Rozdział 1

Stalowe drzwi szpitalnej windy otworzyły się z cichym szelestem. Grupa ubranych w kombinezony i kitle ludzi wydostała się z zatłoczonej kabiny, natychmiast rozpierzchła się w różnych kierunkach do swoich zajęć. Jako ostatni kabinę opuściła trójka okrytych zielonymi fartuchami gości, którym towarzyszyła starsza lekarka. Z przodu szli, ściskając się za ręce, wysoki, szczupły mężczyzna o płowej czuprynie i jego żona, niewysoka, drobna kobieta w okularach.

Aelita podążała tuż za dwójką dorosłych, błądząc wzrokiem po otoczeniu. Zamyślona, przez nieuwagę wpadła i lekko odbiła się od pewnego tęgiego jegomościa. Na chwilę powróciwszy do rzeczywistości, cichutko przeprosiła, by wkrótce znów chłonąć obojętną codzienność mijanego oddziału. Ocknęła się znowu, gdy w końcu dotarli do celu.

Podniosła gwałtownie wzrok i zobaczyła, że kobieta zakryła twarz dłońmi i ledwo powstrzymując się od wybuchu histerycznego płaczu, odwróciła się do męża; ten objął ją natychmiast swoim ramieniem i razem stanęli naprzeciwko okna.

Za szybą, w wydzielonej sali oddziału intensywnej terapii, podpięty do rozmaitych urządzeń monitorujących funkcje życiowe, z niezliczonymi kroplówkami wtłaczającymi nieznane substancje w jego żyły, z maską tlenową założoną na twarz, leżał ich jedyny syn.

- Och, Jeremie... – szepnęła Aelita.

Nie zważając na dorosłych, powoli przybliżyła się do przeszklenia i wyciągnęła bezradnie rękę, jakby chciała pokonać przezroczystą barierę i dotknąć chłopaka przez szybę. Szybko się jednak cofnęła, gdy pod opuszkami palców poczuła opór i zimno.

Jeremie leżał bez czucia, na wznak, z bezładnymi rękoma ułożonymi wzdłuż tułowia. Jego nie przygnieciona ciężarem okularów twarz, nosząca świeże ślady otarć i ran, była blada i pozbawiona wyrazu. Prawdę mówiąc, jedynymi namacalnymi dowodami na to, że nadał żył, były skaczące liczby na monitorach i przytłumione odgłosy aparatury.

Ujrzawszy na własne oczy, w jakim stanie się znajdował, oczy Aelity zaczęły wypełniać się łzami. Pomimo, że był już młodzieńcem wyższym od niej o pół głowy, to leżąc pośród szpitalnej maszynerii bardzo zmarniał; był na podobieństwo kruchego i bezbronnego dziecka, które pozbawione troskliwej opieki rychło by zginęło. Tak trudno było jej uwierzyć, że jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu rozmawiał z nią i resztą ich przyjaciół, cały i zdrów. Nie potrafiła oderwać od niego wzroku, pomimo, że natychmiast przywoływał wspomnienia dramatu, który rozegrał się tuż przed jej oczyma.

Aelita szła razem ze swoimi przyjaciółmi w kolumnie, którą ich klasa zawsze tworzyła, kiedykolwiek szli na wycieczki terenowe. Spacerowali w kierunku leżącego niedaleko od szkoły lasu pod opieką Jima i pani Hertz. Było ciepło i słonecznie, warunki były wręcz idealne do pracy na zewnątrz. Wszyscy uczniowie byli weseli i podekscytowani, jako że nieczęsto zdarzało im się mieć lekcję na świeżym powietrzu.

Zaabsorbowana rozmową z przyjaciółmi, Aelita nie zwracała większej uwagi na ruch uliczny. Tylko wzruszyła ramionami, gdy Jim przywoływał do porządku niesfornych uczniów, którym zamarzyło się zejść z chodnika. Wtem usłyszała głośny, choć wyraźnie dochodzący z dużej odległości odgłos samochodowego silnika.

