Prawdziwy Detektyw

Rozdział I

Twój bliski zaginął? Podejrzewasz swoją drugą połówkę o romans? Chcesz znaleźć haka na wroga? Zaginął Ci kot? Tropisz wampira? Prześladują Cię wiedźmy? Wilkołak w rodzinie? Jednym słowem potrzebujesz pomocy? Zapraszamy do biura detektywistycznego Belzebub – dla nas diabeł nie straszny!

Kontakt – 666 666 666

Ulica: Przekątna 66, Dolina Przekrętu.

Pomoc gwarantowana dla wszystkich w potrzebie.

Belzebub – dla nas diabeł nie straszny!

Draco długo zastanawiał się nad ulotką, którą zerwał z drzwi baru na przedmieściach Londynu. Zawarta w niej treść nie była zachęcająca. Wyglądała, jak reklama kogoś, kto jest bardzo zdesperowany i potrzebuje pieniędzy.

On je miał.

Więcej jednak miał wątpliwości, nie tylko co do lichej wizytówki, ale samej jej nazwy. Westchnął wpatrując się w bursztynowe odbicie w szklance z whiskey. Draco Malfoy był zawsze pewnym siebie człowiekiem, mężczyzną zaradnym, potrafiącym wybrnąć z najgorszej sytuacji. Przynajmniej starał się takim być. Tym razem czuł się bezsilny, jakby życie, które jeszcze tyle miało mu zaoferować, wyparowało zostawiając zmartwioną duszę w cielesnej skorupie. Czuł się stary i zmęczony. Gorycz w ustach przeszła przez żołądek kłując niemiłosiernie w piersi. Bezradność była dla niego najgorsza, ten moment, kiedy człowiek nic nie może zrobić, mimo usilnych starań. Jak śmierć, która nadchodzi i jedynie, co możemy dalej zrobić to zakupienie pochowka dla bliskiego.

Ta ulotka jest śmieszna – pomyślał.

Niepotrzebnie zrywał tę ulotkę, a teraz na złość stoi na Przekątnej 66, świdrując oczami zielony napis „Belzebu", w którym ostatnia litera jakby wyparowała i został po niej ciemny ślad na ścianie.

Dolina Przekrętu, to tak naprawdę kraina dla bandytów, szemranych typów i złodziejaszków. To tu, ukrywali się zbiegli bandyci, czaili za rogiem kieszonkowcy i dzieciaki okradające nieliczne stragany. Niegdyś Przekątna, teraz częściej nazywana Przekrętną. Po wojnie, trzeba było gdzieś umieścić całą hołotę, aby nie zagrażała normalnym, cywilizowanym i szanowanym czarodziejom. Czyli takim, jakim był on sam. Nastał późny wieczór i Dolina Przekrętu zaczęła budzić świat kryminalistów. W mroku czaiły się świecące pary oczu, śledzące wszystko, co się dzieje dookoła. Czyhające na jakiś szybki łup.

- Szukasz przygody?– zagadała do niego kobieta stojąca przed migoczącą latarnią.

Draco skrytykował ją spojrzeniem. Nikt nie lubił tego miejsca. Mężczyzna z jego statusem społecznym i majątkowym powinien zważać na to, gdzie się pokazuje. Ten powodu nie był w stanie zatrzymać go przed podjęciem decyzji pokazania się na Przekątnej. Był pewien, że gdyby nie jego status majątkowy i dość przewrotny los, to skończyłby tutaj - jako szef szajki terrorystycznej albo alfons pobliskiego burdelu. Tymczasem, miał niezaprzeczalnie problem.

Budynek zdawał się mówić „ Uciekaj! Nie wchodź! Nic dobrego cię tutaj nie spotka". Nie było już odwrotu, kiedy chwycił za klamkę mosiężnych drzwi. Pierwsze, co wychwycił to dźwięk melodii falującej po pomieszczeniach. Trochę przytłumiony i niewyraźny, jakby płyta, z której ulatniała się melodia była poniszczona. Podłoga skrzypiała i uginała się z każdym kolejnym krokiem. Poprawiając kołnierz płaszcza, nie dostrzegł, jak miały zwitek papieru trafia prosto w jego czoło. Dopiero, po chwili, zwrócił uwagę, że po całym pomieszczeniu fruwają tuziny białych kartek. Mógł dosłyszeć setki nakładający się na siebie szeptów: „Godzina 13: 20, 18 październik, Tom Hopkins, podejrzenie o romans żony", „ Godzina 5:20, 10 październik, Lilith Wood, podejrzenie o ugryzienie wilkołaka", „ Godzina 20:00, 20 października, spotkanie z Franklin'em Snow'em", jedna z karteczek zawyła głośniej „ stado ghouli we Wstrętnej Czarownicy, pilne!".

