Generał ubierał się niespiesznie. Starannie dociągnął paski przy zbroi, dokładnie pozapinał wszystkie haftki i pedantycznie powiązał sznureczki w idealnie równe kokardki. W końcu teatralnym gestem zarzucił na ramiona płaszcz, którego kolor bezbłędnie współgrał z błękitem jego oczu. Materiał załopotał melodramatycznie, co słysząc mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie. Szkoda, że nikt mnie teraz nie widzi... - pomyślał z żalem. Jego i tak szeroki już uśmiech rozciągnął się znacznie, kiedy wojownik wyobraził sobie, jakie zrobiłby wrażenie, gdyby tylko miał jakichkolwiek widzów.
Och, był z siebie bardzo zadowolony tego wieczora. Podstęp udał się znakomicie i zadziwiająco naiwna służebnica czerwonopiórego ptaszydła - jak lubił nazywać boga-opiekuna Kounan - dała się nabrać bez żadnego specjalnego wysiłku z jego strony. Może cała akcja przebiegła nie do końca tak, jak sobie zaplanował, jednak skutek był adekwatny do zamierzonego. Teraz już nic nie stanie na mu przeszkodzie do spełnienia jego odwiecznego marzenia...
Nakago, głównodowodzący wojsk najludniejszego znanego państwa, generał największej armii wszechczasów, najpotężniejszy spośród siedmiu obrońców służebnicy Seiryuu, wszechmocnego ("Już niedługo" - myślał mężczyzna skrycie. - "Już bardzo niedługo...") boga-smoka, a niebawem pan i władca całego świata (ale, wiecie, nie mówcie o tym nikomu. bo to jest tajemnica), skoczył z radości pod sufit, krzesząc hołubce obcasami swoich oficerskich butów. Roześmiał się zaczem donośnie, podpierając się pod boki zwiniętymi w pięści dłońmi i bezwiednie wyginając do tyłu. Niezdrowy rechot rozdarł nocną ciszę, płosząc śpiące w okolicznych krzewach stada niewielkich gryzoni.
Tama jakby zwątpił, aleć się nie przeląkł. Nie był wszak pospolitym trawożercą, lecz nieustraszonym myśliwym, który właśnie prowadził przyjaciela swego człowieka ku jego ukochanej. Na wszelki wypadek zwolnił jednak nieco, oglądając się za siebie i szukając wzrokiem owego mężczyzny, jakim powodował. A że ten sapał jak miech kowalski jakowy, kot szybciej nawet usłyszał go, niż zobaczył. Był niedaleko. Ale i tak lepiej chwilę jeszcze poczekać...
Tymczasem chłodne powietrze poniosło w dal niepokojący śmiech, który podążył w nieznane, strasząc bojaźliwych i znacznie przyczyniając się do powstania kolejnych przerażających opowieści o upiorach polujących nocami na skraju pustyni. Generał dzielnie przełknął ślinę, usiłując pozbyć się kłującego bólu gardła, jaki narodził się przed chwilą, nie wiadomo jak, skąd i dlaczego. Uśmiechał się nadal szeroko, jako że wielkiemu wojownikowi nie wypada zdradzać wyrazem twarzy odczuwanego dyskomfortu. Krople potu pojawiły się na czole mężczyzny, kiedy pomyślał z niepokojem, że tak samo pewnie będzie musiał się uśmiechać z piersią przebitą na wylot. Cóż, takiż los żołnierza. Albo i nie. Już on się postara, żeby nie. Ma teraz praktycznie wszystkie atuty w garści, zwycięstwo jest właściwie pewne. Przez głowę przemknęła mu niepokojąca myśl, którą jednak zaraz pogonił w ślad za swoim upiornym rechotem. Wolał bowiem nie pamiętać, że gra w karty nigdy nie szła mu za dobrze.
