Jedna z dam królowej Marii śniła o drobnych płatkach śniegu, subtelnie opadających z ołowianoszarego, zimowego nieba. Próbowała nawet łapać lodowe drobinki na język, urzeczona bajkowością tego zjawiska, lecz śnieżynki zgrabnie ją wymijały i spadały niżej. Gdzie? Opuściła wzrok i ujrzała leżącą, śpiącą królewnę śniegu. Jasne pukle, rozłożone wokół głowy niczym anielska aureola, niemal zupełnie pokrywała biała szadź, zaś zsiniała twarz była zastygnięta w bolesnym wyrazie. Szron osiadł również na długich rzęsach, cienkich brwiach i płatkach lekko zadartego nosa. Śnieżny płaszcz, w jaki przyodziała ją natura, nasiąknął czerwienią krwi, a pojedyncze szkarłatne kropelki zakrzepły w kącikach ust. Dłonie, widoczne jeszcze spod grubej warstwy pierzynki, ciasno przylegały do porcelanowej filiżanki bez uszka.
– Alyee... przecież ty nie żyjesz... – Kenna uklękła obok przyjaciółki i dotknęła jej zimnego, martwego policzka. – Nie zdążyłaś zaznać miłości, nasza mała, biedna Alyee... – wyszeptała, walcząc z napływającymi do oczu łzami.
Wróciłam do prawdziwego domu i znajduję się w pięknym miejscu. Jednak ty jesteś w niebezpieczeństwie.
Słowa rozbrzmiały w umyśle Kenny, a po nich pozostało wielokrotne echo. Z oszołomieniem wpatrywała się w ciche oblicze Alyee, muśnięte smutkiem oraz żalem.
– To niemożliwe – odpowiedziała i wstrzymała oddech.
Wiesz, moja droga, że mojej śmierci nie spowodował wypadek, a niecne zamierzenia i misternie ułożone plany. Wiedziałaś to, odkąd znalazłyście mnie umierającą.
Porcelana pękła między sztywnymi palcami nieboszczki, a po odłamkach spłynęła gęsta, ciemnozielona ciecz, ukazując na śniegu wizerunek węża.
Bądź ostrożna i nie ufaj nikomu. Nie ufaj królowej Katarzynie ani jej powiernikom, unikaj każdego, kto mógłby cię wplątać w kłopoty...
