To był trzeci dzień w tym przeklętym, dusznym pomieszczeniu, kilka godzin po tym, jak złamali mu kolejny palec. Wtedy padł pierwszy, tak bardzo wyczekiwany strzał w drugiej części budynku.

Claw odwrócił się nerwowo, gdy dołączyły do niego kolejne. Przeklął głośno i zacisnął pieści.

- Nie myśl, że to koniec – wycedził przez zęby, po czym wymierzył ostatnie uderzenie w twarz przywiązanego do krzesła mężczyzny, zerwał karton oklejający okno i wyskoczył.

Q poczuł metaliczny posmak rozlewający się w jego ustach. Ostatnie uderzenie Clawa ponownie otworzyło ranę na wardze. Znów zrobiło mu się niedobrze i zachwiał się na krześle, jednak więzy wokół łokci utrzymały go w miejscu.

Drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wparowała niewyraźna sylwetka, jednak Q nie potrzebował okularów, by poznać tego aroganckiego agenta Jej Królewskiej Mości.

- Ile panienek zaliczyłeś w drodze tutaj, 007? Nie martw się, pośpiech wcale nie był wskazany.

Bond nie odpowiedział, obchodząc całe pomieszczenie. Q prychnął. Zawsze zaczynał intensywnie bredzić, gdy był przemęczony.

- Tak, uciekł – mruknął kwatermistrz. – Mógłbyś na chwilę odłożyć swoją ukochaną pukawkę i oddać mi moje okulary? Leżą pod krzesłem.

Przez chwilę agent skupił wzrok na rysującym się za oknem widoku, po czym przeklął pod nosem i wreszcie spełnił prośbę Q.

- Wybacz, Bond – wymamrotał kwatermistrz, gdy poczuł, jak więzy na jego rękach rozluźniają się.

- Niby co?

Nie zdążył już otrzymać odpowiedzi, gdyż Q przechylił się gwałtownie na bok, tracąc przytomność.

ж

Q obudził się, wzdrygając się gwałtownie. Nie rozpoznał swojego otoczenia zza mgły krótkowzroczności i przez sekundę był pewien, że nadal znajduje się w rękach porywaczy, lecz wtedy spod obezwładniającej paniki zaczęły wyłaniać się kolejne bodźce. Leżał na łóżku, a jego ręce nie były skrępowane. Gdy spróbował usiąść i zacząć poszukiwania okularów, które z pewnością byłyby pomocne w ocenie sytuacji, poczuł dziwny ciężar wokół lewego przedramienia. Powędrował tam wzrokiem – jego nadgarstek był unieruchomiony przez gips, włącznie z dwoma palcami – małym i serdecznym.

Wspomnienia nagle wróciły i przypomniał sobie, czemu w ogóle pozwolił sobie na stracenie przytomności. Odnaleźli go, Bond go odnalazł. Był w rękach MI-6.

Odetchnął głęboko, czując rosnący pod czaszką ból głowy. Ostatnie cztery dni nie należały do najprzyjemniejszych w jego życiu - był pewien, że nie tylko gips i bóle głowy nie będą dawały mu spokoju w najbliższym czasie.

Podskoczył nerwowo, gdy w pokoju rozbrzmiał szczęk otwieranych drzwi i do środka wkroczył Bond.

- Q – powiedział w ramach przywitania i przysiadł w nogach łóżka. Kwatermistrz podniósł się i oparł o ramę łóżka.

- Jesteś w stanie zdać raport? Wciąż nie złapaliśmy jednego z porywaczy.

Q westchnął, rozmasowując skroń zdrową ręką. Miał ochotę połknąć garść przeciwbólowych prochów i znów zapaść w sen. Ale dobrze wiedział, że jest winien MI-6 wyjaśnienia.

- Nie zostałem porwany jako Kwatermistrz, więc nie zdradziłem żadnych klasyfikowanych informacji – zaczął. - Nie mieli nawet pojęcia, że jestem związany z MI-6, więc takowe pytania nawet nie padały. Chodziło o zemstę, za rzecz sprzed kilku lat.

Bond chwilę milczał.

- Rozwiń.

Q wciąż rozmasowywał skronie opuszkami palców. Dawało to niewielką ulgę, ale zajęcie rąk zawsze pomagało mu się skupić.

