A/N: Ja nawet ich nie shipuje D: IDEK. (+ pierwsze opowiadanie, do ktorego napisalam sobie plan i juz je prawie koncze hehehe)

Opowieść w której Kurt jest piękną prostytutką, a Dave pulchnym chłopcem z sąsiedztwa.

Kurt zawsze lubił Blaine'a. Blaine Anderson był jego rówieśnikiem, uczniem prestiżowego Dalton Academy i posiadaczem najbardziej niezwykłych włosów na świecie. Był również jego pierwszym klientem; czasami wydawało mu się, że nauczył się już na pamięć odgłosu jego kroków i każdego odcienia barwy jego głosu. Wiedział o nim wszystko, słuchał uważnie każdej skargi i każdej historii, którą młody Anderson chciał się podzielić; uczył się życia przez usta bogatego panicza, który miał persepktywy większe niż małe okienko w czerwonym pokoju, opatrzonym numerem czternaście.

(Małe okienko czerwonego pokoju; plama jego krwi na drewnianej podłodze codziennie zmusza go do zastanawiania się czy pokój ten należy do niego czy on do pokoju)

Blaine miał być również jego rycerzem na białym koniu. Wybawicielem. Obsypywał go kwiatami (szkoda, że zawsze tymi, na które akurat miał uczulenie), czekoladkami (szkoda, że nie trzymał go potem w objęciach, ani nie odgarniał jego spoconych kosmyków z czoła, kiedy wymiotował po ich zjedzeniu, wpychając dwa palce w swoje gardło z zżerającą go od środka nienawiścią) i komplementami (szkoda, że nie był w stanie sprawić, by Kurt uwierzył w chociaż jeden; w jego uszach zawsze brzmiały jak szyderstwo i kpina).

Czasami Kurt pozwalał mu się pieprzyć bez zapłaty. To "czasami" zaczęło zdarzać się na tyle często, że powoli zaczął się łudzić; nieśmiało nazywać to zauroczeniem...

Ostatnią nadzieją.

(Z perspektywy czasu, Kurt wyśmiałby siedemnastoletniego siebie. To dość żałosne by zakochać się w pierwszej osobie, która dotknęła go, nie wyglądając równocześnie jakby nienawdziła i siebie i Kurta za ten dotyk.)
Nie zdawał sobie sprawy, że wszystkie te słowa, wyznania, błagania uciekały z jego ust, spijane przez swego domniemanego wybawiciela. Dłonie błądzące po jego udach zatrzymały się.
- Kurt. Jesteś dziwką, rozumiesz? To, co jest między nami jest wszystkim oprócz miłości- szeptał, scałowując łzy bruneta z jego policzków; jego usta jak zwykle omijały wargi Kurta. Miałeś mnie uratować, obiecałeś, błagam, uratuj mnie chciał krzyczeć brunet, ale zamiast tego, zdjął przez głowę swą koronkową koszulkę i zapytał:
- Jak mnie dzisiaj chcesz?- pozwalając jednocześnie, by ta naiwna, niewinna jeszcze część jego umarła wraz z dźwiękiem otwierania rozporka przez Blaine'a.


Dnia osiemnastego stycznia, w niespecjalnie ciepły wieczór, w łóżku pachnącym setkami westchnięć i jeszcze większą ilością łez, w wieku lat dwudziestu jeden, David Karofsky stracił swoje dziewictwo.

I być może informacja ta nie jest jakaś nadzwyczajna- w końcu wiele osób traci swoje dziewictwo z przypadkową osobą deszczowymi dniami (zapach mokrego drewna kołyszący się w nozdrzach), jednak dużą rolę w tej historii gra wiedza o tym kim tak właściwie jest David Karofsky.

Żeby go poznać, należy wiedzieć kilka podstawowych faktów. David lubi muzykę jazzową, zupę mleczną i wstawać rano. Nie uznaje patyczków do uszu, kocha koty i ma niezdrową obsesję na punkcie zapachu benzyny. Kiedy był młody, koniecznie chciał się nauczyć brytyjskiego akcentu; długie, nocne seanse z Hugh Gruntem robiły swoje. Wymarzony zawód? Strażak. Jego ojciec podniósł na niego raz w życiu rękę- cała sytuacja skończyła się w łzach i chaotycznych przeprosinach. Dave ma cały czas bliznę na policzku.

Jednak to inny fakt najbardziej wpłynął na jego życie- David Karfosky jest gejem.

Większość liceum próbował wyprzeć z siebie ten fakt. W środku niego kiełkowało lepkie, nie dające o sobie zapomnieć uczucie nienawiści. Do siebie, do swoich rodziców, do szkoły, do świata. Czasami wydawało mu się, że całe życie kara się za bycie gejem. W końcu również zaczął karać innych- jego pasją stało się uderzanie głową przypadkowego ucznia o szafkę tyle razy, by stracił przytomność; wierzył, że może jeśli odpowiednią ilość razy uderzy jakiegoś kujona w twarz to być może wtedy to nieznośnie uczucie, pragnienie, żądza odejdzie, rozpłynie się w powietrzu, zniknie. Jednak po pewnej bójce, która kosztowała go paznokieć i dużo dumy, szkolny idiota i najbardziej popularna osoba w postaci Finna Hudsona podeszła do niego ze swoim cholernym, szczerym uśmiechem.

