Spock siedział w swojej kwaterze i wpatrywał się uważnie w nicość. Czuł i myślał. Myślał i czuł. A może nie czuł i nie myślał wcale. Było to bezsensu jak całe jego bolesne i nielogiczne życie. Wolkanin i człowiek. Nieczłowiek i Niewolkanin. Nigdy nie pasował do żadnego ze światów. I nigdy pasować nie będzie. Wśród Ziemian był nieczułym skomputeryzowanym Wolkaninem. Wśród Wolkan słabym emocjonalnym Ziemianinem. Nikt nie chciał w nim widzieć w pełni swojego. Nawet jego rodzice.
W dzieciństwie często miewał z nimi problemy. Jakim cudem zadowolić ich oboje? Musiał kochać matkę i być obojętnym w stosunku do ojca. Ale jak tu się nie pomylić i nigdy nie traktować matki z obojętnością, a ojca z miłością? Nie, nie mógł ich zadowolić. Jeśli matka chciał mieć kochającego syna, dlaczego wyszła za nieczułego Wolkanina? Jeśli ojciec chciał mieć obojętnego syna, dlaczego ożenił się z emocjonalną Ziemianką? Swoim bezcelowym kaprysem zniszczyli Spockowi życie. To oni byli wszystkiemu winni, lecz obwiniali swoją ofiarę, biednego Spocka.
Czy miał jakiś wybór? Logicznym wydawało się wprowadzanie logiki na ziemskim statku. Ale czy miało to sens. Czy jego misja w jakimkolwiek stopniu się powiodła? Kto się bardziej do kogo upodobnił? Ziemianie do Spocka, czy Spock do Ziemian? Czy możliwym jest, by to, co miało być jego szansą, tylko pogorszyło sprawę?
To nie powinno dłużej trwać. Nie ma powodu by dłużej istniał. Wyjął swój fazer. Ustawił go na zabijanie. Samozabijanie. Myślał, że chce tego i czuł, że to logiczne. Nie wiedział, co się z nim stanie po śmierci i to samobójczej śmierci. Zdawało mu się jednak, że to będzie lepsze. Mimo, że był przeciwnikiem wszelkiego zabijania i zawsze wysoko cenił wartość jaką jest życie, wierzył głęboko w to, że to musi być lepsze. Miał nadzieję, że jego nie przystosowana do niczego świadomość złączy się z czymś bezkształtnym i sama stanie się bezkształtem. I nie będzie już, ani czuł, ani myślał. Nie będzie już rozdarty pomiędzy dwoma nieswoimi światami, z których żaden tak naprawdę go nie chciał.
Był już gotów, by to zrobić, gdy nagle usłyszał: „Pan Spock wzywany na mostek." Pójdzie skoro go wzywają. To dobrze, że jednak jest czasem komuś potrzebny. Tamto nie ucieknie. Kiedyś z pewnością to zrobi. Ale najpierw obowiązki. To logiczne. I udał się na mostek z wyrazem twarzy nie wyrażającym żadnych uczuć.
