Yu-Gi-Oh belongs to Kazuki Takahashi.


Anzu od dawna nie sypiała dobrze. W sumie "sypiała" to trochę za duże słowo…

Więc jeszcze raz: Anzu od dawna nie była w stanie naprawdę usnąć. Jej tzw. "sen", zaraz na początku fazy NREM roztrzaskiwał się na miliardy maleńkich, ale jakże przerażających kawałeczków, przybierających kształty najróżniejszych abominacji. Podobno faktem jest, iż człowiek w swoich sennych marzeniach jest w stanie oglądać tylko to, co już kiedyś widział. Anzu zapewne, gdyby nie była tak wykończona, zaczęłaby się zastanawiać, gdzie i jak obrazy tych wszystkich okropieństw mogłyby dotrzeć do czyjejkolwiek podświadomości. Dziewczyna jednak, zamiast rozgryzać tą jakże fascynującą, mroczną zagadkę, starała się jak najmocniej trzymać kierowcy dużego, czarnego motocykla. Zmęczenie niestety robiło swoje. Kuszący sen zalotnie i namiętnie lizał powieki nastolatki. "Nie zasypiaj…" - coraz słabiej błagała samą siebie, by nie poddawała się urokowi tego zwodniczego uwodziciela - "Wytrzymaj. Jeszcze chwila…"

Marik poczuł, jak ciało dziewczyny przechyla się na bok, ciągnąc go za sobą. Odruchowo zaczął hamować. Tymczasem dłonie Anzu straciły całą siłę. Palce, dotychczas panicznie zaciskające się na jego szorstkiej kurtce, puściły.

- Anzu! - chłopak gwałtownie odwrócił się w stronę pasażerki. Przez ułamek sekundy widział jej oczy: beznamiętne, puste, martwe… Nagle błysnęły, gdy spadała z maszyny, która zdążyła zmniejszyć swoją prędkość zaledwie o połowę. Jej sylwetka zniknęła w gęstym mroku.

Ciało dziewczyny z dużą siłą uderzyło w asfalt. Świadomość, złośliwie odzyskana na moment, pozwoliła jej poczuć okropny ból, zanim miłościwie została zastąpiona ciemnością.

Marik przeklnął pod nosem. Wykonawszy szybki manewr, zawrócił pojazd. Już po kilku sekundach znalazł się obok nieprzytomnej Anzu. Zeskoczył z motocykla i podszedł do niej. Nie ruszała się. Chłopak przez chwilę zwyczajnie stał w miejscu i patrzył na dziewczynę. Jej ubrania były całkiem zniszczone. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, mówiąc kolokwialnie, że "nieźle przeszorowała asfalt". Całe szczęście klatka piersiowa Anzu wciąż podnosiła się i opadała. "Oddycha." - Marik uspokoił się nieco. Uklęknął i wziął ranną na ręce. "Kur*a!" Co robić?!" - panika zaczęła zaciskać swoje szpony na jego gardle. Nie pozwolił on jednak, by to paraliżujące uczucie przejęło kontrolę. Zszedł z drogi. Ostrożnie ułożył dziewczynę przed sobą na motocyklu, oparł jej głowę o kierownicę i objął jedną ręką w talii. Ruszył powoli do przodu, kierując wolną dłonią. "Szpital odpada, będą zadawać pytania. Mogę ją zabrać ze sobą, albo pojechać do jej domu." - zastanawiał się - "Trudno będzie przemycić poobijaną dziewczynę na trzecie piętro hotelu. W recepcji zawsze ktoś jest. Chyba nie mam innej opcji…"


Marik, przyjeżdżając do Japonii, miał jeden cel: raz na zawsze zerwać więź, jaka połączyła go z Anzu podczas turnieju Battle City. Konsekwencje długiego przebywania w czyimś umyśle ujawniły się dość szybko, jednak wynikłe z nich niedogodności nie były szczególnie przykre: czasami słyszał głos dziewczyny, innym razem dzielił z nią jej radość czy smutek. Nie zdarzało się to za często, ale kiedy już następowało, chłopak nie miał problemu z rozpoznaniem, że to uczucia Anzu. W sumie wszystko to nie było na tyle kłopotliwe, by tłuc się przez pół świata, w dodatku bez żadnego konkretnego rozwiązania.

