Autor: Kita2n, wiedzminek

Tytuł: Kto się czubi, ten się zgubi (w swoich preferencjach seksualnych)

Rating: R

Ostrzeżenia: Komedia! Stężenie absurdu przekracza momentami dawkę śmiertelną :) Wkraczasz na wyższy poziom abstrakcji i sieczki intelektualnej, które nie zawsze razem idą w parze

1

- Pośpiesz się Potter, świstoklik nie ma funkcji „drzemka". Rozumiem, że przyjęcie się przeciągnęło, ale czas wreszcie skończyć twój miesięczny urlop w tym jakże uroczym miejscu. Nie uważasz? – przy ostatnim zdaniu Snape aż zazgrzytał zębami i nie czekając dłużej, zamaszystym krokiem skierował się w kierunku wyjścia z Nory.

Od ostatniej bitwy minęło już kilka dobrych miesięcy. Niedowierzanie, że wygrali i następująca po tym wrzawa radości powoli zaczynały cichnąć. Jednak nie wszędzie…

Członkowie Zakonu Feniksa tuż przed urodzinami Harry'ego postanowili zorganizować coś w rodzaju "imprezy żałobnej" (robocza nazwa autorstwa bliźniaków, a raczej Bliźniaków - George, jako jedyny członek dwuosobowej niegdyś grupy, zaraz po ostatecznym zwycięstwie jasnej strony oznajmił, że od teraz ich tytuł będzie oficjalny i pisany wielką literą - "Dzięki ci Merlinie, że nie kursywą!" jak zwykł mawiać w takich chwilach Ron).

Harry, Ron i Hermiona jak typowi honorowi goście zniknęli już na początku imprezy. Cóż, darowanemu bykowi paszczy się nie wącha, więc uroczystą przemowę ostatecznie wygłaszali Neville – jako zasłużony członek Gwardii Dumbledore'a, no i Pan Wesley - jako dostojny wódz Plemienia Rudogłowych (czyt. swojej rodziny). Chociaż prawda była taka, że inni byli zbyt głęboko w nirwanie czterdziestu procentów i zbyt daleko od realiów świata, by wygłosić cokolwiek, prócz... no, ogólnie cokolwiek. Brakowało tylko kart do pokera, bo rozbieranie trwało w najlepsze, a kto, kogo i za jaką cześć garderoby ciągnął - mniejsza o to.

Tak więc piło się, jadło i obmacywało po kątach jak przystało na prawdziwych patriotów, wszeteczne pijaństwo usprawiedliwiając mężną walką o przetrwanie właścicieli małych (i tych większych), biednych (i tych bogatszych) sklepików, mających dumnie służyć przyszłym pokoleniom młodych czarodziejów. Oczywiście owa "mężna walka" dotyczyła jedynie przybytków zaopatrzonych w trunki z dużą siłą rażenia alkoholowego.

Nie obyło się także bez chwil smutku i wspominania poległych w bitwie towarzyszy. Nie sposób przecież zapomnieć, gdy co chwila coraz to nowszy portret zaczynał się szczycić swoimi dokonaniami za życia i obiecywać jeszcze większych po. A jak mieli tego dokonać? Żywi nie wiedzieli, ale też nie trudzili się zastanowić. Co prawda Snape miał swoje podejrzenia, że co po niektórzy mogą się odnaleźć jako świetne tratwy ratunkowe na Ocenie Spokojnym, ale wolał te przypuszczenia (lub raczej niecne zamiary) zachować na nieco bardziej dołujący okres w swoim życiu. Jako dyrektor został jednak zmuszony do uczczenia pamięci poległych. Z bólem serca i wielce wymownym przytupem nogi (mentalnym oczywiście) poświęcił więc jedną ze ścian przy wyjściu z Wielkiej Sali na powstanie zbiorowiska bohomazów przedstawiających tych, którzy podczas bitwy o Hogwart mieli nieco mniej szczęścia (lub o wiele mniej wprawy) od pozostałych. Przechodzenie koło tej "ściany jazgotu" przyprawiało go o straszliwą migrenę, którą miał nadzieję wkrótce złagodzić nagradzając pierwszorocznych Gryfonów szlabanem za zbyt głośne oddychanie, co działało na niego lepiej niż Ibuprom Max.

