- Jaki krawat powinienem nałożyć? Czarny? Nie za formalnie? - mruknął pod nosem Gokudera, przykładając do szyi kolejno przeróżne krawaty.
- Samo wyskoczenie w garniturach jest zbyt formalne, jak na zwykłe odwiedziny. - Yamamoto zaśmiał się, leżąc na łóżku i z zaciekawieniem obserwując swojego kochanka.
Był spokojny, wiosenny dzień, kiedy Tsuna zadzwonił do nich z wiadomością, że właśnie został ojcem. Jego prawa ręka niemalże natychmiast miała zamiar wsiąść w samolot i znaleźć się w szpitalu, jednak na całe szczęście Takeshi go powstrzymał. A było naprawdę blisko! Jednak ich misja we Włoszech, jako przedstawicieli Vongoli, była ważniejsza. Dopiero teraz, po sześciu miesiącach, oboje w końcu wrócili do Japonii, a co się temu równa - mogli odwiedzić Sawadę.
- Chyba nie zamierzasz pójść… 'tak'? - Hayato uniósł brew, widząc bokserki i luźną koszulkę bruneta. Czasami czuł się bardziej jak jego niańka niż chłopak.
- Hm~ Czemu nie~
- Zakładaj to! - krzyknął srebrnowłosy, rzucając w niego koszulą i spodniami od garnituru.
- Haha, już, już~
Yamamoto szybkim ruchem nałożył na siebie ubrania, po czym z powrotem padł na łóżko, uprzednio nawet nie myśląc nad zapięciem koszuli. Zielonooki westchnął, podchodząc do niego i gestem nakazując mu wstać. Sam był już w pełni ubrany, a nawet zdecydował się na ciemny krawat. Brunet posłusznie wstał, pozwalając mu zapiąć wszystkie guziki. Gdy jednak Gokudera zaczął szukać dla niego krawat, wyższy z dwójki rzucił się na niego, ustami jeżdżąc po karku chłopaka, a rękoma po ukrytej za koszulą klatce piersiowej.
- Y-Yamamoto…! Puść-!
Gokudera zamachnął się, próbując odepchnąć dobierającego się do niego bruneta. Ten jednak złapał go za rękę, pochylając się bardziej do przodu i… Oboje runęli na podłogę, przy okazji zahaczając o stół, a ciasto, które na nim spoczywało… wylądowało na Strażniku Burzy, znajdującym się pod Yamamoto. On, w przeciwieństwie do swojego partnera, wydawał się być rozbawiony całą sytuacją. Nim Hayato zdołał cokolwiek zrobić, tamten zaczął zlizywać lukier z twarzy i szyi srebrnowłosego, powoli rozpinając jego koszulę.
- Yamamoto! To było ciasto dla Dziesiątego!
- Hm? Teraz już się chyba nie nada, co nie? - mruknął Takeshi, gryząc delikatnie obojczyk drugiego chłopaka. Uśmiechnął się zwycięsko widząc, że wywołał u niego tym gestem oczekiwaną reakcję, czyli znacznie ciemniejsze rumieńce oraz lekkie drżenie ciała. O tak, obojczyki zdecydowanie były słabym punktem Gokudery.
- Spóźnimy… się… Ach! - Jęknął w ucho Yamamoto, nie brzmiąc ani odrobinę przekonująco.
- Wciąż mamy jeszcze dwie godziny…
Brunet jednym, sprawnym ruchem rozerwał resztę pozostałych guzików, które natychmiast odleciały gdzieś dalej. Wciąż liżąc i przygryzając to samo czułe miejsce na ciele Gokudery, Yamamoto sięgnął dłonią do rozporka chłopaka. Dużo czasu nie zajęło mu rozpięcie spodni, bo po chwili już w dłoni czuł coś o wiele ciekawszego i domagającego się uwagi.
- Yama…! Yama… moto… Prze-estań!
- W tej chwili? Jesteś pewien? - szepnął wprost do ucha Hayato, uśmiechając się perwersyjnie.
Srebrnowłosy starał się coś odpowiedzieć, jednak czując powoli pieszczącą go dłoń chłopaka… Nie był w stanie. Jeśli chodzi o jego chłopaka, czasami po prostu nie mógł być asertywny. A może po prostu nie chciał?
