John przebudził się parę minut przez godziną ósmą czując jak Sherlock delikatnie gładzi koniuszkami palców jego bliznę na ramieniu, pamiątkę po postrzale w Afganistanie. Lekarz obrócił się spokojnie w stronę detektywa i czule pocałował jego wąskie, czerwone usta, które nie dawały mu spać po nocach. Pogładził czarne, bujne loki Holmesa szczerze uśmiechając się w stronę Sherlocka.

- Jakie plany na dziś? Od tygodnia nie wyszliśmy z domu, Sherlocku, może przydałoby się to zmienić? - zapytał John z nutą nadziei w głosie patrząc się w głębokie oczy o nieokreślonym kolorze.

- Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że nadeszła pora aby wybrać się do Scotland Yardu, Lestrade potrzebuje naszej pomocy - odpowiedział Sherlock po chwili namysłu.

- To Lestrade wie, że żyjesz?

- Tak, napisałem do niego, kiedy ty smacznie spałeś - rzekł detektyw po czym zamilkł na chwilę - Jesteś świadomy tego, że chrapiesz niemiłosiernie?

- Sherlock... - odpowiedział natychmiast John, a w jego głosie można było dosłyszeć poirytowanie.

- Przecież, nie mówię tego po to żeby cię zdenerwować, ciekaw byłem jedynie czy masz tego świadomość. Kocham każdą najmniejszą cząstkę, dobrze o tym wiesz.

Obaj mężczyźni jeszcze chwilę leżeli w milczeniu w łóżku wtuleni w siebie, po czym wybrali się do łazienki aby wziąć prysznic. Sherlock przełamał się i pozwolił Johnowi oglądać się nago choć John nie naciskał doskonale rozumiejąc swojego najlepszego przyjaciela, a zarazem kochanka.

Szybka kąpiel zamieniła się w namiętne pocałunki pod prysznicem, co nie przeszkadzało żadnej ze stron choć odrobinę onieśmielało Johna, ponieważ Holmes stawał się z dnia na dzień w tym co raz lepszy, pomimo braku doświadczenia w tych kwestiach.


Podczas gdy starał się zdecydować, który sweter ubrać by jak najlepiej prezentować się po roku nieobecności na posterunku Sherlock przygotowywał śniadanie dla obojga. Skutkiem ukrywania się przez rok poza Londynem i z dala od Johna Holmes nauczył się gotować, a teraz pierwszy raz miał okazję do pochwalenia się swoimi umiejętnościami przed jedyną osobą, której chciał zaimponować. Jedyną przeszkodą na drodze do pysznego śniadania była prawie pusta lodówka jako, że przez ostatni tydzień obaj mężczyźni zamawiali jedzenie do domu rozkoszując się swoim towarzystwem zajadając to pizzę, to chińszczyznę prosto z pudełek we wspólnym łóżku.

W chwili gdy John wkroczył do kuchni na kuchennym stole leżały dwa talerze z apetycznie wyglądającymi jajkami po florencku oraz dwie filiżanki kawy.

- Sherlock, nie wiedziałem, że gotujesz - rzekł John wciąż zaskoczony nie wierząc własnym oczom.

- Dużo się zmieniło od zeszłego roku - odpowiedział Sherlock licząc na pozytywną reakcję ze strony Johna lecz ten tylko spochmurniał na twarzy.

Sherlock wstał z krzesła i ruszył w kierunku Johna. Detektyw objął swojego kochanka delikatnie w talii przybliżając swoje biodra do jego. Korzystając z faktu, że Sherlock jest o parę centymetrów wyższy niższy mężczyzna położył głowę na jego ramieniu i obaj stali wtuleni w siebie aż John nie przerwał ciszy wypełniającej mieszkanie.

- Proszę nie zostawiaj... - zaczął John lecz nie zdążył skończyć ponieważ Sherlock mu natychmiast przerwał

- Nigdy, nigdy cię nie zostawię. Jesteś dla mnie najważniejszy i tylko ty się liczysz. Wiesz o tym prawda? Oczywiście, że wiesz. Zjedzmy śniadanie zanim kawa nam ostygnie - zakomunikował Sherlock po czym zaprowadził go za rękę do kuchni.


