Przypis autora.

"Powrót do Pegaza" jest moim otwarciem do sezonu 6 "Stargate: Atlantis" - a wszystko zaczęło się od przeczytanego gdzieś w internecie pomysłu na pierwszy odcinek nowego sezonu: niespodziewany powrót Atlantydy do Pegaza, dzięki programowi zabezpieczającemu, każącemu miastu zawrócić. I o ile się nie mylę, pomysł pochodzi z blogu Joseph'a Mallozzi.

Jest to także pierwsza z opowieści z serii: "Pomiędzy", które w założeniu mają być krótkimi historyjki (nowele) opowiadające różne historie z różnych okresów, chociaż głównie skupiającymi się na wydarzeniach mających miejsce pomiędzy trzema głównymi moimi opowieściami: "Wspomnienia przymusowego czciciela", "Moonlight" oraz "My jesteśmy waszą przeszłością i przyszłością". Stąd ich wspólna nazwa: "Pomiędzy".

W "Powrocie do Pegaza" jest także kilka nawiązań do serii książek Stargate Legacy, które znam "ze słyszenia" (tzn. z wypowiedzi innych fanów).

Wersja w PDF (do pobrania także) z okładką, dostępna jest na stronie deviantart w mojej galerii. Nick: utan77

.

P.S.

W opowiadaniu zachowane są niektóre anglojęzyczne nazwy własne, jak "hiveship" czy "New Lanteans". Osobiście uważam bowiem, że ich polskie odpowiedniki brzmią nieraz dziwacznie.

.


.

UWAGA:

1. Kursywą zapisano skróty lub słowa pochodzenia łacińskiego; opierające się na łacinie lub będące "zlepkiem" takich słów. Pozostałe nazwy własne jak: imiona, nazwy statków, planet czy tytuły, itp., zapisano jedynie z dużej litery.

2. Dla wyróżnienia "flashback", czyli wspomnień, zastosowano linijkę przerwy oraz cudzysłów.

3. Rozmowy telepatyczne zapisane są od nowej linijki w cudzysłowie.

.


.

Deszcze niespokojne potargały sad, a my na tej wojnie ładnych parę lat.

Do domu wrócimy, w piecu napalimy, nakarmimy psa.

Przed nocą zdążymy, tylko zwyciężymy, a to ważna gra!

.

Z filmu: Czterej pancerni i pies.

"Deszcze niespokojne".

.


.

Rozdział 1.

Jeniec wojenny.

"…Korytarz prowadzący do celi był pusty i pogrążony w półmroku.

Starburst zerknął szybko zza rogu, a potem spojrzał ponuro na dwie nastolatki.

- Przypomnijcie mi: dlaczego to robimy? - wymamrotał ponurym tonem.

- Bo to ekscytujące - rzuciła beztrosko Nightwind. - Poza tym ktoś musi nas osłaniać - dodała i ruszyła przodem, cały czas trzymając za dłoń swoją przyjaciółkę.

- Masz na myśli, że ktoś musi wziąć winę na siebie… w razie wpadki - burknął.

- To też - odparła beztrosko, spoglądając na niego przez ramię.

Młody Wraith warknął cicho pod nosem, wyraźnie niezadowolony i podążył za nimi.

Były w podobnym wieku i odkąd pamiętał zawsze trzymały się razem. Obie miały także równie szalone pomysły… przynajmniej według niego. A on, jako starszy brat Nightwind nie mógł pozwolić, aby wpakowały się w zbyt duże kłopoty… Więc w razie problemów wina często spadała na niego.

Dlatego obawiał się, że i tym razem może się to skończyć podobnie.

Zatrzymali się przed organicznymi kratami celi. Po drugiej stronie, na podłodze, leżał młody mężczyzna w jasnym uniformie. Nie ruszał się i nie zareagował na pojawienie się trójki Wraith.

Snowflake przykucnęła, przyglądając mu się uważnie.

- Jest taki młody… Jak myślisz, co z nim zrobią? - spytała szeptem i zerknęła na Bursta.

- Trudno powiedzieć - mruknął. - Jak każdy jeniec wojenny zapewne będzie żył dopóki będzie użyteczny.

- To smutne, że jego koniec jest tak bliski - dodała, również szeptem, Nightwind.