- Gokudera, Yamamoto, już jesteście! Pójdźcie do salonu, tam jest Kyoko, ja zaraz przyjdę, w porządku?
Gokudera nerwowo pokiwał głową, ociągając się znacznie ze zdjęciem butów. Dziwny niepokój trzymał się go od kiedy tylko wyszedł z domu. Tego samego nie można było powiedzieć o Yamamoto, który już jakąś chwilę temu zniknął z pola widzenia, dołączając do żony Vongoli w salonie. Srebrnowłosy odetchnął głęboko, zanim i on się tam udał. Ostrożnie otworzył drzwi, by po chwili zobaczyć… Małego bobasa na rękach Takeshiego. Na ten widok Hayato po prostu nie mógł się nie uśmiechnąć. Przywitał się z Kyoko, po czym podszedł do bruneta. Na jego widok mały roześmiał się, wyciągając w jego stronę swoje pulchne łapki.
- Gokudera-kun, chciałbyś go potrzymać? - zapytała łagodnie Kyoko, podchodząc do nich.
- J-ja? Ale… To… Czy to na pewno w porządku?
- Daj spokój, Gokudera! Widać, że cię już polubił! - Zaśmiał się Tsunayoshi, który właśnie wszedł do pokoju. Ostrożnie wyjął z rąk Yamamoto dzieciaka i przeniósł go do Gokudery, który stał teraz z dość niewyraźną miną. - Właściwie, jest teraz pora na jedzenie… Mógłbyś?
W następnej chwili Hayato trzymał w ramionach małego chłopczyka, który w najlepsze pił mleko z butelki, gaworząc w międzyczasie pod nosem. Reszta osób w salonie wydawała się być pochłonięta jakimś tematem, jednak zielonooki ani trochę nie zwracał na nich uwagi. Nigdy nawet nie pomyślał, że będzie trzymał w rękach takie małe dziecko, do tego kogoś tak bliskiego, jakim był dla niego jego szef. Trzymał w ramionach dziedzica Vongoli, który kiedyś może być równie potężny, co jego ojciec. Myśl ta jednocześnie napawała go dumą oraz niepokojem. W każdej chwili bał się, że coś się stanie małemu, co może wynikać z winy Gokudery. W końcu, co może on wiedzieć o pilnowaniu dzieci? Niby takie małe ono nie było, bo miało już pół roku, ale wciąż…
- Gokudera byłby dobrą matką, nie uważacie? - Zażartował w pewnej chwili Yamamoto. Hayato, przechadzający się teraz po pomieszczeniu z dzieciakiem na rękach, przystanął nagle.
- Głupi, baseballowy świr - mruknął pod nosem, kontynuując wędrówkę.
Nie wiedział czemu, jednak słowa jego partnera w pewien sposób wywołały u niego smutek.
- Wpadnijcie jeszcze kiedyś.
- Na pewno wpadniemy - odpowiedział pogodnie Yamamoto, ściskając ostatni raz rudowłosą. - Ktoś musi nauczyć małego, jak być prawdziwym mężczyzną!
- Yamamoto, nie wiem czy wiesz, ale ja też tu jestem… - mruknął Tsunayoshi, najwyraźniej czując się urażony.
- Haha, przecież żartowałem! Na razie!
Takeshi ujął Gokuderę pod ramię, po czym obaj wyszli z terenu posiadłości szefa Vongoli. Ku zdziwieniu bruneta, Hayato nie szamotał się z nim, a szedł spokojnie, jakby nie zauważając, że za rękę trzyma go drugi chłopak, w dodatku w miejscu publicznym. Szermierz zmarszczył lekko brwi, ostatecznie nic nie mówiąc. Bądź co bądź, nie mógł nie być zadowolony z takiego obrotu spraw.
- O czym myślisz? - zapytał Yamamoto po naprawdę długiej chwili milczenia.