Właśnie teraz mijał wspomnianą wystawę à la Picasso z problemami, nie z kim innym, ale z samym Harry Potterem - Wybawcą Czarodziejskiego Świata, honorowym członkiem Fanklubu Zaklęcia Expelliarmus, dwudziestokrotnym laureatem nagrody Najseksowniej Rozczochranej Głowy tygodnika "Czarownica" oraz zaciekłym wrogiem wszystkich krawców i projektantów mody na terenie całej Great Britain, żeby jej ziemia puchem była! "Może wymienimy się autografami i sprzedamy je napalonym pierwszoroczniakom za niezłe pieniądze? Przyda się na nowe akcesoria do udekorowania wnętrza biura dyrektora w stylu Gothic-Snape-Lolita." - sarkazm wręcz wypływał z myśli Severusa.

Harry tymczasem zastanawiał się, czego tym razem może chcieć od niego jego były profesor. Ostatnio pomagał mu w odczytywaniu zbioru ksiąg Salazara Slytherina (do tej pory trochę syczało mu w głowie), a teraz co? Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał znowu wykonywać jakichś dziwny wygibasów w wężowym stylu. Ta, zagrajcie mu na trąbce czy czym tam chcecie, a on zacznie machać bioderkami jak samiczka Boa dusiciela w mokrym śnie zoofila.

- Chcę żebyś otworzył dla mnie Komnatę Tajemnic. Skoro ten cały wojenny bałagan jest już za nami, mam zamiar zrobić sobie mały zapas części bazyliszka jeszcze przed przybyciem kadry nauczycielskiej i tej rozwrzeszczanej masy tworzącej jakże światłą przyszłość naszego narodu - Snape niespodziewanie przerwał jego dzikie fantazje.

- Yyy, koniecznie teraz panie dyrektorze? Właśnie trwało przyjęcie… - "I miałem przednia zabawę oglądając, jak pijany Bill obiecywał Fleur zamiast kwiatków codziennie żabie łapki zapieczone w maśle, a Charlie deklarował, że od teraz będzie trenował pingwiny w trudnych warunkach atmosferycznych, a smoki niech sobie zabiera Luna i robi z nich zwierzaczki domowe".

- Jak zawsze poraża pan elokwencją, panie Potter.

- Nie bądź taki uszczypliwy, Severusie. Poza tym wiesz jak bardzo pani Weasley czekała aż przyjdziesz, a ty jedynie zahaczyłeś o Norę i to w dodatku tylko po to, żeby mnie stamtąd wyciągnąć - westchnął Harry, pozbawiony resztek nadziei na zobaczenie na własne oczy legendarnego pijackiego striptizu w wykonaniu Colina Creeveya - nareszcie to on, Harry, miałby czym szantażować tego nieletniego podglądacza męskich toalet.

- Potter, co mówiłem o zwracaniu się do mnie po imieniu? - Snape tylko zezował lekko pogardliwym wzrokiem to na Harry'ego to na wyimaginowanego przyjaciela z dzieciństwa - a przynajmniej o to go podejrzewał potomek Lily Evans.

- Rozumiem, że to było pytanie retoryczne? - wyszczerzył się doń bezczelnie Harry.

Snape zbył tę uwagę milczeniem, odwrócił się na pięcie i załomotał peleryną jak trzeciorzędowy aktorzyna w niskobudżetowej produkcji o wampirach. Dalszą drogę do Komnaty Tajemnic przebyli we względnej ciszy. W pewnym momencie uczepiła się ich Pani Norris, sapiąca głośniej niż Darth Vader po pielgrzymce do Częstochowy, jednak różdżka Harry'ego najwyraźniej znowu sama chciała go ochronić i wizgnęła bliżej niezidentyfikowanym zaklęciem w stronę natrętnej kocicy.

- SSsssaja na ssa ii - wysyczał Harry w stronę znajomej umywalki, obtłuczonej jak zęby barmana Dziurawego Kotła po ogłoszeniu 70% zniżki na piwo kremowe. Wejście do Komnaty otworzyło się, a ich nozdrza zalała fala zgnilizny rozkładającego się tworzywa niesztucznego. "Zapewne śluz po bazyliszku. Urocze" - zdążył pomyśleć nasz dzielny bohater, zanim zebrało mu się na wymioty. No cóż, w końcu i tak byli już w łazience, więc co komu szkodzi.