- Nie żałuj go. To jego własna rasa doprowadziła do tej wojny.

- Dokładnie to część z nich i popierający ich ludzie - poprawiła go młoda samica. - Nie można winić wszystkich za uczynki kilku.

- Naczytałaś się ostatnio zbyt wiele Starego Kodeksu.

- A ty już najwyraźniej zdążyłeś zapomnieć o nim - wytknęła mu.

- Nie - odparł z powagą. - …Ale ostatnio uświadomiłem sobie, że jego zasady są nierealne wobec rzeczywistości, którą stworzyli nam tacy jak on - gestem głowy wskazał na wciąż leżącego na ziemi Lanteanina. - Więc wybacz, ale trochę za późno na takie filozoficzne stwierdzenia, jak twoje.

Młoda samica warknęła, ale nie powiedziała nic.

- Nie macie już o co się kłócić? - spytała nagle z powagą Snowflake, podnosząc się i spojrzała na nich. - Żadne z nas nie znam innego świata, niż ten pogrążony w wojnie… I możemy tylko pomarzyć o tym, który utraciliśmy… I modlić się, abyśmy dożyli czasów, kiedy to wszystko minie - dodała ze smutkiem. - Ale kiedy to nastąpi, chciałabym móc godnie spojrzeć innym w oczy, wiedząc, że traktowałam moich wrogów lepiej, niż oni nas… Jednak czasami boję się, że w końcu wszyscy zaczniemy myśleć tak jak ty… Wojna zmienia powoli nas wszystkich. Coraz wyraźniej to dostrzegam. Zatracamy się w niej, zapominając o tym, czego uczono nas przez ostatnie tysiąc lat…

Przerwała, spoglądając nagle gdzieś poza dwójkę przyjaciół.

Stojący tam Wraith był wzrostu i postury Bursta, ale o szesnaście lat starszy od niego. Spoglądał na nią żółtymi oczyma, uśmiechając się łagodnie kącikiem ust.

- Słowa godne Starego Kodeksu - oznajmił spokojnie Bullseye.

- Staram się wyciągać wnioski z nauk w nim zawartych - odparła.

- W takim razie wyciągnij wniosek ze słów, których nieraz używał Ojciec… - odparł z powagą.- … Zmiatajcie stąd, zanim będziecie mieć kłopoty - zażartował.

Obie młode samice uśmiechnęły się lekko rozbawione i bez słowa opuściły korytarz.

Wraith zerknął za nimi a potem spojrzał na Starbursta.

- A tobie radziłbym przeczytać ponownie Kodeks… Gdzieś tam jest mowa o niezatracaniu swojej istoty w gniewie i goryczy - powiedział. - Rozumiem twój ból po stracie przyjaciela. Sam wielu straciłem w tej wojnie. Ale nie pozwól aby ten ból stał się istotą twojego życia… Bo będzie to długie, ale bardzo smutne życie - dodał, poklepując go lekko po ramieniu i odwrócił się na pięcie by odejść.

- Straciłeś w wojnie niemal całą rodzinę - odezwał się Burst. - Jak wciąż możesz być taki spokojny?

Bullseye spojrzał na niego przez ramię z lekkim uśmiechem.

- Spokój i trzeźwość umysłu są nam teraz najbardziej potrzebne - rzekł. - To dzięki nim zdobywamy przewagę nad naszymi wrogami… Poza tym staram się brać przykład z pewnej osoby, która zawsze

zachowywała pogodę ducha i mawiała, że: nigdy nie ma tak źle, żeby nie mogło być gorzej - dodał i ruszył

dalej korytarzem, a potem skręcił w prawo.

Młody Wraith spoglądał za nim póki ten nie zniknął za rogiem, po czym zerknął jeszcze raz na leżącego na ziemi więźnia.

- Masz swoją szansę… Lanteanie - mruknął pod nosem i ruszył korytarzem, kiedy kraty celi rozstąpiły się na boki.

Młody mężczyzna otworzył gwałtownie oczy, rozglądając się, po czym wstał szybko, wychodząc ostrożnie na korytarz. Nie mógł być pewny, czy nie jest to jakiś podstęp… ale jak powiedział Wraith: to była jego szansa…"

.