Gokudera wciąż wydawał się być nieobecny i wyraźnie zdenerwowany, nawet jeśli opuścili rezydencję już jakiś czas temu. Takeshi nie miał pojęcia, czym było to spowodowane. Jeszcze kilka godzin temu mógł się z nim wykłócać o każdą błahostkę, jak na przykład o to, który z nich będzie prowadził, czy kolejną głupią uwagę na temat bródki, którą starszy mężczyzna postanowił sobie niedawno wyhodować. No cokolwiek. Ten jednak w milczeniu zajął miejsce pasażera, wyglądając przez okno z zamyślonym wzrokiem i, co najbardziej zauważalne, nie odzywając się ani słowem.
- Nie twój interes.
Brunet westchnął. Mimo dziesięciu lat spędzonych ze sobą, jego partner wciąż pozostawał dla niego na codzień tak oschły, jak za czasów gimnazjum. Takeshi pocieszał się jednak faktem, iż ten zimny i niewdzięczny drań w nocy zmieniał się w potulnego i niezwykle uroczego, zarezerwowanego tylko i wyłącznie dla niego kochanka. Chociaż i to powoli zaczynało się psuć z niewiadomych przyczyn. Niemal niezauważalnie, ale jednak.
- Zostaniesz na noc? - Yamamoto postanowił inaczej podejść do tematu.
- Mhm.
- A jutro?
- Do końca tygodnia. Potem wyjeżdżam. - Ton głosu Gokudery był aż za bardzo spokojny.
- Wyjeżdżasz? Misja?
Przez chwilę znowu zapadła cisza. Dojechali już na miejsce, lecz Yamamoto jakby wiedząc, że srebrnowłosy próbuje się wymigać od tematu, zaczął jechać bardzo powoli, pod pretekstem znalezienia odpowiedniego miejsca do zaparkowania auta. Hayato zagryzł lekko wargę, nim zabrał głos.
- Nie jesteś już tym zmęczony, Yamamoto?
- Huh? Czym? - zapytał zaskoczony brunet, w końcu gasząc samochód. Spojrzał z niezrozumieniem na swojego chłopaka, ściskającego kurczowo pas przy klatce piersiowej.
- Tym… Związkiem.
W jednej chwili Yamamoto poczuł ścisk w gardle. Czyli to było powodem dziwnego zachowania Gokudery?
- Nie. Kocham cię, wiesz przecież o tym.
- Ale ja… Ja nie jestem pewien, czy- Mhnh!
Brunet nie miał zamiaru słuchać dalej drugiego chłopaka. Skutecznie zakrył jego usta swoimi, po chwili przechodząc ze swojego siedzenia na jego, okrakiem siadając Strażnikowi Burzy na kolanach. Oderwał się od niego dopiero wtedy, gdy sam już nie mógł złapać oddechu. Oparł się po obu stronach fotela, zupełnym przypadkiem naciskając przycisk do regulacji nachylenia oparcia. Koniec końców oboje wylądowali leżąc, jeden na drugim.
- Yamamoto, ciężki jesteś, zejdź!
Jednak ten nawet nie spojrzał na próbującego go odepchnąć mężczyznę. Prędzej udałby się do bazy wroga bez broni, niż spełniłby jego życzenie w tej sytuacji. Nie ma mowy. Szermierz zaczął wędrówkę swoimi ustami po szyi oraz odsłoniętych obojczykach Gokudery, unieruchamiając jego dłonie nad głową jedną ręką. Drugą sprawnie zaczął rozpinać guziki jego koszuli, ignorując jakiekolwiek sprzeciwy, przerywane jękami i westchnieniami przyjemności. Takeshi wiedział doskonale, gdzie są wszystkie czułe punkty jego partnera. Po chwili już tylko to dało się słyszeć z jego ust, ku oczywistym zadowoleniu bruneta. Uśmiechnął się on perwersyjnie, ukradkiem blokując drzwi, a w szybach włączając przyciemnienie. Skoro już złapał królika w klatkę, zamierzał skorzystać z okazji nim go wypuści.
Minęły dwa miesiące od powrotu Yamamoto i Gokudery z Włoch. Od tamtego czasu ich dni były wypełnione pracą, a gdy już znajdowali chwilę wolnego - spędzali je znacznie częściej u Tsunayoshiego oraz Kyoko niż sami ze sobą. Niezauważalnie oddalali się od sienie, czego oboje nie chcieli przed sobą przyznać. Żaden z nich nie powracał już do tematu, który poruszył szarowłosy po pierwszej wizycie u Sawadów. Czy tak było lepiej? Gokudera westchnął, wchodząc pierwszy do mieszkania. W progu od razu zrzucił z siebie marynarkę, by po chwili znaleźć się w kuchni, przygotowując sobie mocną kawę.
