-Giń, Hijikata! – Wrzasnął Sougo, wystrzeliwując pocisk z bazooki. Hijikata, nawet nie próbował ociekać, ale chwycił za kołnierz stojącego obok Yamazakiego i zrobił z niego żywą tarczę.
-Kurwa – zaklął Okita, gdy opadł dym i okazało się, że po raz kolejny Hijikacie udało się ujść z życiem. Nawet nie zaprzątał sobie głowy stanem zdrowia Yamazakiego, splunął na ziemię i włożył do uszu słuchawki. Bazookę oddał jakiemuś, stojącemu najbliżej członkowi Shinsengumi, włożył ręce do kieszeni i bez słowa wolnym krokiem ruszył w górę uliczki. Głośna muzyka zagłuszała wszystkie inne dźwięki,, więc nawet nie słyszał gróźb Hijikaty oraz skarg policjantów ze swojego oddziału, że powinien pracować, a nie wybierać się na spacerki. Przymknął powieki. Majowe słońce przyjemnie grzało i sprzyjało układaniu w głowie kolejnego planu z serii: „Jak pozbyć się tego dupka Hijikaty?" Pochłonięty tymi myślami a także odgrodzony od świata muzyką, nie zwracał na nic uwagi.
Nagle poczuł uderzenie w klatkę piersiową. Spojrzał na dół, uśmiechnął się sadystycznie i wyciągnął z ucha jedną słuchawkę.
-Uważaj jak chodzisz, chińska dziewczynko.
-Spadaj – mruknęła Kagura, trzymająca przerzucony przez ramię worek. Przez chwilę stali tak blisko siebie, że prawie się dotykali, prowadząc niemą wojnę na spojrzenia. Nagle Kagura odwróciła wzrok. Okita uniósł brwi ze zdumienia. Chciał coś powiedzieć, ale w momencie, gdy otwierał usta, zza zakrętu wybiegło kilkoro ludzi, wymachując mieczami.
-To ona! – Krzyknął jeden z roninów widząc Kagurę.
-Szlag by to… – Mruknęła Kagura i puściła się biegiem.
Sougo wyciągnął gwizdek, stanął na środku drogi i wystawił rękę przed siebie. Zagwizdał, chcąc zatrzymać pędzącą grupę roninów. Kilku z nich zwolniło, widząc mundur Shisengumi, jednak żadnej nie zamierzał się zatrzymać. Widząc to Sougo wyciągnął miecz z pochwy i przyjął postawę do walki. Zapowiadała się pierwsza ciekawa rzecz tego dnia.
Nie zdążył zrobić żadnego ruchu, gdy nagle ponad roninami przeleciał skuter. Wylądował kawałek dalej i zsiadli z niego Gintoki z Shinpachim, wyciągając swoje drewniane miecze. Grupa roninów zatrzymała się tak, że Sougo stał dokładnie pośrodku między nimi a Yorozuyą.
-Koniec tego dobrego, zaraz zaczyna się mój serial więc dajcie się grzecznie złapać! – zawołał Gintoki.
-Niech ta mała chinka odda nam nasze złote kule, a może darujemy wam życie! – Odkrzyknął przywódca roninów, występując na przód.
-Wasz wybór.
Gintoki i Shinpachi z krzykiem ruszyli do walki i sekundę później ronini wzięli z nich przykład. Jednak ani oni, ani Yorozuya, nie zauważyli stojącego cały czas w tym samym miejscu Okity. Jakież był zdziwienie Gina i przywódca roninów, gdy w momencie, kiedy skrzyżowali swoje miecze, poczuli na swoich nadgarstkach nieprzyjemny chłód metalu. Zdezorientowani zobaczyli kajdanki.
-Dobra, dobra, koniec tego! – Krzyknął Okita. – Aresztuję was za zakłócanie porządku publicznego oraz za naruszenie zakazu miecza…
-Phi, co taki dzieciak jak ty może nam zrobić, gdy jest sam… – odezwał się jakiś samuraj, ale zamilkł, gdy poczuł coś ostrego przy swojej szyi. Członkowie pierwszego oddziału Shinsengumi zwabieni zamieszaniem niezauważenie otoczyli roninów.
-Oi, Okita-kun, ja tylko wykonywałem swoją pracę, dostaliśmy zlecenie by odebrać im złote kule, więc może mnie puścisz…
-Nie, Szefie. Zostajesz aresztowany za brak ambicji i naturalną trwałą.