Snape nie kwapiąc się mu pomóc poszedł przodem. Skoczył do kanału, lądując zgrabnie na swoich nieco mniej zgrabnych czterech literach. Potter szybko go dogonił i razem udali się na "romantyczną schadzkę" w stronę nieco zleżałego już truchła gospodarza tejże nory. Gdy dyrektor zaszczytnej czarodziejskiej placówki ujrzał po raz pierwszy bazyliszka w całej jego krasie, aż pierdnął z wrażenia, po czym usiłował zwalić winę na ewidentnie zdechłego już szczura leżącego koło jego nogi. "Cóóóóż… każdy jest człowiekiem?" - skwitował w myślach Harry.

Zabrali to, po co przyszli i w trybie natychmiastowym ewakuowali się stamtąd na Hawaje - czyt. tam gdzie nieco cieplej, czyli do lochów.

- No tego, więc... do zobaczenia? - powiedział niepewnie Harry.

- Potter, wystarczy już chyba udawania wiecznej niedołęgi językowej. Nie uważasz?

- Panie profesorze, mógłbym się obruszyć za takie komentarze!

"Nadąsany Potter, to jeszcze głupszy Potter" - podsumował w myślach Mistrz Eliksirów. - Nie obchodzi mnie to - odpowiedział. - Dziękuję za pomoc i żegnam, panie Potter.

- Ej, chwila! A co ja niby mam teraz robić?

- Ej, chwila! A co ja niby jestem, twoją niańką? - przedrzeźniał go Snape. - O co panu w ogóle chodzi, panie Potter?

- No bo nie wiem, czy mogę zostać już w Hogwarcie, skoro uczta powitalna ma się odbyć dopiero za pięć dni.

- Dumbledore, o ile się nie mylę, a ja nie zwykłem się mylić, już ci kiedyś powiedział, że Hogwart to twój dom. Nie mam nic więcej do dodania. Tym razem zrobię wyjątek i się powtórzę: Żegnam, Harry - oznajmił Snape i oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku.

Potter poczuł się porzucony i zdezorientowany jak kurczaczek na środku centrum handlowego podczas świątecznej zawieruchy. "Jeszcze ktoś mnie kupi, nafaszeruje i zje, jak będę tu tak dalej sterczał jak kołek. Skoro Snape najwyraźniej nie ma nic przeciwko mojej obecności w tym miejscu, to muszę tylko przemycić tu jakoś swoje rzeczy i po sprawie" - pomyślał Harry i postanowił zafiukać do Nory z kominka w pokoju wspólnym Griffindoru, żeby poprosić najmłodszego z Weasleyów o ekspresową przesyłkę swoich rzeczy. "Jeśli już zamierzam poprosić o to akurat Rona, to chyba muszę także zaopatrzyć się w gwarancję, żeby mieć możliwość reklamacji" - zaśmiał się w duchu z bystrości własnego dowcipu.

Idąc korytarzami zamku w kierunku Wieży Gryffindoru, zauważył przykryte nieudolną iluzją srebrno-zielone połyskujące napisy na ścianach. "Szlamy na Madagaskar!", "Harry Potter ma małego" i "Kto nie skacze, ten z Griffindoru!".

- Co do cholery?! - na widok powypisywanych fanaberii prawie zachłysnął się obgryzanym właśnie paznokciem. "Kogo tym razem opętało jakieś dziadostwo, że wypisuje takie haniebne bzdety? I znowu akcja w stylu Dziedzica Slytherina… Tylko tym razem chyba pięcioletniego Dziedzica… Jak już złapię tego żartownisia, to mu głowę w tyłek wsadzę! E... jego głowę! No i w jego tyłek, żeby nie było...! Niech by to! Czy ja muszę nawet we własnych myślach się plątać jak kogut znoszący jaja?" - dysząc, sapiąc i wymachując wszystkimi dostępnymi kończynami (włosy w tym momencie zaczęły żyć własnym życiem i poszybowały w kosmos jak ruscy kosmonauci lub przygotowani na ewentualność krótkiego żywota piloci aerodynamiczni) pognał przed siebie. Nie zauważył ściany, wyrżnął się, szybko się podniósł i rozejrzał, czy ktoś go przypadkiem nie widział. "Nie, uff, to dobrze... Auć! Psiakrew! Jak boli!" - zaczął się tarzać po zimnej i brudnej posadzce.

