Witam!
Nie wiem, co powinienem napisać tak na wstępie, jako, że pierwszy raz postanowiłem skreślić jakiś obszerniejszy tekst, a co za tym idzie, jest to mój debiut w kwestii jakichkolwiek publikacji.
Cóż! Na pewno dręczy mnie pewien rodzaj tremy. ...Lub czegoś w tym typie. W każdym razie — tekst przeszedł korekty ze strony Kirley, której pragnę podziękować za cierpliwość z tym związaną.
Zdecydowałem się na dorzucenie pięciu groszy od siebie na ff głównie ze względu na fakt, że dość dobrze bawię się przy gryzmoleniu tego tam niżej.
Jak narazie to byłoby na tyle z mojej strony.
Pozdrawiam wszystkich, którzy zechcą przez to przebrnąć i cicho liczę na jakieś konstruktywne opinie.
Była późna, listopadowa noc, kiedy Tony'ego zbudziło nagłe, niemające żadnego związku z panującą w sypialni duchotą uderzenie ciepła i towarzyszący temu otępiający lęk. Pod powiekami jeszcze przez chwilę widział bezdenną ciemność przetykaną zielonymi błyskami.
Otworzył gwałtownie oczy wciągając przy tym haust powietrza w jakimś panicznym, nie do końca możliwym do zdefiniowania przeświadczeniu, które ostatnimi czasy często raczyło burzyć jego spokój.
W Stark Tower było cicho i spokojnie, a obecne i jedne źródło światła w sypialni stanowił reaktor łukowy.
Długie, widmowe cienie rozciągały się na jasnych, pustych ścianach, które kontemplował nieprzytomnie kątem ciemnego oka.
— JARVIS, światło — odezwał się zmęczony głos Tony'ego i zaraz, gdy tylko sztuczna inteligencja spełniła żądanie, jego posiadacz zmrużył oczy przed zalewającą pokój jasnością.
Mężczyzna podniósł się z łóżka wyplątując z kołdry, a jego kroki podążyły w kierunku łazienki.
Uśmiechnął się z przekąsem na własny widok stanowiący kwintesencje zmarnowania, a kiedy jego wzrok padł na pudełeczko z prochami, które postanowił osądzić o swoje nowe problemy jakie stanowił napady lęków, grymas na jego twarzy przybrał postać powściągliwej niechęci.
Przechylił plastikowe opakowanie nad umywalką, a pigułki z cichym grzechotem zniknęły w odpływie powodując chwilowe, złudne poczucie ulgi w napiętych mięśniach.
Problemy zaczęły się wkrótce po piekle, które rozpętało się w sercu Nowego Jorku.
Nie żeby przed tymi wydarzeniami Iron Man był podręcznikowym przykładem psychicznej stabilizacji. Teraz jednak zmieniło się coś więcej, a ukrywanie tego faktu przychodziło z coraz większym trudem.
Metoda jednak była stara jak świat i, według Tony'ego, jak najbardziej słuszna — separacja.
Katował się własnym towarzystwem w złudnym przekonaniu, że prędzej czy później dotrze do sedna spraw, które go gnębią. I oczywiście upora się z nimi nie narażając na towarzystwo własnych demonów Pepper czy Rhodeya.
Przeoczył przy tym oczywisty i subtelny szczegół, jakim był fakt, że Virginia Potts nigdy nie należała do osobistości pochwalających podobne zachowania (które samemu Tony'emu wydawały się, co najmniej szlachetne).
Nie miał jednak czasu na analityczne przemyślenia, które pozwoliłby mu dotrzeć do tego, że jego zachowanie jest niekoniecznie pożądane przez kogokolwiek w najbliższym otoczeniu; przez większośc czasu zaszywał się w swoim warsztacie próbując wydobyć coś… cokolwiek ze złomu, który pozostał po pojazdach Chitauri.
Do czasu.
Praca przetykana ponurymi przemyśleniami z jakiś przyczyn zawsze wychodziła mu najwydajniej.
Projekt nad spuścizną po Chitauri ochrzcił przydomkiem „Bug 1.0" jako, że wymyślne pancerze kosmitów od pierwszego wejrzenia skojarzyły się Tony'emu z wyrośniętym insektem.