-Oii, ty mnie po prostu nienawidzisz tak? Nienawidzisz mnie? Czy ja ci coś kiedyś złego zrobiłem, co, Shinkita-kun?
-Nazywam się Sougo.
-Tak, tak, Shogu-kun. To co, może jednak się dogadamy? – Zbliżył się do Okity i konspiracyjnie szepnął mu do ucha: – wiesz, wygrałem ostatnio trochę w pachinko, więc…
-Ej, ten mężczyzna próbuje przekupić funkcjonariusza na służbie – krzyknął Sougo. – Zabierzcie go na komisariat!
-Nie, nie, ja tylko żartowałem, tak naprawdę to straciłem już tą kasę na nowego Jumpa… – Zaczął się tłumaczyć Gintoki, ale zaraz jakiś policjant, nie zważając na jego krzyki i prośby wpakował go do najbliższego radiowozu. Obserwując tą scenę Okita uśmiechnął się sadystycznie. O jednego mniej, pomyślał.
Kagura przyglądała się temu wszystkiemu nieśmiało wyglądając zza zaułka. Już dawno zapomniała o niesionym przez siebie worku, którego zawartością bawiły się właśnie bezdomne koty. Obserwowała jak wsadzają Gintokiego do radiowozu i po chwili odjeżdżają na sygnale oraz Shinpachiego, na którego nikt nie zwracał uwagi. Zrezygnowany Shimura poprawił okulary i ruszył w stronę domu.
Kagura jeszcze przez chwilę obserwowała członków Shinsengumi, którzy powracali do własnych zajęć, po czym próbując nie rzucać się w oczy, wmieszała się w tłum, by wrócić do Yorozuyi.
-Ej, Gin-chan… – zagaiła Kagura, siedząc na kanapie podkulając nogi i opierając brodę na kolanach. Shinpachi postawił przed nią herbatę i sam usiadł naprzeciwko.
-Hmmm? – Mruknął w odpowiedzi Gintoki rozmasowując sobie nadgarstki. Na szczęście szybko udało mu się wywinąć policjantom i wrócić do domu. Mimo tego wciąż wydawało mu się, że ma na sobie kajdanki.
-Kiedy wiadomo, że się w kimś zakochało? – Spytała cicho.
-Gintama to tasiemiec i szansa, że będą tu jakiekolwiek pary jest nawet niższa od zera, więc nie musisz zaprzątać sobie tym głowy – odpowiedział Gintoki, biorąc nowego Jumpa,wygodnie usadawiając się na fotelu i wyciągając nogi na biurku.
-Czy to znaczy, że Shinpachi na zawsze pozostanie prawiczkiem? – Spytała zaciekawiona Kagura.
-Ej! Kto powiedział, że jestem prawiczkiem!? A z resztą co to w ogóle za pytanie!?
-Tylko spójrz na siebie, na pierwszy rzut oka widać, że jeszcze nigdy nie spałeś z dziewczyną. Pewnie nawet jeszcze włosy ci tam nie wyrosły.
-A ty to co? Kto poleciałby na dziewczynę, która ma z przodu i z tyło plecy!?
-Ja mam wielu fanów, którzy doceniają mój seksapil.
-To chyba muszą być pedofile… – mruknął Shinpachi.
-Sam jesteś…
-Oi, zamknąć się! – Krzyknął Gintoki. – Przez was musiałem dwa razy przeczytać kwestię Naruto, żeby w końcu ją zrozumieć!
Kagura prychnęła. W sumie, to mogła przewidzieć, że ci idioci nic nie wiedzą o uczuciu zwanym miłością. Shinpachi jest jedynie głupim otaku, który pewnie nie widział nigdy gołej dziewczyny, a za to Gin nigdy nie uprawiał seksu z dziewczyną, za którą nie musiałby płacić. Dlatego musi się zwrócić o pomoc do kogoś z większym doświadczeniem.
-Oh, Kagurciu, czyżbyś się w kimś zakochała? – spytała Otae, stawiając na stole talerz z czymś, co nieudolnie próbowało udawać omlet. – Powiesz mi, kim jest ten szczęściarz?
-Najpierw chciałabym, żebyś odpowiedziała mi na moje pytanie, szefowo.
