Trwa wojna domowa. Flota Rebelii po raz pierwszy zdołała pokonać siły Imperium w bitwie, podczas której rebelianccy szpiedzy wykradli plany broni mającej zapewnić cesarzowej, lady Echo, panowanie nad całym archipelagiem – portalu do Shukrute, niewyczerpanego źródła niszczycielskich shushu. Młodemu zwolennikowi Rebelii, Flopinowi, powierzono zadanie przewiezienia planów do sprzymierzonej Sadidy…
Chłodna bryza potargała grzywkę młodego cra. Machinalnie zgarnął włosy za długie ucho, wpatrzony w ciemny kształt na horyzoncie.
- Ile mamy czasu? - rzucił stojący za jego plecami kapitan. Młodzieniec oparł się ciężko o reling.
- Jeśli nie potrafi pan sprowadzić wiatru, kapitanie Antilles – mruknął – okręt Imperium dogoni nas w ciągu godziny.
Woda w cieniu burty przypominała zmięty ciemny jedwab.
- Godziny? - zdziwił się marynarz-ecaflip, stojący obok na wantach. - Ledwo go widać.
- Silniki stazy – oczy cra odróżniały już wyraźnie kształt coraz większego okrętu.
Nad ich głowami zaskrzeczała mewa. Kapitan dołączył do niego przy relingu, na skraju pola widzenia Flopin dostrzegł białą jak dmuchawiec czuprynę.
Po chwili ciszy Antilles zawołał – Refować żagle! Przygotować się do abordażu. Nie sprzedamy tanio własnej skóry.
Stopy ecaflipa zadudniły o deski. Młody cra odepchnął się od relingu i stał jeszcze przez moment, mierząc wzrokiem okręt Imperium.
Nad głową załomotały ciężkie buty. Flopin szybko zapieczętował przesyłkę i gwizdnął. W snopie światła, padającego przez bulaj, zamigotały żółciutkie piórka tofu.
- Wiesz, komu to zanieść.
Ptaszek ćwierknął, a chłopak przytaknął. Nie zważając na hałasy na pokładzie, otworzył bulaj i wyrzucił obarczonego paczką tofu. Patrzył za nim przez chwilę, aż żółta plamka rozpłynęła się w błękicie. Potem zamknął okienko.
Gdzieś niedaleko trzasnęły drzwi. Cra sięgnął po leżącą na stole kuszę i wycofał się w cień ściany.
Niebieski błysk przeciął ciało ecaflipa wpół. Osunęło się na deski wprost pod stopy kapitana Antillesa, który z kamiennym spokojem wpatrywał się w twarz zabójcy, czy raczej w zastępującą ją chmurę stazy w szklanej bani. Łańcuchowy pies cesarzowej górował nad większością foggernautów, przypominając odlany w mosiądzu posąg wojownika. Tylko peleryna, okrywająca jego barki, powiewała na wietrze.
- Pytam po raz ostatni. Gdzie są plany, które wykradliście?
Jak każdy technomag, mówił głosem mechanicznym, równym. Beznamiętnym.
- Źle cię poinformowano, panie – Antilles musiał zadzierać głowę, żeby zajrzeć w błyszczącą mgłę. - To statek pasażerski. Przewozimy misję dyplomatyczną do Sadidy.
Ciężkie kłęby stazy zamigotały nagle i u stóp kapitana rozwarł się krąg portalu, otoczony błękitnym lśnieniem wakfu. Widać w nim było szare obłoki.
- Gdzie są plany? - spytał lord Yugo.
- Nic mi o tym nie wiadomo.
Portal przesunął się o szerokość dłoni. Ktoś z załogi kapitana Antillesa jęknął rozdzierająco.
- Skoro to misja dyplomatyczne – rzucił Yugo w przestrzeń – gdzie jest ambasador?
Zwalisty foggernauta odwrócił się, powiewając peleryną. Flopin przygryzł wargę, kiedy ściskający go za ramię żołnierz stanął przed dowódcą, wyprostowany jak struna.