- Dzielny Harry Potter nawet w takiej chwili dba o dobro publiczne! Dziękuję paniczu Harry, ale Mróżka sama umyje podłogę - zapiszczała skrzatka i zniknęła z cichym pyknięciem. Tak oto Złoty Chłopiec odkrył, czemu od pierwszego roku wpajano im, że po korytarzach się nie biega, a skrzaty w Hogwarcie znają zbyt dużo kompromitujących faktów.

Nieco zażenowany i czerwony jak rozgotowany burak Harry Potter postanowił wziąć się w garść i poszukać zbrodniarza, starając się nie uszkodzić już bardziej swojego ciała i psychiki. Idąc dalej pokrytym aktami wandalizmu korytarzem, z oczami wybałuszonymi jak u sklątki z trzydniowym zatwardzeniem, natrafił w końcu na samotnie malujący po ścianie pędzel.

- Aha! Mam cię! - wykrzyknął kierując oskarżycielsko palcem w jego stronę i momentalnie poczuł się jak ostatni idiota, bowiem pędzel nic sobie z niego nie robiąc dalej zawzięcie wymalowywał obsceniczne słowa. - "Śmie-rdzisz-go-rzej-niż-ty-go-dnio- we-skar-pe-tki-Goy-la...?" - Wydukał z głupią miną pojawiające się na ścianie słowa.

- ...Potter - dokończył najbardziej irytujący, złośliwy i znienawidzony przez niego głos. - Serio, słyszałeś kiedyś o takim zbawiennym wynalazku ludzkości jak prysznic? Miałeś właśnie randkę ze smoczym łajnem, czy co?

- Malfoy?! Co ty tu do cholery robisz? - zapowietrzył się jak stary Zaporożec Harry.

- Oj, Potter, Potter... Jak widać przez ostatnie kilka miesięcy nie przybyło ci ani taktu, ani zdolności obserwacyjnych. Nie widzisz, że po pierwsze czynię światu honor, zostawiając swój jakże majestatyczny podpis na ścianach najbardziej renomowanej uczelni świata? W dodatku zawarłem w nim najcenniejsze dla ludzkości informacje. Po drugie, właśnie dałem ci dobrą radę skorzystania z prysznica, nie wprost co prawda, bo jestem uprzejmy i taktowny, nie to co niektórzy. I po trzecie, właśnie łaskawie zachwycam cię swoim wysublimowanym pięknem i niespotykaną mądrością. Bądź wdzięczny i podziwiaj! - Draco Malfoy dumnie uniósł podbródek i skrzyżował ręce na piersi.

- Ja... Ty... Że co?! - osłupiały i jeszcze bardziej ogłupiały Harry nie był w stanie wydusić z siebie nawet połowy sensownego zdania. "Nie żeby kiedykolwiek spłynęło na niego olśnienie w postaci elokwencji i spójności językowej" - jak by to skomentował Snape.

Nagle do Harry'ego dotarło. Stoi przed nim Malfoy. Tak, Malfoy, ale coś z nim jest nie tak. "Tylko co?" - Harry zaczął się badawczo przyglądać swojemu szkolnemu rywalowi. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to nieco dłuższe włosy, opadające swobodnie kosmkami na uniesione wyzywająco brwi - znikł gdzieś obrzydliwy żel do włosów, po którym jasna czupryna wyglądała, jakby ją przylizało stado testrali. Wzrok Harry'ego prześlizgnął się po ubraniach Ślizgona. I to jakich ubraniach! To nie była szata, tylko coś w rodzaju eleganckich ciuchów, które mógłby nosić w swojej posiadłości jakiś czarodziejski bogacz - czarne obcisłe spodnie ze smoczej skóry, uroczo opinające strategiczne miejsca ("Czy ja to naprawdę właśnie pomyślałem?" - Harry spłonął mentalnie rumieńcem jak Hagrid przy swoim pierwszym hipogryfie), dopasowana jedwabna koszula w kolorze butelkowej zieleni z kusząco rozpiętym górnym guzikiem, spod której widoczny był zroszony kropelkami potu kawałek białej skóry z wystającym obojczykiem.

- Ślinisz się, Potter.

