Ostrzeżenia/Zachęta: AU, crossover, przekleństwa, zbrodnie i w późniejszych rozdziałach możliwe sceny erotyczne - m/m
— Ten dzieciak jest naprawdę zadziwiający! To już trzecia sprawa i jak do tej pory się nie pomylił ani razu. Zaiste niewiarygodne. A wszyscy inni, łącznie inspektorem Lestradem, popełniali zasadniczy błąd w każdej z tych spraw! — wykrzyknął uradowany Sherlock, krążąc niespokojnie po pokoju i wpatrując się w chaos notatek, zdjęć przyczepionych w różnych punktach mapy wiszącej na ścianie. W pewnej chwili odwrócił się na bosej pięcie i klasnął w dłonie niczym zachwycone dziecko. Ujął twarz swojego partnera, zmuszając go, aby na niego spojrzał i dodał: — On jest niezwykły, John! Tę sprawę już mamy z głowy. Dostałem dziś wiarygodne informacje, które wyjaśniają wszystko i teraz Lestrade musi je jedynie potwierdzić. Niech też się do czegoś przyda.
Po paru sekundach słynny detektyw złapał swój telefon z biurka i zaczął stukać wiadomość do inspektora Lestrade'a zapewne z wynikami śledztwa.
— Znowu Szukający? — uśmiechnął się doktor Watson, kiedy Sherlock prychnął lekko, sięgając po skrzypce. Smukłe palce zaczęły delikatnie trącać struny. — Powinienem się czuć zazdrosny?
Nie otrzymał odpowiedzi od razu, detektyw zmrużył oczy, skupiając się na grze i po dłuższej chwili kąciki jego ust nieznacznie się uniosły.
— Może.
John parsknął cicho, potrząsając głową. Sherlock Holmes, jeden z największych umysłów współczesnego świata i genialny detektyw, zachowywał się najczęściej jak beztroski, rozpuszczony smarkacz, którego wszystko nudzi, nieustannie potrzebuje nowego zajęcia, żeby z nudów nie zaczął niszczyć wszystko dookoła. Pod tą maską kryła się jednak inna osoba, a o tym wiedziała jedynie specjalnie wyselekcjonowana garstka ludzi.
Szukający stanowił dla Sherlocka niezwykle zajmującą i intrygującą zagadkę, a tym samym odciągał od nudy i zniechęcenia pospolitymi umysłami oraz równie płytkimi zbrodniami bez polotu.
Tym razem nie chodziło o genialnego przestępcę. Szukający był jednym z niedawnych nabytków w rozległej siatce informatorów Holmesa wśród bezdomnych, a jednocześnie nawet ci, z którymi detektyw pozostawał w częstym kontakcie, nie potrafili mu wiele powiedzieć o tajemniczym pomocniku, który pojawił się jakiś czas po tym, jak Sherlock Holmes wrócił do Londynu. Bardzo bystry i nieuchwytny. Niemal jak duch.
Nic dziwnego, że zwrócił uwagę Sherlocka. Choć Szukający starał się z wiadomych tylko sobie powodów nie wychodzić z cienia.
Jednak Sherlock nie byłby sobą, gdyby nie drążył bez wytchnienia.
John uśmiechnął się, wracając do edycji wpisów do bloga o genialnym detektywie, Sherlocku Holmesie, a w tle sączyła się delikatna melodia.
OoO
Uciekanie weszło mu w krew tak bardzo, że w każdym momencie był gotów czmychnąć, ukryć się. Wiedział, że nikt nawet nie pomyśli, żeby go szukać wśród całej rzeszy bezdomnych snujących się po ulicach. On nie miał jednego rewiru. Znikał z jednego miejsca, aby pojawić się w innym, mniej lub bardziej odległym. Nie śmiał wracać do świata magii.
— Nie jestem im już potrzebny, wiesz, kocie? — mruknął, spoglądając na drobnego, szarego kota, który usiadł nieopodal na murku. — Przynajmniej jestem wolny.
I głodny.
Potrząsnął głową, starając się uspokoić cichy głos w swojej głowie. Znajdzie jedzenie i schronienie, niebawem powinien otrzymać parę funtów za obserwację obiektu i podzielenie się informacjami ważnymi dla śledztwa. Niewiele, ale zawsze coś.