Wkrótce przekonał się, że zarówno okucie najeźdźców, jak i ich pojazdy, technologicznie nie odstają aż tak bardzo od jego własnych osiągnięć. Stanowiło to odkrycie bardziej przygnębiające niż pokrzepiające.
Liczył na to, że ostatecznie po tym wszystkim zrekompensuje sobie straty moralne jakimiś większymi znaleziskami.
Pozbawiony chwilowego zajęcia wrócił do tego, co trzymało go w ryzach odkąd wyrwał się ze szponów oprawców opłaconych przez Obidiaha.
Do udoskonalania zbroi.
Tego wieczora powziął się zwyczajowego, schematycznego planu.
Wydobył z minibarku szkocką i w jej pokrzepiającym towarzystwie zszedł do warsztatu.
Parę godzin przeplatanych wybuchami później aplikował sobie podskórne elektromagnetyczne nadajniki. W tle nieśmiało pobrzmiewało TNT.
— JARVIS. Głośniej. Głośniej i… jeszcze głośniej — perorował, aż w końcu decybele osiągnęły ten cudowny ogłuszający poziom, który Tony'emu przynosił spokój ducha, a innym ludziom rozsadzał bębenki w uszach.
Wyciągnął rękę chcąc rozruszać zdrętwiałe palce, kiedy w jego sacrum zapadła raptowna cisza. Po chwili przerwał ją głos AI.
— Sir, zarejestrowałem wtargnięcie na poziomie penthouse'u.
Tony raptownie opuścił rękę w równej mierze zmrożony tymi wieściami, co zaintrygowany; włamanie się do Stark Tower było karkołomną misją.
— Jak to się stało, że ktoś tam wszedł? — zapytał ostro, a następnie pełen zwyczajnie złych oraz tych bardzo złych przypuszczeń wyruszył w kierunku windy. — Obraz — zażądał zerkając na jeden z cyfrowych hologramów.
— Niestety, sir… Próba odczytu nagrania z kamer w penthousie nie powiodła się. Straciłem łączność w chwili pojawienia się intruza — poinformował JARVIS z typową dla siebie uprzejmą formalnością. —Sugeruję wysłanie cichego alarmu do któregoś z członków Avengers — dodał jeszcze uczynnie AI, a w Tonym zagotowało się na tę sugestię.
— Nie trzeba — uciął gwałtownie dźgając palcem przycisk w windzie. Zdecydowanie nie zamierzał podnosić rabanu z powodu niespodziewanego gościa, póki sam nie przekona się kim on jest.
— Jak sobie życzysz, sir.
Tony wysiadł z windy, która z ekspresową prędkością pokonała dystans kilkudziesięciu pięter dzielących podziemny warsztat od mieszczącego się u szczytu wieżowca
apartamentu.
— Światło.
Obszerne pomieszczenie zalał biały blask. Pusto. Rozejrzał się zdezorientowany. — JARIVIS, czy… — urwał w pół słowa.
Wzrok Tony'ego padł na rozpostartego na kanapie Lokiego.
Wyglądał dokładnie tak, jak zapamiętał - irytujący uśmieszek i dziwaczne ubrania, które nie szokowały jedynie Thora. Wszystko to wieńczył ten, zdaniem Tony'ego
zabawny, hełm.
Intensywnie zielone oczy wpatrywały się w niego zupełnie tak, jakby to on właśnie wtargnął do cudzego domu, przez co zapomniał języka w gębie. Na jakieś dwie
sekundy.
— Czyżbyś przybył tu w celach dekoracyjnych? — odezwał się Tony z rezonem, który po krótkim momencie zamroczenia powrócił do niego jak bumerang.
Przeszedł kilka kroków przed siebie nie odrywając badawczego spojrzenia od asgardzkiego boga, wygodnie usadowionego na jego kanapie. Tego samego asgardzkiego boga, który według informacji jakimi dysponował Tony, właśnie powinien gnić w jednej z cel — o takim losie Laufeysona przynajmniej zapewniał ich Thor, kiedy zabierał swojego rozwydrzonego brata z powrotem do Asgardu.