Wreszcie Nakago porzucił rozmyślania na rzecz działania, skutkiem czego dał kilka kroków do przodu, co umiejscowiło go tuż przed pledem udającym skrzydło drzwi. Postał tam krótką chwilę, po czym spojrzał przez ramię, by raz jeszcze rzucić okiem na leżący w głębi namiotu dowód swojego sukcesu. Rzeczony dowód jednakowoż występował wyłącznie z postaci nóg, jako że reszta dowodu wstydliwie skryła się za przepierzeniem. Rzeczywiście, mało zachęcający był to widok, toteż nie sposób było długo się na niego gapić. Odwracając się na powrót ku wyjściu z namiotu, generał w szybkim tempie uczynił kilka istotnych rzeczy, mianowicie: zmarkotniał nieco (za sprawą omawianej wyżej marności wyglądu dowodu), wzruszył z niechęcią ramionami, podrapał się po głowie, chuchnął na dłoń, po czym ją powąchał, by sprawdzić woń oddechu, tą samą dłonią przyklepał włosy na czubku głowy, założył hełm, a wreszcie ponownie uśmiechnął się z satysfakcją. Koniec końców odchylił wzorzysty pled (wiecie, ten udający skrzydło drzwi) i wyszedł z pomieszczenia, szczerząc się radośnie. I tak mu już zostało...
Stojąc przed namiotem spieszony wojownik zastanawiał się, co ma ze sobą zrobić. Suszący mu zęby chłodny wiaterek mówił całkiem wyraźnie, że do świtu zostało jeszcze sporo czasu, zaczem oczekiwany transport nie zjawi się zapewne zbyt szybko. Szeroki wyszczerz przeszkadzał Nakago w krzywieniu się, nie pozostało mu więc nic innego, jak z radosnym wyrazem twarzy rozmyślać nad powodem, dla którego odesłał wszystkie wierzchowce razem z resztą ekipy poszukiwawczej. Namiot został, konie poszły. Hmmm... Na pewno miało to jakiś cel, tylko jaki? Przecież ta naiwniaczka, której udawał, że służy, nawet nie umie jeździć wierzchem, więc dodatkowy zwierzak pod siodło był jej równie potrzebny, jak krowa. A właściwie krowa byłaby bardziej przydatna, gdyż słabość tzw. 'pani Yui' do mleka była szeroko znana. Jego koń zaś nawet nie był klaczą... Łzy pociekły wartkim strumieniem po twarzy generała kapiąc z jego górnej wargi na zęby i spływając dalaj wprost do obolałego wciąż gardła, gdy w spazmach cichego (tym razem) śmiechu wyobraził sobie, jak legendarna służebnica Sairyuu usiłuje wydoić bojowego ogiera. Zaiste, chciałby coś takiego zobaczyć.
Jednakże to dziwne, że Soi jeszcze nie ma. Przecież kto jak kto, ale ona świetnie powinna wiedzieć, jak dobry jest Nakago w 'tych sprawach'. Z drugiej jednak strony pośpiech najczęściej nie jest wskazany... w 'tych sprawach' - i jego wierna, doświadczona kurtyzana raczej doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Może więc po prostu chce mu dać tyle czasu, ile generał potrzebuje, żeby się zabawić? Zabawić? Z tym dzieciakiem, tam, w namiocie? Śmiechu warte. Albo płaczu, jak kto woli. Nakago nie miał w tej kwestii dużego wyboru, gdyż kurcz, który opanował jego szczęki, żadnej swobody mu nie pozostawiał. Szczerząc radośnie zęby i jednocześnie marszcząc gniewnie brwi, szacowny generał monstrualnej armii wyglądał doprawdy dziwnie, kiedy tak wspinał się powoli na pobliskie wzgórze, by z tego nieznacznego podwyższenia obserwować okolicę, wypatrując podwody. Podążając ku szczytowi pagórka nadal łamał sobie głowę nad zasadniczym problemem, czy przedłużająca się nieobecność Soi jest dowodem szacunku, jaki dziewczyna żywi dla jego zdolności w 'tych sprawach', czy może wręcz przeciwnie. Pogrążony w głębokich rozmyślaniach nad różnymi ciekawymi torturami (tak na wszelki wypadek), mężczyzna nie usłyszał ani głośnego tupotu, ani, co dziwniejsze, porażającego charczenia zbliżającego się świńskim truchtem podrostka. Wpakował się praktycznie prosto na niego. Na... NIEGO?!