- Eee…? - Harry szybko zamknął usta i zaczął sobie wyobrażać Dudleya tańczącego na rurze w czerwonych kabaretkach. Poskutkowało natychmiast. - To co ty tu w końcu robisz? - zagaił niepewnie.

- Absolutnie wbrew swojej woli wącham jakiegoś kretyna, który chyba zapomniał o

istnieniu wody na całe wakacje - Draco wywrócił oczami jak rasowa diwa. - Te bubki z ministerstwa w ramach zadośćuczynienia za bycie złym chłopcem wlepiły mi roboty społeczne, najwyraźniej kompletnie ignorując fakt, że sama obecność mojej oszałamiająco arystokratycznej osoby wpływa zbawiennie na tę starą budę. Więc teraz wypruwam sobie żyły i rujnuję dopracowywany przez całe popołudnie manicure, harując tu jak Magiczny Caritas w ruderze Weasleyów.

Potter szybko zerknął na wciąż perfekcyjne wypielęgnowane paznokcie Draco, jego znudzoną minę i pędzel sam sunący po ścianach.

- Aha. I właśnie TO kazali ci zrobić pracownicy ministerstwa? - Harry machnął ręką w

kierunku krzywych bazgrołów na ścianach. - "Ślizgoni mają najlepsze tyłki pod słońcem" - przeczytał najnowszy wpis na wallu. - Sprawdziłeś wszystkie...? - dodał z przestrachem.

- Jakiś ty prostacki, Potter. Nie oczekuję, że ktoś z intelektem upośledzonego

gumochłona zrozumie przekaz sztuki. - dla podkreślenia własnych słów niezrażony Draco właśnie usiłował namalować wielkiego węża układającego się w kształt litery S, który miał minę jakby nabawił się permanentnej sraczki.

- Malfoy, czy ty przypadkiem nie zostałeś zakwalifikowany do pacjentów Św. Munga jako

potrzebujący niezwłocznej opieki lekarskiej? - Harry popukał się wymownie w czoło pieczołowicie obgryzionym paznokciem.

- Przez wakacje język ci się wyostrzył, co Potter?

- A chcesz sprawdzić, co się jeszcze zmieniło, Malfoy?

- Może twoja orientacja?

Tego było już za wiele dla słynnego pogromcy beznosych upiorów z kompleksem na tle dziewczęcych pamiętniczków. Ktoś przecież musi utrzymywać wizerunek bardzo odważnego (aczkolwiek nieco zbitego z tropu) bohatera. Harry ze zgrzytem zębów i chrzęstem kilku kości u ręki przejechał czule pięścią po (aż do tego momentu) nieskazitelnej twarzy Draco Malfoy'a. Wspomniana twarz momentalnie zaczęła przypominać raczej masę świeżo przeciśniętą przez maszynkę do mielenia mięsa niż jeden z eksponatów w muzeum sztuk pięknych (lub tych mniej pięknych - zależy od upodobań i stopnia zdziczenia zwiedzających).

Draco nie pozostał odsocjologizowany w tym pojedynku i też przyłączył się do rozwoju zagadnienia rękodzielniczych prób ukształtowania ludzkiej twarzy w świetle kreatywnej wyobraźni młodego pokolenia czarodziejów. W efekcie obaj zostali poturbowani nieco bardziej niż by wymagał tego rzeźnik i zmacani wzajemnie do granic wytrzymałości w sposób bardziej boląco-piękący, aniżeli mile swędzący. Gdyby zobaczyła ich w tym stanie Rita Skeeter, zapewne "Prorok codzienny" utworzyłby nowy kącik gorących ploteczek pod tytułem "Czego nie może zdzierżyć dawno skrywana przez nas miłość wzajemna", a w podsumowaniu znalazłoby się zdjęcie z kategorii "Znajdź 10 różnic między twarzą trolla wyjącego do księżyca, a twarzami nastolatków wyjących z bólu po odbytej pielęgnacji "łokciowo-kolanowo-pięściowej". Harry by się pewnie za taki artykuł wielce obruszył, a Draco pozwał do sądu wszystkich redaktorów aż do piątego pokolenia wstecz, ale kogo to obchodzi. Najważniejsze, że sprzedana ilość egzemplarzy byłaby porównywalna raczej z długością Missisipi niż z przyrodzeniem Filcha przy nawet największym wzbudzeniu podczas seansu "Przygody Kotki w samych butach - wersja dla miłośników kociego Go-go".