— Czcze marzenia — odezwał się Loki z nutą pobłażliwości w głosie. — Przyszedłem po swojego drinka — wyjaśnił w końcu, po krótkiej pauzie.
Ciemne brwi Tony'ego wzniosły się na tę deklaracje, a na ustach miliardera wykwitł cierpki uśmiech.
— Jakieś specjalne życzenia? — zapytał obojętnym głosem.
Usłyszał cichy świst, po którym Loki zniknął w kłębowisku zielonej energii materializując się na jego drodze.
Mógł zwyczajnie posłuchać sugestii JARIVIS'a. Albo po prostu wbić się w zbroje przed opuszczeniem warsztatu i czuć się mniej zagrożonym i odsłoniętym niż w tym momencie. Pewnie tak postąpiłby, gdyby nie był Tonym Starkiem —niekwestionowanym mistrzem podejmowania ryzykownych, lekkomyślnych decyzji.
Skrzyżował ręce na torsie przesłaniając błękitny błysk reaktora łukowego, w który to akurat wpatrywały się jadowicie zielone oczy niespodziewanego przybysza.
— Pewnie zastanawiasz się, dlatego odwiedziłem akurat ciebie?
— Aha — mruknął.
— Przede wszystkim…
— Właściwie, to nie — wciął się ponownie Tony po tym, jak dokonał w myślach pośpiesznej analizy sytuacji. I cóż, skoro Loki zamierza sam się obsługiwać… nie stanie się nic złego, jeśli sobie usiądzie. Opadł na fotel i rozpostarł ręce na poręczach mebla. — Jestem jedyną, albo jedną z niewielu osób na Ziemi, od której ktoś taki jak ty mógłby czegoś chcieć.
Zaciekawione spojrzenie niewerbalną aprobatą zachęciło go do konturowania.
— Nie udało ci się z Chitauri. Więc pewnie sobie pomyślałeś, że na własną rękę zdołasz więcej zdziałać. Tyle, że tutaj nie wystarczy twoja magia, potrzebujesz technologii. Temat, o którym masz pojęcie równie obszerne, jak w kwestii gustownego doboru dodatków do odzieży — skwitował, wskazując na okrycie głowy Lokiego. — I dlatego jesteś właśnie tutaj.
Na twarzy Laufeysona zagościł beznamiętny spokój.
— Zgadza się — chodzi o twoją technologię — przyznał okrążając minibarek, z którego po chwili wydobył butelkę dobrze schłodzonego, czerwonego wina. Czyli czegoś, po co taki entuzjasta mocniejszych trunków, jak Tony, nigdy nie sięgał. — I to jedyna kwestia, w której udało ci się trafić. Reszta to naiwnie brzmiące…
Stark uzyskawszy satysfakcjonującą odpowiedź kiwnął głową. — Odmawiam.
— Słucham? Nie złożyłem jeszcze swojej oferty — odparł mu głos, w który wplatały się pierwsze nuty gniewu.
— I tak odmawiam — powtórzył lekceważąco. Oczy Laufeysona zwęziły się niebezpiecznie, a blade usta wykrzywiły w uśmiechu pełnym zrozumienia, co wyglądało dość upiornie aby Tony przypomniał sobie o całej palecie niebezpieczeństw, jakie może stwarzać Loki.
W następnej chwili brzeg ostrza od jego szyi dzieliły milimetry, które redukowały się do zera przy każdym głębszym oddechu. Och, no tak. Właśnie coś takiego nie ma w sobie ani krztyny oryginalności — pomyślał Tony.
Dłoń Lokiego spoczęła na jego ramieniu w swobodnym, poufałym geście.