- Precz! – donośny głos kobiety wyrwał go z zamyślenia, a kartki jakby się zlękły i powędrowały na kolejne piętra budynku.

Zwitek, który jęczał, złapała w powietrzu i potargała w pół. Kobieta była już w podeszłym wieku, siwe potargane włosy upięła w nonszalancki, ale zjawiskowy kok. Czarna, długa suknia, ozdobiona koronkami opinała wątłe ciało, a Draco musiał przyznać, że w młodości musiała być atrakcyjną kobietą. Nadal nią była.

- Witamy we Włochatej Wiedźmie, Pani White na kąpiel błotną? – kobieta szukała czegoś w szafce i nie dostrzegła zdezorientowanego Draco'na. Kafelki nie różniły się od tych na korytarzu, jedynie na ścianach wywieszone były stare, poniszczone plakaty kobiet stylizowanych na lata sześćdziesiąte. Nie uszły jego uwadze obrazy, dostojnych postaci od czasu do czasu prezentujących swoje profile.

- Absolutnie nie – zaprzeczył.

- Nie? – kobieta zdawała się dopiero teraz dostrzec jego osobę. Przyciszyła melodię wychodzącą z magnetofonu i dumnie prostując się zaczęła iść w jego stronę. – W takim razie słucham, panie…?

- Malfoy. Draco Malfoy. - Długim spojrzeniem ogarnął drobną twarz, z kilkoma niemal niewidocznymi zmarszczkami. Najbardziej, co jednak przykuło uwagę były szare oczy, czuł jakby patrzy w swoje odbicie, tylko bardziej wrażliwe, gdzie dumę i żal zastępuje doświadczenie i spokój.

- Madame Flupps – podała mu kościstą dłoń, zaciskając długie palce na jego bladej skórze. Zimno bijące z ciała kobiety niemal przesiąkło go całkowicie. Jak szron, który powoli zastyga na łodydze drzew. Nagle poczuł ulgę, ciężar, który uwierał w jego sercu, spadł gdzieś dalej, poza zasięgiem. – Cóż za szorstka skóra, panie, Malfoy. Musi pan konieczne skorzystać z moich zabiegów.

- Może innym razem – arogancja, która była jego najwierniejszą towarzyszką życiową, na chwilę wzięła z nim rozwód i wyjechała na wakacje.

- W czym mogę pomóc, panie Malfoy? – głos miała niski, przesiąknięty erotyzmem, którego Draco nie potrafił nie wyczuć. – Może napije się pan czegoś? Mam naprawdę świetną Brendy.

Draco Malfoy nie wiedząc, jak to się stało, pił Brendy z Madame Flupps słuchając jej egzystencjalnych wypowiedzi. Wskazówki zegara powoli wlokły się, a czas zwalniał swój bieg, jakby wiedział, że tak trzeba.

- Na pustyni jest się samotnym. Równie samotnym jest się wśród ludzi, panie Malfoy

- Mały Książę – pokiwał głową, dopijając alkohol.

- Zgadza się - wstała na moment odwracając płytę winylową.

Smutna, melancholijna muzyka zaczęła wypełniać brzegi saloniku, a Madam Flupps okręciła się obejmując ramiona dłońmi. Opowiedziała mu historię o swej wielkiej miłość, o Hrabi Uldryhu, który pewnego dnia podczas pierwszej wojny schronił się u niej w mieszkaniu. Miłość tak mocno w nich zawrzała, że długo nie mogła otrząsnąć się po śmierci ukochanego. Sam przypomniał sobie historię z dzieciństwa, kiedy z ojcem pojechali na mecz Quiditcha do Irlandi. Draco nie wiedział jak długo jeszcze mógłby słuchać Madame Flupps, gdyby nie krzyk kartki, która niepostrzeżenie wleciała do salonu : „ Zamówienie z Londynu! Zamówienie z Londynu!„. Wstał z siedzenia i podwijając płaszcz spojrzał na srebrny zegar.

- Co ja tu robię?

