TEN FF NIE JEST MOJEGO AUTORSTWA. JEGO AUTORKĄ JEST Bronzehairedgirl620.
Link do oryginału: fanfiction(kropka)net/s/4823300/1/Hourglass
Link do profilu Bronzehairedgirl620 na :fanfiction(kropka)net/u/1421467/Bronzehairedgirl620
Tłumaczka: marcia993
Beta: kristenhn
OD TŁUMACZA: Jest to pierwsza wersja HG, którą Bronze zaczęła zamieszczać już kilka lat temu i przed paroma miesiącami usunęła z Internetu w celu korekty. Wstawię wszystkie rozdziały, które wcześniej opublikowała. Niedługo będę dodawać również poprawioną wersję HG, która dopiero zaczyna pojawiać się w sieci, ponieważ - póki co - w znaczącym stopniu różni się od pierwowzoru. Życzę miłej lektury i zapraszam do komentowania.
- „Pokój spowiła niesamowita ciemność, cienie tańczyły wzdłuż jednolitych ścian. Jedynym słyszalnym dźwiękiem było bębnienie deszczu roztrzaskującego się o szyby. Mężczyzna ruszył niepewnie do przodu, pokonując ostatni schodek, a płomień świecy niebezpiecznie się do niego zbliżał... Obracając się –".
Przestał pisać, a uderzanie palcami o klawiaturę ustało. W pomieszczeniu zapanowała cisza podobna do tej opisywanej przez Edwarda, a duże krople wody uderzały w okna zaraz za stworzonym mrokiem. Światło padało wyłącznie z monitora komputera, rzucając blask na ostre rysy twarzy i zmarszczki na czole, które pogłębiały się podczas wpatrywania w zapisane słowa. Frustracja przedostała się także do jego ruchów, kiedy zacisnął pięści, a jego spojrzenie zgasło.
- Źle. – Wcisnął „Del" znacznie mocniej, niż było to konieczne. W chwili, gdy strona stała się pusta, uniósł filiżankę z zimną już kawą i skrzywił się, przełykając znajdujący się na dnie osad. Czekał, a jego wyczerpane oczy rozejrzały się po pokoju. Potrzebował inspiracji.
Nie miał niczego. Inwencja twórcza porzuciła go, podobnie jak wszystko inne w jego życiu, zostawiając ze stroną, która została wymazana zbyt wiele razy i tkwiącym w głowie rozdziałem,, którego nie mógł przelać na papier. Krótkie spojrzenie na zegar powiedziało mu, że jest już trzecia trzydzieści cztery nad ranem. Zaśmiał się z gorzkim rozbawieniem. Oczy piekły go ze zmęczenia, a mglisty umysł krzyczał, aby oderwał się wreszcie od ekranu i zaczerpnął snu, którego tak rozpaczliwie potrzebował. Jednak – tak jak podczas większości nocy – zlekceważył to. Pogrążył w pracy nad akapitem i skoncentrował swoją uwagę na tym, gdzie zmierzał Rhett po tym, jak się obrócił.
- „Wiatr zawył, a świeca zgasła. Przeklął cicho, szukając po omacku ściany, kiedy -".
- Kiedy co? - krzyknął Edward do pustego pokoju, a surowy odgłos protestu odbił się od ciszy. Mimowolnie zamknął oczy na wspomnienia, które go zbombardowały, a gdy próbował je od siebie odepchnąć, słabość mu tego zakazała. To uczucie paliło go jakby został poparzony rozgrzanym do czerwoności prętem. Skulił się na dźwięk słów, jakie zaczęły rozbrzmiewać w umyśle, więc zacisnął pięści i wziął głęboki oddech.
Mógł usłyszeć dźwięk rozbijanego szkła, krzyki, głosy, lecz nie był w stanie tego odczuć. Odrętwienie ogarnęło jego ciało, paraliżując go i uniemożliwiając poczucie czegokolwiek.
Trąbienie samochodu przerwało ten tok myślenia, a kolejna wiązanka wyzwisk wyrwała mu się z ust. Odchylił się na krześle i rozejrzał dookoła.
W pokoju było wiele półek, na których stały książki z podartymi okładkami. Zeszyty zaś zostały zapisane płytkimi, banalnymi pomysłami i znajdowały się w towarzystwie pustych filiżanek po kawie, opakowań płyt CD i gazet sprzed miesiąca. Myślał o wstaniu i posprzątaniu ich, ale wiedział, że nie miałoby to sensu, bo następnego dnia – tak jak zawsze – wszystko wróciłoby do takiego samego stanu dezorganizacji. Czuł się tu bezpiecznie. To był jego azyl. Jedyne miejsce, w którym już nigdy nie mógłby nikogo skrzywdzić.
- Rhett, w coś ty się wpakował? – wymamrotał, a jego oczy raz jeszcze zamknęły się na myśl o wszystkich scenariuszach, jakie mógł napisać, jednakże żaden z nich nie pasował do reszty. Poza tym jego bohater nie mógł zrobić połowy rzeczy, które dla niego przewidywał, choć wydawało się to kuszące. Uśmiercić go. Sprawić, że spadnie z kamiennych schodów, na które się wspinał przez ostatnie półtora strony. Kazać mu uciekać jak tchórz i wrócić na dół wieży, a następnie wyjść z niej, zapominając o wszystkich sprawach.
Nie. To zbyt podobne do jego historii, żeby nawet o tym pomyśleć.