— Właściwie to dokładnie tego się spodziewałem. Jesteś bezmyślnie arogancki. Dlatego zmieniam zdanie — nie mam dla ciebie oferty. Mam wobec ciebie żądania, które albo spełnisz, albo… — ostrze pod minimalnie zwiększonym naciskiem rozcięło naskórek na gardle Tony'ego - i spodziewał się, że niewiele większy wysiłek mógłby sprawić, że przeszłoby przez jego ciało, jak nóż przez masło. — Ale to na deser, po tym jak wyrżnę tych twoich… przyjaciół. — Ostatnie słowo Loki wypluł ze wstrętem i odjął sztylet na wystarczającą odległość, aby Tony przestał się obawiać, że przy kolejnym wdechu sam sobie rozora krtań o broń. — Co ty na to, Stark? — zapytał tonem, w którym pobrzmiewała irytująca perswazja przy czym wpijał boleśnie palce w jego bark.
Następnie odsunął się i obszedł fotel powracając do porzuconej butelki wina. Co jakiś czas spoglądał na mężczyznę z okrutnym rozbawieniem, które zdradzały wykrzywione kąciki ust.
— O jakiej technologii mówimy? — zapytał w końcu Tony w sposób wyjawiający, że jedynym powodem jego dociekliwości jest zaciekawienie.
Potarł szyję rozcierając perlącą się na płytkim nacięciu krew. Loki uśmiechnął się enigmatycznie i nim raczył odpowiedzieć na pytanie sprawił, że butelka z winem się odkorkowała.
— Mamy wspólnego wroga, Stark — odezwał się w końcu z powagą. — Thanos.
Bezmyślna mina Tony'ego utwierdziła Kłamcę w przeświadczeniu, że ów przydomek w żaden sposób nie rozjaśnia umysłu geniusza. — Potężny przeciwnik. W równej mierze zainteresowany waszą nędzną planetą, co Asgardem. Zaczęło się od Tesseraktu — wyjawił ze znużeniem, a w jego dłoni zmaterializowała się elegancka lampka na wino. Należąca do Tony'ego, oczywiście.
— To wszystko nie trzyma się kupy. Przychodzisz tu i mi grozisz, bo koniecznie chcesz pokonać jakiegoś psychopatę zagrażającego Ziemi i Asgardowi? Według moich źródeł informacji ani jednego, ani drugiego, nie darzysz zamiłowaniem — więc dlaczego miałbyś chcieć…
— To cena, którą muszę zapłacić za swoją wolność — wtrącił szorstko Loki spoglądając na Tony'ego jak na insekta. Następnie upił łyk cierpkiego, krwistoczerwonego trunku i zbliżył się do zajmowanego przez Iron Mana fotela.
— Nie wierzę. W żadne słowo. Jesteś po prostu znużony, masz nierówno pod sufitem, jakimś sposobem udało ci się nawiać. Teraz przychodzisz i nękasz akurat mnie, bo... kto wie, może dlatego, że mam naprawdę gustownie urządzony dom — wymienił Tony sprowadzając swoimi słowami na twarz Lokiego paro sekundowy, komiczny wyraz niedowierzania.
— Jeśli ktoś ma tu nierówno pod sufitem, to na pewno jesteś to ty — skwitował krótko i ze złością. — Jestem jedynym, który potrafi przenieść się do was bez Bifrostu. Sądzę, że będziesz gorzko żałował, kiedy w przyszłości, gdy już odbudują most, zjawi się tu ten głupiec, Thor i oznajmi ci dokładnie to samo, co ja. Ale wtedy będzie już za późno, żeby działać.
Tony jednak pozostał wzgardliwie obojętny i skupiony na wzmożonych próbach pozbycia się niechcianego gościa dopóki w Stark Tower nie zjawił się Fury. Odrobinę zdumiony faktem, że Loki pojawił się przed nim. I niczym więcej, co wprawiło Tony'ego w uczucie ponurego zaniepokojenia.
— Sprawa jest poważna — zapowiedział, zanim zakatował uszy Iron Mana zalewem informacji, z których wynikało, że nieznajdujący u Starka choćby cienia aprobaty sojusz faktycznie powstał.
Istniało bowiem realne zagrożenie ze strony Thanosa, a Tony z poczuciem porażki zgodził się na współpracę. Podjęcie tej decyzji zdecydowanie utrudniał fakt, że Loki w celach czysto rozrywkowych nie tak dawno groził mu w sposób niepozostawiający wątpliwości, co do szczerości złowrogich obietnic.