Starburst otworzył gwałtownie oczy i podniósł się, siadając na metalowej ławce.

Niestety kraty jego celi wciąż były zamknięte, a cała klatka otoczona polem siłowym. Co za ironia losu, pomyślał, wspominając swój sen.

Tamten Lanteanin uciekł z hive, wykorzystując jeden z myśliwców. Oficjalnie nigdy nie wyjaśniono w jaki sposób udało mu się zbiec, ale Burst czuł, że jego rodzice poznali prawdę. Dawali mu to odczuć w rozmowach na ten temat.

Teraz przypomniał sobie, że spotkał tamtego mężczyznę później. Podczas jednej z bitew ponad trzydzieści lat później, kiedy jego myśliwiec został uszkodzony i rozbił się na planecie.

Wraith został wtedy poważnie ranny. Pamięta, że leżąc w kokpicie maszyny, nagle zobaczył nad sobą jakąś postać celującą do niego ze swojej broni. Nie widział twarzy. Oślepiało go słońce za plecami wojownika. Ale po sylwetce mógł stwierdzić, że był to mężczyzna.

A potem usłyszał słowa, które na długo utkwiły w jego pamięci.

- Masz swoją szansę… Wraith - rzekł męski głos i żołnierz odszedł, wracając do swojego myśliwca.

Dopiero wtedy Starburst zrozumiał, że był to ten sam Lanteanin, którego wypuścił kiedyś z celi.

"Nasze uczynki kiedyś wrócą do nas" - brzmiała jedna z sentencji w Starym Kodeksie, ale aż do tamtej chwili nie do końca rozumiał jej sens…

Ale od tamtej pory mentalność Wraith bardzo zmieniła się wobec tego, co wyznawano przed Wielka Wojną. Prawie sto lat walki sprawiło, że mądrości Starego Kodeksu odeszły niemal w zapomnienie, pozostając żywe jedynie w umysłach tych, którzy urodzili się na długo przed wojną.

I w nielicznych umysłach młodszych pokoleń Wraith jak Snowflake…

Potężne drzwi pomieszczenia, w którym znajdowała się jego klatka, drgnęły nagle i otworzyły się powoli, wyrywając Wraith z jego rozmyślań.

Do środka weszła znajomą postać.

Pułkownik John Sheppard zatrzymał się przed metalowymi kratami celi, spoglądając na wysokiego Wraith wciąż ubranego w jednoczęściowy, szary strój.

- Mam dla ciebie dobre wieści - rzekł, trzymając dłonie w kieszeniach spodni. - Na razie zostajesz na Atlantydzie… Podziękuj doktor Keller i Beckettowi. To oni przekonali Dowództwo i IOA, że jako jeniec wojenny masz swoje prawa… I że tutaj będziesz bardziej przydatny w badaniach nad retrowirusem. Przyznali im także rację, że pozostając na stacji, będziesz stanowił mniejsze zagrożenie dla innych niż gdzie indziej… chociaż niektórzy naukowcy zapewne nie mogą się już doczekać, aby pokroić cię żywcem na części pierwsze - dodał z nuta ironii.

- Zapewne przyglądałby się temu z zadowoleniem - odciął spokojnie Starburst.

Spokój i trzeźwość umysłu są mu teraz najbardziej potrzebne, przypomniał sobie słowa starego przyjaciela i zarazem jego Pierwszego Oficera. Problem w tym, że z trzeźwością umysłu zaczynał mieć powoli problemy… z powodu nasilającego się głodu.

- Może cię to zdziwi, ale tego losu nie życzyłbym nikomu - powiedział pułkownik. - Nawet tobie.

- Podziękuj zatem ode mnie doktor Keller i Beckettowi. Najwyraźniej zawdzięczam im życie… Marne, bo marne - dodał, wodząc wzrokiem po klatce - ale zawsze lepsze to niż alternatywa.

Sheppard uśmiechnął się złośliwie kącikiem ust.

- Pamiętaj o tym, zanim będziesz próbował jakichś sztuczek… Albo osobiście zawiozę cię do strefy 51 i przywiążę do stołu - ostrzegł go spokojnie i odwrócił się na pięcie, aby wyjść.

- Nadzieja umiera ostatnia - rzekł Starburst.