Dotychczas Flopin wyobrażał sobie Miecz Cesarzowej jako zwykłego technomaga, metalową kukłę ożywioną imitacją duszy. Ale zbroja Yugo sprawiała wrażenie, jakby naprawdę mieściła żywe ciało: żadnych patykowatych prętów, muskularne ręce i nogi. Brakowało mu też wbudowanego w ramię działka stazy, chociaż fioletowa mgła wypełniała wieńczącą zbroję kopułę, jak u każdego foggernauty.
- Co się stało z planami, które wykradliście? - spytał, głosem niby z wnętrza stalowej rury. Młody cra wyprostował się dumnie.
- Nie wiem, o czym mówisz. Płynę do Sadidy z misją dyplomatyczną.
- Jesteś członkiem Rebelii i zdrajcą. Zabrać go!
Foggernauta pociągnął Flopina za ramię, drugi pchnął go w plecy. Prowadzony w stronę trapu, usłyszał jeszcze mechaniczny bas rozkazujący – Przeszukać statek! - i uśmiechnął się w duchu.
Na horyzoncie zbierały się ciemne jak dym chmury.
Elely jednym susem przeskoczyła kałużę. Na ścieżce było ich mnóstwo, aż migotała w słońcu jak strumyk, wijący się w szmaragdowej trawie. Powietrze pachniało deszczem.
Iopka spędziła noc w wiosce, bo do późna pomagała we wspólnej stajni, a potem, kiedy przyszła burza, nikt nie chciał słyszeć o puszczeniu jej samej do domu. Jakby była dzieckiem, doprawdy. A oni nie rozumieli, dlaczego się wyprowadziła w szesnaste urodziny.
Ścieżka zakręciła, prowadząc Elely między drzewa tak zielone, jak nic na świecie, jakby burza zmyła z nich cały kurz i odsłoniła prawdziwe barwy. Podniosła z ziemi czarny jak węgiel patyk, zakręciła nim wprawnie młyńca, potem wyprowadziła cios z półobrotu w nieistniejącego przeciwnika. Położyła go eleganckim cięciem z dołu i skinęła głową, pełna uznania dla własnych umiejętności. Gdyby na Muideat były jakieś potwory… Ale by im pokazała!
Szkoda, że do kategorii potworów kwalifikował się tutaj chyba tylko szewc ze Wschodniej Przystani. A i to ledwo, choć Elely ciągle pamiętała siniec, nabity celnie rzuconym chodakiem. Poza tym tylko kłóliki i brudna stajnia. Tutejsi potrzebowali eniripsy, nie iopa.
Spomiędzy drzew wynurzył się jej domek, lśniąc mokrą łupkową dachówką.
Podbiła patykiem zwisającą nad ścieżką gałąź, strącając roziskrzony deszcz kropel, zawirowała, złożyła paradę i stanęła przed drzwiami, wcale nie zdyszana. Cisnęła patyk w krzaki. Zaszeleściły przyjemnie.
A potem zagwizdały z oburzeniem. Hę?
Gwizd powtórzył się, słabiutki i żałosny, a Elely, cmokając, zapuściła się w gąszcz. Na wilgotnej ziemi pod krzakami, obok jej patyka, siedziała mała żółta kulka nastroszonego od wody nieszczęścia, przeglądając się iopce z bezbrzeżnym potępieniem. Efekt ucierpiał trochę, kiedy tofu kichnął.
- Zgubiłeś się? - spytała, klękając obok. Wyciągnęła do tofu ręce, ale ptaszek wybuchnął świergotem, przyciskając się do ziemi.
- Ej, tylko bez takich! Nie wiedziałam, że tu jesteś, słowo. Co tam masz?
Bo spod żółtych piórek mignęło jej coś, jakby pergamin, ale tofu rozłożył skrzydełka i położył się na tym czymś całym ciężarem. Zagwizdał pogardliwie.
Iopka przewróciła oczami. Jedną ręką podniosła szarpiącego się tofu, palcami drugiej wydłubała z ziemi zawiniątko.
- Ani deszcz, ani śnieg, co? Słuchaj – dodała, ignorując strumień świergotliwych protestów – jak to miało trafić na Muideat, mogę to dostarczyć, wszystkich tu znam. A ty sobie odpoczniesz.