— Postanowiliśmy, że na okres twojej nowej pracy zostaniesz odwołany od obowiązku patrolowania miasta. Liczy się odpowiednie rozdysponowanie czasem — nie możemy dopuścić do tego abyś marnował go fruwając nad Nowym Jorkiem.
Loki podczas trwania dotychczasowej rozmowy z niewymuszoną elegancją siedział na tej samej kanapie, na której tego wieczora Tony miał nieprzyjemność ujrzeć go po raz pierwszy. Na dotychczas nieporuszonej twarzy boga zamajaczył uśmiech pełen złośliwej uciechy. I bynajmniej nie było to spowodowane deklaracją, która już padła, ale tą, którą Stark dopiero miał usłyszeć.
— Ponad to ustaliliśmy, że Loki Laufeyson na okres swojego pobytu na Ziemi pozostanie w Stark Tower. Z zakazem opuszczania wieżowca.
Zapadła efemeryczna cisza, nim rozbrzmiał ociekający oczywistym sarkazmem głos Tony'ego.
— To chyba najlepsza część tego planu. Naprawdę. Mamy ze sobą tyle wspaniałych wspomnień związanych z tym miejscem, że będziemy się znakomicie bawić. — Kamienny wyraz twarzy Fury'ego, który zdaniem Tony'ego sugerował wrodzoną obojętność na ironię sprawił, że poczuł się w obowiązku by dodać stalowym głosem: — Nie zgadzam się.
— Nie bądź bezmyślny, Stark — przemówił Loki, który nie wiadomo kiedy zniknął z kanapy i znalazł się w okolicach przestronnego, panoramicznego okna z widokiem na Manhattan. Wyglądał nań z tą samą uciążliwą wyższością, z jaką, jak zaobserwował Tony, spoglądał na wszystko inne, co istnieje.
— Kolejny dobry argument: ten niezrównoważony rogacz pojawia się gdzie chce, kiedy chce. To rujnuje moje drogocenne poczucie prywatności; nie będę mógł wziąć prysznica bez obawy, że zaraz zmaterializuje się w mojej łazience i zacznie się po niej rozglądać z tym permanentnie psychodelicznym wyrazem twarzy.
Loki uniósł z politowaniem jedną brew przenosząc na niego pobłażliwy wzrok.
— Możesz być spokojny. Takie miejsca będę omijał szerokim łukiem — obiecał wyniosłym tonem, a Tony skrzywił się autentycznie zniesmaczony tą deklaracją.
— Oblał. Nie ma gustu. Nie będzie tu mieszkał — weźcie go do siebie. Może tu wpadać na wieczorek filmowy w każdy dzień tygodnia, który nie kończy się na „k" lub „a". Skoro mamy to już ustalone… — pstryknął ponaglająco palcami. — Żegnam.
Fury łypnął na niego ponuro jednym okiem, ale poza tym nie wyglądał na wstrząśniętego oślim uporem. Ostatecznie i tak wiedział, że Tony musi przystać na stawiane przez niego warunki.
—Przykro mi, Stark. Celowość podjętych przez nas współprac przybrałaby postać absurdu, gdybyś próbował wyprodukować coś, co stanowi połączenie naszej technologii i... magii w pojedynkę. Do tego jest ci potrzebny czarownik.
Spojrzenie Fury'ego powędrowało na moment ku Lokiemu. — Zostawiam was. Zabierzcie się do pracy jak najszybciej.
Po tych słowach dyrektor SHIELDu podążył ku wyjściu na lądowisko Iron Mana. Gdy tylko znalazł się na mroźnym powietrzu, o szyby apartamentu rozbił się podmuch wzbity śmigłami wyławiającego się z dołu helikoptera, do którego wskoczył Fury.
Tony odprowadził spojrzeniem maszynę znikającą wśród ogłuszającego furkotu wiatru.
— No dobrze, bożku — mruknął przywołując na usta swój firmowy uśmieszek, kiedy hałas przestał zagłuszać jego własne przemyślenia.