- Zanim zacząłem pracować dla SIS, byłem zwykłym studentem, który od czasu do czasu lubił z nudów zająć się hakowaniem. Wkradałem się na najróżniejsze serwery i zostawiałem krótkie notki dotyczące dziur w firewallu. Zostałem nazwany w sieci „Dobrym Samarytaninem" i szczerze znienawidzony – uśmiechnął się kącikiem ust. - Kiedyś zalogowałem się do systemów MI-6 i natrafiłem na innego hakera podczas ekstrakcji jakiś danych. Nie zdążył jeszcze zatrzeć swoich śladów, więc ja przeszkodziłem mu w tym i właściwie podałem na tacy MI-6. Wtedy na tyle zwróciłem na siebie uwagę, że zaproponowano mi dołączenie do Q-Branch – westchnął. – Tamten haker był znany jako Claw i przeze mnie trafił do więzienia… Teraz jest na wolności i postanowił się zemścić. Nie wiem jak do mnie trafił. W jakiś dziwny sposób dowiedział się, że to ja byłem Samarytaninem, ale na szczęście nie dotarł do informacji dotyczących mojego aktualnego pracodawcy.

- Czy oprócz fizycznej zemsty… – agent kiwnął na zagipsowane przedramię. – Czy żądali od ciebie jeszcze czegoś?

Q pokiwał głową, potwierdzając założenie rozmówcy. – Claw był świadom, że jestem lepszy od niego, więc wymagał, żebym włamał się do serwerów rządowych i wyczyścił jego akta. Dodatkowo chciał kilka milionów zabranych bez pytania z któregoś z banków i przy tej okazji miałem zostawić wyraźne ślady prowadzące do mnie. Claw był mocny w gębie i potrafił zadać ból, ale nigdy nie potrafiłby odebrać życia, więc taki był jego pomysł na dopełnienie mojej „kary". Miałem wpaść na wirtualnej kradzieży i przeżyć to samo, co on, gdy dopadłaby mnie sprawiedliwość i nieuniknione więzienie.

- Znasz prawdziwe dane tego Clawa?

- Nie, nigdy nie miałem potrzeby, aby je uzyskać.

Q zdjął okulary i przetarł oczy. Nadal był wyczerpany, a ból głowy jedynie narastał.

- Mamy jakieś środki przeciwbólowe?

Bond pokiwał głową i wyszedł z pokoju. Wrócił po chwili z dwoma tabletkami na dłoni i szklanką wody.

- Odpocznij, a ja złożę raport M.

ж

Gdy Q się ocknął, czuł się o wiele lepiej niż podczas ostatniej chwili przytomności. Było już ciemno, ale nie potrafił określić ile czasu minęło od wyrwania go z rąk Clawa.

Znalazł Bonda w drugim pokoju, siedzącego na kanapie, z książką w ręku i szklanką whiskey na stole.

- Q.

- 007.

Kwatermistrz usiadł na drugim końcu tapczanu, przeczesując włosy dłonią.

- Jak wygląda sytuacja?

- Złożyłem raport M. Zarządził, że mamy pozostać tutaj, dopóki Claw nie zostanie złapany. Porwanie głowy Q-Branch to duże zagrożenie bezpieczeństwa agencji – Bond wbił wzrok w Q, lecz młodszy mężczyzna nie potrafił zinterpretować spojrzenia tych zimnych błękitnych oczu. – Inni agenci zostali wysłani za Clawem i depczą mu po piętach, więc nie powinno to trwać długo. Do tego czasu, jestem twoim osobistym ochroniarzem – uśmiechnął się zawadiacko.

- To jest ten moment, kiedy wpadam w twoje ramiona, 007?

Agent prychnął krótkim śmiechem. – Chyba wolałem, gdy byłeś zbyt zaspany, by pamiętać, żeby być pyskatym.

Q uśmiechnął się pod nosem, a jego wzrok nagle zatrzymał się na zagipsowanym nadgarstku. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nieświadomie drapał się na granicy opatrunku i odsłoniętej skóry. Gips już doprowadzał go do szału. Westchnął z poirytowaniem.

- A „tutaj" znaczy gdzie?

- Porywacze wywieźli cię do Francji. Teraz znajdujemy się w jednej z kryjówek MI-6 w Calais. Od razu zaznaczam, że zabroniono ci wyściubiać nosa z mieszkania, a jako, że ja mam mieć cię cały czas na oku, obaj tutaj utknęliśmy.

- Powiedz mi chociaż, że jest tutaj jakiś laptop – odparł Q prawie błagalnym tonem.

- Spokojnie, ktoś z agencji do jutra ma dostarczyć dla ciebie sprzęt. Wygląda na to, że Q-Branch wymaga twojej obecności chociażby przez pośrednictwo internetu.

- Oczywiście – prychnął Q. Jego wzrok powędrował wokół pomieszczenia. Równolegle do kanapy znajdował się balkon z ogromną, pustą donicą na kwiaty odwróconą do góry nogami. Ich „salon" również nie był imponujący. Prócz tapczanu, na wyposażenie składał się telewizor, stół z trzema krzesłami i regał z kolekcją tanich książek w miękkich okładkach. Ta kryjówka MI-6 zauważalnie nie należała do tych luksusowych. Dostrzegł jeszcze dwie pary drzwi, prócz tych, które prowadziły do jego sypialni - obstawiał kuchnię i pokój Bonda, który, jak jego aktualna kwatera, zapewnie miał własną łazienkę.