-Hmmm, zastanówmy się… – Otae oparła palec wskazujący o podbródek, spojrzała gdzieś w górę i powiedziała wolno: – Miłość się jest wtedy, gdy jesteś w stanie poświęcić wszystko dla drugiej osoby…
-Dokładnie, Otae-chan! – krzyknął Kondo wychylając głowę spod stołu, przy którym siedziały dziewczyny. – Ja poświęciłem dla ciebie nawet swoją dumę i… – zamilkł, gdy zobaczył morderczy wzrok Otae oraz otaczającą ją mroczną aurę. Shimura uśmiechnęła się i powiedziała:
-Kagurciu, zadzwoń do zoo i powiedz, że uciekł im jakiś obleśny goryl.
-O-otae-chan….?
Więcej nie zdążył powiedzieć, gdyż jego ukochana Otae zaczęła okładać go pięściami dopóki nie stracił przytomności. Na koniec jeszcze splunęła na jego twarz.
Kagura oglądała całą tą scenę ze spokojem, popijając sobie herbatkę. Skoro Otae tak traktuje człowieka, który ją kocha, to co ona może wiedzieć o miłości?, pomyślała.
Kagura wracała zrezygnowana do domu. W końcu niczego nie udało się jej dowiedzieć, ale to nic dziwnego, jest przecież otoczona przez idiotów. Słońce już zachodziło, więc postanowiła wybrać się następnego dnia do Tsukky. Ona żyje przecież w Yoshiwarze, gdzie codziennie spotyka mnóstwo mężczyzn…
Nagle Kagura wyczuła za sobą jakiś ruch, jednak było już za późno. Ktoś przystawił jej do twarzy nasączoną tkaninę i po chwili odpłynęła w ciemność.
Sougo spacerował sobie, patrolując ulice Edo. Robiło się coraz ciemniej, więc zaraz miał skończyć się jego czas pracy. Właściwie to nie chciało mu się wracać do Shinsengumi, gdzie znowu musiałby oglądać tą wstrętną mordę Hijikaty. Zgrał sobie ostatnio mnóstwo nowych piosenek na telefon, więc postanowił, że wróci dopiero, gdy skończy mu się lista odtwarzania.
W momencie, gdy w jego słuchawkach zapadła cisza, zapowiadająca początek nowej piosenki, zobaczył, jak ktoś zaciąga ciało w ciemny zaułek. Miał ochotę to zignorować, ale wtedy zauważył, że ofiara ściska w dłoni charakterystyczny, fioletowy parasol. Zaklął pod nosem i wyciągnął miecz.
-Ej, ty! – krzyknął i rzucił się biegiem. Mężczyzna, ciągnący bezwładne ciało Kagury obejrzał się, ale Okita nie był wstanie zobaczyć jego ani jego twarzy, ani trzymanej w ręce małej bomby. Zauważył ją dopiero, gdy była już w powietrzu i niespodziewanie wybuchła, wyrzucając z siebie kłęby jakiegoś nieprzyjemnie pachnącego pyłu. Nie miał szansy przed nią uciec, więc już po chwili poczuł skutki jej działania i osunął się na ziemię. Ostatnie co widział, to znikające w ciemności bezwładne ciało Kagury.
Z wygranej w pachinko zostało Ginowi trochę pieniędzy, więc postanowił zainwestować je w drugą, zaraz po Jumpie, rozrywkę w jego życiu – sake. To miał być naprawdę miły wieczór spędzony w dobrze znanym barze z czareczką sake i Hasegawą. No właśnie, miał być. Hasegawa upił się zadziwiająco szybko (pewnie przez pusty żołądek) i teraz leżał nieprzytomny, pomału zsuwając się z wysokiego krzesła przy barze. I nie, nie chodzi o to, że Ginowi brakowało towarzystwa. Wręcz przeciwnie.
Upił łyk ze swojej czarki i posłał na prawo mordercze spojrzenie, a Hijikata odpowiedział mu tym samym. Całe szczęście, że oddzielał ich od siebie nieprzytomny Hasegawa, bo inaczej już dawno polałaby się krew. Żaden z nich nie chciał spędzać takiego pięknego wieczoru razem w jednym pomieszczeniu, ale również żaden nie zamierzał przegrać i wyjść pierwszy. Dlatego trwali na swoich miejscach, co chwila śląc sobie pełne iskier spojrzenia.