Sheppard spojrzał na niego zaskoczony skąd Wraith może znać ziemskie powiedzenie… ale nagle powstrzymał się przed zadaniem mu tego pytania. Zapewne poznał je z umysłu kogoś z załogi Atlantydy, stwierdził i bez słowa opuścił pomieszczenie.

Metalowe wrota zamknęły się za nim, pozostawiając Wraith samego z jego myślami i wspomnieniami.

Stojąca na korytarzu Jennifer Keller spojrzała na pułkownika z lekkim zaskoczeniem na twarzy.

- Dlaczego nie powiedziałeś mu, że także poręczyłeś za niego? - spytała, kiedy oboje ruszyli powoli korytarzem. - Myślę, że twoje słowa miały równie duży wpływ na decyzje Dowództwa i IOA, jak moje i

Carsona.

- Na razie nie musi o tym wiedzieć - odparł spokojnie. - Wypomnę mu to w razie potrzeby - dodał z nuta ironii, zerkając na nią z lekko szyderczym uśmieszkiem.

Lekarka pokręciła głową z lekkim rozbawieniem.

- Zaczynam sądzić, że ty jednak lubisz te gierki z nim - parsknęła.

- Irytowanie go to moje hobby - odparł beztrosko. - Poza tym, mimo wszystko wolałbym osobiście go zastrzelić, niż pozwolić co poniektórym dobrać się do niego. Nie znam się na tych wszystkich naukowych terminach, ale domyślam co chcą z nim zrobić.

- Taaak - przyznała niechętnie. - Nie mogłam uwierzyć, że tak wysoce cenieni naukowcy mogli zaproponować coś takiego… I zaczynam się poważnie zastanawiać, czy niektóre z owych tajnych misji w Pegazie, o których wspominał pułkownik Coldwell, nie polegały przypadkiem na złapaniu… kilku obiektów badawczych, jak ujął to doktor Fiedorowicz.

- Przyznam się, że też przyszło mi to na myśl… po tym co usłyszałem - mruknął, otwierając drzwi transportera.

.

.

Doktor Beckett został zmaterializowany w laboratorium medycznym na Atlantydzie.

Spore pomieszczenie było jeszcze puste, więc zaniósł swoją podręczną walizkę do gabinetu i założył fartuch lekarski.

Zapowiadał się kolejny dzień żmudnych badań nad retrowirusem, pomyślał i westchnął cicho, siadając przy swoim laptopie.

Od powroty Atlantydy na Ziemię, IOA bardziej niż Dowództwo naciskało nad kontunuowaniem badań mających wyeliminować u Wraith konieczność żerowania na ludziach. Szczególnie, że w celi przetrzymywali, jak ujął to jeden z delegatów IOA: "niezbędny obiekt badawczy". A samo Dowództwo SG nie zaprzeczało temu.

Zdaniem Richarda Woolseya oznaczało to, że obie strony, pomimo sporów co do sposobu zarządzania stacją, były zgodne jeszcze w jednej kwestii: Atlantyda powróci do galaktyki Pegaza, aby kontynuować walkę z Wraith.

Pytanie brzmiało tylko KIEDY?

Na razie bowiem nic nie zapowiadało, aby miało to nastąpić w najbliższym czasie… pomimo zaopatrzenia stacji w prawie nowy ZPM.

Dlatego też spora część personelu została oddelegowana na urlop, a nieliczni zostają transportowani z i na stację droga lądową lub poprzez urządzenie teleportujące Dedala, który przechodzi gruntowne naprawy na dalekiej orbicie Ziemi…

- Jak zwykle pierwszy - odezwał się niespodziewanie kobiecy głos.

Carson spojrzał w jej kierunku, wyrwany z rozmyślań i uśmiechnął się.

- Znasz mnie, praca to moje życie - odparł.

- Ponieważ nie wyściubiasz nosa z laboratorium - odcięła Jennifer, ubierając swój fartuch. - Gdybyś dał się namówić na tą podwójną randkę… Kristin to naprawdę bardzo miła i zabawna dziewczyna…

- Nie twierdzę, że nie - przerwał jej spokojnie Beckett. - W końcu to twoja przyjaciółka i dobrze ją znasz… Po prostu… nie jestem przekonany do takich… podwójnych randek.

