„It's been a hard day's night and I've been working like a dog…" – podśpiewywał major Lorne, podskakując wesoło. Śpieszył się właśnie do Skoczka (Kałużowego zresztą), gdyż kończył się czas jego pracy na planecie M4-350, gdzie pilnował dwóch naukowców próbujących rozpoznać i sklasyfikować różne gatunki roślin, a nowe nazwać za pomocą binominalnej nomenklatury Karola Linneusza. Miał być tam z nimi przez tydzień, jednak niespodziewanie napadły ich Widma. Ich Statki-Roje były daleko stąd, więc major był nieprzygotowany na atak. No heloł, był sam z dwoma nieudolnymi i pedalskimi ludkami, co mógł zrobić? Odwrócił się i zaczął uciekać. Nie strzelał, żeby hałasem nie zdradzić swojej pozycji. Obejrzał się i zobaczył jak dwóch Widmaków pożywia się na miejscu naukowcami, których miał chronić. 'Dobrze', pomyślał. 'Gdyby ich porwali i jakimś cudem udałoby im się uciec, mogliby mnie podpierdolić, że ich nie broniłem.' A więc w związku z zaistniałą sytuacją czas pracy z tygodnia skrócił mu się do dwóch dni, wobec tego miał prawo śpiewać wesoło, dążąc na wyznaczone miejsce spotkania z Johnem, który miał go zabrać z tej planety. Wiedząc, że już się zbliża, Lorne przestał śpiewać i przybrał bardziej ponurą minę.
- Zginęli – powiedział, gdy tylko wszedł do zamaskowanego Skoczka, kulejąc trochę, żeby nie było. – Straciłem ich. To moja wina.
- Nie, nie obwiniaj się – zaprotestował John. – Jestem pewien, że walczyłeś ze wszystkich sił. Na pewno wiele Widm zginęło z twojej broni.
Lorne odnotował w pamięci, aby wystrzelać gdzieś połowę magazynku, bo przecież miał cały. Ale powiedział:
- Przestań. Pułkowniku, to przez mnie nie żyją! – Jednak w myślach miał właśnie doktor Jakąśtam, której buzia nigdy się nie zamykała i doktora O-Dziwnym-Nazwisku-Na-'M', którego podejrzewał o dendrofilię. Nienawidził tych ludzi.
- Majorze! – zagrzmiał Sheppard. – To nie twoja wina! Ich było więcej! – Głos mu złagodniał. – Zastanów się, Evan, nie mogłeś nic zrobić. – Objął go ramieniem, żeby mu dodać otuchy.
- Ale naukowcy… nasi naukowcy… stracili życie… - głos mu się załamał. – Ich już nie ma!
- Ale ja jestem – odezwał się spokojnym głosem John, tuląc do siebie Evana. – I zawsze tu będę. Jestem z tobą.
(W tej chwili wszyscy robią „Aaaaaawwww")
