Rozdział pierwszy: Wyjątkowy więzień
Ivar uśmiechnął się szeroko, wpatrując się z zachwytem i satysfakcją w krajobraz znajdujący się centralnie przed nim.
Vestfold, królestwo Haralda, rozciągało się przed nim w całej swojej okazałości. Nie było zbyt imponujące – ot, zwykła większa wioska rybacka, nic więcej. Ivar znał jednak bardzo dobrze ambicje króla i wiedział, że ten chce zjednoczyć pod sobą całą Norwegię. Królestwo Rogaland już zostało przez niego podbite, podobnie jak i kilka innych pomniejszych państewek. Z pewnością będzie zainteresowany jego ofertą.
Biskup Heahmund przyglądał się temu wszystkiemu rosnącym przerażeniem. Znajdował się daleko od domu i przyjaznych twarzy. Był jednym samotnym obcym pośród ogromu przeklętych, krwiożerczych pogan. I, na domiar złego, stał się więźniem najgorszego z nich – Ivara Bez Kości.
Mężczyzna nie przestawał się modlić o zbawienie od złego. Nie przestał się modlić nawet wtedy, gdy statek, na którym płynął, zacumował gwałtownie blisko jednego z pomostów. Dopiero aż nadto dobrze mu znany głośny, okrutny śmiech wyrwał go z zamyślenia.
- Twojego boga tu nie ma. – zaszydził z niego Ivar, zwracając się do niego w jego ojczystym języku. – Jesteś zdany sam na siebie. Nikt ci tu nie pomoże.
Heahmund obserwował go z mieszaniną obrzydzenia i nienawiści, podczas gdy młody wiking sprawował pieczę nad wysiadającymi z łodzi wojownikami.
Przyjdzie mi tu zginąć. – Młody biskup pozwolił sobie na krótką chwilę negatywnych myśli. – Nie dam się zmienić w poganina. Wolę umrzeć najgorszą i najbardziej bolesną śmiercią, niż stać się jednym z nich.
- Hvitserk, zabierz go stąd. – usłyszał nagle, jak Ivar wydaje komendę swojemu starszemu bratu. – Zaprowadź go w jakieś odosobnione miejsce. I pilnujcie go jak oka w głowie. On nie ma mieć prawa na choćby jedną chwilę wolności.
Heahmund nic mu nie wyjawił na temat tego, że tak naprawdę zna jego język. Ukrywał to przed Ivarem i innymi poganami, aby wymusić na nich zwracanie się do niego w jego mowie. Nie zamierzał używać języka pogan, o ile naprawdę nie będzie miał innego wyjścia.
Nie miał jednak żadnego wyjścia, jeśli chodziło o robienie tego, czego wikingowie od niego oczekiwali. Siłą został postawiony na równe nogi, a następnie również wbrew swojej woli został ściągnięty z pokładu łodzi prosto na splamione krwią ryb i rekinów deski pomostu.
- Gdzie mam go dokładnie zabrać? – spytał się brata Hvitserk.
- Nie wiem, ale zabierz go gdzieś, gdzie będzie mógł na spokojnie przeczekać do naszego spotkania z królem Haraldem. – odpowiedział mu brat. – Nie chcę, żeby… o nie. – wymamrotał zaraz potem.
Nie spodziewał się, że król Harald wyjdzie im naprzeciw. Był przygotowany na długie oczekiwanie na możliwość spotkania się z nim. Chciał się dokładnie przygotować, tak żeby jego wejście do siedziby mężczyzny było możliwie jak najbardziej efektowne. On tymczasem zdecydował się wyjść im naprzeciw, kompletnie łamiąc wszelkie standardy i konwenanse.
- Co za niespodzianka. – Harald podszedł do nich, uśmiechając się szeroko. Ivar ani trochę nie uwierzył w szczerość tego uśmiechu. Od razu rozpoznał w nim fałsz i dwulicowość. Miał już w tym spore doświadczenie. Jako kaleka i syn Ragnara Lothbroka, Ivar przez całe swoje życie musiał uważać na ludzi, którzy próbowali wkupić się w jego łaski, tylko po to, żeby zadać mu cios w plecy przy pierwszej lepszej okazji. Tym bardziej jego zmysły się wyostrzyły, gdy zaraz potem zobaczył u boku mężczyzny Astrid, kochankę Lagerthy. Jej widok mocno zaskoczył chłopaka. – Astrid jest teraz moją królową. – Władca Norwegii szybko dostrzegł uważne, nieufne spojrzenie młodego wikinga. – Nie musiałem jej nawet przekonywać do zmiany stron. Sama doszła do takiego wniosku. Wybrała swoją przyszłość ponad lojalność wobec Lagerthy.