- Słyszycie to? Komuś chyba ciężko było wstać rano – zauważył Odd. Aelita się uśmiechnęła.

- No to lepiej, żeby nie przekroczył prędkości, bo straci nie tylko czas, ale i pieniądze – odpowiedziała.

Jednak jej radosny nastrój rozwiał się w momencie, gdy ujrzała ten samochód, jadący szalonym slalomem od lewej do prawej krawędzi jezdni. Rozległy się przeraźliwe krzyki paniki wśród uczniów i pisk opon. Chwilę potem pojazd nagle zakrzywił tor i popędził prosto na nich; wielu z nich podjęło desperacką próbę ucieczki. Wszystko trwało dosłownie sekundy. Aelita poczuła, że została popchnięta w kierunku od ulicy; odruchowo zamknęła oczy i zasłoniła twarz dłońmi. Ledwo utrzymując równowagę, przesunęła się o dobre półtora metra, po czym w końcu przewróciła się, uderzając o twardą powierzchnię chodnika, i przetoczyła się na bok.

W chwilę później rozległ się głośny huk, zupełnie jakby wybuchła bomba, i usłyszała odgłosy giętego metalu; w powietrze wzleciały kawałki szyby, które rozbijały się z brzękiem o chodnik i asfalt. Powietrze wypełnił swąd palonej gumy.

Aelita zastygła w embrionalnej pozycji na dobry moment. Wreszcie, gdy zebrała w sobie dość odwagi, by usiąść na chodniku, zobaczyła przed sobą iście makabryczny widok.

Zaledwie kilka kroków od niej stał wrak samochodu, który z ogromną siłą przydzwonił w stary, ceglany mur, robiąc w nim wyżłobienie. Jego prawa strona i przód były całkowicie strzaskane; z przedniej maski została tylko gęsta harmonijka; boczne okna były wybite i wyzierał z nich biały materiał wystrzelonych poduszek powietrznych. Jednak najgorsze było to, co działo się wokół; tu i ówdzie, wokół pozostałości pojazdu siedzieli i leżeli poszkodowani uczniowie, którzy krwawili i płakali z bólu.

- Hej, Aelita, jesteś cała? – dobiegł do niej głos Ulricha jakby z oddali, z zaświatów.

- Księżniczko, możesz wstać? – zawtórował mu Odd.

Z pomocą kolegów Aelita stanęła chwiejnie na własnych nogach.

Jim i pani Hertz starali się zapanować nad sytuacją. Wuefista podchodził do każdego, próbując ustalić ich stan, by móc go podać pani Hertz, która, oparta plecami o mur, przyciskała komórkę do ucha i dzwoniła po pomoc. Zauważyła, że więcej jak połowie uczniów nic się nie stało; zupełnie jak pani Hertz, stali pod murem i z przerażeniem chłonęli atmosferę chaosu i nieszczęścia.

Aelita spojrzała po swoich kolegach i z przerażeniem zorientowała się, że kogoś brakowało. Opętańczo zaczęła się rozglądać za tym, z którym rozmawiała, jak jej się zdawało, zaledwie dziesięć sekund wcześniej. Odwróciła się w stronę ulicy i wtedy zobaczyła go, leżącego twarzą do ziemi, z kończynami powyginanymi w dziwne strony. Strzaskane okulary leżały obok.

- Jeremie! – Aelita zawołała na niego, lecz on ku jej przerażeniu nie ruszał się, nie próbował wstać. Patrzyła bezradnie na niego, rzuconego na jezdnię jak szmaciana lalka. Widziała, jak wiatr rozwiewał jego włosy... Zaczęła się trząść i łkać.

Jim coś krzyknął do pani Hertz, po czym podbiegł do Jeremiego. Aelita patrzyła, jak go oglądał, potrząsnął nim ostrożnie w nadziei na jakąkolwiek reakcję, wreszcie przyłożył mu dwa palce do tętnicy szyjnej, by sprawdzić puls.

