W cieniu modrzewi

Wiosenne słońce nie dawało jeszcze zbyt wiele ciepła, ale gdy jego efekty spotęgował czarny dach samochodu, w środku czuć było już niemalże lato. Dean otworzył oczy i zaraz zamknął je ponownie, oślepiony promieniami. W końcu jednak mężnie zwalczył senność i usiadł, przy okazji zrzucając na podłogę kurtkę, którą był przykryty. Sam spał jeszcze na tylnym siedzeniu. Skrzypienie drzwiczek pewnie by go obudziło, a Dean uznał, że spędzili noc dość intensywnie, by zasłużyć na odrobinę odpoczynku, nie ruszył się więc z miejsca, a jedynie sięgnął po spoczywającą pod siedzeniem butelkę coli. Orzeźwiony względnie chłodnym napojem, przeciągnął się leniwie, zmienił pozycję tak, by słońce nie raziło jego oczu i utkwił wzrok w widoku rozpościerającym się przed przednią szybą Impali. Słońce było już wysoko na niebie, co bez potrzeby spoglądania na zegarek upewniło go w przekonaniu, że przespali całe przedpołudnie. Jezioro kilkadziesiąt metrów od nich skrzyło się w promieniach, podczas gdy w jego tafli odbijały się pokryte śniegiem sylwetki gór, a drzewa otaczające Impalę z trzech stron leniwie poruszały się na wietrze. Dean zazwyczaj nie zwracał większej uwagi na krajobrazy, w jakich przyszło mu pracować, ale tym razem musiał przyznać, że choć minęło już kilka dni od kiedy zobaczył go po raz pierwszy, widok ten nadal zapierał mu dech w piersiach.

Regularne posapywanie dobiegające z tylnego siedzenia zamieniło się w jęk, kiedy Sam, usiłując wyprostować się przez sen, uderzył głową w drzwi.

– Dzień dobry! – Dean wyszczerzył zęby, odwracając się w stronę brata. – Piękny dzionek, czyż nie?

– Uch, teraz wiem, co czują sardynki w puszce – jęknął Sam w odpowiedzi, siadając i pocierając głowę.

– Kto ci kazał przerastać starszych od ciebie? Teraz masz za swoje. – Nie ryzykując już obudzeniem towarzysza, Dean złapał kurtkę i otworzył drzwi. Chłodne powietrze natychmiast wypełniło wnętrze Impali. Sam jęknął i naciągnął koc pod brodę.

– Zamknij drzwi, zimno!

– A czego się spodziewałeś? Jesteśmy na Alasce!

– Dzięki, Sherlocku – mruknął młodszy z braci, ostatecznie decydując się opuścić przytulne, aczkolwiek dosyć ciasne wnętrze auta. – Jaki jest plan? – zapytał, rozpoczynając poranną gimnastykę w nadziei przywrócenia krążenia kończynom, będącym w nie najlepszym stanie po nocy spędzonej na tylnym siedzeniu samochodu.

– Teraz? Chyba nie mamy nic do roboty, za dnia rusałka i tak się nie pojawi.

– Jakby w nocy było lepiej – prychnął Sam, wykonując serię skłonów.

– Oho, ktoś tu chyba wstał lewą nogą – zaśmiał się Dean, siadając na masce Impali.

– Zamierzasz tu zostać? – zapytał Sam, zdziwiony.

– Czemu nie? Zostało nam tylko parę godzin do zmroku, resztę i tak przespaliśmy. Mamy tu ładne widoki, świeże powietrze, zapasy...

– Chipsy i colę nazywasz zapasami?

– Mam jeszcze ciasteczka. Czekoladowe, jak lubisz – Dean nie przestawał kusić. – W bagażniku! – dodał, widząc, że Sam natychmiast skierował się w stronę samochodu.

– Chipsy też mam wyjąć? – Sam najwyraźniej się poddał.

– Zostaw, chipsy będą na kolację.

– Tak, cebulowy oddech na pewno przyciągnie rusałkę. – Sam zatrzasnął bagażnik i dołączył do brata. – Włóczymy się tu już trzecią noc i nic. Może coś przegapiliśmy?

– A może po prostu nie jesteś w typie Małej Syrenki?

– Świetnie. W takim razie dziś w nocy sam ją ganiaj, w końcu tobie żadna się nie oprze. A ja się w tym czasie wyśpię – odburknął Sam, najwyraźniej niewyspany, a co za tym idzie, zły jak osa

Dean postanowił porzucić temat. Zamiast tego rozsiadł się wygodniej, oparł plecy o przednią szybę, przymknął oczy i wystawił twarz do słońca.

