Taki tam drobiazgi. Z absolutnym brakiem paringu, aczkolwiek tutaj by nawet pasował, bo założenia twórców długo szły w tym kierunku. Rodzeństwo albo pierwsza miłość biednej dziewuszki. Tak czy siak, platonicznie, więc jak ktoś zechce, to odczytanie w tym duchu wyjątkowo autora nie rani. ; - )
Kanon Gry Gier zachowany. Kompilacja istnieje pi razy drzwi, w tle, tak jakby, się przewija. Tzn. imiona niech sobie będą, a chronologia i tak jest niespójna, więc czemu mam się nią przejmować?
Nieuważnie, losie
Aerith, jak wszyscy w slumsach, niewiele wiedziała o Srebrnym Demonie. Plakaty były kolorowe, zdjęcia w gazetach ładne, reklamy błyszczące. Jednak za każdym razem, kiedy wracał z wojny i szykowano mu tryumf, ludzie z uboższych dzielnic mieli, jak to ujmowano oficjalnie, pewne trudności, czyli, jak kolokwialnie ujmowali to jej znajomi, przerąbane.
Wyrzucano ich z głównych ulic, bezdomnych wywożono za miasto, drobnych pijaczków upychano w schroniskach z zakratowanymi oknami. Zamykano całe dzielnice: żeby dostać się do koleżanki, musiała mieć dwie przepustki. Potem, w sam dzień uroczystego przybycia, urządzano festyn, jakby na osłodę – Aerith nigdy na nie chodziła, mimo namawiania znajomych („darmowa wyżerka będzie", „wata cukrowa", „kukurydza i smalec, i smażony ser", „koncerty", „cyrk", „wesołe miasteczko", „fajerwerki"), nie lubiła tłumów.
Koło nosa przechodziły jej więc kolejne okazje, by zobaczyć Sephirotha, rozpoznać ułudę jego uśmiechu, czujność spokoju, niewolę potęgi. Tak, ona umiałaby jednym spojrzeniem ocenić Rzeźnika Wutai – człowieka. Ale nie lubiła tłumów – słyszała więcej, czuła więcej, w rozgardiaszu doznań łatwo mogła przeoczyć niebieskie, eleganckie garnitury.
Kiedy w końcu dziewczyna pojęła wszystko, czy przynajmniej bardzo wiele, było już, jak to ujęto by oficjalnie, trochę za późno. Czyli, jak kolokwialnie ujęliby to jej dawni znajomi, po zawodach: gary pobite, domy spalone, szczątki (ludzi, żyć, serc) pozamiatane.
Los, zawsze uroczy
Kolejny pomysł działu PR był nieznośny, uznał Sephiroth. Kiedy powiedziano mu, że będzie musiał z powrotem popatrolować jedną z dzielnic przeżył miłe zaskoczenie – brakowało mu pracy, jakiejkolwiek, zadań z realną celem, nie kolejnych treningów. W następnej sekundzie dowiedział się, że potowarzyszy mu ekipa telewizyjna i wszelkie nadzieje przepadły: przechadzka po Midgarze będzie w takim razie z pewnością starannie wyreżyserowaną farsą, gorszą nawet od popisów na paradach.
I chodził teraz wzdłuż ulic z których, nie miał złudzeń, SOLDIERzy trzeciej klasy pousuwali wszelki „zbędny element", od papierków, poprzez samochody, po bezdomnych. Zastanawiał się, czy prezydent Shinra osobiście podpisywał pogodę: ciepło, słonecznie, zachmurzenie niewielkie, idealne warunki do zdjęć.
Usłyszał tupot nóg znacznie wcześniej niż ktokolwiek z jego „patrolu" – kilku żołnierzy, wybranych chyba ze względu na prezencję. Odgłos dochodził z uliczki obok i przez chwilę Zdobywca Wutai pozwolił sobie na schadenfreude powiązaną z wizją osoby, wpadającej na pochód, przewracającej dziennikarzy, kamery oraz tych paru żółtodziobów, ale zaraz potem poczucie obowiązku zwyciężyło, zatrzymał się, czekając, aż biegnący przetną im drogę. Reżyser mruknął coś, zdumiony. Nim skończył szeptać, na ulicę wypadła młoda kobieta, rozejrzała się spiesznie, posłała im uśmiech – chociaż, Sephiroth zauważył od razu, odcinali jej jedną z dróg ucieczki (było widać, że uciekała) – i skręciła w małą, zacienioną alejkę kilkanaście metrów dalej. Zobaczył jeszcze, jak skręca zaraz potem po raz drugi, w prawo.
Wszystko trwało kilkanaście sekund. Zdążył zarejestrować jasną sukienkę, długą do kostek, duży kosz, włosy, ciemny blond albo jasny brąz, piękną talię różową wstążkę we włosach – zabawny, uroczy drobiazg, aż rozbrajający – i tyle. Jeszcze woń kwiatów, prawdziwą, nie taką, jaką miały sztucznie hodowane bukiety Midgaru.
W chwile później na plac wbiegli stróże prawa. Oni, na widok Srebrnego Demona, oniemieli w pierwszej sekundzie, a w kolejnych jęli nerwowo tłumaczyć, że ścigają dziewczynę, handlującą nie tylko na obszarze dzisiaj zamkniętym, ale jeszcze bez licencji. Reżyser klął teraz głośno, bo cała awantura popsuła mu ujęcie. SOLDIER byli gotowi łapać zbiegłą, ale spojrzeli na dowódcę, czekając na rozkazy, gotowi, jak wszyscy nowi rekruci, nazwać północ południem, jeśli ich bohater sobie tego zażyczy.
Ten tymczasem kontemplował topos „ubi sunt", myśląc o pierwszej fali żołnierzy, z których większość już dawno zginęła w Wutai. Medytował też nad tym, jak bardzo nienawidzi biurokracji: tęsknił za czasami, kiedy program był mały, nieznany, a wszystko dało się załatwić od ręki za pomocą rozmowy, bez wypełniania ton formularzy. Przypuszczał, że niedługo będzie potrzebował pozwolenia na wzięcie ołówka z magazynu. Nie dość, że ilość obowiązkowej makulatury rosła z każdym rokiem, jemu, na dobitkę, przy każdym awansie przybywało papierkowej roboty. Zły humor, trapiący od lat Genesisa, skutkował tym, że przynajmniej raz w miesiącu jego połowa dokumentacji szła z dymem,. Od czasu dezercji Rhapsodosa i Angeala uzupełnianiem luk w archiwach zajmował się Sephiroth.
Reżyser był zdecydowanie niezadowolony. Reżyserów, pracowników działu marketingu, PRowców tudzież całą resztę tej reklamowej zgrai Srebrny Demon cenił co najmniej równie wysoko jak biurokrację.
— Pobiegła tam. — Wskazał ręką na uliczkę, w której zniknęła dziewczyna. — I skręciła w lewo.
