POV John
Codziennie mam ten sam sen, śnie o szkarłacie, czerni, bieli i szarości. Najwięcej jest szkarłatu, cała jego postać jest nim obleczona. Czerń jest na drugim miejscu, okrywa go jak koc, zakrywa większość ciała. Biel jest widoczna tylko w tych niewielu miejscach, których nie da się ukryć, czasem myślę, że chciał zniknąć. Na końcu jest szarość, tylko dwa punkty, które można zauważyć jedynie po dogłębniejszym przyjrzeniu się, ale większość nie umie obserwować, więc myślą, że to niebieski, lecz to nie prawda, zawsze był to jakiś rodzaj koloru lodu, zależnie od padania światła.
Znowu obudziłem się o czwartej nad ranem i już nie mogłem zasnąć, to już rutyna. Zasypiam dopiero po mocnych środkach nasennych i budzę się po kilku godzinach snu, bo wciąż śni mi się to samo. Wziąłem prysznic, ubrałem się i wyszedłem na dwór, oczywiście wraz z moim niezastąpionym pudełeczkiem środków przeciwbólowych. Tak, ból nogi wrócił, zaraz po tym jak przeszedłem z fazy wyparcia do fazy gniewu. Minęło już pół roku, wyparcie zniknęło po sześciu dniach, gniew trwał tylko dwa, przekupywanie zajęło mi jedynie kilka godzin bo przypomniałem sobie, że przecież on nie wierzył w siły wyższe. Jaki był sens w robieniu tego jeżeli główny obiekt targowania się wcale nie chciałby, żebym zachowywał się tak głupio/nudno/bezsensownie. Potem przyszła depresja i jak na razie wcale nie zanosi się na to, że z niej wyjdę.
Ostatnio moim ulubionym zajęciem jest obserwowanie ludzi i dedukowanie ich, robię to za każdym razem, gdy kogoś widzę. Zacząłem to robić zaraz po wejściu w ostatnią fazę, najpierw przejrzałem wszystkie notatki jakie on miał ukryte w szufladach. Już od lat ich nie robił, wszystkiego się już nauczył i zapisał w swoim pałacu myśli, ale przedtem, gdy był jeszcze nastolatkiem i uczył się, zapisywał wszystko co zauważył, więc miałem co czytać. Teraz ja też, już ich nie potrzebowałem, zrobiłem swój własny pałac i miałem w nim wszystko. Miał już kilkadziesiąt pokoi, pierwszym jaki stworzyłem, był ten, który wyglądał jak nasz salon, zawsze mogę tam pójść i się z nim spotkać, popatrzeć jak gra na skrzypcach, jak pije herbatę lub śpi na kanapie. Mogę do niego dołączyć, a czasem nawet porozmawiać. Prawdopodobnie to przez ten właśnie pokój nie mogę wyjść z depresji, ale nie obchodzi mnie to, nie pozwolę odejść temu wspomnieniu, jeżeli ja je puszczę to kto będzie pamiętał tego prawdziwego… Potrzebuję tego, żeby jakoś przetrwać każdy kolejny dzień, inaczej nie dał bym rady. Drugi pokój to ten z informacjami na temat dedukcji, trzeci zawiera mapę całego Londynu, a czwarty informację, które mogą kiedyś być użyteczne jak np. nazwy badań i testów, które ktoś zaczyna prowadzić. Potem stworzyłem podziemia w których są dwa pokoje, jeden taki w którym trzymam wspomnienia, które chce pamiętać, ale których nie chcę ciągle przywoływać. Są tam wszystkie wspomnienia o nim oraz trochę innych, musiałem je tam umieścić, bo przypominanie sobie w każdej chwili życia jak… Drugi z pokoi zawiera te wspomnienia, których nie chcę pamiętać, są tam nadal, ale upchnięte głęboko w umyślę, dopiero gdy zasypiam nie mam nad nimi kontroli. Pozostałe pomieszczenia powstawały wraz z zakresem informacji jakie umieszczałem w pałacu jest więc np. pokój w którym trzymam całą swoją wiedzę medyczną albo taki w którym jest wszystko na temat przestępstw popełnionych w ciągu ostatniego wieku, oczywiście mam na myśli te ciekawsze i głośniejsze sprawy.