Wszystko do czasu, a konkretnie do ostatniej wizyty Faraona w Egipcie. Marik nie wiedział czemu, ale po wyjeździe Yugiego i całej jego "bandy", rzeczona więź stała się źródłem wielu problemów. W jakiś sposób czułość chłopaka na uczucia Anzu znacznie się zwiększyła. W dodatku sprawa z Faraonem tak zachwiała emocjam dziewczyny, że zaczęło to fatalnie wpływać na jego własne samopoczucie. Marik więc, nieco bez namysłu, "pożyczył" kilka książek należących do jego "siostruni", które to zaczął analizować jeszcze w czasie podróży. Po dotarciu do Japonii, stosunkowo szybko odnalazł Anzu.


Sytuacja dziewczyny była nieco inna: w jej przypadku więź z chłopcem owocowała lekkimi koszmarami, czasami także złym samopoczuciem. Anzu oczywiście nie miała pojęcia, co było przyczyną takiego stanu rzeczy.

Pogorszenie nastąpiło po powrocie z Egiptu. Wszystkie najgorsze, najboleśniejsze wspomnienia Marika w głowie dziewczyny, która nie zdawała sobie nawet sprawy ze źródła pochodzenia najstraszliwszych koszmarów w jej życiu. Nocne lęki pozbawiły Anzu normalnego snu i apetytu, co w konsekwencji doprowadziło do stanu, w jakim obecnie się znajdowała. Wtedy właśnie pod jej drzwiami pojawił się on.

Chłopak zaproponował wspólne poszukiwanie rozwiązania. Wiedział, że Anzu jest bystrą dziewczyną i może być przydatna. Wszystko miało się jednak odbyć na jego warunkach. Po pierwsze: miała nikomu o niczym nie mówić, zwłaszcza swoim przyjaciołom; po drugie: musiała robić to, co kazał. Zdesperowana Anzu zgodziła się. Była praktycznie sama i jakiekolwiek wsparcie było mile widziane. W sierpniu, po egzaminach semestralnych, uczniowie mieli trochę wolnego, więc wszyscy jej przyjaciele wyjechali; nie mówiąc już o rodzicach dziewczyny, którzy, no cóż… cieszyli się, że mają już na tyle dużą i odpowiedzialną córkę, że mogą zostawić ją samą i wreszcie nacieszyć się sobą…

Marik, patrząc na Anzu w takim stanie, nie mógł oprzeć się niepoprawnemu, lecz niezwykle upajającemu poczuciu satysfakcji. Wiedział, że ma przewagę nad dziewczyną. Nie pierwszy raz zresztą. Lubił to uczucie. Anzu stała się taka, jaka powinna być według niego kobieta - uległa. Nigdy nie lubił, gdy była zadziorna i uparta.


Marik zatrzymał się przed domem Anzu. Z czarnej, skórzanej torby przy motocyklu, wyjął jej torebkę. Znalazł klucze, wziął nieprzytomną na ręce i poszedł w kierunku drzwi. Otworzył je i wszedł do środka. Ostrożnie ułożył dziewczynę na kanapie, zdjął jej kask i usiadł obok. "I co teraz? Zostawić ją w tym stanie? Przecież nie mogę…" - westchnął i wyszedł przed budynek. Odpowiednio zabezpieczył motocykl, zdjął obie torby przyczepione do maszyny i wrócił do domu. Wszystko, wraz ze swoim kaskiem i kurtką, poirytowany rzucił gdzieś w korytarzu. Zaczął szukać łazienki, która to na szczęście znajdowała się na parterze. Chłopak odkręcił wodę. Wanna zaczęła się napełniać.