– Zamierzasz się opalać? – Sam uśmiechnął się ironicznie. – W kwietniu, na Alasce?

– No co? Trochę witaminy C nie zaszkodzi.

– D.

Dean rzucił bratu zdziwione spojrzenie.

– Słońce daje witaminę D, nie C. Dokładnie to D3 – wyjaśnił Sam cierpliwie. – Łap sobie swoją witaminę, ja idę się przejść.

– Tylko uważaj na niedźwiedzie – pouczył go Dean. – I zostaw ciasteczka! – dorzucił po chwili.

Sam ze śmiechem wyjął garść smakołyków z torebki, po czym wręczył ją bratu.

– Uważaj, żeby te ciasteczka tobie nie sprowadziły niedźwiedzia na głowę. Na opakowaniu jest napisane, że zawierają miód – ostrzegł Sam, po czym ze śmiechem kręcąc głową ruszył w stronę lasu.

5 dni wcześniej

Dean zatrzymał Impalę przed znajdującym się przy głównej ulicy barem.

– Tylko spójrz, stary, prawdziwa Alaska! – powiedział entuzjastycznie. – To miasteczko wygląda zupełnie jak Cicely!

– Dean, ale wiesz, że „Przystanek Alaska" był kręcony w stanie Washington?

– Co? – Brat spojrzał na niego jakby Samowi właśnie wyrosły rogi.

– Poważnie. Czytałem o tym jakiś czas temu.

– Dzięki, właśnie zniszczyłeś moje dzieciństwo – burknął Dean, wysiadając z auta.

– Z tego co pamiętam, kiedy ten serial leciał w telewizji, twierdziłeś, że jesteś już dużym chłopcem. A nawet więcej, nie pozwalałeś mi oglądać, mówiąc, że to nie dla dzieci – wytknął mu Sam, podążając tropem brata do wnętrza baru.

Lokal był całkiem przytulny, szczególnie jeśli ktoś lubił styl rodem z Dzikiego Zachodu: ściany udekorowane niedźwiedzimi skórami i kolorowymi matami oraz poroże łosia zwisające nad barem. W środku nie było zbyt wielu ludzi. Barman, starszy mężczyzna o wyglądzie trapera skinął im głową na przywitanie, po czym wrócił do rozmowy z młodą, zgrabną blondynką siedzącą przy barze.

– Patrz, Holling i Shelly! – ucieszył się Dean. Odpowiedziało mu ciche parsknięcie od strony najbliższego stolika.

– Fan „Przystanku Alaska"? – zapytał wesoło siedzący tam młody brunet o wyraźnie indiańskich rysach twarzy.

– Widziałem parę odcinków – odpowiedział Dean z uśmiechem. – Jestem Dean, a to mój brat, Sam. Jesteśmy kuzynami Chada Adamsa.

– Przyjechaliście na wieść o jego zaginięciu? – domyślił się chłopak. – Smutna historia. Jestem Ed – przedstawił się i uścisnął wyciągnięte ręce braci. – Tak, nie przesłyszałeś się – dodał ze śmiechem, widząc wyraz twarzy Deana. – Ale nie interesuję się kinem i wychowali mnie biologiczni rodzice. Muszę cię też zmartwić, twoi Holling i Shelly, czyli Mick i Mandy, to niestety ojciec i córka. I łosia też tu nie mamy.

– Trudno, łosia przywiozłem swojego – Dean wyszczerzył się, ignorując mordercze spojrzenie brata. Ten nie puścił jednak zniewagi płazem. Zamiast tego dyskretnie, choć odpowiednio mocno kopnął Deana w kostkę, po czym zwrócił się poważnie do Eda.

– Znałeś Chada?

– To małe miasteczko, tutaj wszyscy się znają. Biedna Sophie.

– Sophie?

– Dziewczyna Chada. Jest kompletnie załamana. Oboje kochali Alaskę, byli zaangażowani w ochronę tutejszej przyrody. A tu nagle coś takiego.

– No właśnie, podobno to był atak niedźwiedzia – podchwycił natychmiast Dean.

– Tak, w ostatnich miesiącach bardzo się nasiliły.

– Ale ciała nie znaleziono, prawda? – kontynuował Sam.

– Nie, poprzedniej ofiary zresztą też nie – odparł Ed. – To stary, gęsty las, niełatwo się tu poruszać, a tym bardziej kogoś znaleźć – wyjaśnił. – To jak poszukiwanie igły w stogu siana. Usiądziecie? – dodał po chwili, zapraszającym gestem wskazując na krzesła stojące wokół stolika.