I na pewno ma w tym swój interes. Ona nigdy nie robi niczego bezinteresownie. – pomyślał Ivar. Nie wypowiedział jednak swoich myśli na głos; zdecydował się je zachować tylko i wyłącznie dla siebie.
- Dobrze dla niej. – chłopak mruknął pod nosem. Ani trochę nie mówił tego szczerze. W ogóle nie obchodził go los tej kobiety ani to, co robi ona ze swoim życiem.
- A kto to jest? – Harald spytał się nagle, po czym wskazał skinieniem głowy na przytrzymywanego przez Hvitserka i jeszcze dwóch innych wojowników jeńca Ivara.
- To jest biskup Heahmund. – powiedział, nie oglądając się nawet w stronę mężczyzny, o którym teraz rozmawiali.
- I po co wziąłeś go sobie za jeńca? – zdziwił się król. – Nie lepiej było go zabić?
- Widziałem go w akcji na polu bitwy. Jest niesamowitym wojownikiem.
- Zdecydowałeś się zatem zabrać go tu, żeby powoli odbierać mu wolę życia poprzez trzymanie go z dala od jego rodzinnych stron i innych wyznawców jego wiary, a potem torturować go aż do śmierci? – Harald roześmiał się zaraz potem z własnych słów.
- Nie… mam wobec niego nieco inne plany. – Dopiero teraz Ivar postanowił się obrócić bokiem w stronę swojego jeńca. Heahmund przyglądał się im z trudnym do określenia wyrazem twarzy. Chłopakowi wydało się przez moment, że być może mężczyzna rozumiał co nieco z tego, co mówili. Szybko jednak wyparł tę myśl ze swojej głowy. Heahmund nie znał jego języka – udowodnił mu to już kilkakrotnie na przestrzeni ostatnich dni.
- A możesz mi jeszcze powiedzieć, w jakim celu tu przybyliście? – zaciekawił się Harald. Ivar milczał jeszcze przez dłuższą chwilę, zanim w końcu się nie odezwał.
- Wolałbym to omówić na spokojnie, na osobności. – powiedział. – Czy mógłbym cię poprosić o jakąś chatę, w której mógłbym przetrzymać swojego jeńca? Wolałbym go nie wystawiać na widok publiczny. Jeszcze ktoś by mi go zabił, zanim zrealizowałbym wobec niego swoje plany. Nie musi to być duża chata. – dodał zaraz potem. – Wystarczy mi nawet jakiś stary magazyn albo nieużywana obora czy coś w tym stylu. Z pewnością ktoś taki jak on, kto poświęcił swoje życie krzewieniu chrześcijaństwa, nie będzie uznawał materialnych przyjemności. Duchowe samodoskonalenie się w trudnych warunkach powinno mu wystarczyć.
Harald roześmiał się głośno ze słów Ivara.
- Oczywiście, że coś takiego się znajdzie. – odpowiedział mu, gdy w końcu przestał się śmiać. – Moi ludzie zaprowadzą twoich do stosownego miejsca. My tymczasem udajmy się do mojej siedziby.
Gdy tylko Ivar skierował się powolnym, niezgrabnym krokiem za Haraldem, przez cały czas podpierając się kulami, Hvitserk skierował się za ludźmi króla do średniej wielkości, niepozornie wyglądającego budynku. Było tam tylko jedno pomieszczenie. Małe stosy siana walające się gdzieniegdzie po kamiennej podłodze wskazywały na to, że wcześniej tego pomieszczenia jako obory. Wciąż jeszcze czuło się tu słaby zapach krowiej skóry i zepsutego mleka. Hvitserk przywiązał go do jednej z grubych belek podtrzymujących strop, po czym bez słowa wyszedł, zostawiając go w środku samego. Zanim drzwi nie zostały zamknięte, Heahmund zdołał jeszcze zauważyć kątem oka, jak chłopak stawia na straży swoich dwóch wojowników.
Bóg mnie ochroni… On nie pozwoli, żeby ci poganie cokolwiek mi zrobili. – powtarzał sobie raz za razem, nie pozwalając sobie na żadne negatywne myśli.
Nie wiedział, ile dokładnie spędził tu czasu, siedząc tak sam w grobowej ciszy i słuchając przytłumionych dźwięków z położonego niedaleko marketu rybnego. Na przemian myślał o swoich porywaczach i modlił się o ratunek z tego okropnego, bezbożnego miejsca.
W końcu jednak Hvitserk wrócił. Już po jego minie przy samym wejściu biskup domyślił się, że ten nie był ani trochę zadowolony z tego, że musi tu być. Zaraz za chłopakiem do środka weszły trzy młode dziewczyny. Każda z nich niosła coś innego – jedna miała w ręku dzban, zapewne z wodą, druga niosła nieduży kosz z jakimiś ubraniami, a trzecia, ostatnia, która weszła do środka, niosła przed sobą drewnianą tacę z jedzeniem.