- Zostaw mnie, idioto - warknął po niedługim czasie w stronę Yamamoto, który zaczął jeździć wargami po ramionach oraz karku srebrnowłosego.
- Co się stało, Gokudera? - zapytał brunet, wychodząc z pomieszczenia za swoim partnerem.
- Nic się nie stało - odrzekł zielonooki, odkładając kubek kawy na stolik w ich wspólnej sypialni.
- Hayato - powiedział brunet twardym głosem, zatrzymując go w pół kroku. - Przez ostatni czas mnie unikasz, jesteś nieobecny. Nie próbuj mi wmówić, że nic ci nie jest.
- Puść - warknął niższy mężczyzna, daremnie próbując wyrwać swoją dłoń z jego ucisku. - Mówiłem, że naprawdę nic-
- Mógłbyś przestać kłamać?! - krzyknął Yamamoto, przewracając srebrnowłosego na łóżko oraz unieruchamiając nadgarstki po obu stronach jego głowy. - Powiedz w końcu o co ci do cholery chodzi!
Gokudera w jednej chwili przestał się szamotać i odwrócił głowę, czując jak ściska go coś w klatce piersiowej.
- Chciałbyś mieć dziecko, prawda?
- Ha? Gokudera, co-
- Oczywiście, że chciałbyś. - Przerwał mu natychmiast, uśmiechając się drwiąco. - Wystarczy spojrzeć, jak się zachowywałeś podczas każdych odwiedzin u Dziesiątego. Lubisz dzieci, co nie? Chciałbyś założyć rodzinę? Ze mną nie jest to możliwe. - Głos Gokudery zaczął niebezpiecznie drżeć, a oczy dziwnie piec. - Nam obojgu chyba już znudziła się ta zabawa. Znajdź sobie kobietę, z którą będziesz mógł mieć dziecko i spędź z nią resztę życia… Nie musisz się nade mną dłużej użalać. Żyj swoim życiem, do cholery.
Pojedyncza łza zniknęła w srebrnych kosmykach Hayato, w tej samej chwili, w której uniósł on dłoń by zakryć oczy. Yamamoto wpatrywał się pustym wzrokiem w niego, powoli analizując wypowiedziane przed chwilą słowa. Po chwili uwolnił nadgarstki chłopaka i zsunął się z łóżka, siadając na podłodze. Przetarł dłońmi twarz, głośno wzdychając.
- Czyli chodziło ci o to od początku? To była zabawa, tak? - Brunet oparł czoło o złączone dłonie. Odpowiedziała mu cisza. - Kocham cię, Hayato. Cokolwiek powiesz, nic tego nie zmieni.
Zielonooki obrócił się przodem do ściany, aby Yamamoto nie był w stanie ujrzeć jego żałosnego wyrazu twarzy. Przygryzł wargę, starając się uspokoić choć odrobinę. Na nic to się jednak nie zdało, bo dodatkowo w gardle zaczęła mu się tworzyć nieprzyjemna gula. Takeshi, jakby znając myśli Gokudery, po chwili wyszedł z pomieszczenia, zostawiając go samego. Strażnik Burzy jęknął cicho pod nosem, obejmując swoje drżące ramiona. Nie sądził, że wypowiedzenie 'tych' słów będzie tak bardzo… Bolało.
- To wszystko? - Gokudera nerwowo pokiwał głową, wsuwając ostatnią torbę do bagażnika. - Gdzie teraz będziesz?
- Dziesiąty potrzebuje kogoś we Włoszech odkąd Fuuta i aneki zajmują się czymś innym. Długo to nie potrwa, ale…
- Kiedy wrócisz? - Przerwał mu brunet, wywołując lekki grymas na twarzy swojego… byłego chłopaka.
- Nie wiem. To… Na razie.
Strażnik Burzy odwrócił się, chcąc wejść do samochodu. W ostatniej chwili powstrzymały go silne ramiona, ciasno oplatające jego barki. Srebrnowłosy z ledwością powstrzymał uśmiech cisnący się mu na usta. Nie. To nie tak miało być. Mieli się rozstać bez żadnych czułości i nigdy więcej już nie spotkać. Żyć, nie wspominając i nie żałując niczego.