— Ustalmy parę spraw, zanim rozgościsz się tu na dobre… — ciągnął Tony wędrując spokojnie w kierunku barku, z którego wydobył szkocką. Tego wieczora whisky była koniecznością, jeżeli zamierzał przetrwać przy zdrowych zmysłach. — Przydzielę ci jakiś pokój. Jeśli nie będziesz mi potrzebny… to najlepiej byłoby gdybyś go nie opuszczał.
— Myślisz, że będę siedział spokojnie w jednym pomieszczeniu?
— Nie przerywaj mi. Możesz tam siedzieć… niespokojnie, wszystko mi jedno. To pierwsza sprawa… kolejna to twój… ekhm, hełm. — Wskazał na okrycie głowy Laufeysona, a ten z wyraźnym niezrozumieniem zerknął w górę. — Nie będziesz go tu nosił. Mam pewne wytyczne w kwestiach estetyki, a to poroże zdecydowanie się z nimi gryzie.
Loki skrzywił się, jednak po chwili powietrze wokół skrytykowanego hełmu zamigotało, a on sam zniknął. Laufeyson pełnym nonszalancji gestem przeczesał gładko ulizane włosy i uśmiechnął się do Tony'ego.
— Coś jeszcze, blacharzu?
— Tak. Nie nazywaj mnie „blacharzem" —odparował automatycznie Tony, akurat nalewając do kryształowej szklanki whisky. — Jakiego rodzaju broń jest konieczna przeciwko Thanosowi? —zainteresował się po chwili. Usiadł na jednym z foteli spoglądając wyczekująco na Lokiego.
— Musimy stworzyć coś, co będzie hamowało jego umiejętności. To jest priorytet. Mówiąc o jego zdolnościach mam na myśli zaawansowaną telekinezę, zdolność do teleportacji i, co jest jego najniebezpieczniejszą kartą, a naszym największym zmartwieniem, rozwiniętą telepatię.
— Czy ten gość zgłębił wszystkie zdolności, które zaczynają się pierwszą literą jego imienia? — zapytał z przekąsem Tony, jednak spojrzenie jakim odpowiedział mu Loki sugerowało, że na płaszczyźnie poczucia humoru nie dojdą do porozumienia.
— Thanos na pewno nie zjawi się sam. Oprócz rozwiniętego panowania nad energią jest również silny fizycznie, ale na pewno nie spodziewa się zwyciężyć w pojedynkę.
— W takim razie bierzemy się do roboty — oznajmił Stark wstając z kanapy z opróżnioną jednym haustem szklanką w dłoni.
— Tak od razu? — Loki spojrzał na niego z rozczarowaniem. — Chciałbym najpierw zobaczyć swój pokój. Poza tym jestem głodny.
Tony przez moment spoglądał na niego w osłupieniu.
— To sobie coś wyczaruj — rzucił w końcu zirytowany bezczelnością Kłamcy.
— Nie można wyczarować jedzenia, Stark — zaręczył Laufeyson z politowaniem. — Prawdę mówiąc midgardzkie potrawy pozostawiają wiele do życzenia, ale mimo tego możesz mi coś przyrządzić – zezwolił łaskawie, a chwile po tych słowach musiał sprawnie uchylić się przed rzuconą przez Tony'ego szklanką, która roztrzaskała się o ścianę.
— Poprzednim razem byłeś bardziej gościnny.
— Cóż, ostatnio moja gościnność została źle potraktowana. Uczę się na błędach — oznajmił Tony, po chwili znikając za automatycznie otwieranymi, oszklonymi drzwiami. Loki w końcu leniwie podźwignął się na nogi i ruszył w ślad za Starkiem. Kątem zielonego oka rozglądał się wokół z umiarkowanym zaciekawieniem. Kiedy jednak zamierzał wejść do windy, zatrzymała go wyciągnięta ręka Starka.
— Ty się może tam… magicznie przenieś. Wszystko mówi mi, że wsiadanie z tobą do metalowego potrzasku usytuowanego 50 pięter nad ziemią nie brzmi jak coś, co chciałbym dopisać do listy swoich ekstremalnych przeżyć.