- Suzanne! Z Belpois jest naprawdę źle! Ma bardzo wolne tętno! Niech się pospieszą! – wrzasnął donośnie do nauczycielki.

Z Jeremiem... jest naprawdę źle, pomyślała przerażona Aelita, która zamknęła oczy; zakręciło jej się w głowie, gdy z oddali dobiegły do niej syreny ambulansów i radiowozów.

Kilka godzin później Aelita wraz z Oddem, Ulrichem i Yumi siedzieli w pokoju rekreacyjnym na kanapie przed telewizorem i w milczeniu kontemplowali sytuację.

Nagle pomieszczenie, do tej pory ciche i puste, wypełniło się pełnymi emocji rozmowami. Tłum mieszkańców internatu w podskokach podszedł do wnęki, gdzie stał telewizor; ktoś ze starszych chłopców chwycił za pilot i włączył odbiornik. Wśród ludzi pospiesznie tłoczących się wokół pudła na kanapie i podłodze dawało się wyczuć napięcie. Gdy w programie został zapowiedziany interesujący wszystkich wątek, przez tłum przeszła fala pouczeń i uciszeń.

Wypadek samochodowy niedaleko Gimnazjum Kadic, samochód typu peugeot wjechał dziś rano w kolumnę uczniów idących z nauczycielami na wycieczkę terenową…"

Po zapowiedzi spikerki na ekranie ukazało się ujęcie wraku samochodu, ogrodzonego policyjnymi taśmami. Wiele osób, pierwszy raz widząc miejsce wypadku, jęknęło z przerażeniem.

„…Jednej osoby, pasażera samochodu, nie udało się reanimować, kierowca w stanie ciężkim trafił do szpitala, dziesięcioro dzieci zostało rannych, w tym jedno bardzo ciężko. Policja ustala przyczynę zdarzenia…"

Wiadomość o ofierze śmiertelnej wywołała lawinę komentarzy wstrząśniętych widzów.

Grupa wymieniła porozumiewawcze spojrzenia. Aż za dobrze wiedzieli, co to oznaczało. Gdzieś w toku tego szalonego dnia padł pomysł, by włączyć superkomputer i odpalić powrót do przeszłości. Teraz wiedzieli, że byłoby to nadaremne. Poczucie bezsilności wstrząsnęło Aelitą. Nie byli w stanie już nic zrobić, ani dla pasażerów, ani dla rannych kolegów z klasy, ani dla Jeremiego. Wszystko było już poza ich- poza jej kontrolą.

Gdy już była gotowa, aby znów zjechać do miejsca, które tak kojarzyło się jej z rozpaczą i stratą.

- Jeden...bardzo ciężko – powtórzyła płaczliwie Sissi z niedowierzaniem.

Wywołało to nową falę poruszenia wśród obecnych. Dziewczyny pociągnęły nosem, niektóre wybuchły płaczem. Wśród obecnych raz po raz padało wyszeptane imię Jeremiego.
- N-no tak! – Aelita usłyszała płaczliwy głos jednej z dziewczyn. –Ale g-gdyby Je-Jeremie nie popchnął Aelity w bok, t-to... –Urwała, woląc nie wypowiadać na głos, co mogłoby się stać.

Zdało się Aelicie, że dziewczyna wręcz wykrzyczała wobec zgromadzonych to, czego ona sama bała się w swym wnętrzu przyznać. Tego, czyje mocne pchnięcie usunęło ją z drogi nacierającego na nią samochodu.

Nagle Aelita poderwała się z kanapy i rzekła krótko do przyjaciół:

- Chodźmy stąd.

Wyszła z świetlicy nie oglądając się za siebie, chcąc jak najszybciej uciec od coraz liczniejszych ciekawskich spojrzeń.