Żaden z tych pomysłów nie wydawał się odpowiedni.
Mógł zachowywać się jak kretyn, ale pociągnięcie tego opisu do końca było niezbędne. Nie miał zamiaru pozwolić, aby jego pisarstwo przechodziło kryzys tak jak wszystko inne.
Obawiając się, że zrobi coś drastycznego, zamknął dokument i otworzył skrzynkę odbiorczą. Nieprzeczytane wiadomości wylewały się jak wezbrane wody, a był to dowód potwierdzający nieobecność w rzeczywistości przez kilka ostatnich dni. Ledwie zmusił się, aby spojrzeć na nazwiska nadawców, po czym przeciągnął każdą wiadomość do kosza. Kiedy je usuwał, niektóre fragmenty oznajmiające, aby wrócił do domu, przykuwały jego wzrok. Dzięki temu mógł udawać wystarczająco długo. Część z nich pozostawała mniej serdeczna od innych, ale mimo wszystko ignorował je tak samo. Już go to nie obchodziło.
Jedyne maile, na które zwracał uwagę, były od redaktorów, którzy pisali, że musi się pospieszyć i skończyć książkę. Dali mu wystarczającą ilość czasu, a końcowy termin zbliżał się zadziwiająco szybko.
Jęknął, przeczesując rękoma włosy i zwężając oczy na widok tekstu. Resztę wiadomości stanowiły reklamy, krzyczące, żeby kupił bezsensowne rzeczy, których nie potrzebował, a także zaproszenia na liczne imprezy, na których i tak nigdy by się nie pojawił.
Westchnął, zamykając laptopa i łapiąc się za grzbiet nosa. W drugiej ręce trzymał puste naczynie, wpatrywał się w nie. Potrzebował kofeiny. Jego powieki opadały, a głowa kołysała się tam i z powrotem, gdy wyraźne kształty ram obrazów i ozdóbek stojących na biurku zaczęły rozmazywać mu się przed oczami.
Potrzebował snu. Spędził bez niego wiele dni, leki leżały rozsypane na podłodze w łazience, lecz on nie mógł już dłużej z tym walczyć.
- Tylko na chwilkę – wymamrotał do siebie, sadowiąc się wygodnie na krześle. Jego oczy, wdzięczne za odpoczynek, który miały właśnie otrzymać, zamknęły się. Edward westchnął, krzyżując ramiona na torsie.
- Tylko chwilka – powtórzył do siebie surowo. Nie mógł pozwolić sobie na zmarnowanie większej ilości czasu.
Został obudzony przez wycie syreny alarmowej dochodzącej z ulicy i miał wrażenie, jakby stało się to parę sekund po zaśnięciu. Zerknięcie na zegarek uświadomiło mu, że zdarzyło się to o wiele później. Chciał sobie przywalić za to, że sen zajął go na tak długo, lecz nie miał zbyt dużego wpływu. Kiedy bezsenność pozwalała mu popaść w nieprzytomność nawet na kilka minut, próbował korzystać z okazji.
Edward usłyszał otwierane frontowych drzwi, skrzypienie zawiasów i przełamanie ciszy, która wcześniej wypełniała pokój. Ociężałe kroki stawały się bliższe. Przetarł swoje oczy, wiedząc, co go teraz czeka.
- Edwardzie – ktoś krzyknął, a ciepła ręka spoczęła na jego ramieniu. - Daj spokój, synu. Musisz odpocząć.
Ojciec Edwarda był przyzwyczajony do znajdowania go w takim stanie. Prawie nie przejmował się patrzeniem na niego, już od dawna nie wymieniali nawet uprzejmości, mówiąc „cześć" czy „do widzenia".
- Nie wiem, czy mogę – odpowiedział łagodnie, poruszając palcami. Wręcz paliły, aby wrócić do kontynuowania historii, ale on wiedział, że Carlisle mu na to nie pozwoli.
- Musisz – odrzekł stanowczo, podnosząc go na nogi. – Prześpij się z tym. Przyniosłem twoje leki. A do pracy możesz wrócić rano.
Założył ręce za głowę, zastanawiając się, czy było ciepło, gdy niekontrolowanie drżał. Ojciec spojrzał na niego w skupieniu i złapał sportową, leżącą na podłodze bluzę.
- Załóż to – rozkazał. – Zamarzniesz. Muszę z powrotem odkręcić odgrzewanie.
Edward zastanawiał się przez chwilę, kiedy je zakręcił, ale jego wpółprzytomny stan nie pozwalał mu na spójne myśli. Carlisle poprowadził go do małej sypialni i odsunął pościel, po czym kolejny raz pogładził syna po ramieniu.
- Do zobaczenia jutro – powiedział cicho, pozostawiając Edwarda samego. – Bądź gotowy na dziewiątą. Zanosi się na długi dzień i nie chcę, abyś był wyczerpany. Pigułki są na szafce.
Skinął głową w milczeniu, ledwie zauważając, że Carlisle wyszedł z pokoju. Opadł niezdarnie na łóżko, a wyczerpanie przejęło nad nim kontrolę. Sztywny materiał dżinsów był niewygodny, a pokaźne rozmiary bluzy mu przeszkadzały, jednak mimo tego nie mógł się ruszyć. Powoli chwycił butelkę, którą zostawił dla niego ojciec i po raz pierwszy od wtorku połknął tabletki, po czym wreszcie położył głowę na poduszce.
Kolejny dzień dobiegł końca w jego własnym, osobistym piekle