– Nie, dzięki – odmówił Sam. – Chcielibyśmy jeszcze wpaść do Sophie. Mógłbyś wskazać nam drogę?

– Sophie mieszka w starym domu Chada. Tym, który należał jeszcze do jego rodziców.

– Jasne – Dean posłał mu kolejny niewinny uśmiech. – Ale wiesz, wieki całe tu nie byliśmy, trochę się pozmieniało.

– Wbrew pozorom niewiele, co najwyżej trochę nowej farby na frontach budynków – zaśmiał się Ed. – Ale fakt, chyba nie bywaliście tu często, nie przypominam sobie, żebym poznał kiedyś kuzynów Chada. Skręćcie w prawo za kościołem, potem w drugą przecznicę po lewej. To taki zielony, dwupiętrowy budynek, chyba czwarty z kolei.

– Dzięki za pomoc. Do zobaczenia – pożegnawszy się, Sam pociągnął za rękaw brata, który zagapił się najwyraźniej na dziewczynę przy barze. Dean rzucił jej ostatnie spojrzenie, po czym posłusznie opuścił budynek.

– Stary, tutejsza Shelly to dopiero laska – powiedział rozmarzonym głosem, kiedy znaleźli się na zewnątrz.

– Lepsza niż w serialu? – zażartował się Sam.

– Hmm – Dean z poważną miną podrapał się po głowie.

– Nie odpowiadaj – prychnął Sam. – Zawsze na nią leciałeś.

– No tak, pamiętam, że ty wolałeś Maggie.

– Musiałem pokazać, że mam lepszy gust niż ty – roześmiał się Sam, wsiadając do samochodu.

– Właściwie to ja leciałem na obie – przyznał szczerze Dean, wkładając kluczyk do stacyjki.

Sam pokręcił głową z udawanym politowaniem.

– No dobra, podsumujmy co na razie mamy – powiedział poważnie, kiedy znaleźli się z powrotem na drodze. – Czterech facetów znika bez śladu w ciągu kilku miesięcy. Wszyscy poszli do lasu, w okolice tego samego jeziora i nie wrócili, zwłok nigdy nie odnaleziono. Za dużo tu niewiadomych jak na atak niedźwiedzia czy utonięcie.

– Jakieś pomysły?

– To zależy, czy to coś zaatakowało z lądu, czy z wody. Jeśli ląd, stawiałbym na wendigo. Jeśli jezioro, wodnik, albo może rusałka?

– Dla wodnika faceci musieliby się najpierw znaleźć w wodzie. Mało prawdopodobne o tej porze roku. Poprzedni zginął kiedy, w grudniu? – Sam potaknął. – Tym bardziej bez sensu. Rusałka, to już szybciej. Spójrz na dobór ofiar. Wszyscy młodzi, sprawni, przystojni. – Dean zaparkował Impalę przed ogrodzeniem i wyłączył silnik. – To chyba tutaj, nie?

– Zielony domek, czwarty od skrzyżowania, wszystko się zgadza – potwierdził Sam, otwierając drzwi auta. – Tylko Dean, nie przesadź z bajerowaniem, dziewczyna musi być w paskudnym nastroju.

– Za kogo ty mnie masz, Sammy?

Drzwi otworzyła drobna blondynka. Prawdopodobnie była właśnie zajęta gotowaniem, bo jej turkusowy komplet dresów był ubrudzony mąką. Z zaskoczeniem na twarzy wpatrywała się w gości, oczekując najwyraźniej, że to oni rozpoczną rozmowę.

– Eee, cześć – zaczął Sam. – Sophie, prawda? Jestem Sam, to jest mój brat Dean. Jesteśmy kuzynami Chada.

– Chad nigdy o was nie wspominał – dziewczyna zmierzyła ich podejrzliwym spojrzeniem.

– Naprawdę? – Dean po mistrzowsku udał zdziwienie z domieszką urazy. – No proszę! Wprawdzie kawał czasu się nie widzieliśmy, ale te wszystkie wspólnie spędzone wakacje, kawały zrobione sąsiadom... takich rzeczy się nie zapomina, nie, Sammy?

Sam spiorunował brata wzrokiem.

– Ostatnio nie utrzymywaliśmy ze sobą zbyt ścisłego kontaktu, ale jak tylko dowiedzieliśmy się o zaginięciu Chada od razu wsiedliśmy w samochód i przyjechaliśmy.