Przez przypadek zaczął pomagać sławnemu detektywowi i poza przesłaniem wymaganych, konkretnych informacji w bardzo zwięzłej formie, zawsze dodawał coś od siebie. Miał nadzieję, że jego dodatkowe wskazówki są trafne i pomagają rozwiązać sprawę.
Jakiś czas później jak zwykle zjawił się na tyłach niedużej włoskiej knajpki. Za drobną pomoc dostawał coś do jedzenia, a właściciel wydawał się niegroźnym, choć niezwykle gadatliwym Włochem, który przymykał oko na jego obecność. Jakby wcale się nie obawiał, że coś zniknie.
Czasem nawet z nim rozmawiał, co miało ogromne znaczenie. Większość z przechodniów nie zauważała go, a jeśli ktoś na niego spojrzał, robił to z takim obrzydzeniem, lub wściekłością, że chłodną obojętność i traktowanie jak powietrze przyjmował z uśmiechem. Angelo był inny, nie przeganiał go. Odkąd zaczął pomagać, wykonując drobne czynności, niemal zawsze osobiście przynosił mu talerz smacznego, ale "nieudanego" jedzenia, które według mężczyzny niechybnie wylądowałoby w koszu na odpadki.
— Pański kucharz nie powinien się tak mylić. — W odpowiedzi otrzymywał zawsze ten sam chytry uśmieszek i słowa:
— Pewnie nie, ale taki już z niego stary łazęga. Jedz, jesteś zdecydowanie za chudy. Zapracowałeś uczciwie na posiłek.
Nawet nie wiedział, kiedy zjadł pyszny, idealnie ugotowany makaron i lekko podsmażone, chrupkie, a zarazem rozpływające się w ustach warzywa w lekkim sosie. Jak to możliwe, że coś takiego uznano za niejadalne?
Chyba, że…
Spojrzał po raz kolejny na Angelo, który z uśmiechem podał mu kubek gorącej kawy, zabierając talerz. Próbował zaprotestować, ale na próżno.
— Nawet nie próbuj, mały. Przyjdź jutro. Moi pracownicy to lenie. Tylko im sjesta we łbach. Musisz mi pomóc. Zgoda?
Harry kiwnął głową, rozkoszując się ciepłem aromatycznego, gorzkiego napoju. Upijając łyka skrzywił się nieco. Nie rozumiał tej dobroci mężczyzny, ale wątpił, żeby była bezinteresowna.
Czego będzie oczekiwał w zamian?
Starał się o tym nie myśleć, ale nic nie było za darmo, a zwłaszcza to pyszne, świeże jedzenie, które Angelo mu podsuwał.
Przynajmniej raz dziennie miał ciepły posiłek, to i tak było więcej niż to, na co przeciętny bezdomny mógł liczyć.
Uśmiechnął się i wyszedł, obiecując, że wróci nazajutrz.
OoO
John przewertował kopię akt obecnej sprawy. Sherlock rzadko przyjmował podobne, odkąd wrócił, ale tym razem zwyczajnie nie mógł odmówić. Zabójstwo w zamożnej rodzinie, porwane dziecko i poważny szantaż. Wszystko naraz, niemal w jednym czasie powiązane ze sobą w dość zawiłej sprawie.
Od dwóch, nie, raczej trzech dni Sherlock nie jadł, nie spał i praktycznie poza śledztwem nie istniało dla niego nic.
Plastry nikotynowe były na wyczerpaniu. A John na granicy szaleństwa i wycieńczenia. Przez krótką chwilę miał wrażenie, jakby ten maniak, Jim Moriarty ożył i podsuwał Sherlockowi dokonania swoje i swoich podopiecznych do rozwiązania.
Nie, to nie było tak, nie mogło. Zwyczajnie nie i już. Ten drań nie żył i na pewno nie zmartwychwstał. Lepiej by tak było, bo tym razem nie wykpiłby się jakąś żałosną sztuczką.
Tym razem to John by go rozerwał gołymi rękoma. Bez względu na konsekwencje.
Tak jak miał chęć udusić Sherlocka.