(Finn Hudson, ze swoją piękną blond dziewczyną z krzyżykiem widniejącym pomiędzy drobnymi piersiami, Finn Hudson z tępym wyrazem twarzy i dwoma metrami czystego idiotyzmu zwanego dobrymi intencjami)

- To nie musi być tak.- powiedział, wyciągając do niego rękę dosłownie i w przenośni. Czasem Dave zastanawiał się co by się stało, gdyby zamiast Hudsona wybrał palenie fajek marek za szkolnymi garażami i wrzucanie kujonów do śmietnika z Azimio.

Ale tego nigdy prawdopodobnie się nie dowie, bo teraz on i Finn Hudson są przyjaciółmi. I nawet jego malutki problem, jego nieznaczna anomalia niczemu nie przeszkodziły.
- Jesteś pedałem, o co taka wielka sprawa?- zaśmiał się Finn. Jego słowa pozostawiły gorzki posmak w ustach Davida. Jednak zamiast powiedzieć cokolwiek, uśmiechnął się zdawkowo. Bo chociaż często jego przyjaciel wypowiadał bolesne, niewygodnie układające się na języku słowa, miał te cholerne dobre intencje.

Oczy Finna zdawały się mówić wybaczam ci. Więc Dave postanowił, że on również sobie wybaczy.

Nigdy nie sądził, że ich znajomość przetrwa liceum, jednak może by było lepiej, gdyby zakończyła się wraz z niefortunnym wyznaniem- w innym wypadku, nie byłby teraz w małym, obskurnym pokoiku w najtańszym burdelu w Lima, Ohio. Zapach mokrego, skruszałego drewna opatulił jego nozdrza. Nie mógł skupić wzroku; ciężka czerwień ścian odbijała się w jego oczach neonową obietnicą.

Jego najlepszy przyjaciel najwidoczniej stwierdził, że idealnym prezentem na urodziny będzie jedna noc z tanią prostytutką i dużą ilością wina. David Karofsky nigdy szczególnie wysoko siebie nie cenił, więc postanowił mu po raz kolejny zaufać. Spojrzał na zegarek; jego chłopiec na dziś spóźnia się. Zastanawiał się czy jeszcze może się z tego wycofać, powiedzieć, że się rozmyślił i...

Lecz właśnie wtedy w drzwiach pojawił się on.

Dave nigdy nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia; wydawało mu się to zbyt patetyczne, wydumane i nierealne w czasach Jerry'ego Springera, kłamstwa i zbyt krótkich sukienek. Jeśli jednak to nie było właśnie to, co poczuł na widok małej, chudej dziwki z klubu "New Directions", patrzącej na niego spod tych długich, długich rzęs, wtedy wszystkie książki, żałosne wyznania i łzawe piosenki najzwyczajniej kłamią. Pokochał w nim wszystko- od czubka jego lekko zadartego, piegowatego nosa, przez duże, niebieskie oczy (w słońcu- zielone; podczas orgazmu- szare), porcelanową, tkniętą jedynie odrobiną różu na policzkach, cerę, wystylizowane włosy, opatulające czule jego policzki, aż po nieśmiały i tak cholernie wymuszony uśmiech. Kiedy wzrok Dave'a skierował się na jego uda i kształtny tyłek, opięty bardzo wąskimi jeansami (materiał delikatnie szeleszczący przy każdym ruchu jego bioder), chłopak nie słyszał już nic, prócz krwi buzującej w jego żyłach. Melodyjny, niemal kobiecy głos wyrwał go z suszącego uczucia pragnienia.

(pragnienia, które mógłby tylko zaspokoić, gdyby odnalazł cudowny sposób by scałować smutek z oczu miłości swojego życia, odnalezionej aż dziesięć minut temu)

- Jak mnie dzisiaj chcesz?- mężyczyzna... chłopak podszedł do niego pewnym krokiem, po drodze zsuwając ze stóp znoszone trampki, jednocześnie starając się pozbyć swej koszuli.
Niepozornej, nieco przydużej i na pewno zniszczonej koszuli w kratę. Zastanawiał się skąd te niepozorne plamy, skąd naderwany kołnierzyk, skąd... To zabawne, że tak niewielki element garderoby sprawił, że dla Dave'a wszystko jeszcze bardziej nabrało personalnego wydźwięku; personalnego, chociaż cały czas nie znał jego imienia.

- Chcę... widzięć twoją twarz, cały czas.- wyszeptał Dave, chwytając jego nadgarstek i jednocześnie przyciągając do siebie. Ciężar ciała na jego kolanach, desperackie błądzenie dłońmi po jego pośladkach. Jednym, pewnym ruchem złączył ich miednice razem. Wtulił nos w jego szyję, wdychając mocno ciężki zapach piżma i wanilii.

Chłopak nie pozostał bierny, zaczął się wić i franatycznie ocierać na przeciw jego krocza; drobne westchnięcia, uciekające z jego ust mieszały się z wyraźniejszymi pomrukami Dave'a.

- Patrz na mnie.- powiedział, widząc, że brunet uparcie patrzy wszędzie, tylko nie w jego oczy. Jęknął cicho, gdy w końcu spojrzał prosto w ich załamany błękit. Pomiędzy pojedynczymi sapnięciami zapytał o imię.

- Kurt.- niemal wymruczała obietnica nocy, zaciskając pięści na jego koszuli. Pociągnął go za sobą, cudowne, pełne desperacji porcelanowe ciało pod szorstkimi, dużymi dłońmi.