- Przyszedł pan po pomoc. – Rozejrzał się zdezorientowanym wzrokiem, słysząc jej słowa. - Tutaj – wskazała palcem na wywieszoną na ścianie tabliczkę: Biuro detektywistyczne Belzebub – 1 piętro.

Schody zaskrzypiały, gdy wszedł na pierwszy stopień. Źle zrobił, że tutaj przyszedł.

- Czas, zapominamy o nim, ale on nie zapomina o nas – zatrzymał się w miejscu spoglądając ostatni raz przez ramię. – Powodzenia, panie Malfoy.

Idąc po stromych, żyjących własnym życiem schodach, stwierdził, że dawno nie spotkał tak dziwnej kobiety. Do tej pory nie wiedział, jak to się stało, że przez pól godziny siedział z Madame Flupps popijając spokojnie Brendy. Czasu jednak nie da się już odwrócić, więc należy spożytkować go tym razem bardziej uważnie. Korytarz, który zobaczył różnił się od tego na parterze. Czarny dywan wił się jak język węża. Na ścianach wisiały portrety martwych, ospałych twarzy. Słyszał jeszcze przytłumioną muzykę z salonu pani Flupps, która cichła z każdym kolejnym krokiem. Karteczki, które spotkał na parterze fruwały teraz na korytarzu. Tym razem były cicho, słychać było jedynie szmery papieru. Dochodząc do końca korytarza, zobaczył małe pomieszczenie, gdzie znajdowało się biurko, a przy nim drobna postura kobiety.

- Witamy w biurze detektywistycznym Belzebub. Pomoc gwarantowana dla wszystkich w potrzebie. Słucham? – wyrecytowała, znużonym głosem, nie odrywając się od zajęcia, jakim było przeglądanie „Piekielnej Czarownicy". Czarne krótkie włosy przypominały bardziej perukę niż fryzurę. Pod grzywka schowana była para skośnych oczu.

- W prawdzie mówiąc – zaczął, bo o dziwo czuł się nie tylko poirytowany, ale zagubiony całą sytuacją. Dziwne miejsce, nie był pewien, czy to nie jakaś nowa intryga jego wrogów, czy może nie jest bohaterem jakiegoś kiepskiego filmu.

- Był pan umówiony? – przerwała, wysuwając twarz zza stron gazety, mierząc go od stóp do głowy. Tęczówki były niemal tego samego koloru, co źrenice. Czarne.

- Nie – dopowiedział krótko.
- Proszę wypełnić formularz – podsunęła w jego stronę białą kartkę i długopis z napisem Belzebub.

- Ja naprawdę nie mam czasu…

- Proszę wypełnić formularz – przerwała, nie odrywając oczy z czytanej lektury.

Draco buchnął parą z nosa, po czym nerwowym ruchem sięgnął po kartkę i podszedł do stolika przy bocznej ściance. Zarzucił czarny płaszcz za siebie i założył nogę na nogę, śledząc oczami drobny druczek na kartce. Jeszcze tego brakowało, że wzrok mu wysiada. Niechętnie, ale z przymusem wyjął czarne etui, a z niego okulary.

Formularz zgłoszeniowy do biura detektywistycznego Belzebub.

Imię :

Nazwisko:

Rok urodzenia:

1. Czy jest pan/pani członkiem zorganizowanej grupy przestępczej, sekty itp.?

...

Draco zawahał się. W prawdzie był kiedyś Śmierciożercą, ale aktualnie jest na emeryturze.

A więc „nie".

2. Czy posiada pan/pani przeszłość kryminalną, bądź czy w rodzinie jest osoba, która ową przeszłość kryminalną posiada?

…...

- Czemu mają służyć te pytania? – zacisnął palce na długopisie mierząc nim kobietę.

- Pytania zostały skrupulatnie dopasowanie w celu określenia profilu klienta. Proszę wypełnić formularz – kobieta nie racząc spojrzeć na jego dumną osobę, czytała ciąg dalszy czasopisma.

A więc pytanie 2 : „tak"

- Przypominam, jeśli w którymś z pytań zakreślił pan odpowiedź twierdząca, należy napisać szczegółowy opis, co do danej sytuacji – głos kobiety brzmiał, jak informator pociągowy, "godzina 13:20 rusza pociąg do Manchesteru".

- Czy, wie pani, kim ja jestem?! – zaczął stukać w stolik końcem długopisu.