Młoda kobieta stanęła po drugiej stronie jego biurka, splatając ramiona na piersi.

- To romantyczne wierzyć, że gdzieś tam jest ta druga, pisana ci osoba - powiedziała. - Ale siedząc wciąż w laboratorium na pewno jej nie spotkasz. Sama do ciebie nie przyjdzie - skwitowała i podeszła do mikroskopu.

- Wiem - westchnął cicho Carson i wrócił do przeglądania danych na laptopie. - Próba numer osiem wydaje się być najbardziej obiecująca ze wszystkich - dodał w końcu. - Nawet bardziej, niż trzy poprzednie, które uznaliśmy za najbardziej obiecujące…

- A które i tak zaprowadziły nas w ślepy zaułek - niemal mruknęła Keller i spojrzała na niego. - Czasami mam wrażenie, że cała nasza praca zmierza w tym kierunku. Że nie ma innego sposobu, jak tylko użycie retrowirusa do całkowitej przemiany Wraith w ludzi, a wszystkie nasze próby stworzenia czegoś pośredniego i tak skazane są na niepowodzenie… Jest zbyt wiele zmiennych w całej tej układance.

- Mimo to nie powinniśmy rezygnować, póki nie wyczerpiemy wszystkich możliwości - odparł. - Niestety największym problemem jest niska różnorodność próbek. Trudno jest opracować serum dla całej populacji, bazując jedynie na próbkach kilku osobników, z których na dodatek, każdy reaguje inaczej na ten sam czynnik.

- Wiem… Dlatego właśnie coraz bardziej czuję się, jakbyśmy… błądzili we mgle - powiedziała z nutą rezygnacji. - Odpowiedź jest gdzieś tam, na wyciągnięcie ręki… tylko my jej nie widzimy…

- Ale jestem pewien, że w końcu ją znajdziecie - wtrącił niespodziewanie męski głos.

Oboje spojrzeli w kierunku wejścia do laboratorium, gdzie właśnie pojawił się generał O'Neill, a za nim czterech uzbrojonych żołnierzy prowadzących zakutego w kajdany Wraith.

- Wieczny optymista - stwierdziła Jennifer.

- To ja - rzucił wesoło Jack, zatrzymując się przed nimi. - Poza tym wierzę, że dwóch naszych najlepszych lekarzy i ich… uroczy obiekt badań - wskazał gestem ręki na Todda - w końcu znajdą rozwiązanie dla tego, jakże palącego problemu, dla dobra obu stron.

Wraith prychnął lekko pod nosem, posyłając mu ironiczne spojrzenie.

- Startuje pan do wyborów? - parsknął Beckett.

Generał spojrzał na niego.

- A zabrzmiało tak? - spytał.

- Zdecydowanie.

- To dobrze… bo to cześć mojej przemowy dla IOA - wyjaśnił.

- A już się bałam, że przekabacili pana na swoja stronę - rzuciła lekko rozbawiona Jennifer.

- Nie… ale w jednej kwestii wszyscy jesteśmy zgodni: przeciągająca się sprawa retrowirusa, który jak najmniej ingerowałby w DNA Wraith, zaczyna sprawiać, że coraz więcej osób skłania się ku pierwotnej jego wersji.

- Czyli do całkowitej przemiany Wraith w ludzi - wtrącił Starburst. - Mój lud nigdy się na to nie zgodzi.

- Mogą nie mieć innej opcji. Albo całkowita dewraithyzacja… albo… - urwał specjalnie.

- Śmierć - dokończył za niego Dowódca i znów parsknął lekko. - To właśnie jest ten wasz humanitaryzm? Albo zgodzimy się na wasze warunki, albo będziecie nas tępić, jak pasożyty… Tak, jak robicie to z Goa'uldami.

- Z pewnością większy, niż bezczynne przyglądanie się, jak pożeracie ludzi - odciął.

- To samo musiałby powiedzieć każdy roślinożerca o drapieżniku… Nasz łańcuch pokarmowy niczym nie różni się od waszego… Tyle, że to my stoimy w nim najwyżej, a nie wy - zauważył złośliwie Wraith.