Sougo ocknął się kilkanaście minut później. Widocznie, rozpylony przez porywacza pył miał działanie natychmiastowe, ale za to krótkotrwałe. Sprawdził, czy w czasie, gdy leżał nieprzytomny, niczego mu nie ukradziono. Miał szczęście. Wyciągnął komórkę, która ciągle miała włączoną listę odtwarzania. Wyłączył muzykę, wyciągnął słuchawki i zadzwonił do Hijikaty. Co prawda, mógł jeszcze wybrać numer do Kondou, ale z racji, że była sobota istniała spora szansa, że właśnie leżał gdzieś na ulicy pobity przez Otae. Tylko, że tym razem jak na złość Hijjikata również nie odbierał. Zastanowił się przez chwilę. Zadzwoniłby do Yorozuyi, ale ani Gintoki ani Shimura nie mają telefonów. W momencie, w którym postanowił zadzwonić do Yamazakiego, padł mu telefon. Złośliwość rzeczy martwych nie zna granic. Sougo schował go do kieszeni. Co powinien zrobić? Samemu wytropić porywacza, czy poinformować Yorozuyę i zwalić wszystko na nich? W końcu ta chińska dziewczynka należy do nich i jej los powinien obchodzić go tyle co smarki Hijikaty.
Przypomniał sobie jej wielkie, niebieskie oczy, którymi spojrzała dzisiaj na niego. Dlaczego odwróciła wzrok? Zaraz… Czy nie widział różu na jej policzkach? Nie, gdzie tam. Ta smarkula jest za głupia by się rumienić. Ale…
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Musi przestać o tym myśleć. Spojrzał w niebo, które teraz zdobiło miliony gwiazd i cienki cierp księżyca. W sumie, to jego ostrze od dawna niem było używane…
Stali naprzeciwko siebie. Twarze obu mężczyzn częściowo zasłonięte były włosami, a na ich wargach błądziły uśmiechy, nie wesołe, lecz wyrażające uciechę ze zbliżającej sie bitwy.
-Wiedziałem, że w końcu do tego dojdzie – powiedział Gintoki, opierając dłoń na swoim mieczu.
-Masz teraz ostatnią szansę, by uciec – odpowiedział mu Hijikata. Wyciągnął z ust papierosa. Robiło się naprawdę poważnie.
-To raczej ja powinienem to powiedzieć.
Wszyscy w barze z coraz większym zaciekawieniem obserwowali tą dwójkę. Niektórzy zaczęli nawet obstawiać zakłady.
-Na trzy – powiedział Hijikata. – Raz… Dwa… Trzy! – Krzyknął i obaj rzucili się do stojącego na barze rządku kieliszków. Tak, Gin w swej pijanej mądrości wyzwał Hijikatę na pojedynek w piciu, a ten, równie trzeźwy, przystał na to z ochotą.
Szli łeb w łeb. Pierwszy kieliszek, drugi, trzeci… Jak dobrze, że barman rozcieńczył alkohol, by nie zaliczyli zgona zbyt szybko.
Czwarty… Przy piątym zwolnili nieco tempo. Szósty i siódmy jeszcze jakoś przeszły, a po ósmym Gintokiego urwał się film.
Znalezienie porywaczy nie był trudne. Wąska uliczka, w którą zaciągnęli Kagurę, prowadziła w stronę magazynów, a z jednego z nich dobywało się nikłe światło. Amatorzy.
Sougo podkradł się pod drzwi magazynu i uchylił je delikatnie. W środku stało dwóch mężczyzn, a trzeci właśnie kneblował wciąż nieprzytomną Kagurę. Sougo skojarzyło się to odrobinę z sadomaso.
-Mówiłem wam, że to będzie prosta robota – powiedział mężczyzna, podnosząc się z kucki. Był krótko ścięty i tak jak towarzysze, ubrany w czarne, przylegające do ciała ubrania. On sam nie należał ani do najmłodszych, ani najchudszych, więc widok jego tyłu do najprzyjemniejszych nie należał.
-Ale szefie, przecież to jeszcze dziecko… – powiedział ten z dłuższymi, sięgającymi ramion włosami.