Tofu gwizdnął przeciągle, a ona się roześmiała.
- Imperium? Nie tknęłoby tej skałki długim kijem. Ale nie, to nie, mały kurierze.
Schowała paczuszkę do kieszeni spodni i wstała, ze świergocącym tofu w objęciach.
- Chodź, to się wykąpiesz w ciepłej wodzie. Żebyś się nie przeziębił.
Elely wylała mydliny z miski za okno i napełniła ją na nowo wodą z garnka. Postawiła miskę przed gościem, przycupniętym na stole z surowych desek.
- No, spłucz porządnie – zachęciła. - Co ty jesz, ziarenka? Bo mam tylko razowy chleb. Trochę czerstwy – dodała, zaglądając do skrzynki z pieczywem.
Tofu przerwał na chwilę taplanie się w wodzie i zaświstał.
- A, to się cieszę.
Elely przysiadła obok na drewnianym kufrze. Wyjęła z kieszeni przesyłkę i nie zważając na pełne oburzenia gwizdy przetoczyła ją między dłońmi. Pod papierem wyraźnie czuła coś twardego, gładkiego i chłodnego. Może szkło?
- Co to jest?
Ptaszek wyskoczył z miski tak gwałtownie, że nabrał przy tym wody do dziobka i rozkaszlał się jak topielec. Elely musiała mu ruszyć na ratunek, uzbrojona w dużą chustkę do nosa.
- Dobrze, dobrze, tajemnica korespondencji. Nie złość się.
Położyła pakiecik na stole. Był zapieczętowany herbem cra.
Tofu zaćwierkał, kłapnął dziobkiem i umościł się na paczuszce jak na jajku. Potem gwizdnął coś, poirytowany.
- Goultard? - iopka uśmiechnęła się promiennie. - No, widzisz, dobrze trafiłeś. Mieszka rzut kamieniem stąd. Chętnie cię do niego zabiorę, ale po śniadaniu – pogroziła mu żartobliwie palcem, a tofu przewrócił ślepkami.
Goultard mieszkał w samym środku wyspy, w najciemniejszej, najbardziej splątanej gęstwinie, w której ciężko się było połapać nawet bez kiszek grających marsza. Dlatego uparła się przy śniadaniu.
- Wydaje mu się, że jest jakimś czarodziejem z bajki, czy coś – wyjaśniła Elely, przełażąc po zbutwiałej kłodzie. Tofu zacisnął pazurki na jej ramieniu.
- Aj! Bez nerwów, dobrze? Nie byłoby ci wygodniej, gdybyś mi tę paczkę włożył do kieszeni?
Ale ptaszek wzdrygnął się tylko, a pakiecik zwisający mu z dziobka puknął Elely w policzek.
- Już niedaleko. Nie wiem, dlaczego Goultard tak się zaszył, może nie chce pomagać przy pracach rolniczych. Oj, uważaj.
Ptaszek przycisnął się do jej ramienia, o mały włos unikając spotkania z gałęzią, która przeszorowała Elely po twarzy.
- I mówi strasznie dziwne rzeczy – podjęła. - Ale jest w porządku, czasem ćwiczy ze mną szermierkę. Goultard! Goultard, poczta!
Z rękami opartymi na biodrach iopka zadarła głowę, żeby ogarnąć spojrzeniem szczyt na wpół zwalonej wieży, oplecionej malowniczymi pnączami. Fuknęła cicho. W paru krokach znalazła się przy ścianie, odsunęła zasłonę bluszczu i grzmotnęła pięścią w drewniane drzwi.
- Jesteś tam?
- Nie.
Elely oparła obie ręce o drewno.
- Robi tak za każdym razem – westchnęła, zanim się obróciła.
Jej mentor stał na ścieżce, z rękami założonymi na piersi i uśmieszkiem typu „ja wiem lepiej" na ustach. Między rude dredy zaplątał mu się szmaragdowozielony liść.
- Co nowego, Ely?
Dziewczyna pogładziła przycupniętą na jej ramieniu kulkę nastroszonego pierza.
- Posłaniec, do ciebie.
Goultard uniósł brwi.
- Nikomu nie dawałem adresu. Co mi przynosisz, ptaszyno?