Sherlock i John nie odzywali się do siebie ani słowem jadąc do Scotland Yardu taksówką, żaden z mężczyzn nie wiedział jak się zachować poza przytulnym mieszkaniem pod 221B, jeszcze rok temu obaj żartowaliby sobie z Andersona lub kłócili się o to, kto ma kupić mleko lecz teraz nic już nie było takie same. Sherlock chciał przerwać tą irytującą ciszę lecz nie potrafił powiedzieć nic co miało by najmniejszy chociażby sens i nie brzmiało wymuszenie; zamiast używać niepotrzebnych słów delikatnie chwycił dłoń Johna leżącą na siedzeniu dzielącym obojga mężczyzn na co John zareagował ledwo zauważalnym drgnięciem ręki.

- Sherlocku, co my właściwie robimy? Kim... Jak mamy... - starał się uzyskać uzyskać na dręczące jego głowę pytania John - Ah, cholera. Kim dla siebie jesteśmy?

- Co masz na myśli? - odpowiedział pytaniem na pytanie Holmes.

- Jesteśmy parą? Przyjaciółmi? Kim do cholery?

Sherlock obrócił się w stronę Johna patrząc mu spokojnie w oczy. Wiedział dokładnie co chce powiedzieć lecz słowa nie chciały mu przejść przez gardło, zamiast tego wciąż patrzył się jak sparaliżowany na przyjaciela starając się wydedukować o czym ten drugi myśli.

- Johnie... - zaczął detektyw - Byłbym więcej niż szczęśliwy mogąc nazywać się twoim chłopakiem, lecz nie wiem czy ty tego chcesz, ani czy takie katalogowanie nie jest zbędne. Nie wystarczy to, że się kochamy?

W chwili gdy tylko skończył to zdanie w tylnim lusterku ujrzał taksówkarza przewracającego oczami z pogardą lecz Sherlock postanowił to zignorować. John nic nie odpowiedział, choć uśmiech, który pojawił się na jego twarzy mówił Sherlockowi wszystko co ten powinien wiedzieć. Taksówka zajechała pod Scotland Yard za dwadzieścia jedenasta i obaj detektywi wkroczyli na posterunek ku zdziwionym spojrzeniom paru policjantów, lecz Lestrade czekał już na nic z dwoma kubkami kawy.

- Witaj Lestrade, widzę, że nic się tu nie zmieniło, choć wasze statystyki z pewnością zmalały odkąd nie mieliście mnie pod ręką - rzekł Sherlock Holmes z nutą pogardy i samouwielbienia w głosie.

- Może zamiast się przechwalać zechciałbyś posłuchać o brutalnym morderstwie na Brendon Street? - zapytał detektyw inspektor nie czekając na odpowiedź od razu przechodząc to streszczenia miejsca zbrodni. - Ofiarą była dziewiętnastoletnia Suzanne Harris, została znaleziona w mieszkaniu przez swoją współlokatorkę o szóstej nad ranem. Powodem śmierci było wykrwawienie się spowodowane dwoma ranami kłutymi zadanymi w brzuch. Lekarz sądowy ustalił czas zgonu między godziną pierwszą, a drugą w nocy. Na miejscu zbrodni nie znaleźliśmy narzędzia, nie ma tam także żadnych śladów mordercy.

- To, że nie znaleźliście śladów nie znaczy, że ich nie ma. Zaraz się tam wybierzemy. Anderson jest na miejscu, prawda? - zapytał się Holmes dobrze znając odpowiedź na to pytanie nie łudząc się, że otrzyma negatywną odpowiedź.

- Tak, Anderson i Donovan są przydzieleni do tego morderstwa. Zobaczymy się na miejscu. - odpowiedział Lestrade kierując się w stronę wyjścia nie zadając zbędnych pytań dotyczących powrotu geniusza.


Przez całą drogę ze Scotland Yardu na miejsce zbrodni Sherlock opowiadał Johnowi zabawne historie o detektywie inspektorze Lestrade w których ten nie miał udziału ponieważ były to jeszcze za czasów początkowych spraw słynnego Sherlocka Holmesa. Obaj mężczyźni czuli się teraz o wiele pewniej własnych relacji gdy omówili parę spraw choć nadal musieli się nauczyć o sobie dużo więcej, lecz mieli czas. Mieli dla siebie całą wieczność.