Kochał go nad życie, podziwiał tę niesamowitą zdolność całkowitego oddania się procesom dedukcji, łączenia pozornie niezwiązanych ze sobą elementów, ale w tej chwili gotów był go ukatrupić. Choć nie wiedział jeszcze jak. Kolejna noc nieprzespana, bo jeździli po mieście w poszukiwaniu tropów i informacji, a potem musieli ułożyć wszystko niczym puzzle, które do siebie nie chcą pasować. Teoretycznie Sherlock musiał, ale jego obecność się przydała w istotny sposób, podobno.
Tak, rzeczywiście, bez niego mamrotania detektywa można by uznać za bełkot szaleńca gadającego do siebie.
Czaszka. Robił za cholerną czaszkę…
Znowu.
Niemal miał chęć zignorować pewne nieścisłości sprawy, których nie potrafił wyjaśnić, byle móc zasnąć. Nawet jemu coś nie pasowało, ale był zbyt zmęczony, aby się nad tym zastanawiać.
Wstał i skierował się do kuchni. Zrobił sobie i detektywowi mocną herbatę. Dobrze wiedział, że Sherlock jej nie tknie, ale mimo to zalał dwa kubki. Znalazł herbatniki pani Hudson, dobre o każdej porze, zwłaszcza teraz.
Gdy po kilku godzinach niemal tracił zmysły, ktoś przysłał smsa na komórkę Sherlocka. Ten nawet się nie poruszył.
— John!
Doktor Watson zagryzł zęby i wstał z fotela, aby podać mu komórkę, która leżała w zasięgu ręki. Ale brzdąkanie na skrzypcach było ważniejsze.
Gdy wzrok Sherlocka spoczął na ekranie komórki, mężczyzna zerwał się z kanapy jak oparzony.
John milczał i czekał, aż uzyska informację, co się stało. Umysł detektywa właśnie łączył i dopasowywał ostatnie brakujące elementy.
W momencie, gdy wszystko znalazło się na właściwym miejscu, czas się zatrzymał. Supernowa rozbłysła, a wraz z nią tysiące gwiazd. Marne porównanie, ale w istocie twarz Sherlocka Holmesa wyrażała rozanielenie, uniesienie i pełnię szczęścia.
Myśli ucichły.
Wielokrotnie to widział i za każdym razem to był zjawiskowy, niesamowity widok.
Mimo wcześniejszych spięć i faktu, że ledwo się trzymał na nogach, John uśmiechnął się, patrząc na niego z czułością.
— Mów.
Sherlock otworzył oczy i posłał mu rozbawione spojrzenie.
— Sprytne to było, nawet ja się dałem nabrać. — John nie wierzył własnym uszom. Geniusz przyznawał się do błędu? I to nie byle jaki geniusz, sam Sherlock Holmes? Musiał być faktycznie zmęczony, bo się przesłyszał. — No, prawie dałem się nabrać. To sfingowane morderstwo nieco mnie zbiło z tropu. Nie patrz się tak na mnie, John. Najpierw porwano małego Robertsa, zażądano zaskakująco niskiego okupu, a potem, jeszcze w tym samym dniu, w niewyjaśnionych okolicznościach ginie matka chłopca. A trzy dni później pogrążony w rozpaczy i żałobie mąż i ojciec jest szantażowany przez swoją pracownicę, którą kilka tygodni wcześniej próbował uwieść z marnym skutkiem? Daj spokój. To było ukartowane i przygotowane przez żonę i ogrodnika, który jest jej kochankiem od paru lat i być może prawdziwym ojcem dziecka. Pani Roberts uwolniła się od agresywnego męża, zabrała syna i uciekła tam, gdzie nikt jej nie znajdzie i przy okazji całkiem skutecznie zwróciła uwagę otoczenia na wiarołomnego, brutalnego małżonka.
— Uciekła? Dokąd? Jak?
Mina detektywa zdradzała irytację, zmieszaną z rozbawieniem. Jak zwykle John niczego nie dostrzegał, choć wszystko miał przed oczami.