Mycroft zadbał o oczyszczenie swojego małego braciszka z zarzutów, więc Lestrad nie stracił posady, już trzy tygodnie po „upadku" zadzwonił do mnie i poprosił o pomoc w sprawie, rozwiązałem ją wolniej niż on by to zrobił, ale udało mi się, potem były następne. Oczywiście tym razem wszystko musiało być naprawdę utajnione dlatego też nie mogłem przyjeżdżać na miejsca przestępstw, musiały mi wystarczyć zdjęcia i sprawdzenie ciała, po przywiezieniu go do kostnicy lub dowodów, które udawało się Lestradowi przemycić na chwilę. Wystarczają.
Gdy szedłem już centrum miasta, zadzwonił telefon, popatrzyłem na zegarek. 6:23. O tej porze to może być tylko Mycroft, odebrałem i nawet się nie przywitałem. Nie po tym co zrobił. Czekałem aż sam zacznie rozmowę, powinien się cieszyć, że w ogóle odbieram.
- Witam John, jak leci?
- Czemu miałoby cię to obchodzić.
- Oczywiście martwię się o ci-
- Mycroft, nie jestem twoim bratem, a nawet on nie mógł cię znieść, więc daruj sobie.
Przez chwilę nie odpowiadał, coraz częściej właśnie tak to wyglądało, zmieniałem się powoli w kogoś kogo nie potrafił zrozumieć, kto nie pasuje do schematów normalności. Miły doktor zmieniał się powoli w socjopatę i nikt nie potrafił sobie z tym poradzić, nikt nie wiedział jak się zachować. Nawet ja nie byłem pewien jak to się skończy, ale szczerze powiedziawszy odpowiadało mi to. Coraz bardziej umiałem panować nad swoimi emocjami, wręcz wykasowywałem je, po co miałbym je mieć? On miał rację, sentyment to chemiczna pomyłka, nie potrzebuję go.
- Nadal nie wymawiasz jego imienia.
Zamiast odpowiedzieć, po prostu wyłączyłem telefon. Nie miał prawa tego robić, a mimo to, ciągle i ciągle się wtrącał. Po tym co się stało zaczął mnie traktować tak jak wcześniej traktował jego, a ja oczywiście odpowiadałem na to takim samym zachowaniem jak on. Tak, to prawda, że nie umiałem wymówić, ani nawet pomyśleć o tym imieniu, prawdopodobnie to mechanizm obronny. Z drugiej strony czego można było się spodziewać po tym jak umarł ktoś kto był dla mnie kimś więcej niż przyjacielem i nie mam na myśli kochanków ani niczego w tym rodzaju. Łączyło nas coś innego, coś o wiele groźniejszego w ogólnym rozrachunku bo, szczególnie razem, byliśmy niebezpieczni dla kogoś kto chciał zrobić krzywdę temu drugiemu i mogliśmy poświęcić, nie zaryzykować, ale poświęcić, życie dla tego drugiego. Byliśmy soulmate'ami, pewnie nie przyznałby się do tego, ale ja nie mam powodu, aby tego nie powiedzieć. Byliśmy jak hybryda, jak jedna istota, on był umysłem, a ja sercem lecz teraz serce zostało rozerwane na pół, zresztą umysł tak samo i w ten sposób jestem coraz mniej uczuciowy, a za to coraz bardziej logiczny. Zaraz po „upadku", to było tak jakby ktoś oderwał połowę mnie i nawet nie kłopotał się zaszyciem lub chociaż zabandażowaniem rany. Przy pierwszej fazie nie czułem nic oprócz tego rozdzierającego bólu, potem przyszła faza druga i wszystkim o czym mogłem myśleć była wściekłość. Z perspektywy myślę, że to wtedy umarła reszta mojego serca, to wtedy zostało one oderwane do końca, a to co zostało nie wystarczało nawet na jedną osobę. Następnie była trzecia faza i chyba właśnie wtedy ta część umysłu którą „dostałem" od niego została zaszyta we mnie na zawsze. Potem przyszła faza czwarta i na początku nie miałem siły żeby wstać z jego łóżka, wciąż było czuć jego zapach: papierosy, które palił, gdy myślał, że nie patrzę; chemikalia, którymi tak często się bawił, że stały się jego integralną częścią; cholernie drogi szampon, jedyny, którego kiedykolwiek używał i w końcu herbata, którą pijał częściej, niż cokolwiek innego, prawie zawsze robiona przeze mnie.