Tofu zjeżył się do granic swoich możliwości, wpijając ostre pazurki w ramię Elely. Iop spokojnie przepchnął się obok niej, żeby otworzyć drzwi wieży i wpuścić do środka dziewczynę wraz z tofu.
- Wiesz, chętnie ci pomogę załatać dach – zauważyła Elely, przystając w progu. Musiała odczekać, aż oczy przywykną do światła, wypełniającego wieżę jak złoty syrop butelkę.
- Prawdziwy iop śpi pod gwiazdami – zawołał dziarsko jej mentor, a tofu na ramieniu dziewczyny trącił ją miękkim skrzydełkiem w ucho.
- Nie wiem – powiedziała, gładząc go po łebku. Przyciągnęła spod ściany taboret i usiadła, opierając łokcie na blacie wyszarzałego od deszczu stołu, a Goultard wyciągnął rękę w oczekiwaniu.
Tofu przycisnął się mocniej do ramienia Elely.
Iop roześmiał się serdecznie.
- Tak, to naprawdę Goultard, możesz mi wierzyć – dziewczyna delikatnie posadziła ptaszka na stole przed sobą.
- Masz rację, że się wahasz – powiedział Goultard, odbierając od niego pakiecik. Przyjrzał się pieczęci, zanim ją złamał. - Może sprzątnąłem prawdziwego Goultarda i się pod niego podszyłem, hmm?
- Żartujesz? Zauważyłabym – prychnęła Elely.
Paczuszka zawierała fiolkę pełną błękitnego płynu, który zalśnił bladymi kolorami jak macica perłowa, kiedy iop podniósł go do światła. Zmarszczył brwi. Elely tymczasem sięgnęła po opakowanie.
- Ej, to jest list. Na wewnętrznej stronie. Strasznie małe pismo…
- Tak, zauważyłem – Goultard potrząsnął buteleczką, mrużąc oczy. - Przeczytaj, dobrze?
Elely wygładziła papier na blacie.
- Mistrzu Goultardzie. Przez wzgląd na dawną przyjaźń z moimi rodzicami proszę cię teraz o pomoc w walce z Imperium. Fiolka zawiera najnowsze osiągnięcie alchemii, samopiszący atrament. W tej porcji zakląłem plany portalu do Shukrute, który Imperium wkrótce skończy budować. Muszą trafić do naszych przyjaciół w Sadidzie. To nasza jedyna nadzieja. Błagamy o pomoc, Goultardzie. Flopin.
Iopka spojrzała na swego mistrza, który ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w fiolkę. Potem się otrząsnął i uśmiechnął do Elely.
- Twoja wioska – spytał – obejdzie się bez ciebie przez parę miesięcy?
- Tak! - Dziewczyna skoczyła na nogi, przewracając stołek i płosząc tofu, który z pełnym oburzenia skrzekiem schronił się pośród dredów Goultarda.
- Hurra! Nareszcie przygoda!
Zapląsała wokół stołu, a mistrz, kręcąc głową, przeszedł pod ścianę, otworzył wielki kufer i zaczął przerzucać jego zawartość. Tofu kichnął.
- Znajdziemy statek we Wschodniej Przystani, Pod Czerwonym Smokiem. To jaskinia szmuglerów, więc-
Elely parsknęła – Na tej wyspie jest jedna przystań, a w niej jedna knajpa. Już tam byłam. Wszędzie tu już byłam.
Goultard rzucił w nią podróżnym płaszczem, który zręcznie złapała i rozkaszlała się od kurzu.
- Uważaj, żebyś nie zatęskniła za nudą, Ely – powiedział, ryjąc w kufrze.
- Ja? Nie w tym życiu! Fajny!
- Podoba ci się? - mistrz wysunął krótki miecz z pochwy i obejrzał go krytycznie. Skinął głową, a potem wręczył Elely mieczyk wraz z pasem.
- Dla mnie?
- Należał do twojego ojca.
Drżącymi z podniecenia rękami Elely zapięła na biodrach pas.
- Po przygodę!
- Po przygodę – skinął głową Goultard. Tofu zagwizdał melodyjnie.
