Stoję nad probówkami i wykonuję swoją codzienną pracę. To, co dla patologa jest normalne innych ludzi przyprawia o mdłości. Moim zdaniem da się przywyknąć. Może dlatego tak wiele osób ode mnie ucieka. Wzruszam ramionami, normalka. Nawet jeśli już znajdę sobie faceta okazuje się być psycholem, albo prawiczkowatym durniem. Tak, tak Molly Hooper, skończysz sama, ewentualnie mając na utrzymaniu 14 kotów. Potrząsam głową próbując odrzucić natrętne myśli. W moim życiu jest miejsce tylko na Toby'ego i nie mam zamiaru wprowadzać do jego domu innych kocich istnień. Momentalnie parskam śmiechem uświadamiając sobie, że moje życie zostało zdominowane przez kota.

Kiedy pracuję całe dnie czuję się naprawdę dobrze. Nie mam czasu myśleć o sobie, jak o ewidentnej porażce życiowej. Wiele osób myśli, że jestem niepoprawną optymistką, ale wcale tak nie jest. Jestem bardzo samotna, ale równocześnie nie chcę być ciężarem, kończy się to więc tak, że biorę nadgodziny. Ale wcale nie jest mi z tym źle, a skądże! Zwłaszcza, że moje nadgodziny to jak dodatkowe losy w loterii 'spotkaj Sherlocka'. Z każdą minutą prawdopodobieństwo, że nieoczekiwanie zjawi się w kostnicy rosło. Ostatnimi czasy jednak nie odwiedzał mnie już z taką częstotliwością. Co prawda dalej widywałam go na różnych 'spędach', takich jak wspólne święta czy inne mniejsze okazje, jednak powoli docierało do mnie, że nie mam na co liczyć. Nawet nie dawał mi tego jakoś dobitnie do zrozumienia. Właściwie to wcale nie zwracał na mnie uwagi i wydaje mi się, w tym rzecz. To znaczy nie chodzi absolutnie o to, że kiedyś wyjątkowo na mnie patrzył, ale przyznajmy szczerze. Nie raz nie dwa lustrował moją osobę od stóp do głów, po czym oznajmiał przy wszystkich radosnym tonem ile przytyłam, albo jakim nieboszczykiem dziś się zajmowałam. Nie, nie nie, absolutnie. Chodzi właśnie o to, na co zwraca uwagę.

Możecie mieć mnie za wariatkę, ale ja znam Sherlocka. Znam go na tyle, żeby wiedzieć jak się zachowuje, kiedy ktoś go zupełnie nie obchodzi i wiem też jak wyglądają jego najszczersze, najcieplejsze (w jego mniemaniu) chęci. Stosunek jednak, jakim darzy Johna Watsona, nie jest nawet cieplejszym od najcieplejszych. Tu już wkraczamy w pewną sferę intymności. Sherlock wygląda smutno, kiedy myśli, że John nie patrzy. Wydaje mi się, że on ma naprawdę sporą dziurę w sercu (o ile takie w metaforycznym sensie posiada). Ja też umiem obserwować i widzę dużo. Łatwo przemknąć w tłumie będąc szarą myszką, która nie znaczy nic więcej. Więc obserwuję i wyciągam wnioski. Myślę, że mieszkanie z Watsonem na 221B pokazało mu trochę jak wygląda normalne, ludzkie (sama czasem podejrzewam, że detektyw jest kosmitą) życie. Że normalni ludzie troszczą się o siebie, robią sobie herbaty kiedy zajdzie potrzeba i rozmawiają do późnej nocy. Sherlock dostał trochę ciepła i być może z początku nie wiedział za bardzo co z nim zrobić. Teraz jednak oddaje je współlokatorowi najlepiej jak umie. Stara się, a ja to widzę. Niby omyłkowe dotknięcie szyi, kiedy lekarz siedzi na krześle a detektyw proponuje mu herbaty, porozumiewawcze uśmiechy, ukradkowe mrugnięcia. Wiem co to znaczy. Nic dobrego dla mnie.