Dla Johna cały ostatni tydzień wydawał się jak wyrwany z marzeń, jego najlepszy przyjaciel powrócił i odwzajemniał jego uczucia, a na dodatek znów mógł brać czynny udział w zwalczaniu przestępstw dzięki czemu nie miał problemów z bólem nogi, okropną pozostałością po służbie wojskowej.

Taksówka zajechała na miejsce parę minut po radiowozie Lestardea, miejsce było już oznaczone taśmą policyjną, a przed wejściem czekała na nich Donovan wciąż nierozumiejąca dlaczego John zaprzyjaźnił się z Holmesem.

- Świrus i jego pomagier, nareszcie! - zawołała w ich stronę najbardziej nie miłym tonem na jaki było ją stać.

- Ciebie też miło widzieć, Sally - odpowiedział po chwili John gdy zdał sobie sprawę z tego iż Sherlock nie ma zamiaru zaszczycić jej odpowiedzią nie chcąc się zniżać do jej poziomu.


Słynnemu detektywowi rozwiązanie zagadki zajęło niecałe pięć minut, pobieżnie wytłumaczył detektywowi inspektorowi co się wydarzyło oczywiście nie skąpiąc wrednych uwag w stronę Andersona po czym chwycił niezgrabnie dłoń Johna pociągając go za sobą w kierunku wyjścia. Nigdy wcześniej nie chciał tak bardzo opuścić miejsca zbrodni lecz nie miało to nic wspólnego z pracą, najzwyczajniej chciał spędzić czas sam na sam z Johnem.

Lestrade wyszedł zaraz za nimi lecz para konsultujących detektywów wciąż znajdowała się parę metrów z przodu.

- Zechciałbyś zrobić coś szalonego? - szepnął Sherlock w stronę doktora podczas gdy jego długie, zgrabne palce skrzypka chwytały dłoń Johna.

- O tak! - ledwo zdążył odpowiedzieć John ponieważ usta Sherlocka już niemiłosiernie zbliżały się do jego ust. W chwili gdy wąskie, czerwone wargi detektywa przyległy do ust Johna jego mózg oszalał. Zamarzł w miejscu na ułamki sekundy, które dla niego wydawały się wiecznością. Delikatnie przygryzł wargę Sherlocka, pamiętał, że dokładnie to samo zrobił podczas swojego pierwszego pocałunku, lecz tamten był niczym w porównaniu do tego co John teraz przechodził. Nie potrafił zapanować nad swoim ciałem, jego dłonie mimo jego woli powędrowały do długich, ciemnych loków jego przyjaciela, kochanka, chłopaka. Zanim jego dłonie zdążyły dotknąć włosów Sherlocka w ustach poczuł jego ciepły język powolnie eksplorujący jego jamę ustną na wskutek czego Johna przeszły dreszcze.

Dłonie detektywa spokojnie wylądowały na biodrach Johna, czuł na sobie przeszywające spojrzenie trójki jego znajomych ze Scotland Yardu: Lestradea, Donovan oraz Andersona lecz nie przejmował się tym, możliwe, że nawet czuł się dumny z faktu iż wciąż potrafił ich zadziwić. Ich pocałunek był jednocześnie sposobem na namieszanie im w głowach, lecz co ważniejsze miał na celu dać Johnowi do zrozumienia, że nie ma zamiaru nigdzie odchodzić ani kryć się ze swoimi uczuciami.

Pocałunek trwał zaledwie kilkanaście sekund lecz wywołał w pracownikach Yardu sporo zamieszania. Jako, że to właśnie Sherlock wyszedł z inicjatywą tego niespodziewanego wydarzenia także on go zakończył po czym promiennie się uśmiechnął w stronę Johna chwytając go za dłoń.

- Dowidzenia Lestrade! - rzucił na pożegnanie aby dać do zrozumienia iż bardzo dobrze wie, że byli obserwowani. Sherlock bardzo lubił pogrywać z inspektorem, było to jedno z jego ulubionych zajęć, a już na pewno znajdowało się w pierwszej dwudziestce.

Obaj mężczyźni skręcili w lewo kierując się w stronę Baker Street, pogoda idealnie nadawała się na spacer.

- Pozwólmy im patrzeć John, będzie zabawnie - powiedział po chwili Sherlock po czym obaj nie odzywali się przez resztę drogi do domu.