- Naprawdę muszę iść, ty świrze - powiedział, jednak ten zignorował go, mocniej przytulając. Puścił go dopiero kilka minut później, gdy kierowca wrócił z przerwy na papierosa.
- Kocham cię, Hayato - powiedział cicho, lecz pewnie Yamamoto w chwili, gdy szofer uruchomił silnik. Po chwili samochód ruszył.
- Ja ciebie też, Takeshi - odszepnął Gokudera, ściskając bezradnie własne ramiona. Ani razu nie obrócił się w stronę mężczyzny, od którego właśnie uciekał.
Wysoki, przystojny mężczyzna szedł spokojnym krokiem obok pięknej, jasnowłosej kobiety. Oboje wydawali się uzupełniać nawzajem; jego krótko obcięte, ciemne włosy były przeciwieństwem jej długich i jasnych kosmyków; jego czarne tęczówki były idealnym kontrastem do jej zielonych, dużych oczu. Także ich charaktery różniły się diametralnie - on spokojny, lecz jednocześnie podchodzący do wszystkiego z dystansem; ona dostojna, jednak łatwo tracąca panowanie nad sobą. Wiele osób sądziło, iż mimo tak znacznej różnicy, oboje pasowali do siebie niczym dwie połówki jabłka.
- Hm… To tutaj. - Mężczyzna spojrzał z nostalgią na ogromną rezydencję Vongoli. Nie był tutaj już prawie dwa lata…
Kilka minut później para znalazła się w środku, spokojnie czekając w jednym z licznych pomieszczeń bazy. Oboje byli lekko poddenerwowani ogłoszeniem wiadomości, w związku z którą przybyli do posiadłości Vongoli, gdzie przez większość czasu znajdowała się cała siódemka Strażników Płomieni. W końcu drzwi się uchyliły, a do pokoju wszedł pewien szatyn z burzą włosów, jak zwykle, w nieładzie.
- Yamamoto?
- Tsuna! Kopę lat! - Brunet natychmiast wstał, podchodząc do swojego szefa. Uścisnął go krótko, po czym odsunął się, wskazując na kobietę, z którą tu przyszedł. - Poznaj Cornelię. Cornelio, chyba nie muszę ci mówić, kim jest Tsuna?
- Takeshi wciąż o tobie opowiadał w domu, naprawdę nie mogliśmy się doczekać tego spotkania. - Jasnowłosa uśmiechnęła się, skłaniając lekko w stronę Vongoli. - To naprawdę zaszczyt cię poznać.
- Po co te formalności, zaczynam czuć się niezręcznie! - Zaśmiał się Sawada, istotnie lekko się rumieniąc. - Ach, siadajcie, Kyoko powinna zaraz przyjść z herbatą…
Cała wspomniana czwórka siedziała teraz przy stole, rozmawiając. Nie trwało to jednak długo, bowiem po kilku minutach w jakiejś części budynku rozległ się donośny huk oraz krzyk dziecka. Yamamoto oraz Cornelia drgnęli, najwyraźniej nieprzyzwyczajeni do tego typu akcji. Natomiast pozostała dwójka westchnęła jednocześnie, w skupieniu patrząc na drzwi, jakby czegoś oczekując. I rzeczywiście, po niespełna minucie drzwi nagle się otworzyły, a do pomieszczenia wbiegł chłopiec.
- Tatooo! Hayato-nii znowu nasłał na mnie tego kotaaa!
- Ty mały-! A kto użył płomieni aby wybawić Uriego z… Z… - Srebrnowłosy Strażnik Burzy Vongoli przerwał w pół zdania, gdy dopiero zdał sobie sprawę z osób znajdujących się w pokoju.
Nastała dziwna cisza, wywołująca nieco skrępowania wśród obecnych w salonie ludzi. Gokudera patrzył w niemym zdziwieniu na Yamamoto, który natychmiast uśmiechnął się do niego, czując niewyjaśnioną ochotę rzucenia się na niego. Nim jednak zdołał cokolwiek zrobić, zielonooki wymamrotał ciche przeprosiny, po czym jak najszybciej wyszedł z pomieszczenia. Takeshi uniósł brwi, po czym puścił się za nim biegiem, nawet nie oglądając się na Sawadów czy na swoją narzeczoną.
