Głosy. W środku, w głowie. Osaczały go. Były wszędzie, zawsze tam, gdzie on.
Czasami to ona krzyczała, we wspomnieniach z dnia, kiedy prawie zginęła. Pamiętał ten krzyk doskonale, pełen rozpaczy, pełen bólu. Ale on był za daleko, przez kilka sekund bał się, z ją straci, że nie zdąży... Auruo był bliżej, pomógł jej, ale ten krzyk jeszcze długo wibrował w jego głowie.
Potem już nigdy nie krzyczała, chociażby stawała z tytanem oko w oko.
A teraz... Te kilka sekund, ciągle, w jego głowie.
- Krzycz ile chcesz, i tak nikt cię nie usłyszy - mówił wtedy do siebie, a jego współpracownicy wymieniali zdziwione spojrzenia i uwagi. Czyżby ich kapral oszalał?
Tak, oszalał, tak, od tygodni prześladowały go głosy, tak, kurwa, tak.
Czasami to był płacz jednego z żołnierzy, pochylonego nad ciałem swojej ukochanej. Czasami to był jego płacz.
Z trzech godzin snu zrobiły się dwie, potem jedna, potem prawie wcale. Wykradał bezsenności minuty, ale i tak był chodzącym cieniem. Krążył po zamku udając, że pracuje, że daje sobie radę, że to go nie przytłacza.
Tego dnia nie było sekundy przerwy od głośnych rozmów, krzyków i rozmyśla. Płacze, błagania, zgrzyt sprzętu, odgłos zatapiania ostrzy w tytanie mięso, plusk krwi, walące serce.
Stukot krzesła. Skrzyp liny. Pulsowanie krwi w głowie. Kroki, uderzanie podeszew o drewno. Krótki, przerażający śmiech. Jęk. Dźwięk upadającego krzesła. Rozpaczliwe, mimowolne oddechy, skrzypienie liny. Kopanie powietrza nogami. Szczęk zamka, męski krzyk, jego imię.
Cisza.