Nagle do jego uszu dobiegł miękki odgłos uderzenia o podłogę, cichy jęk, a następnie przytłumiony szloch. Marik nerwowo poszedł w stronę salonu: dziewczyna leżała na dywanie, zwinięta w kłębek. Płakała, ledwo łapiąc oddech. Chłopak podniósł jej ciało z podłogi i z powrotem posadził na kanapie. Klęknął przed Anzu i wział jej twarz w dłonie.

- Anzu! - powiedział. Spojrzał jej w oczy: przerażone, mokre, zrozpaczone… Krzyknęła boleśnie.

- Ja nie chcę! Boli! - wydusiła z siebie.

- Uspokój się! Anzu! - wrzasnął ostro. Nie zdawał sobie sprawy, że w połowie przytomna, przeżywała kolejny koszmar. JEGO koszmar: ból poparzeń, strach, niepewność…

- Nieee! - Anzu chwyciła go za nadgarstki.

- Anzu… - szepnął. Dziewczyna łkała i trzęsła się okrutnie.

- Anzu… - chłopak zaczął jeszcze raz - Posłuchaj mnie. Czy… dałabyś radę się sama… rozebrać? - zapytał niepewnie. Anzu nie odpowiedziała. "Więc tak… Chyba muszę… zrobić to sam." - pomyślał, szczerze bez żalu. Pewne jednoznaczne obrazy przemknęły mu przez myśl. "Kur*a! O czym ja myślę!" - zganił się ostro. Był jednak tylko chłopcem. Chłopcem bardzo ciekawym TYCH rzeczy. Jak dotąd w ryzach trzymały go jedynie konserwatywna moralność wraz ze specyficznym "szacunkiem" dla kobiet, wyrobione w rodzinnym (ehm!) "domu". W sumie opinia rodzeństwa też nie była bez znaczenia.

Marik w końcu zebrał się w sobie, wziął głęboki wdech i przystąpił do dzieła. Delikatnie, a jednak stanowczo wyrwał swoje ręce z uścisku Anzu. Zaczął od zdjęcia jej butów i skarpetek. Potem przyszła kolej na to, co kiedyś było dumnie nazywane "koszulą" dziewczyny. Rozpiął i zsunął z niej podarty, zakrwawiony kawałek niegdyś białego materiału, który rzucił gdzieś na podłogę. Następnie chwycił za zapięcie od biustonosza. Jak to często bywa, jego niewprawione palce szarpały się z nim dłuższą chwilkę. "Cholerne diabelstwo!" - pomyślał nieźle wkurzony. W końcu złośliwe haftki puściły, a kłopotliwy element kobiecej garderoby wylądował na dywanie. Anzu, nieco bardziej przytomna, a co za tym idzie - zawstydzona, zamknęła oczy. Zacisnęła dłonie na brzegu kanapy. Chłopiec tymczasem starał się skupić wzrok jedynie na jej brzuchu.

Marik przerwał w tym miejscu. Wstał, udał się do łazienki i zakręcił wodę. Wrócił po chwili. Ponownie klęknął przed Anzu. Cały czas starał się nie patrzeć na jej półnagie ciało, co jednak okazało się nie do końca możliwe. Nie marnując czasu, rozpiął ciemne spodnie dziewczyny. Anzu oparła się dłońmi o jego ramiona. Uniosła się nieco, by ciemne jeansy bez przeszkód mogły dołączyć do reszty jej niegdyś ulubionych ubrań.