Aelitę przeszedł dreszcz, gdy poczuła czyjąś dłoń na swym ramieniu.
- Aelita... kochanie... – zaszczebiotał kobiecy głos.

Szybko otarła rękawem łzy i odwróciła się, by twarzą w twarz spotkać się z rodzicami Jeremiego. Pani Belpois nieporadnie próbowała opanować ogólne roztrzęsienie i co chwila sięgała po chusteczkę, mimo to zdobyła się na leki uśmiech. Pan Belpois wspierał swoją żonę; niezwykłym był dla Aelity widok tego zazwyczaj pełnego pozytywnej energii mężczyzny tak poważnego i smutnego.

Jednocześnie w spojrzeniu jego rodziców było coś, co wywoływało w Aelicie nowy niepokój, całkiem podobny do tego, który wcześniej wywołała jej koleżanka z klasy. Zastanawiała się, czy państwo Belpois wiedzieli lub choć przeczuwali, co naprawdę się wydarzyło.

- Musimy już iść – dodała pani Belpois tonem tak smutnym, że oczywistym było, iż wcale nie chciała opuszczać tego miejsca.

- Chodźmy, czas na nas – westchnął pan Michel, gdy spotkał się ze znaczącym wzrokiem towarzyszącej im pani doktor.

Gdy już z ciężkim sercem zebrali się na odejście, państwo Belpois zatrzymali się, by po raz ostatni spojrzeć na syna. Aelita szła, co chwila się odwracając za siebie, patrząc, jak jego sala powoli malała i się oddalała.

„Dlaczego, Jeremie? Dlaczego pozwoliłeś sobie na coś takiego?" To pytanie nie dawało jej spokoju. Wiedziała, że był gotów do poświęceń. Ryzykował życie już nieraz; na przykład wtedy, gdy chciał sztucznie zwiększyć wydajność swojego mózgu, co go niemal zabiło, gdy XANA pomieszał w jego obliczeniach, czy też gdy walcząc z własnym klonem, omal nie utonął w rzece. Jednak obecna sytuacja była nieporównywalnie gorsza. XANA nie istniał, nie było też deski ratunku w postaci powrotu do przeszłości, to działo się naprawdę, nieodwołalnie... Jeremie powinien być tego świadom, więc dlaczego w tak krytycznym położeniu stracił swój instynkt samozachowawczy? Tym razem mógł naprawdę umrzeć, i to napawało ją największym strachem...

Dlaczego nie uskoczył wraz z nią? Czy sądził, że pędząca wprost na niego masa metalu jakimś cudem go ominie? Czy, gdyby nie ona, uniknąłby losu ciężkiego przypadku na OIOM-ie? Aelita coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że to właśnie ona popchnęła Jeremiego na krawędź samounicestwienia.

Popołudnie tego samego dnia Aelita spędziła w ogródku za domem Yumi. Korzystając z ciepłej pogody, siedzieli na zewnątrz, na tarasie, gdzie, w otoczeniu kojącej zieleni i ciszy, mogła nieco oderwać myśli od sterylnych, nieprzyjaznych pomieszczeń szpitala.

Ulrich, Yumi i Odd byli żywo zainteresowani stanem zdrowia ciężko rannego przyjaciela.

- Kiepsko wygląda, ma połamane to i owo, nie mówiąc o wstrząśnieniu mózgu...

- Aelita wyrzuciła z siebie wszystko, co wiedziała na temat stanu Jeremiego. - Ciężki przypadek, ale stabilny.

- Kiedy będziemy mogli go zobaczyć? – spytał Odd.

- Dopiero kiedy odzyska przytomność – odparła Aelita, ku widocznemu zmartwieniu pozostałych. – Prawdę mówiąc, miałam szczęście, że w szpitalu byli tacy uprzejmi ludzie i mnie wpuścili, bo rodzicom Jeremiego udało się przekonać lekarza, ze jestem rodziną.