- Mamy herbatę?

Mógłby zabić za kubek dobrego Earl Greya.

- Kuchnia jest tam – Bond kiwnął na drzwi po swojej lewej i wrócił do lektury książki.

Poczłapał we wskazanym kierunku, licząc, że znajdzie tam również tabletki przeciwbólowe, które wcześniej przyniósł mu agent. Dopiero teraz docierało do niego, że w ciągu najbliższych dni prawdopodobnie spędzi w towarzystwie Bonda więcej czasu, niż podczas ich całej dotychczasowej znajomości. Zazwyczaj wymiana ekwipunkiem, czy to gdy Q go dostarczał przed misją, czy jego resztki były mu zwracane po wykonaniu zadania, nie były rozwlekłymi spotkaniami. Jednak Q zawsze czerpał swoistą przyjemność z prowadzonych przez nich kąśliwych rozmów, gdy to kwatermistrz był przewodnikiem w uchu Bonda.

Szczerze nie wiedział, czego ma się spodziewać po tym areszcie domowym z 007 jako kompanem.

ж

Obudziło go uderzenie w twarz i musiał przygryźć wargi, by powstrzymać jęk bólu, gdy wszystkie siniaki pokrywające jego twarz rozpaliły się bólem.

- W końcu się poddasz – przemówił zachrypnięty głos. – Tacy jak my nie są dobrzy w te klocki. Naszymi przymiotami są sprawy umysłowe, nie zmaganie się z bólem… To już nie potrwa długo.

Trzask łamanego nadgarstka huczał mu w głowie.

ж

Q ocknął się, oddychając ciężko. T-shirt służący mu za piżamę kleił się do rozpalonej skóry, a gips okalający nadgarstek nagle wydawał się dyskomfortem nie do zniesienia. Podniósł się z łóżka i po omacku zapalił światło. Pomimo, że pokój wciąż był mu dość obcy, to zielone ściany i zestaw prostych drewnianych mebli pomogły mu wyrwać się z sennej rzeczywistości szarego pomieszczenia wypełnionego drażniącym zapachem krwi.

Poszedł do łazienki przemyć twarz zimną wodą. W bladym świetle wyglądał jak duch samego siebie z imponującą kolekcją siniaków i swędzących strupów. Miał więcej szczęścia, niż by sobie przypisywał, że nie złamali mu nosa. Co nie zmieniało faktu, że wciąż nie mógł do końca otworzyć prawego oka. Odstające na wszystkie strony włosy, których nie rozczesał po umyciu, przez co zakręciły się chaotycznie tworząc żałosny obraz fryzury, wcale nie poprawiały jego aparycji.

Westchnął ze zrezygnowaniem. I tak wyszedł z tego w dość niezłym stanie. Został porwany przez grupę żądnych zemsty hakerów, którzy o wiele lepiej czuli się przed ekranem komputera, a nie terrorystów żądających tajemnic MI-6, którzy nie baliby się sięgnąć po każde środki.

Ale nie był też agentem na czynnej służbie, który zdążył przywyknąć do takich przeżyć. Spodziewał się pierwszej fali zmęczenia, która ogarnie go w chwili, gdy poczuje się bezpieczny. Ale był też pewien, że jego bezsenność powróci, jak wierny pies, a podczas krótkich chwil snu, będą nawiedzać go koszmary ostatnich dni.

Ciągnąc za sobą stopy, przeszedł do kuchni. Uśmiechnął się pod nosem, gdy w jednej szafek znalazł paczkę z kilkoma papierosami w środku. Widział je, gdy wcześniej robił sobie herbatę i zanotował w pamięci ich obecność. Musiał je zostawić poprzedni lokator kryjówki.

Postanowił pójść na balkon. O ile zamierzał załadować własny organizm nikotyną, nie chciał, żeby woń dymu utrzymała się w jego tymczasowej sypialni.

Zatrzymał się gwałtownie, gdy dostrzegł, że Bond wciąż znajdował się na kanapie, tam gdzie Q ostatnio go widział. Jednak tym razem butelka whiskey stojąca na podłodze była pusta, a sam agent pogrążony był we śnie. Gdy był kilka kroków od tapczanu, Bond otworzył powieki, wzdrygając się lekko, lecz jego wyrwany z letargu umysł musiał rozpoznać sylwetkę kwatermistrza, jako niesprowadzającą zagrożenia, i szybko ponownie zapadł w sen.