Świadomość Anzu, mimo początkowych trudności, w końcu załapała, że jej właścicielka jest niemal naga. Dziewczyna była jednak zbyt zmęczona, by cokolwiek z tym zrobić. Położyła głowę na swojej prawej dłoni. Marik z jednej strony cieszył się z tego: w tej pozycji jego wzrok mógł się skupić na oparciu kanapy, zamiast na jasnych, pełnych piersiach Anzu; z drugiej strony - trochę szkoda było mu tego widoku…

- Marik… - chłopak usłyszał cichy szept. Nerwowo przygryzł wargę i szybkim ruchem zdjął ostatni kawałek materiału okrywający dziewczynę. Wziął ją na ręce, przeszedł korytarzem, wszedł do łazienki i ułożył Anzu w wannie. Już miał wychodzić, gdy usłyszał głośne chlapnięcie. Odwrócił się: głowa dziewczyny była pod wodą. Marik natychmiast chwycił jej ramiona i wyciągnął twarz Anzu ponad tafle wody. Kaszląc, spojrzała na niego: jej oczy znów były puste i zimne. Zupełnie jak podczas Battle City… Chłopak nie wiedział, co myśleć. Odetchnął głęboko. Uklęknął obok wanny i położył dłoń na policzku dziewczyny. Drżącą ręką zaczął masować skórę Anzu. Najpierw zmył krew z jej przeciętej wargi. Po chwili już obie jego dłonie delikatnie dotykały całego obolałego ciała.

Woda w mgnieniu oka przybrała brudno-różową barwę. Marik wypuścił ją z wanny. Resztki brudu zostały szybko zmyte przy pomocy prysznica. Chłopak rozglądał się za jakimś ręcznikiem, ale niczego takiego nie zauważył. Wziął więc mokrą Anzu i wyniósł ją z łazienki.

- Gdzie jest twój pokój? - zapytał, niosąc dziewczynę w stronę schodów.

- Góra… - szepnęła. Marik wszedł na piętro. Otworzył pierwsze drzwi: sądząc po wystroju, chyba dobrze trafił. Położył Anzu na łóżku.

- Apteczka… Kuchnia… - powiedziała słabym głosem. Nastolatek wyszedł z pokoju. Dziewczyna tymczasem starała się nie myśleć ani o bólu, ani o tym, że jest całkowicie naga. Siedząc na miękkiej, nieco wilgotnej pościeli, wpatrywała się w swoje stopy. Obraz zamazywał się coraz bardziej...

- GŁUPIE DZIECKO! - wzdrygnęła się, gdy usłyszała niski, szorstki głos. Głos tak znajomy, ale tak dla niej obcy. Łzy napłynęły jej do oczu.

Marik wrócił po dłuższej chwili. Znalezienie ręcznika zajęło mu trochę czasu. W rękach trzymał też pudło wypełnione przeróżnymi opatrunkami. Przystanął w drzwiach, patrząc na Anzu: dziewczyna przysunęła nogi do klatki piersiowej i zakryła uszy rękoma.

- Nie jestem głupim dzieckiem… Nie jestem… - łkała. Chłopak bez trudu domyślił się, jakiego rodzaju wspomnienia właśnie ją nawiedzały. Jego ojciec naprawdę bywał okrutny.

Marik wiedział, że Anzu nigdy nie musiała cierpieć w ten sposób. Będąc w jej umyśle miał okazje, by trochę poszperać. Szukając dowodów na to, że Faraon jest tym złym, znalazł wspomnienia grzecznej dziewczynki, którą rodzice kochają nad życie.

To bolało. Chłopak czasami zastanawiał się, czemu on nie mógł się urodzić w takiej rodzinie.

Marik przełknął gorzką satysfakcję z cierpienia Anzu i podszedł bliżej. Położył apteczkę na łóżku i narzucił ręcznik na ramiona dziewczyny. Delikatnie wycierał jej bladą skórę. Nie przestawała płakać. Chłopiec usiadł za nią i ocenił obrażenia: najgorsze było gromne otarcie (a raczej brak skóry), zaczynające się pod łopatkami, a kończące na części lędźwiowej kręgosłupa. W nie najlepszym stanie było też prawe udo Anzu. Marik zaczął od zdezynfekowania ran. Dziewczyna syknęła z bólu, gdy spirytus wszedł w kontakt z uszkodzoną skórą. Chłopak szybko przystąpił do bandażowania, zaczynając pod piersiami Anzu, a skończywszy na jej biodrach. Potem zajął się udem "pacjentki": chwycił jej nogę w zgięciu kolana i podniósł.