- Pan Draco Lucjusz Malfoy, Szef Departamentu Tajemnic. Proszę wypełnić formularz.

- Nie mam czasu na te bzdury.

- Panie Malfoy – kobieta, a w prawdzie młoda kobieta, bo nie mogła liczyć więcej niż 20 lat, odłożyła czasopismo i założyła dłonie na biurku. – Formularz dotyczy każdego, czy jest ministrem, czy szefem departamentu tajemnic, czy barmanką w Dziurawym Kotle. Aby dojść do etapu, w którym jest udzielenie pomocy przez detektywa, należy wypełnić formularz. Jeśli zależy panu na czasie radzę zabrać się do pisania. Czy, ma pan jeszcze jakieś pytania?

Draco zacisnął usta, obrzucił kobietę pogardliwym spojrzeniem, po czym zaczął czytać kolejne brednie.

3. Czy posiada pan/pani w rodzinie wilkołaka, wampira, olbrzyma, wile itp.?

.

Raczej nie, chyba nie, chociaż …

4. Czy kiedykolwiek spożywał pan narkotyki, używki lubi inne substancje odurzające? Jeśli tak, to jakie?

Bez komentarza. Raz z Pansy i Zabinim na 5 roku…

5. Proszę określić swój status

- żonaty

- singiel

- w separacji

- po rozwodzie

- skomplikowany związek

- inne ( napisz odpowiedź)...

Draco warknął pod nosem. To czy jest z kimś, czy nie jest jego sprawą i nikt nie ma prawa wciskać swojego wścibskiego nosa do jego życia.

6. Jak dużo partnerek seksualnych posiadał/a pan/pani w swoim życiu?

* tylko jedną partnerkę

*więcej niż dwie.

* od 3 do 10

*10 i więcej…

- Pytanie szóste to chyba gruba przesada?

Dostrzegł, jak jej kącik ust delikatnie się podnosi.

- Aż tyle ich było?

- Słucham?! – uniósł brwi.

- Proszę…

- Proszę wypełnić formularz. Wiem, do cholery jasnej!

7. Czy jest, bądź był/a pan/pani członkiem stowarzyszenia WESZ?

NA MERLINA, ALEŻ SKĄD! NIGDY, ALE TO PRZENIGDY NIE WSTĄPIŁ BYM DO TEGO STOWARZYSZENIA! NAWET ZA ZŁAMANEGO GALEONA!

Dochodząc do pytania dwudziestego, Draco czuł, że zanikła większość pracującej części jego mózgu.

Dziękujemy za wypełnienie formularzu!

Podpis: … Data…

Draco rzucił kartkę przed kobietą, po czym stanął wyczekująco, tupiąc nogą.

- Dziękuję za wypełnienie formularzu. W celu poszerzenia działalności biura prosiłabym o wypełnienie anonimowej ankiety…

- Żadnych ankiet!

-To anonimowa ankieta o animagach…

- Powiedziałem, nie. Czy, mogę już się zobaczyć z osobą do, której przyszedłem?

Draco dopiero teraz spostrzegł plastikowa plakietkę na biurku : Miho Kitsune

- A czy, to jest koncert życzeń? – mruknęła pod nosem.

- Słucham?! - skrzywił się.

- Ależ oczywiście, jak pan sobie życzy – wysyczała przez zęby.

Draco skwitował ją podejrzanym wzrokiem.

- Po jaką cholerę marnujecie mój cenny czas?

- A mój czas to nie jest cenny? – wyszeptała.

- Co pani mówi?

- Dla nas pana czas jest najcenniejszy. Proszę chwilę poczekać.

Draco napuszony, jak sowa puchata, usiadł ponownie przy stoliku i śledził spod przymrużonych powiek wskazówki zegara. Po niecałych dziesięciu minutach otworzyły się drzwi znajdujące się kilka metrów od sekretariatu.

- Dziękuje! Naprawdę Dziękuję. – zapłakana, starsza kobieta ściskała dłoń schowanej postaci za drzwiami.

- Nie ma za co. Proszę na siebie uważać.

Kobieta wyszła mówiąc ciche : „do widzenia".

Kitsune wstała z miejsca. Draco ciętym spojrzeniem zilustrował jej wygląd. Czarna bluzka z napisem "Alien", skórzane spodnie z dziurami na nogawkach i masywne martensy z ćwiekami. Dziwne stworzenie - pomyślał. Schowała formularz do białej teczki i miłym gestem wskazała mu drogę do drzwi. Draco bez słowa wstał i skierował się za dziewczyną.