- Ivar ci to przysłał. – powiedział mi Hvitserk łamaną angielszczyzną. – Nie chce, żebyś umarł mu tu śmiercią głodową.
- Nie chcę tego. – Heahmund ostentacyjnie odwrócił wzrok od „podarunków" przysłanych mu tu przez Ivara. – Nie zamierzam niczego przyjmować od pogan.
Hvitserk z trudem powstrzymał się od skomentowania tego. Tak bardzo chciał teraz naprzeklinać na tego człowieka.
- Radziłbym ci to zjeść. Mój brat nie będzie zadowolony z tego, że odmawiasz jedzenia.
- Nie obchodzi mnie to, co twój brat sobie o tym pomyśli. Nie będę tykał niczego, co splugawiły wasze ręce.
Tego było dla chłopaka za dużo. Wzniósł na moment spojrzenie ku górze, przymknął powieki, wziął kilka głębokich wdechów, i dopiero potem ponownie zwrócił się do Heahmunda.
- Jeśli tego nie ruszysz, to wtedy ona – tu wskazał na jedną z dziewczyn, które przyniosły tutaj te rzeczy. – nie będzie miała prawa wyjścia stąd. Zagłodzisz wtedy i siebie, i ją. Nawet się nie odzywaj. – dodał, gdy młody biskup znów chciał coś wtrącić. – Nie zamierzam cię już dłużej słuchać. Zjesz to albo zdechniesz. Decyzja należy do ciebie.
I wyszedł. Tym razem nie zostawił jednak Heahmunda samego – razem z nim pozostała tutaj owa dziewczyna, na którą Hvitserk wcześniej wskazał.
Będąc już sam na sam z nią mężczyzna przyjrzał się jej ukradkiem. Siedziała stosunkowo daleko od niego, plecami opierając się o przeciwległą ścianę baraku. Przez umieszczone wysoko podłużne prowizoryczne okiennice wpadało bardzo mało światła, nie mógł więc za dobrze jej się przyjrzeć. Dał jednak radę dostrzec, że była ona raczej przeciętnie zbudowana – nie była silnie umięśniona, nie była też jednak wychudzona ani otyła. Miała długie, sięgające prawie do bioder lekko falowane, brązowe włosy, luźno rozpuszczone. Na prawym ramieniu dziewczyny, odsłoniętym przez krótki rękaw jej koszuli, dostrzegł jakiś tatuaż. Karnację miała raczej jasną, a rysy twarzy wydały mu się dość symetryczne i dziewczęce. Tego ostatniego nie mógł być jednak w całości pewien, z racji że dziewczyna przez cały ten czas siedziała w półcieniu, odwrócona do niego bokiem.
Przez długi czas panowało pomiędzy nimi niezręczne milczenie. Żadne z nich ani myślało o tym, żeby się odezwać. W końcu jednak ktoś musiał przerwać tę nieznośną ciszę. I Heahmund wiedział aż za dobrze, że ta rola będzie musiała należeć właśnie do niego.
- Hej, dziewczyno. – odezwał się w swoim ojczystym języku, chcąc w ten sposób zwrócić na siebie jej uwagę. Podziałało; dziewczyna obróciła głowę w jego stronę i spojrzała się na niego uważnie. – Rozumiesz mnie? – spytał się jej w płonnej nadziei, że jakimś cudem zna ona jego język.
- Nie rozumiem. – odpowiedziała mu w swoim języku. Czego ja się spodziewałem? Że ona będzie znała moją mowę? Brat tego krwiożerczego maniaka ledwie mówi po angielsku. Jak mogę wymagać tego samego od dziewczyny, która prawdopodobnie nigdy nie opuściła swoich rodzinnych stron?
Nie chciał ujawniać przed nią, że zna jej mowę – naprawdę tego nie chciał. Obawiał się, że zaraz po drugiej stronie drzwi stojący tam wojownicy podsłuchują to wszystko, i gdy ten tylko ujawni, że potrafi porozumiewać się w ich języku, od razu polecą z tą informacją do Ivara. Nie zamierzał dawać temu szalonemu chłopakowi żadnej satysfakcji.
Po jakimś czasie dziewczyna w końcu się poruszyła – odsunęła się od ściany i wstała, po czym przeszła niepewnym krokiem bliżej środka pomieszczenia, gdzie w odpowiedniej odległości od Heahmunda stało jedzenie i dzban z wodą. Dziewczyna wzięła do ręki drewniany kielich, po czym, przez cały czas obserwując ukradkiem siedzącego w niezbyt dużej odległości od niej mężczyznę, nalała sobie do niego trochę wody i wypiła ją szybko.
