Ta robota była wyjątkowo paskudna. Żaden z nich nie miał ochoty od razu wracać i zdawać raportów. Siedzieli więc obaj na jakimś dachu, gdzieś na obrzeżach miasta i w milczeniu gapili się w niebo. Każdy z nich pogrążony był we własnych wspomnieniach.
W końcu Badou nie wytrzymał tej ciężkiej atmosfery.
- Hej – trącił towarzysza czubkiem buta. - Coś ty taki ponury?
Heine spojrzał na niego jak na idiotę.
- No, dość już tego smęcenia – kontynuował rudowłosy. - Powinniśmy się cieszyć, że znów udało nam się ujść z życiem z tego bagna.
Heine zmroził go wzrokiem.
- Chyba ty – odparł zimno.
Badou zbeształ się w myślach za nieostrożny dobór słów. Odwrócił wzrok. Po chwili jednak wyciągnął w stronę białowłosego zaczętą paczkę papierosów.
- Chcesz? Dobrze ci zrobi na nerwy.
Heine zdziwił się niepomiernie. Badou dzielący się z kimś papierosami? Rudemu naprawdę musiało zależeć na poprawieniu mu humoru.
- Nie – odpowiedział krótko, odwracając się znów w swoją stronę.
Badou zmarszczył brwi urażony. Wzruszył ramionami i zręcznym ruchem odpalił kolejnego fajka.
- A ja myślę, że jednak powinieneś spróbować - stwierdził nagle.
- Mówiłem już, że... - Badou przerwał mu w pół słowa, przyciskając swoje usta do jego ust.
Pocałunek trwał tylko kilka nieznośnie długich sekund. Potem Badou odsunął się, a Heine zaczął krztusić się dymem, którym w ten niewyszukany sposób podzielił się z nim rudowłosy.
- Zwariowałeś?! - wycharczał Heine. - Co to miało być?
Badou tylko wyszczerzył się głupkowato, wystawiając twarz do słońca.
- Cieszę się, że żyjemy. Obaj.
Tym razem Heine nie zaprotestował..