Gdy już udało mi się wstać, poszedłem do Mycrofta żądając, aby opowiedział mi to co powiedział Moriartiemu, a nawet to czego mu nie powiedział, chciałem… Musiałem wiedzieć więcej, skoro zyskałem połowę jego umysłu musiałem wiedzieć czemu się taki stał. Gdy wyszedłem z jego gabinetu byłem kimś innym, nie byłem już doktorem Watsonem, miłym Johnem, jego przyjacielem. Właśnie wtedy stwierdziłem, że pragnę wiedzieć więcej, chcę być jak on, żeby chociaż w części zachować go przy sobie. Od tamtego czasu wciąż siedzę w tej samej fazie i faktycznie powoli zmieniam się w niego.
Wciąż niezadowolony z wścibstwa Mycrofta, przyśpieszyłem i skręciłem w boczne uliczki, powoli dotarłem do biedniejszych dzielnic Londynu, to tu przebywała większość irregulars, którzy teraz pomagali mnie tak jak kiedyś jemu. Chciałem dowiedzieć się czy nie zauważyli czegoś podejrzanego, naprawdę często byli lepsi w wykrywaniu przestępstw niż policja, lecz nagle usłyszałem odgłosy szarpaniny i zanim zdążyłem dotrzeć na miejsce, wystrzał z pistoletu. W jednym z zaułków, tam skąd dotarły do mnie dźwięki walki, leżało ciało jednego z bezdomnych, a tuż obok, pod samą ścianą stał dzieciak. Chwiał się na nogach i udało mi się go złapać w ostatniej chwili, zemdlał. Broń należała zapewne do martwego teraz dilera, a dziecko nie mogące mieć więcej niż 10 lat, prawdopodobnie nawet młodsze, było jednym z jego klientów. Nie miało jak zapłacić, więc diler zaczął je zastraszać, młody się przestraszył broni i zaczął ją szarpać, gdy ta przez przypadek wypaliła. W tej okolicy policja powinna dotrzeć nie szybciej niż za dwadzieścia minut, więc miałem czas żeby usunąć dowody i zabrać dzieciaka. Schowałem pistolet do kieszeni kurtki i wziąłem go na ręce, ważył za mało nawet jak na dziecko, i wybrałem najbezpieczniejszą trasę. Nikt mnie nie zatrzymał, gdyż tutaj wszyscy zajmują się tylko swoimi sprawami, nawet gdyby to, to dziecko zginęło i tak nie zareagowaliby. Dziwne, że to socjopaci mają więcej empatii, niż ci rzekomo zdrowi i społeczni.
Dopiero, gdy dotarłem do domu, naszego domu, i położyłem dzieciaka na kanapie, zauważyłem pewne cechy charakterystyczne, pod warstwą brudu widać było bladą skórę, jego włosy były czarne i lekko kręcone. Miał na sobie czarny, podniszczony płaszcz, a z ran które prawdopodobnie zawdzięczał handlarzowi, nadal ciekła krew, więc już teraz połowę twarzy miał okrytą szkarłatną cieczą. Omal nie zemdlałem, a nie zdarzało mi się to często, ostatnim razem w Afganistanie, po dostaniu w ramię oraz w szpitalu gdy byłem na lekach przeciwbólowych. Ta scena była tak podobna do tej z moich snów, tej której ciągle, tak bardzo starałem się pozbyć… Usiadłem na fotelu obok i zacząłem głęboko oddychać, po chwili uspokoiłem się i wstałem. Poszedłem do łazienki po apteczkę i wróciłem, przy okazji niosąc ręcznik i miskę z wodą. Przemyłem mu całą twarz, a następnie użyłem wody utlenionej i antybiotyków, żeby nie dostało się zakażenie, rany zakleiłem plastrami. Sprawdziłem czy nie ma przypadkiem jakichś obrażeń na reszcie ciała, ale na szczęście diler nie zdążył zrobić nic więcej.