- Nie będę dyskutował z tobą na ten temat - skwitował nieco poirytowany O'Neill. - Masz do wyboru: albo znajdziecie rozwiązanie problemu i stworzycie retrowirus eliminujący waszą potrzebę żerowania na ludziach… albo przystąpimy do planu B… Który był kiedyś planem A - dodał.

- To nie jest takie proste, jak się wam wydaje… A do tego czasu on umrze z głodu - wtrąciła Jennifer.

- Przecież macie tą waszą… odżywkę dla Wraith - pokręcił w powietrzu palcem.

- Proteinowa infuzja dożylna - poprawił go Beckett. - Która, niestety, jest jeszcze bardziej w fazie eksperymentów, niż nasz REV i z ledwością wystarcza mu na dwa… góra trzy dni.

- Praktycznie za każdym razem wypróbowujemy na Todzie proporcje mieszanki - dodała Keller, wskazując na Wraith gestem ręki.

- I właśnie dlatego tu jest - zauważył spokojnie generał. - Ma wam pomóc w badaniach.

- Swoją wiedzą, a nie jako… obiekt doświadczalny - oburzyła się kobieta. - To jeniec wojenny i ma swoje prawa gwarantowane mu przez Konwencję Genewską.

- Która dotyczy ludzi…

- Która używa określenia: JENIEC WOJENNY - przerwała mu stanowczo Jennifer - a nie: człowiek wzięty do niewoli… Chciałby pan, żeby w przypadku Teal'ca też to tak interpretowano? Przecież jest Jaffa. Mieszkańcem innej planety. Już pan zapomniał jak inni traktowali go na początku?

- To nie to samo… Teal`c jest człowiekiem.

- Genetycznie zmienionym do tego, by stanowić inkubator dla larwy Goa'ulda - odparła. - Ale i tak, pomijając ten fakt, to po tych wszystkich latach, odkąd uruchomiono projekt gwiezdnych wrót, wciąż spora część wtajemniczonych uważa, że każdego, kto pochodzi z innej planety, nie powinny chronić nasze prawa… Jeżeli taką politykę mamy stosować, to lepiej, żebyśmy nie opuszczali Ziemi… ani tym bardziej kogokolwiek sprowadzali na nią - podsumowała, splatając ręce na piersi.

O'Neill nie odpowiedział. Przyglądał się jej przez chwile, po czym uśmiechnął się lekko.

- Proszę o tym pamiętać, bo na następnym spotkaniu z IOA i Dowództwem mogą nie wystarczyć wasze zapewnienia o jego przydatności dla tego projektu, czy gwarancje pułkownika Shepparda - odezwał się w końcu, spokojnie, co zupełnie zaskoczyło dwójkę lekarzy. - I wtedy możecie potrzebować właśnie takich argumentów, jeżeli nie chcenie, aby on… - zerknął szybko na Wraith - …trafił do jakiegoś tajnego laboratorium - niemal mruknął i ruszył w kierunku wyjścia. - I pracujcie nad tym retrowirusem. To może być jedyna szansa na uratowanie jego zielonego tyłka.

Jennifer i Carson spoglądali za nim, a kiedy wyszedł z laboratorium, spojrzeli na siebie nawzajem.

- Chyba nigdy go nie zrozumiem - stwierdził Beckett, kręcąc z rezygnacja głową.

Keller nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko lekko i spojrzała na Wraith.

- A więc zabierajmy się do pracy nad ratowaniem twojego zielonego tyłka - rzuciła żartobliwie i spojrzała na

zawieszone na ścianach monitory, przyglądając się wyświetlanym na nich wynikom ich badań.

Starburst podszedł do niej spokojnie.

- Chyba ponownie jestem pani dłużnikiem, doktor Keller - oznajmił.

Zerknęła na niego.

- Powiedziałam tylko to, w co wierzę - oznajmiła. - Jeżeli chcemy nawiązywać kontakty z mieszkańcami innych światów, nie możemy każdego traktować inaczej.

- Idealny świat nie istnieje - stwierdził Wraith.

Kobieta spojrzała na niego z powagą.

- Co nie oznacza, że możemy przestać do niego dążyć - odparła i wskazała na jeden z ekranów. - Carson uważa, że próba numer osiem jest obiecująca…