Sophie pokiwała głową i cofnęła się, robiąc im przejście.

– Proszę, wejdźcie. Miło was poznać. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach – powiedziała, posyłając braciom ciepły uśmiech. Właściwie nie umknęło uwadze Sama, że adresatem tego uśmiechu był głównie Dean. No cóż, w gruncie rzeczy nawet go to nie zaskoczyło. Dean zawsze przyciągał uwagę przedstawicielek płci przeciwnej, niezależnie od wieku, zawodu... właściwie to niezależnie od niczego. Dean po prostu miał w sobie to coś, co Sam niespecjalnie potrafił zidentyfikować, a co sprawiało, że nieważne kto jeszcze był w pomieszczeniu, uwaga kobiet zawsze była skierowana na niego.

– Właśnie, mogłabyś nam powiedzieć coś więcej? Wiemy tylko tyle, że zaginął w lesie.

– To było dwa tygodnie temu – Sophie westchnęła głęboko, opadając na fotel. Po chwili przypomniała sobie o gościnności i wskazała braciom stojącą po drugiej stronie stolika kanapę. – Chad wybrał się na polowanie.

– Polowanie? Chad był myśliwym? – spytał Dean.

– No co ty – wtrącił się Sam, mając nadzieję, że dobrze zinterpretował minę Sophie oraz dekorację pokoju. – Chad nie skrzywdziłby nawet muchy. Bezkrwawe łowy. Fotografia.

– Dokładnie. – Tym razem Sophie uśmiechnęła się wyraźnie do niego. – Wyszedł wieczorem, chciał sfotografować pewien rzadki gatunek ptaka, aktywny głównie w nocy. – Dziewczyna przerwała na chwilę, utkwiwszy wzrok w wiszących na ścianie zdjęciach fauny i flory Alaski. Potem dodała cicho – Wyszedł i już nie wrócił. – Zamrugała szybko, usiłując pozbyć się łez napływających jej do oczu. – Powiedzieli potem, że zaatakował go niedźwiedź.

– Ale ty w to nie wierzysz – drążył Sam.

Sophie energicznie pokręciła głową.

– Chad miał przy sobie broń. Nie lubił strzelać do zwierząt, ale nosił ją dla bezpieczeństwa. Poza tym znał ten las od dziecka, każdą ścieżkę, każde drzewo, każde zwierzę.

– Nie dałby się podejść misiowi Yogi? – domyślił się Dean. Sam rzucił mu kolejne ostrzegawcze spojrzenie, ale, ku jego uldze, Sophie roześmiała się lekko na te słowa.

– Gdzie dokładnie zamierzał robić zdjęcia?

– W okolicy jeziora.

Dean i Sam wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Dziewczyna spojrzała w tym czasie na zegarek i zerwała się z miejsca.

– Ojej, całkiem zapomniałam! – Obeszła dookoła stolik i zbliżyła się do Deana. Pochyliła się nad nim, nisko, coraz niżej, tak, że mężczyzna czuł już jej ciepły oddech na swoim policzku. Lewą rękę oparła na jego ramieniu, prawą wyciągnęła za niego. Poczuł delikatne muśnięcie na plecach, uśmiechnął się lekko i w tym momencie Sophie wyprostowała się i odsunęła, tryumfalnie unosząc czerwoną miskę przykrytą kraciastą ścierką. – Ciasto na pizzę. Miało posiedzieć jakieś dwadzieścia minut w cieple, przez was spędziło tam dwa razy tyle. – Roześmiała się, dźwięcznie i niemalże beztrosko, przypominając nagle zadowoloną z siebie małą dziewczynkę.

– Pizza mówisz – Dean posłał jej jeden ze swoich najbardziej zniewalających uśmiechów.

Sam, przewidując jego zamiary, wtrącił się szybko – To my nie będziemy ci przeszkadzać, zbieramy się.

– Ależ nie, zostańcie na obiad, proszę – zaprotestowała Sophie energicznie.

– Nie chcemy sprawiać kłopotu. – Słowa Deana zabrzmiały wyjątkowo nieszczerze.

– Dajcie spokój, chyba nie sądzicie, że jestem w stanie sama wcisnąć całą pizzę. Wiecie, czasami zapominam, że gotuję już tylko dla siebie – W oczach dziewczyny znowu zalśniły łzy. – Proszę, zostańcie. Przecież jesteśmy prawie jak rodzina, prawda? – powiedziała miękko.

