinienia.

- Meadowes! - huknął Snape, sprawiając po raz trzeci w tym dniu, że Dorcas gwałtownie podskoczyła w swoim fotelu. - Pracujesz w Świętym Mungu - bardziej stwierdził, niż zapytał. Czuła, jak mocno bije jej serce.

- Nie pracuję od ponad trzech miesięcy - odpowiedziała niepewnie.

- W takim razie najwyższy czas tam wrócić - podchwycił Moody.

W jednej chwili jej ciało zesztywniało; mogłaby przysiąc, że pod cienką skórą swoich dłoni widzi każdy mięsień, jego dokładny zarys, każde ścięgno i kość, tak zmyślnie połączone w logiczną, ruchomą całość. Zacisnęła dłoń w pięść, biorąc głęboki wdech, po czym ze świstem wypuściła powietrze.

- Obawiam się, że to nie będzie możliwe - powiedziała stanowczo za cicho, jednak nie wystarczająco cicho, by musieli prosić ją o powtórzenie.

- Nie wygłupiaj się, Meadowes! O co tu chodzi, o pieniądze? - warknął gniewnie Snape, lecz Dumbledore przerwał mu uniesioną dłonią.

Dorcas zamarła. Jej powrót do pracy uzdrowicielki nie wchodził w grę. Porzucenie pracy w knajpie nie wchodziło w grę. Nie mogła z powrotem wprowadzić się do któregoś z członków Zakonu, nie mogła porzucić swojego mieszkania, ciasnego, owszem, zagraconego i zaniedbanego, ale jej własnego, jedynego miejsca na ziemi, gdzie jeszcze zachowywała swoją niezależność. Nie chciała towarzystwa innych ludzi, a już w szczególności nie tych ludzi, wiecznie zajętych knuciem, spiskowaniem, zbieraniem dowodów. Chciała spokoju.

Gdy dyrektor spojrzał jej prosto w oczy, wiedziała, że go nie dostanie.

- Panno Meadowes, będę zmuszony prosić panią, aby objęła pani z powrotem posadę uzdrowicielki w szpitalu Świętego Munga.

W jego głosie było coś takiego, co sprawiało, że nie chciała nawet próbować się kłócić. Czując się jak zając złapany w pułapkę, przebiegła przerażonym wzrokiem po twarzach zgromadzonych, szukając ratunku. Nie znalazła w nich jednak żadnych emocji. Jedynie Syriusz, patrząc na nią, wzruszył ramionami. Z jego bezgłośnie poruszających się ust wyczytała krótki komunikat: "przykro mi, stara".

- Mieszkanie. Nie wyprowadzę się ze swojego mieszkania. I nie zrezygnuję z pracy - postanowiła grać na zwłokę, przestraszyć ich swoimi żądaniami.

- Mieszkanie nie stanowi problemu, do niczego nie będę pani namawiać. Proszę także nie martwić się o pieniądze, zapewniam, że niczego pani nie zabraknie. Wyślę dzisiaj sowę do Miriam z informacją, że pojawi się pani na jutrzejszym dyżurze. Proszę zainteresować się losem Benjamina Fenwicka i na bieżąco informować nas, gdyby stało się coś podejrzanego, a w szczególności gdyby odzyskał przytomność.

Przełknęła nerwowo ślinę. Jutro rano przypadała jej zmiana w restauracji. Obiecała Donnie.

- Dokąd? - zapytała słabo.

- Słucham? - Dumbledore uśmiechnął się do niej delikatnie, ale jego oczy pozostały niezmienione.

- Na który oddział.

Ale nim uzyskała odpowiedź, mogła się jej już domyślać.

- Urazy pozaklęciowe, panno Meadowes. W dzisiejszych czasach przyda się tam każda para rąk do pomocy.