Oparła się łopatkami o jego klatkę piersiową i zamknęła oczy. Próbowała otrząsnąć się z nie swojego koszmaru. "To nie moje wspomnienia." - powtarzała - "Mój tata nie jest taki..." - Anzu zaczęła myśleć o tych wszystkich miłych chwilach z rodzicami; o tym, jak ojciec czule przytulał jej mamę, jak wesoło się razem bawili… W tym momencie coś sobie uświadomiła: podczas, gdy jej rodzice mocno trzymali małe rączki swojej córeczki, kiedy ze strachem w oczach pierwszy raz szła do przedszkola, bardzo, bardzo daleko troje innych dzieci żyło w istnym piekle.

Marik w końcu skończył bandażować udo Anzu. Ostrożnie skierował twarz dziewczyny w swoją stronę i przykleił plaster na jej nosie. Potem pomógł jej jeszcze założyć jakąś koszulkę i bieliznę, zanim wstał i zgasił światło. Dziewczyna położyła się na brzuchu i zamknęła przekrwione oczy. Pierwszy raz od dawna pozwoliła, by Morfeusz delikatnie ułożył ją do snu…


Anzu obudziła się, czując wielki ból. Po chwili zrozumiała, że to okropne, piekące uczucie pochodzi od strony jej pleców, na których, niestety, właśnie leżała. Gdy ta okrutna prawda w końcu dotarła do jej świadomości, mózg przedsięwziął szybkie działanie w celu poprawienia sytuacji, tj. kazał dziewczynie wykonać natychmiastowy obrót na brzuch. Anzu z cichym jękiem otworzyła oczy. "Co… Co się dzieje?" - próbowała coś sobie przypomnieć - "Zaraz… Biblioteka, motor, Marik…" - wszystko powoli układało się w dość marny, ale logiczny plan wydarzeń. Anzu usiadła na łóżku i rozejrzała po pomieszczeniu: była u siebie, w swoim własnym pokoju. Ten niezaprzeczalny fakt uspokoił ją nieco.

Dziewczyna zaczęła oglądać swoje ciało. Niewiele widziała w ciemności, ale bez problemu wyczuła bandaże owinięte wokół swojej tali i prawego uda. Dotknęła nosa. "Opatrzył mnie…" - przypomniała sobie o chłopcu.

Ciasno zamknęła oczy. Cisza stawała się coraz gęstsza. Anzu słyszała bicie swojego serca, swój własny oddech i… oddech kogoś jeszcze? Przestraszyła się. Była pewna, że to kolejny koszmar, że zaraz jakiś potwór obejmie ją swoimi szponiastymi łapami...

Wrzasnęła.

- Anzu! - do uszu dziewczyny dotarł znajomy głos. Jakieś ręce rzeczywiście objęły jej ciało. Płacząc, wtulała się w ciepłe ramiona chłopca.

Marik postanowił, że na wszelki wypadek zostanie z Anzu. Jeżeli jej stan miałby się pogorszyć, ostatecznie mógłby zadzwonić po karetkę...

Tak więc znalazł sobie koc, jakąś poduszkę i położył się na dywanie obok łóżka dziewczyny. Ledwie zdążył zasnąć, gdy nagle obudził go krzyk Anzu.

Teraz siedział na jej łóżku, obejmując dziewczynę.

- Cicho... Nic się nie dzieje… - szeptał, głaszcząc ją po włosach. Zupełnie jak jego starszy brat, gdy był dzieckiem. Jako mały chłopczyk Marik często miewał koszmary. Tylko Rishid był w stanie go wtedy uspokoić. Teraz on robił to samo dla Anzu.