Słysząc to, jej przyjaciele uśmiechnęli się lekko.

- A wiedzą, kiedy się obudzi? – zainteresował się Ulrich.

- Niestety nie. Powiedzieli nam, że zrobili wszystko, co się dało. Teraz możemy tylko czekać – westchnęła ciężko.

Ich uśmiechy znikły i wszyscy troje spojrzeli na Aelitę z głębokim smutkiem i współczuciem.

- To… niezbyt konkretne – stwierdził Ulrich, po czym osunął się głębiej w swym rattanowym fotelu.

- Tia... Zastanawia mnie, jak jego rodzice to wszystko wytrzymują – zamyśliła się Yumi.

- Nie jest im łatwo, zwłaszcza jego mamie, ale… oboje są bardzo silni – odpowiedziała Aelita. - Są dla mnie bardzo mili, zresztą jak zawsze byli, chociaż… prawie go zabiłam! -Ostatnie zdanie wymamrotała, będąc na skraju łez.

- Bo widzicie, jak to jest… - kontynuowała z trudem – on leży tam... nieprzytomny i taki... kruchy... wśród tych maszyn... To… naprawdę straszny widok. Powiedzcie, dlaczego to zrobił, nam i swoim rodzicom? Przecież wiedział, czym to grozi, musiał wiedzieć... - wymamrotała, cała roztrzęsiona. Odd chciał położyć dłoń na jej ramieniu, najwyraźniej by dodać jej otuchy, jednak Aelita natychmiast się wyszarpnęła. – Więc dlaczego nie próbował uciekać? Nie chcę już więcej niczyich poświęceń za mnie! Wystarczy, że mój ojciec dał się zabić przez XANĘ, żeby mnie ratować! – niemal krzyknęła, po czym załamała się zupełnie.

Gdy się wypłakała, osunęła się głębiej na skrzeczącej wiklinowej kanapie, apatyczna i zmęczona. Przyjaciele patrzyli na nią, zdębiali i kompletnie bezradni, zupełnie jakby przed nimi siedział ktokolwiek, tylko nie Aelita. Chyba jeszcze nigdy nie widzieli jej w takim stanie.

Wciąż cichutko łkając, przechyliła się na stronę Yumi, z którą siedziała na kanapie; Yumi bez słowa ją objęła.

- Nie możesz obwiniać siebie – powiedziała.

- Yumi ma rację, za stan Jeremiego odpowiada tylko i wyłącznie ten kretyn, który spowodował wypadek – wtrącił Ulrich, w którym narastał gniew, gdy tylko wspominał o kierowcy.

- Poza tym… Znasz Jeremiego, nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby ci się coś stało. Zrobił to, co uznał za słuszne – dodała Yumi.

- Wcale go o to nie prosiłam – odparła Aelita ze złością. - Zachowuje się jak mój ojciec, którym przecież nie jest! Nie ma prawa być jak on!

Nie czuła się przekonana ani trochę. Poczucie winy zdawało się ją wyniszczać; nie miała wątpliwości, że to przez nią Jeremie teraz walczył o życie. Wcale nie potrafiła w tym momencie być mu wdzięczna za uratowanie zdrowia, jeśli o to Yumi chodziło.

Yumi widocznie to zrozumiała, bo zastanawiała się przez chwilę, zanim znów zabrała głos.

- Jak uważasz. Ale nie możesz się złościć na niego w ten sposób, bo możesz potem tego żałować.

Aelita aż się wyprostowała, gdy to usłyszała. Co Yumi miała na myśli?

- Nie chcę go stracić – odpowiedziała szybko. Nie chciała nad tym się zastanawiać choćby przez sekundę.

- My też nie – uświadomił jej Ulrich.

- Kto zrozumie Einsteina… - westchnął Odd. – Słuchaj, trzeba myśleć pozytywnie. Nie mówiłaś, że Jeremie ma najlepszą opiekę w całym departamencie? Zobaczysz, wyjdzie z tego. Wojownicy Lyoko nigdy się nie poddają.

