oryginał: Training on the Job

autor: Laume

beta: Amarylis

Tłumaczenie za zgodą autorki


- Co robisz?

- Czytam.

- Tyle widzę, Harry. Ale co czytasz?

- Jedną ze starych czarnomagicznych ksiąg Syriusza.

- Harry! One są...

- Przydatne.

- Ale...

- Hermiono?

- Tak?

- Czy sądzisz, że zasługuję na normalne dzieciństwo?

- Oczywiście, Harry.

- Czy wiesz, że za nieco ponad rok moje dzieciństwo się skończy?

- Fakt.

- Czy uważasz, że miałem szczęśliwe dzieciństwo?

- Nie, nie całkiem. Chociaż mam nadzieję, że czas, który spędziłeś z nami, nazwałbyś szczęśliwym.

- Z pewnością. Ale. Dursleyowie. Voldemort.

- Zgadzam się, to się nie zalicza do szczęśliwego dzieciństwa.

- Więc sądzę, że bezpiecznie możemy stwierdzić, że nie miałem szczęśliwego dzieciństwa i już nie będę go miał.

- Punkt dla ciebie.

- Mam za to Czarnego Pana do zniszczenia.

- Chciałabym, żebyś nie miał.

- Ale mam. Dumbledore...

- Profesor Dumbledore...

- Dumbledore wychodzi z założenia, że nie muszę trenować, aby tego dokonać. Chce, żebym żył sobie szczęśliwiutki, aż któregoś pięknego dnia tanecznym krokiem dopadnę Voldemorta, wetknę mu różdżkę w nos i tak po prostu go pokonam.

- To ogromna przesada, Harry.

- Może malutka, ale z pewnością nie duża. A ja właśnie zdecydowałem, że potrzebuję pomocy w treningu.

- Jestem przekonana, że niektórzy członkowie Zakonu...

- Zakon jest nieskuteczny. Szalonooki jest z nich najlepszy, a ma większą paranoję, niż ruski potrójny agent podczas zimnej wojny.

- Trudno to nazwać paranoją, skoro naprawdę próbują go zabić.

- Ja nie mam paranoi.

- Cóż...

- Hermiono...

- No dobrze, nie masz. Co nadal nie wyjaśnia, do czego jest ci potrzebna książka o rytuałach wezwań.

- Cieszę się, że zapytałaś. Zaraz wyjaśnię...

***

- ...dlatego uważam, że połączenie odwróconego rytuału wezwań ze zmieniaczem czasu powinno pozwolić nam na cofnięcie się, powiedzmy, w czasy Założycieli. Jeśli ktokolwiek może nam pomóc w treningu, to tylko oni. Harry, czy ty mnie w ogóle słuchasz?

- Słucham, Hermiono. Zastanawiam się, czy to będzie takie mądre, żebyście mi z Ronem towarzyszyli.

- Przesadzasz. Oczywiście, że idziemy z tobą.

- To będzie niebezpieczne.

- Aha. A bronienie Kamienia Filozoficznego nie było? Łapanie w pełni wyrośniętego bazyliszka w wieku dwunastu lat było wyjściem na plac zabaw? Setka dementorów i wilkołak na karku to była bułka z masłem? Walka ze Śmierciożercami w Ministerstwie była wakacyjną wycieczką?

- Dobrze już, dobrze, nie musisz być taka sarkastyczna. Snape mi wystarczy. Więc Ron też idzie?

- Oczywiście. Już go pytałam. Powiedziałam mu, że zamierzamy zrobić coś niebezpiecznego, czego nikt jeszcze nie próbował, co ma pomóc ci w treningu, a on nalegał, żeby dołączyć. Pod warunkiem, że to my będziemy pracować głową.

***

- O kurczę, stary, naprawdę to przemyśleliście, co? Ty i Hermiona.

Komnata Tajemnic, miejsce, gdzie miał się dokonać rytuał, wyglądała na przygotowaną starannie i profesjonalnie. Trójka przyjaciół stała na wierzchołkach namalowanego na posadzce trójkąta.

- Naprawdę myślisz, że nie będziemy mieć przez to kłopotów?

- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Ron, to nikt nawet nie zauważy. Może nas nie być całymi latami, a i tak wrócimy dokładnie w tym momencie. Po to używamy przy rytuale zmieniacza czasu.

- Aha. No dobra, to zaczynajmy.

Po chwili z głośnym BAM! wylądowali w mieście, które wyglądało niepokojąco współcześnie.

- E... Chyba coś poszło nie tak - wymamrotał Harry, masując obolałe czoło. Niby bolało, ale to nie był ten ból związany z Voldemortem. Blizny nie czuł wcale.

- Tak jakby. - Ron podniósł się na nogi. - Zdaje się, że nie jesteśmy już w Anglii.

Hermiona jęknęła cicho.

- Jesteśmy w Kansas. - Wskazała tablicę z napisem "Witamy w Topeka".

- O nie... - Harry rozejrzał się z poczuciem porażki. - Co teraz zrobimy?

Hermiona podniosła z ziemi jakąś zabłąkaną gazetę, spojrzała na nią i zachłysnęła się. Podała papier Ronowi.

- Jasna cholera! - zaklął. - Powieliliśmy się. Mamy sześć lat!

Harry usiadł na poboczu z głową w dłoniach.

- Ale zrąbaliśmy...

- Może nie całkiem. - Hermiona przeglądała odzyskaną gazetę. - Patrzcie.

Na dole strony był maleńki dopisek. Tylko jedno zdanie, bez żadnego adresu ani numeru telefonu:

Jeśli masz problem, jeśli nikt nie może ci pomóc i jeśli zdołasz ich znaleźć,
może uda ci się wynająć Drużynę A."

KONIEC
rozdziału pierwszego