TATUŚ

Noc była duszna i gorąca. Calliope obudziła się z wyschniętym na wiór gardłem. Wstała cichutko z łóżka, założyła lnianą tunikę i wymknęła się na palcach do głównej izby licząc na to, że w glinianym dzbanie, który był używany podczas kolacji znajdzie trochę wody.

Niestety, jak na złość, stół został sprzątnięty. Pozostało jej męczyć się z pragnieniem do rana, albo wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć wody z beczki stojącej na tyłach domu. Zdecydowała się na to drugie.

Woda była cudownie chłodna i miała lekki posmak drewna. Calliope lubiła oglądać odbicie gwiazd w jej ciemnej, gładkiej powierzchni. Tej nocy bezchmurne, czarne niebo usiane było ich istnym mrowiem.

Zapatrzyła się w nieskończoność, próbując odnaleźć wśród srebrnych punktów postaci zwierząt i mitycznych bohaterów, jakie pokazywała jej mama. Brak linii, które łączyły poszczególne gwiazdy na rysunkach, bardzo utrudniał zadanie. Mimo to udało się jej po jakimś czasie zidentyfikować dwie znajome konstelacje.

Zadowolona z siebie, okrążyła budynek truchtem z zamiarem powrotu do środka. Jakież było jednak jej zdziwienie, gdy zderzyła się w progu z kimś, kto akurat wychodził.

Impet uderzenia odrzucił ją dobre pół metra w tył. Nie zdołała zachować równowagi i upadła na ziemię.

W pierwszej chwili, chciała krzyczeć myśląc, że z domu próbuje wymknąć się cichcem jakiś złodziej. Ale potężny mężczyzna stał nad nią nieruchomo, ani myśląc uciekać.

I wtedy się zorientowała. To był jej ojciec. Poczuła, jak cierpnie jej skóra, krew odpływa z twarzy, a serce podchodzi do samego gardła.

Nie było go, gdy mama kładła ją do łóżka. Musiał przyjść późnym wieczorem, kiedy już dawno spała.

Przychodził bardzo rzadko i tylko nocą. Wychodził zawsze na długo przed świtem, żeby zdążyć do koszar przed wschodem słońca. Po każdej jego wizycie, przez następnych kilka dni, mama była smutna i dziwnie zamyślona.

Calliope widziała go w sumie tylko kilka razy w życiu. Nie rozmawiali nigdy. Mimo to, bała się go okropnie. Od zawsze. Przerażał ją ten potężny, straszny człowiek o lodowatym spojrzeniu.

Gdyby ją ktoś zapytał dlaczego, nie potrafiłaby tego ująć w słowa. Tak naprawdę nie miała żadnych powodów, by się go obawiać. Nigdy jej nie uderzył, nie krzyknął na nią nawet. Na dobrą sprawę, ignorował ją całkowicie.

A jednak było coś strasznego w jego rysach twarzy, w głosie, nawet w sposobie, w jaki się poruszał. W tym, jak sięgał po kubek z winem. Z całej jego zwalistej, kanciastej postaci emanowała jakaś nieokreślona, pierwotna, przerażająca siła.

Ten właśnie człowiek stał teraz przed nią. Siedząc na ziemi, wpatrywała się w niego szeroko otwartymi ze strachu oczyma, bojąc się wykonać choćby najmniejszy ruch. Patrzyli tak na siebie dłuższy moment, aż w końcu on postąpił krok naprzód, nachylając się ku niej.

Serce zaczęło walić jej jak oszalałe. Nigdy jeszcze nie dzieliła ich tak mała odległość. Poczuła zapach piżma i wina zmieszany z ostrą wonią krwi. Szorstkie, silne dłonie chwyciły ją za ramiona i porwały jak piórko do góry.

Zakręciło się jej w głowie. Przez ściśnięty boleśnie do rozmiarów pięści żołądek przeszła ostra fala mdłości.

Syknął i czym prędzej ją puścił. W pierwszej chwili nie zrozumiała czemu. Dopiero po chwili do niej dotarło. Zsikała się. Ze strachu. Drżąc na całym ciele, stała przed nim zawstydzona i skulona, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy.

Gdy chwycił ją za podbródek i siłą odwrócił jej twarz ku górze, po jej policzkach popłynęły łzy.

Myślała, że ją uderzy, albo zacznie na nią krzyczeć, ale on nie odezwał się ani słowem. Patrzył na nią tylko z góry, w milczeniu, z pogardą i obrzydzeniem. A potem po prostu sobie poszedł.

Długi czas miał minąć do jego kolejnej wizyty.