On natomiast miał w końcu szansę przyjrzeć się jej lepiej. Teraz, gdy weszła wreszcie w światło dziennie, mógł w końcu zobaczyć, jak wygląda. Nie pomylił się co do jej sylwetki czy koloru włosów, ani co do jej jasnej karnacji. Teraz, ze stosunkowo bliskiej odległości, mógł on zobaczyć, że miała ona jasne, zielone oczy, okalane ciemnymi rzęsami i naturalnie wymodelowanymi brwiami w takim samym kolorze, w jakim były jej włosy. Twarz miała raczej owalną, z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi, wąskim, prostym, niedużym nosem i pełnymi, ale niezbyt wypukłymi ustami. Wyglądała bardzo niewinnie. Heahmund jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wygląd nie odgrywał tu żadnego znaczenia. Była jedną z poganek – mogła być zatem równie krwiożercza i zabójcza jak reszta tutejszych wojowników.
Przyglądając się jej tak mężczyzna wpadł nagle na szalony pomysł. Wiele by nim ryzykował, ale czuł, że i tak nie ma nic do stracenia.
Powoli wskazał na miskę z jedzeniem. Dziewczyna momentalnie zamarła i spojrzała się na niego uważnie, od razu domyślając się, czego od niej chciał.
- Jedzenie? – spytała się go. Heahmund pokiwał tylko głową, po czym jeszcze raz wskazał na jedzenie. Dziewczyna powoli przesunęła tacę w jego stronę, przez cały ten czas zachowując odpowiedni dystans pomiędzy sobą a nim.
Tyle mu jednak wystarczyło. Obserwował ją pilnie aż do momentu, gdy ta musiała na moment zniżyć spojrzenie, bo taca zahaczyła o jeden z wystających kamieni. Wykorzystał tę szansę i złapał szybko krótki nóż, jaki znajdował się na tacy obok chleba, po czym przystawił go jej do gardła. Dziewczyna w pierwszym odruchu chciała się cofnąć, ale ten złapał ją mocno za ramię i przycisnął do ziemi, nie pozwalając jej wstać.
Nie zamierzała się ona jednak poddać bez walki. Szarpnęła się i spróbowała uciec, i Heahmund nie miał innego wyjścia, jak złapać ją mocniej i kompletnie powalić na zimną, wilgotną podłogę, przyciskając ją do niej ciężarem swojego ciała. W trakcie tej szarpaniny spod koszuli dziewczyny wysunął się jej wisiorek. Mężczyzna początkowo nie zwrócił na to kompletnie uwagi, zbyt zajęty przytrzymywaniem jej przy ziemi i jednoczesnym zasłanianiu jej ust, tak żeby nie zaczęła krzyczeć.
Nagle mignęło mu przed oczami coś bardzo mu znajomego. W pierwszej chwili wydało mu się nawet, że mu się to przewidziało – to było zwyczajnie niemożliwe. Gdy jednak obiekt jego zainteresowania znów pojawił się w zasięgu jego wzroku, tym razem na nieco dłużej, nie miał on już żadnych wątpliwości, że to nie były żadne przywidzenia.
Dziewczyna nosiła na długim rzemyku krzyż. Nie był to jednak krzyż nordycki reprezentujący jednego z ich bogów. Nie, to był krzyż chrześcijan. Heahmund nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Rozpoznał ten charakterystyczny kształt bez żadnego trudu.
Z wrażenia Heahmund zamarł na dłuższą chwilę. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że wpatruje się w ten krzyż z istnym fanatyzmem. Powoli podniósł spojrzenie na twarz dziewczyny. Nie wyrywała mu się już. Przyglądała mu się z mieszaniną zdziwienia, dezorientacji i zaciekawienia. Nie dostrzegł jednak w jej spojrzeniu choćby cienia strachu. W ogóle się go nie bała.
- Chrześcijanka? – wydukał w końcu. Użył jej ojczystego języka, łamiąc tym swoje wcześniejsze postanowienia. To odkrycie było bowiem dla niego tak przełomowe, że zwalczyło w nim wszelkie obiekcje co do używania „mowy barbarzyńców".
Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Milczała przez chwilę, po czym na jej ustach pojawił się nikły, blady uśmiech. Następnie skinęła powoli, wciąż utrzymując ten łagodny uśmiech na swoich pełnych ustach.
- Tak, chrześcijanka.
I tak wygląda pierwszy rozdział mojego nowego fanfika z fandomu "Wikingów". Na moim kanale YT opublikowałam już zwiastun do tego opowiadania. Zainteresowanych zapraszam do obejrzenia go.