Laufeyson zmrużył oczy i strząsnął rękę Tony'ego przepychając się do środka.
— Najwyraźniej będziesz musiał.
Akceptując swój los tylko dlatego, że powoli wypalała się w nim chęć do słownych utarczek, Tony wydał JARVISowi polecenie, a dźwig bezgłośnie ruszył w dół docierając do najniższych czeluści Stark Tower.
Loki wysiadając z widny rozglądał się po jasnym warsztacie z niewątpliwym zafascynowaniem, którego Tony miał nigdy nie podziwiać na obliczu Thora. Przynajmniej nie w konfrontacji z czymś, co ewidentnie wpasowuje się w terminy powiązane z ziemską techniką. Nie wątpił jednak, że widok opasłej beczki piwa przywołałby na twarz gromowładnego podobny rodzaj zainteresowania.
— JARVIS, przeskanuj mojego gościa — zarządził Tony i nim Loki zdążył zaprotestować siateczka niebieskich promieni zebrała odczyty wyświetlając je na ekranie przed twarzą Iron Mana.
— To na pewno NIE jest ci potrzebne do naszego zadania — odezwał się czarownik wbijając zacięty wzrok w szereg zapisów, które nic mu nie mówiły.
— Do naszego zadania — nie. Wykorzystam to dla własnych celów.
Tony uśmiechnął się pod nosem przeczuwając wyraz oburzenia, jaki za moment pojawi się na twarzy Laufeysona.
— Mogę wiedzieć, jakich celów? — zapytał z podejrzaną uprzejmością po dłużej chwili, a fakt, że nagle znajdował się tuż za plecami Tony'ego, tylko przydawał grozy tej udanej wyrozumiałości.
— A ja mogę prosić, żebyś nie dyszał mi w kark?
— Może. Wyjaw mi czym jest ten świecący, metalowy…
— Reaktor łukowy nie jest twoją sprawą — uciął ze złością Tony nie dając Lokiem dokończyć. Nie doczekawszy się powrotu komfortu odczuwania nienaruszanej przestrzeni osobistej zwrócił się do swojego rozmówcy twarzą i odsunął na pół kroku.
Blada twarz Lokiego wyrażała zadumę, a w malachitowych oczach Asa tliło się niezadowolenie.
— Ten twój… reaktor łukowy — zaczął Laufeyson z nutą, która wybudzała w Tonym wszelakie instynkty samozachowawcze i wymierzył kościsty palec w sam środek urządzenia. — oparł się mojej magii.
Tony uśmiechnął się bez werwy słysząc tę uwagę. W gruncie rzeczy nigdy nie zastanawiał się nad tym dlaczego reaktor uchronił go przed pomieszaniem w głowie, które spotkało Bartona. —Najwyraźniej jest bardziej użyteczny niż początkowo zakładałem.
Loki wpatrywał się intensywnie w twarz Starka, aż w końcu kącik jego ust wykrzywił się ku górze nadając twarzy Laufeysona wyrazu usatysfakcjonowanego drapieżcy.
Zaraz po tym Tony'ego uderzył bolesny, impulsywny skurcz w klatce piersiowej. Nogi się pod nim ugięły, a palce chwyciły brzegu biurka, z którego, nim odzyskał równowagę, strącił kilka narzędzi. Metaliczny brzdęk jeszcze przez chwile rozbrzmiewał w jego głowie echem, a tymczasem Loki emanując beznamiętnością przechadzał się po warsztacie oglądając zbroje przy czym prezentował się, jak niezadowolony turysta w wyjątkowo marnym muzeum.
Nagłe, paraliżujące uczucie, zniknęło równie szybko jak się pojawiło i mimo, że trwało zaledwie kilka sekund, Tony ani przez moment nie musiał się trudzić z przypomnieniem sobie, skąd je znał.
Na moment przed oczami stanęła mu twarz Stane'a.
Docisnął rozpostartą dłoń do reaktora łukowego, jakby spodziewał się, że ten zaraz wypadnie z jego klatki piersiowej i wyprostował się.
Zapowiadała się ciekawa współpraca — pomyślał z ponurym przekąsem.