Najciszej jak potrafił, Q otworzył drzwi balkonowe i wyszedł boso na zimną posadzkę. Panował przyjemny chłód, zdający się orzeźwiać jego zmysły. Przysiadł na donicy, opierając się o ścianę i wyciągając nogi przed siebie. Wyjął paczkę z kieszeni dresowych spodni - w środku były trzy papierosy i zapalniczka. Idealny zestaw na bezsenną noc.

Zapalił pierwszego i zaciągnął się mocno, jak gdyby próbował wypalić połowę papierosa na raz. Przestał palić regularnie po przyspieszonym skończeniu studiów na rzecz wstąpieniu do MI-6, od tego czasu popalał dość rzadko. Zazwyczaj podczas nocy bezsennych jak ta, po cięższym dniu w pracy - gdy tracili agenta, któryś patent sprawiał większe problemy, niż wcześniej przewidywano, lub, absurdalnie, było zbyt nudno. Ostatni raz całą paczkę na raz wypalił po śmierci poprzedniego Q, po tym jak bomba Silvy wysadziła go w powietrze wraz z siedzibą MI-6 i z asystenta znanego jako 'R', stał się najmłodszą głową departamentu w historii. Dość krótko po tym, po Skyfall i śmierci M, znów niemal nabawił się zatrucia nikotynowego. To było prawie rok temu, czas leciał nieubłaganie…

Popiół spadł mu na palce i Q wyrwał się z zamyślenia. Palenie zawsze wprawiało go w melancholię – był to główny powód, dla którego rzucił.

Zaczął błądzić wzrokiem wokół siebie, szukając rozproszenia i jego oczy zatrzymały się na śpiącym 007.

Żywa legenda MI-6, hobbysta zmartwychwstawania, nałogowy niszczyciel sprzętu Q-Branch, cholerny kobieciarz, chodząca enigma. Można było mu nadać wiele tytułów, ale dla Q był paradoksem. Ze zbyt długą historią, by czasem być tak bezmyślnym. Potrafiący bezbłędnie manipulować ludźmi, by potem zbyć wszystkich przejawami introwertyzmu.

Q prychnął pod nosem. Jak ktoś taki jak Bond mógł być takim playboyem? Zdecydowanie miał pociągającą sylwetkę i dobrze wymodelowane mięśnie (w typie Q – nie na konkurs kulturystyczny, a takie, które pozwalały przyszpilić go do ściany, a potem ewentualnie przy niej zerżnąć). Jednakże jego twarz była pokryta siatką zmarszczek i drobnych blizn, a usta rzadko wyginały w szczerym uśmiechu. I te niedorzeczne uszy, odstające o milimetry za dużo…

Wzrok kwatermistrza zatrzymał się na zamkniętych powiekach agenta. Te oczy chyba były jego tajemnicą… Tęczówki o absurdalnym odcieniu błękitu z ciemną obwódką, przeszywające każdym spojrzeniem. To właśnie one musiały być powodem, dla którego nawet Q, pomimo całego tego wyparcia, uważał agenta za przeklęcie atrakcyjnego.

Kiedyś, gdy ciągnął już trzecią dobę bez porządnego snu i ledwo trzymał się na nogach, Bond przyszedł do Q-Branch oddać resztki ekwipunku z ostatniej misji. W swoim półprzytomnym widzie, Q zapatrzył się w niebieskie oczy agenta na stanowczo za długo, gdy jego umysł zbiegał leniwie na inne tory – przykładowo na kontemplację, czy ów odcień tęczówek jest w ogóle możliwy.

- Gdy ostatnio ktoś tak się we mnie wpatrywał, przynajmniej wpierw zaproponował mi drinka, Q – powiedział wtedy Bond z uśmiechem plątającym się na ustach, a kwatermistrz wzdrygnął się lekko, wyrywając z ociężenia umysłu, jak gdyby budząc się ze snu.

Zgasił peta o podłogę i zaraz odpalił następnego, jednak tym razem nie śpieszył się, jak z pierwszym. Czuł, że już wiele nie pośpi, biorąc pod uwagę ile snu zażył w dzień. Zapowiadała się długa, nudna noc… Oby jutro rzeczywiście dostarczyli mu tego laptopa.

ж


Kolejne 00Q po polsku mojej produkcji. Tym razem nie eksperymentalny oneshot, a już fanfick pełną gębą.

I tak, Q u mnie pali. Winnym jest Ben Whishaw w "The Hour".

Jeżeli kogoś dziwiłby tytuł - jest to fizyczne pojęcie z działu aerodynamiki, które odnosi się do utraty stabilności ruchu unoszącego się dymu papierosowego.

Nie wiem z jaką częstotliwością będą pojawiać się kolejne rozdziały, ale reviews i wszelkie informacje zwrotne są zawsze mile widziane i zazwyczaj wpływają na nią jak najbardziej pozytywnie ;)