Westchnął ciężko i wziąwszy głęboki wdech, upił łyk ciepłej herbaty, a następnie zaczął:
— To naprawdę proste. Cofnijmy się o trzy lata do czasu, kiedy mały Anthony…
OoO
Severus Snape był zaniepokojony. Bardzo. A to oznaczało, że każdy kto się napatoczył, stawał się niefortunnym celem kąśliwych uwag. Pozbycie się ostatniego, męczącego klienta zakrawało na cud, ale w końcu udało mu się tego dokonać bezkrwawo. Wyjątkowy sukces, zwłaszcza w obecnym nastroju.
Zgrzytnął zębami. Sklepik z ziołami i naturalnymi preparatami własnej produkcji może nie był udanym interesem, ale nawet w świecie pozbawionym magii istnieli ludzie, którzy chcieli ziołowych leków, było ich całkiem sporo. Wyrobił sobie niezłą markę przez ostatnie miesiące, zyskał grupkę stałych klientów, zwłaszcza poprzez sprzedaż wysyłkową.
Zdobył parę ciekawych znajomych, posługując się mugolskimi zdobyczami technikami. Gdyby ludzie, którzy się z nim komunikowali za ich pomocą, wiedzieli, kim naprawdę jest, bez wątpienia wylądowałby w izolatce szpitala psychiatrycznego.
Niemniej miał doświadczenie w pilnowaniu sekretów swoich oraz innych.
Jednym z jego nowych znajomych był Sherlock Holmes, który okazał się niezwykle intrygujący dla dawnego szpiega. Posiadał bowiem nieprzeciętną inteligencję i choć z jego słów często biła arogancja i beztroska ignorancja pewnych, podstawowych rzeczy, to bez wątpienia był głodny wiedzy.
A to sprawiało, że Severus nie czuł się tak wyobcowany w tym dziwnym świecie, gdzie technika i maszyny zastąpiły magię.
Rozmowa z nim za pośrednictwem laptopa podłączonego do Internetu stanowiła od pewnego czasu swoisty ważny punkt dnia w życiu Snape'a. Nie mieli ustalonej godziny, ale przeważnie jeszcze przed północą kończyli wymianę zdań.
Sherlock zaskakiwał, szokował bezwstydną, okrutną wprost szczerością, ale jemu to akurat nie przeszkadzało. Stanowiło to miłą odmianę po kluczeniu, tworzeniu alternatywnej wersji faktów.
Z drugiej strony nawet nie wiedział, kiedy zaczął doradzać w głośnej sprawie seryjnego truciciela. Nie tyle doradzać, ile zwyczajnie wyrażać swoje zdanie, co do ewentualnych metod oraz środków wykorzystanych przez tego zabójcę. Nawet nie mając wielu istotnych informacji, nie zgadzał się z założeniem policji, że morderca działa z litości wobec swoich potencjalnych ofiar. Raczej stawiał na wyrachowane okrucieństwo. Mimo że detektyw nie był do końca przekonany do tego, ruszył tym tropem. Okazało się później, że miał rację.
Wtedy też Sherlock napisał mu o innym niesamowitym pomocniku, który wspiera go w śledztwach. O Szukającym. Widząc tę nazwę na ekranie laptopa, Severus był przekonany, że ma przywidzenia.
Dla Holmesa pseudonim czy przezwisko bezdomnego z pewnością nie znaczyło wiele. Po prostu wiedział, od kogo dana informacja pochodzi i kto zasługuje na dowód uznania. Ludzie z różnych powodów ukrywali swoje nazwisko, a na ulicy ksywka bardziej się przydawała, to pewne.
Zatrząsł się na samą myśl. Potter na ulicy?! Jak długo? Dlaczego?
Gdzie cholerny Zakon gdy go potrzeba?! Czemu ci idioci w porę nie interweniowali?! Czemu nie otrzymał żadnej wieści na ten temat od Kingsleya? Czyżby ktoś w ministerstwie bawił się w usuwanie pewnym osobom konkretnych wspomnień?
Otrząsnął się po paru sekundach, a sławny detektyw widocznie nabrał pewnych podejrzeń, bo zupełnie zmienił temat.
OoO
Lestrade spojrzał na fotografię trzymaną i przeniósł wzrok na ciało. Stali w małym pomieszczeniu na parterze nieużytku wykorzystywanym przez bezdomnych jako tymczasowe lokum.
— To już trzecia ofiara w ciągu miesiąca, której tożsamości nie możemy ustalić z całą pewnością. Nie istnieją w naszych bazach.