-Dziecko, nie dziecko, ale Yato. Wiesz, ile nam za nią dadzą? Tyle, że wstarczy ci na żel do włosów do końca życia, więc nie marudź, tylko zadzwoń do klienta i powiedz, że mamy towar – położył dłoń na głowie Kagury, a ona nagle ją pochłonęła i zaczęła przeżuwać, niczym wodorostożelkę. – AGH! Puszczaj mnie, ty mała…!
Jego pomagierzy starali się odciągnąć dziewczynę, ale ona mimo straconej przytomności, niezwykle uparcie żuła dłoń mężczyzny. Spróbowali nieco inaczej. Ciągnąc za obie nogi, starali się ją oderwać, ale nawet to nie przeszło. Ten z dłuższymi włosami starał się podejść ją podstępem i zaczął łaskotać pod pachami. Zamiast usłyszeć śmiech dziewczyny oraz odgłos ulgi szefa, wpadł w czarną otchłań. Pięść Kagury już nie jednego tam wysłała.
Drugi pomagier starał się ocucić swojego towarzysza, podczas gdy ich szef w desperacji machał ręką, a przy okazji również całą Kagurą.
Sougo zastanawiał się, co może zrobić w tej sytuacji. W sumie, to czemu nie zaatakować frontalnie? Przecież wszyscy trzej porywacze są zajęci, co daje mu przewagę. Pewnie w mig pokonałby pomagierów, a szef, unieruchomiony przez Kagurę, która właśnie uczepiła się go tak jak koala eukaliptusa, nie miałby jak uciec. Chociaż z drugiej strony, to coś za łatwo mu poszło. Może to pułapka? Musieli wiedzieć, że jak tylko się ocknie, to ruszy ich tropem. Nie są takimi głąbami. Chyba.
Na wszelki wypadek Sougo po cichu obszedł magazyn dookoła, ale nigdzie nikogo nie wypatrzył. Niepokoiło go to. Może się okazać, że to w środku czeka na niego zasadzka. Wrócił pod drzwi magazynu, uchylił je nieco bardziej, co jednak przeszło niezauważone. Ten z długimi włosami wciąż leżał nieprzytomny, a drugi mężczyzna, właśnie bezskutecznie starał się oderwać Kagurę, która coraz mocniej ściskała opasłego szefa.
Sougo zlustrował wzrokiem magazyn. Z wyjątkiem trójki porywaczy i jednej chińskiej dziewczyny nie było tam nikogo ani niczego. Cała rozległa hala była pusta. Zdecydował się zaatakować, gdy wszyscy akurat stali obróceni plecami. Odległość od drzwi do porywaczy pokonał w kilka susów. Jednym ruchem klingi zabił pomagiera, po czym przystawił miecz do szyi szefa.
-Hej, Lolicon-san, przez ciebie ominął mnie nowy odcinek telenoweli. Co zamierzasz z tym zrobić?
Mężczyzna odrócił odrobinę głowę.
-Shinsengumi – stwierdził. – Psy shogunatu. Jak nas znaleźliście?
-Tępota śmierdzi na kilometr – odpowiedział Sougo. Serio, nie zorientowali się, że ktoś uśpiony gazem po obudzeniu ruszy za nimi w pościg? – Oddaj mi tą dziewczynę – zażądał. Szef uśmiechnął się obrzydliwie.
-O nie, ona jest zbyt droga, by tak po prostu oddać ją psu.
Nagle Sougo wyczuł za sobą ruch. Odskoczył w ostatniej chwili i ostrze miecza ominęło go o włos. Widać powalony przez Kagurę pomagier odzyskał w końcu świadomość. Szef odwrócił się i zaczął się śmiać. Sougo również się uśmiechnął. W końcu się rozerwie.
Pomagier rzucił się na Sougo. Celował w szyję, ale Okita z łatwością sparował ten cios. Odskoczył i natarł jeszcze raz. Ich miecze starły się. Spojrzeli sobie w oczy. Sougo uśmiechnął się i wykonał błyskawiczny ruch w bok, co wytrąciło mężczyznę z równowagi, i przeszył go mieczem. Wyciągnął klingę, jednym ruchem strzepnął z niej krew, po czym zwrócił się w stronę szefa. Grubas ledwo stał na trzęsących się nogach. Nie mógł się ruszyć, zrobił się cały mokry. Sougo powoli do niego podszedł. Wykonał nieuprawdopodobnienie szybki ruch mieczem i odciął mężczyźnie rękę tuż przy ramieniu. Grubas padł na ziemię i zawył, trzymając się za ranę. W tym czasie Sougo schował miecz do pochwy, spokojnie schylił się i wyrwał odciętą rękę Kagurze. Ta jeszcze przez chwilę klęczała, po czym zwaliła się na podłogę i zaczęła chrapać.