Przysunąłem koło kanapy stołek i usiadłem tak, aby widzieć jego oczy, gdy się obudzi. Musiałem sprawdzić czy… Czy ma też jego oczy, naprawdę wyglądał jak młodsza, zabiedzona wersja jego. Właśnie tak go sobie wyobrażałem słuchając opowieści Mycrofta o ich dzieciństwie, o tym krótkim okresie czasu, gdy on jeszcze był szczęśliwy, ale wszystko już zaczynało się walić. Po jakichś 25 minutach dziecko powoli zaczęło się przebudzać, a gdy otworzyło oczy, ujrzałem lód, którego nie widziałem już od tylu dni, tą chłodną szarość o której marzyłem żeby wróciła, a którą jednocześnie starałem się wymazać z moich snów. Mimo uczuć, które nagle znowu, chłodniej niż kiedyś, ale jednak, przelewały się przez moje ciało, zupełnie jakby w moich żyłach płynął czysty kwas, zachowałem pozory spokoju. Dzieciak przypomniał sobie co się stało i przerażony wstał z kanapy tak szybko, że potknął się i tylko moje ręce uchroniły go przed upadkiem. Popatrzył na mnie, a w jego oczach widać było strach, zastygł w oczekiwaniu na mój kolejny ruch. Podniosłem go i znowu posadziłem na kanapie, tylko że tym razem uklęknąłem na ziemi tuż przed nim i popatrzyłem na niego tym spojrzeniem, którym tak często on na mnie patrzył. Kalkulując, przedzierając się przez duszę i umysł, zupełnie jakby sprawdzając czy naprawdę warto, a co warto to już wiedział tylko on. W końcu udało mi się wydobyć z siebie głos.
- Wiesz co zrobiłeś?
Po chwili zawahania, przytaknął i mimo widocznego strachu nadal patrzył mi w oczy, jakby to wszystko nie odebrało mu jego odwagi i dumy.
- Nie powiem o tym policji, zabrałem broń, więc nie będą mieli odcisków palców, masz gdzie się schować, jakichś krewnych?
- Nie…
Boże, jego głos był taki słaby, a mimo to wciąż słychać było niższą tonację, jak on mógł… Jak to w ogóle możliwe? Szybko otrząsnąłem się z szoku i postanowiłem coś teoretycznie niebezpiecznego, nielogicznego, dziwnego… Ale co mi szkodzi? Przecież nie mam nic do stracenia.
- Możesz tu zostać, wyczyściłem twoje rany, ale musisz się umyć. Przyniosę ci jakieś ubrania, będą za duże, ale… No cóż, wyższa konieczność. Może tak być?
- Tak…
- To dobrze, grzeczny chłopiec.
Uśmiechnąłem się, dość wymuszenie, ale i tak bardziej naturalnie niż przez ostatnie 6 miesięcy. Dzieciak przytaknął i zmarszczył brwi, wyglądał jak on, gdy się nad czymś zastanawiał… Poprowadziłem go do toalety i już miałem zamknąć drzwi, gdy nagle się odezwał.
- Nie jestem chłopcem.
Spojrzałem na niego zdumiony, naprawdę wyglądała, jak każdy dzieciak, dość bezpłciowo, ale z powodu podobieństwa odruchowo stwierdziłem, że to chłopak. Po chwili przytaknąłem i już chciałem iść, ale przypomniałem sobie o czymś.
- Jak masz na imię?
Dziewczynka popatrzyła na mnie zmieszana, wyglądała jakby szukała odpowiedzi, która nie istniała, a której mimo to tak bardzo potrzebowała. W końcu popatrzyła na mnie i odpowiedziała.
- Nie mam imienia, może być każde…
Wiedziałem już, że tamto imię musi się wiązać ze złymi wspomnieniami, chciała się odciąć od tamtego życia. Moja odpowiedź zaskoczyła mnie nawet bardziej niż ją samą, powiedziałem to bez zastanowienia, pokierowałem się uczuciami, pierwszy raz od tak dawna.
- Niech będzie Sherlock…
P.S. Co do tej rozmowy między Johnem i Mycroftem o przeszłości Sherlocka, to prawdopodobnie, napiszę o tym oddzielne opowiadanie, w tym samym uniwersum.