- Proszę usiąść – młody, wysoki i nie lichej postury mężczyzna siedział przy biurku, kiedy dostrzegł Draco, odłożył papiery i wyciągnął dłoń w jego stronę. Przenikliwe, zielone oczy wpatrywały się w Draco bez mrugnięcia. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ten facet żywi do niego urazę.

- Gilbert - przedstawił się, a blondyn wyczuł w jego głosie nieopanowane brzmienie. - Miho przynieś kawę.

- A czy, ja od tego tutaj jestem?

- Chyba niedosłyszałem.

- Przecież od tego tutaj jestem, zaraz przyniosę. Z mleczkiem? - powiedziała z przesadzoną słodyczą.

- Czarną – Draco mrugnął do niej oczkiem. – Bez cukru.

- A więc Panie Malfoy - zaczął śledząc wzrokiem formularz, który wcześniej przyniosła sekretarka. - Przyznam, że nie spodziewałem się osoby z pana statusem, w takim miejscu.

- Sytuacja tego wymaga - Draco przymknął powieki, zmagając się z ponurymi myślami, które przyćmiły jego głowę. On też nigdy nie spodziewał się, że zdobędzie się, aby przyjść do TAKIEGO miejsca.

- Mam nadzieję, że zdołam panu pomóc.

Tymczasem:

Gdyby mrok, ciemność i wszystkie nieszczęścia zmaterializowałyby się w człowieka, to była by to postać, która weszła niczym potwór do saloniku Madame Flupps, brudząc kafelki błotem. Żyrandol zaczął niebezpiecznie chwiać się wkoło, zaś drzwi huknęły zostawiając za sobą grzmot błyskawic. Okiennice zaczęły trzaskać drewnianymi drzwiczkami o framugi i Madame Flupps podbiegła do nich łapiąc za metalowe zamkniecie.

- Nieudana randka? – nikły uśmiech przemknął przez twarz Mandame.

Postać milcząco machnęła ręką. Stado karteczek, które do tej pory milczały, zerwały się w sekundzie niemal błagając o wysłuchanie ich. Zakapturzona postać machnęła ręką, na co wszystkie zamilkły wijący się nieznośnie nad jej głową.

- Masz – rzuciła jej mały pakuneczek.

- Zdradzieckie Stokrotki Błotniste – otworzyła małą torebeczkę. – Jestem pod wrażeniem.

Kobiety już nie było. Ciemnym skórzany płaszcz wlókł się po schodach tuż za jego właścicielką. Po podłodze rozległo się stukanie obcasów.

- Przyszło zamówienie od Madajeva - zakomunikowała znudzonym głosem Miho.

- Fantastycznie.

Srebrna kusza, która spoczywała na plecach kobiety, rozbłysnęła w oczach Miho.

- Lepiej nie wchodź. Siedzi tam jakiś palant, który zaznaczył w pytaniu szóstym ostatnią odpowiedź.

To ostrzeżenie jeszcze bardziej sprowokowało ją by otworzyć drzwi własnego gabinetu. Gwałtownie wdarła się do pomieszczenia, a powietrze jakby w jednej sekundzie zrobiło się chłodne i nieprzyjemne.

Draco Malfoy nie zobaczył człowieka, ani kobiety, tylko twarz pokrytą krwią i białą mazią. Gilbert wyprostował plecy, przyglądając się czerwonym zadrapaniom na szyi kobiety.

- Nic ci nie jest?

Spięte dotychczas włosy wyfrunęły ze spinki, rozkładając się na plecach i ramionach.

- Powiedz mi, że to jest bogin – wskazała na zdegustowanego Draco'na, który z odrazą patrzył na jej brudną posturę. Ten "twór" coś mu przypominał, ale nie do końca potrafił zdefiniować, co konkretnie.

- Ty – Głos, wyrażający niemal zwierzęcą dzikość przywarł do jego ucha. Przyłożyła mu różdżkę do gardła z taką szybkością, że nie zdążył zareagować. Krwiste usta uformowały się w przerażający uśmiech, ukazując okazałe uzębienie. Oczy kontrastujące z krwią rozbłysnęły niebezpiecznie.

- GRENGER?

Z saloniku panny Flupps rozbrzmiała głośno Marsz Żałobny Chopina, a lustro, wiszące nad drewnianą komodą, pękło w pół.