Zza jej pleców Dean posłał bratu tryumfalny uśmiech. Sam poczuł burczenie w brzuchu i musiał przyznać się do porażki. Nie pamiętał nawet, kiedy ostatnio jadł domową pizzę.

Kiedy Winchesterowie nareszcie znaleźli się w motelowym pokoju, był już późny wieczór, jednak domowa pizza zaserwowana im wcześniej przez piękną dziewczynę sprawiła, że obaj byli w doskonałych nastrojach, mimo że resztę dnia spędzili na rozmowach z rodzinami pozostałych zaginionych. Nie sprzeczali się nawet o to, komu przysługuje prawo do pierwszego prysznica (oczywiście Deanowi). Odświeżywszy się nieco, rozsiedli się na kanapie, młodszy z laptopem, starszy z butelką piwa i postanowili raz jeszcze przejrzeć wszystko, czego się do tej pory dowiedzieli. Rola prowadzącego przypadła jak zwykle Samowi.

– No więc, mamy 4 zaginionych mężczyzn. Pierwszy zniknął w lipcu ubiegłego roku. John Rowan, lat 22 pojechał na ryby i nie wrócił. Następnie Charles Carlton. Lat 27, myśliwy, nie wrócił z polowania, prawdopodobne polował też w okolicy tego jeziora.

– To był wrzesień tak?

– Tak, zaginięcie zgłoszono 14 września – potwierdził Sam, zajrzawszy w notatki.

– A kolejny, ten z grudnia? Martin Slave, jeśli dobrze pamiętam. Urocze nazwisko, swoją drogą. – Dean pociągnął łyk piwa.

– Tak. 34 lata, w trakcie sprawy rozwodowej, spacery po lesie go wyciszały.

– Ten go wyciszył na dobre – zażartował Dean, ale zaraz spoważniał, widząc wyraz twarzy brata. – Mógł spacerować nad jeziorem?

– Możliwe – Sam pokiwał głową. – Woda działa na ludzi uspokajająco.

– No i Chad, lat 24, fotograf–amator, zaangażowany w ochronę ptaszków nad tym przeklętym jeziorem.

– Dokładnie, wszyscy zaginęli najprawdopodobniej w bezpośrednim otoczeniu jeziora. Będziemy musieli urządzić sobie jutro małą wycieczkę. Musimy najpierw mieć pewność co się tam naprawdę kryje.

– Słusznie – zgodził się Dean. – Ale na razie powiedz mi, co wiesz o rusałkach? Pamiętam tylko, że to piękne nimfy, które ukazują się facetom nago i wabią ich do jeziora. – Mina Deana wskazywała na to, że nie uważał tego za taki zły los.

– Mylisz dwie mitologie. – Sam przybrał swój profesorski ton. – Nimfy to greckie boginki, córki Zeusa. A rusałki to słowiańskie demony. Ale rzeczywiście według legendy mają postać pięknych kobiet o zielonych lub błękitnych włosach. Żyją na dnie jezior i wypływają na powierzchnię by kusić młodzieńców. I tak, podobno ukazują się nago.

Dean wyszczerzył zęby w błogim uśmiechu.

– Stary, nareszcie jakaś ciekawa robota! Mam już po dziurki w nosie duchów, zmiennokształtnych, wilkołaków i innych obrzydliwości.

– Nie zapominaj, że te ślicznotki zabijają ludzi – przypomniał mu młodszy brat.

– Hej, gdzie jest napisane cokolwiek o zabijaniu? Według legend one tylko porywają ich do swoich podwodnych siedlisk. Wyobrażasz sobie, co mogą robić potem?

– Wyobrażam – odparł Sam, widząc wyraźnie, że wizje jego i Deana dotyczące porwanych mężczyzn były zdecydowanie różne.

– No dobrze, zakładając, że to nasza rusałka, jak się jej pozbywamy? – zapytał Dean, poważniejąc.

– Według legendy rusałki to dziewice, które zmarły przed zamążpójściem.

– A więc były kiedyś ludźmi?

Sam pokiwał głową.

– A ludzie zazwyczaj mają zwłoki. Znajdujemy je, solimy, palimy, potem wrzucamy do jeziora, w którym żyje i po rusałce. Pod warunkiem, że to rzeczywiście jest rusałka.

– A więc jutro od razu po śniadaniu jedziemy nad to jezioro? – zaproponował Dean.

– Zgoda.

– Świetnie. A teraz, Sammy, marsz do łóżka.

– Nie nazywaj mnie Sammy – wycedził młodszy Winchester, wiedząc doskonale, że jego prośba i tak zostanie zignorowana.