Okita podniósł dziewczynę i zarzucił ją sobie przez ramię jak worek ziemniaków, po czym podszedł do ryczącego niczym zarzynana krowa mężczyzny, kopnął go i powiedział:
-Rusz się, Lolicon-san. Musimy dojść na piechotę na posterunek, więc lepiej uwinąć się z tym jak najszybciej. Chyba, że wolisz stracić drugą rękę…
Przerażony mężczyzna pośpiesznie wstał. Okita przykuł jego dłoń do swojej, aby nie uciekł. Na posterunek mieli jakieś dwadzieścia minut drogi. Zostawił tam porywacza, po czym wciąż niosąc nieprzytomną Kagurę ruszył w stronę Yorozuyi. Drzwi nie były nawet zamknięte. Zastanawiał się, czy nie położyć Kagury na kanapie, ale potem stwierdził, że zaniesie ją jednak do pokoju. Otworzył kolejne drzwi. Na podłodze leżał już rozłożony materac, więc ułożył na nim dziewczynę.
Gintoki ocknął się nagle. Uderzyła go woń zgniłego jedzenia, więc automatycznie zwymiotował. Wtedy zdał sobie sprawę, że wisi do góry nogami. A raczej jest przez coś przewieszony. W chwili, gdy zrobił ruch, by się podnieść, głowa mu eksplodowała. To był kac gigant. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak się czuł. Starając się zrobić to jak najdelikatniej, stanął na nogach. Znajdował się w parku. Spojrzał na śmietnik, z którego chwilę temu się wygramolił i wyciągnął z włosów nadgniłą brzoskwinię. Patrzył na nią przez chwilę, po czym ponownie zwymiotował. Rozejrzał się i zobaczył Hijikatę, śpiącego sobie jak gdyby nigdy nic na pobliskim drzewie.
Gin przyłożył chłodną dłoń do czoła i ruszył w stronę domu. Dotarł tam po jakiś dziesięciu minutach, a po drodze zdążył wygłosić do siebie monolog, który można podsumować zdaniem: „Już nigdy nie tknę alkoholu". Oczywiście nawet sam Gintoki w to nie wierzył, ale pomyślał, że może Bóg, słysząc taką obietnicę zlituje się nad nim i trochę zmniejszy ten okropny ból głowy.
Z niewyobrażalną ulgą zzuł buty i ruszył w stronę swojego pokoju. Jak dobrze, że nie składał rano materaca. Rozsunął drzwi z zamiarem rzucenia się na futon, ale zamarł, gdy zobaczył, że ktoś już w na nim śpi. Przetarł oczy, ale widok nie chciał się zmienić. Na jego materacu spała Kagura i nie byłoby nawet nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że towarzyszył jej Okita.
Gin zamknął drzwi. To na pewno jakieś pijackie majaki. Tak, po prostu za dużo wypił, więc widzi niemożliwe rzeczy. Uroił sobie, że w jego pokoju, przytulając Kagurę śpi Król Sadystów. Tak, definitywnie to sobie uroił.
Postanowił, że tej nocy prześpi się na kanapie.
Sougo usiadł i ziewnął przeciągle. Która to może być godzina? Spojrzał w prawo, gdzie zawsze przed zaśnięciem kładł zegarek, ale tym razem go tam nie było. Zobaczył za to słodko śpiącą Kagurę. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie wczorajszej przygody.
Ale czemu zasnął?
Chwila, chyba że to ten gaz usypiający… Zadziałał od razu, ale jego efekty trwały bardzo krótko. A co, jeśli jego efektem ubocznym była ujawniająca się po jakimś czasie zabójcza wręcz senność?
Okita stwierdził, że nie ma sensu się nad tym zastanawiał i na palcach wyszedł z pokoju. W salonie zobaczył śpiącego na kanapie Gintokiego. Nie musiał podchodzić, by poczuć od niego alkohol. Widać, nie tylko on miał ciężką noc.