- Gokudera! Oi, Gokudera, poczekaj! - krzyknął brunet, doganiając uciekającego mężczyznę. Nie było to jednak takie proste. - Hayato, do cholery!
Srebrnowłosy zatrzymał się nagle, przez co goniący go Yamamoto wbiegł na niego, powodując wpadnięcie ich obu do jakiegoś małego pomieszczenia. A przez to, że drzwi automatycznie się za nimi zamknęły, pozostali w ciemnościach, szamotając się ze sobą. Oboje wymamrotali pod nosem przekleństwa, ostatecznie próbując wydostać się z ciasnego schowka. A przynajmniej Gokudera próbował, bo drugi mężczyzna zrezygnował po kilku sekundach. Ujął twarz drobniejszego mężczyzny w swoje dłonie, by zaraz mocno i namiętnie go pocałować.
- Nhn… Co ty robisz, idio-?!
- Kocham cię. Kocham cię, Gokudera Hayato - wysapał Yamamoto w przerwach miedzy kolejnymi pocałunkami.
Nie mając siły i chęci na jakiekolwiek sprzeciwy, Gokudera leżał na podłodze, pozwalając brunetowi dotykać się dosłownie wszędzie. Sam nie pozostawał bierny, bo co raz przyciągał jego usta do swoich, szamotając się jednocześnie z koszulą i spodniami. Dopiero gdy już obaj zostali nadzy, postanowili zwolnić. Yamamoto odetchnął głośno, z zachwytem podziwiając ciało Hayato. Jego chudy tors, rozrzucone na podłodze włosy o szarawym odcieniu, zarumieniona twarz, lekko załzawione spojrzenie - wszystko, wszystko działało na niego, nie pozwalając zapomnieć o sobie przez te wszystkie lata. Ciemnowłosy uśmiechnął się, pochylając nad nim i jednym ruchem wchodząc w swojego kochnka. Przez twarz Gokudery przeszedł grymas bólu, jednak zaraz schował on głowę w szyi Strażnika Deszczu. Objął go ciasno, wbijając mocniej paznokcie w barki i plecy mężczyzny za każdym jego pchnięciem. Cisza panującą w pobliżu przerywana była jedynie ich głośnymi jękami i westchnieniami, jednak ani odrobinę nie przejmowali się tym, że mogą zostać zauważeni. Liczyli się tylko oni sami i ich ciasno przylegające do siebie ciała. Nie minęło dużo czasu, gdy Hayato doszedł, a zaraz po nim i Yamamoto, cicho powtarzając imię ukochanego.
- Cholera… Nie powinniśmy… - powiedział kilka minut później Gokudera, chowając zarumienioną twarz w dłoniach. Yamamoto uśmiechnął się, kręcąc głową, po czym zakrył jego nagie ciało własną marynarką.
- Kocham cię… Tak bardzo cię kocham… - szepnął brunet do ucha chłopaka, całując go jeszcze raz.
Gokudera odsunął się od chłopaka i spojrzał gdzieś w bok, opierając głowę o ręce wsparte na kolanach. Takeshi uśmiechnął się, opierając o pobliską ścianę. Obserwował go w milczeniu, czując jak wypełnia go ciepło w klatce piersiowej.
- Tak? Tamtą kobietę też? Kogo jeszcze?
- Nie. - Yamamoto przyciągnął szarowłosego do siebie, opierając głowę o jego ramię. - Cornelię poznałem dwa lata temu, we Włoszech. Zaręczyła nas jej rodzina, ze względu na korzyści wynikające ze współpracy z Vongolą. W każdej chwili mogę to skończyć, wiesz? Wystarczy jedno twoje słowo. Zostaniesz ze mną?
- Głupi, baseballowy świr - mruknął pod nosem Hayato, wtulając się w ramię bruneta. - Nie pytaj o takie rzeczy.
Yamamoto uśmiechnął się szerzej, całując mężczyznę w głowę. Nie zamierzał pozwolić mu drugi raz uciec od niego.