Aelita nie mogła się powstrzymać od uśmiechu przez łzy. W mig poczuła się znacznie lepiej. Jej przyjaciele byli widocznie odprężeni, widząc, ze humor się jej nieco poprawił.

- Hm, jak to szło? Nie rozpaczaj nad czymś, czego nie możesz zmienić? – próbowała przypomnieć sobie kiedys zasłyszane powiedzenie. ocierając resztkę łez ze swojej twarzy. – Ale w takim razie… jest coś, co możemy zrobić?

- Może… zastanówmy się, na co Jeremie miałby ochotę, gdyby teraz był z nami – zaproponowała Yumi.

- Brzmi mądrze, ale wszystko, co mi przychodzi do głowy, to szachy albo scrabble – odparł Ulrich.

- Mam i jedno, i drugie, ale skoro nas jest czworo, to scrabble będą lepsze. Zgadzasz się na to, Aelita? – zapytała Yumi. Aelita skinęła na zgodę.

- Może być, ale nie mam ochoty grać – odpowiedziała.

- No dobra, to idę po nie – Yumi podniosła się z kanapy i poszła do domu.

- Tylko weź wersję francuską, OK? – Odd krzyknął w jej stronę, gdy zniknęła za drzwiami tarasu. - Ej, Aelita, bez ciebie to nie będzie zabawy! – zwrócił się do niej.

- Oj, daj mi spokój, dzisiaj wolę oglądać i sędziować –odparła.

- Jak wolisz, Księżniczko.

Aelita odetchnęła, gdy spotkała się ze zrozumieniem ze strony Odda. Przeczuwała, że nie miałaby wcale głowy do gry. To Jeremie zawsze ja inspirował do mocnych zagrywek siedmioliterowymi słowami i anektowania potrójnych premii. Jeremie…

Spojrzała zamyślona w nieprzesłonięte żadną chmurką niebo. Znów we wspomnieniach przeniosła się do jego sali w szpitalu. Nagle posmutniała, gdy w tym momencie uświadomiła sobie pewną rzecz; niebo to swym błękitem przypomniał jej, że przecież równie jak ono błękitne oczy Jeremiego pozostawały zamknięte. W końcu Yumi wróciła z grą i ich paczka grała, dopóki godzina policyjna w internacie nie przybliżyła się na tyle, że Aelita, Odd i Ulrich musieli wracać do szkoły.

W drodze powrotnej przystanęli na krótko, stojąc po drugiej stronie ulicy, naprzeciw miejsca, gdzie doszło do wypadku. Poza widocznie nadkruszonym murem niewiele odróżniało się ono od otoczenia.

- Posprzątane. Zupełnie jakby nic się nie stało – zauważył Odd z melancholią w głosie.

- Nie całkiem, ktoś zostawił znicz i różę pod płotem – zauważył Ulrich.

Aelita rzuciła okiem na światełko i kwiatka, lecz potem natychmiast odwróciła wzrok. Odczucie, jakie doznawała, patrząc na to miejsce i pozostawione tam znaki pamięci, które spowodowane było przez wspomnienia bólu, strachu i ostatecznie śmierci, było niebezpiecznie podobne do tego, które towarzyszyło jej, gdy kilka miesięcy temu przybyli do fabryki, by wyłączyć superkomputer. Świadomość tego, co się wydarzyło, przerastała ją. Jej wyobraźnia od razu dodawała krzyki rannych kolegów, wrak samochodu i nieruchome ciało Jeremiego, leżące na asfalcie.

- Idziemy już? – Była poirytowana faktem, że stali tam na tyle długo, by te wszystkie demony na nowo obudziły się w jej pamięci po zaledwie kilku godzinach względnej ulgi.

- Tak, wybacz – westchnął Odd i natychmiast ruszyli w kierunku głównej bramy Kadic.