Sherlock nie patrzył na ciało jak na zbiór danych ukrytych pod zbędną powłoką, co wprawiło Johna Watsona w lekkie osłupienie i zaniepokoiło. W oczach detektywa zalśniły łzy i choć wiedział, że genialny drań był świetnym aktorem i potrafił na zawołanie wylać morze łez, to te wydały mu się zaskakująco prawdziwe.
— To Geraldine McCormick, na ulicy od dobrych kilkunastu lat. — Głos nie brzmiał tak mocno jak zwykle.
Wyraźnie był poruszony i rozgniewany. Wcześniejszy smutek ustąpił miejsca wściekłości, która aż biła z jego spojrzenia i ruchów, gdy oglądał pokiereszowane, poranione ciało.
— Znałeś ją?
— Oczywiście, ale nie pod prawdziwym nazwiskiem. Jako Generał — mruknął Holmes i urwał na chwilę, leciutko się uśmiechając. Odetchnął głębiej i w końcu się odezwał: — zawiadywała moimi ludźmi na południu. Twarda i konkretna kobieta, a przy tym świetny kompan dla smarkatego, aroganckiego ćpuna. Potrafiła dać w kość, oj potrafiła. Mycroft powinien się u niej uczyć.
Smukła dłoń okryta białą, gumową rękawiczką niemal z czułością przesunęła się tuż nad zakrwawionym policzkiem kobiety.
John bez słowa dokonał szybkich oględzin, rana tuż pod prawą skronią była według niego najbardziej podejrzana, jeśli chodziło o to, co spowodowało śmierć. Reszty się najpewniej zaraz dowie.
Jednak Sherlock był zadziwiająco milczący. Nie rzucał kąśliwych uwag, nie poganiał Lestrade'a, a uważnie i metodycznie zbierał dane.
Greg z kolei rzucał mu zaskoczone i niespokojne spojrzenia. Jakby spodziewał się, że detektyw zaatakuje go w najmniej oczekiwanym momencie, lecz to nie nastąpiło. Sherlock wycofał się w ciszy, pozwalając kilku technikom policyjnym zebrać potrzebne ślady, bez zwyczajowych, uszczypliwych komentarzy rzucanych niby mimochodem.
Z uwagą przyglądał się, jak ciało niebawem zostało przeniesione w plastikowym worku na wąskich noszach do niewielkiego samochodu.
Kostnica szpitala świętego Bartłomieja. Zdążył to zauważyć na plakietce mężczyzny, który pochylał się nad ciałem, nim ten się wyprostował.
Zatem bez problemu będzie mógł się bliżej przyjrzeć raportowi sekcji zwłok, być może na coś wpadnie. Teraz nic sensownego mu nie przychodziło do głowy, co było zaskakujące, bo przecież przeważnie miał kilka, jeśli nie kilkanaście, teorii do wykluczenia.
John był zaskoczony, to bez wątpienia, ale i wystraszony zachowaniem swojego partnera. Po tej przerażającej ciszy, szykował się wybuch, już niebawem i nawet on nie miał pojęcia, jak temu zapobiec, a przynajmniej złagodzić skutki.
Miał wątpliwości, czy da radę. Nie zmusi Sherlocka do zwierzeń, wyciągnięcie od niego czegokolwiek w chwili, gdy nie miał na to ochoty, zwyczajnie mijało się z celem, prędzej można było z kamienia wodę utoczyć niż wydobyć z detektywa choć słowo.
Spodziewał się, że po wyniesieniu ciała detektyw zniknie i najpewniej uda się do kostnicy, ale zastał go na ulicy wpatrzonego gdzieś przed siebie.
— To wiadomość. Ostrzeżenie — mruknął zapewne do siebie, ale John, ku swojemu zaskoczeniu, poczuł na sobie wzrok Sherlocka i po chwili usłyszał jego głos: — a ja nie wiem, o co chodzi.
Głos detektywa zdradzał jego poruszenie i stłumione emocje, które kipiały tuż pod powierzchnią, gotowe wybuchnąć.
Doktor Watson doskonale rozumiał, przez co przechodzi jego partner. Zbliżył się do niego i wypowiedział tylko dwa słowa:
— Dowiemy się.
OoO
