Jasne ściany, jasny sufit, jasna podłoga. Wszystko było sztucznie czyste.
Schowałem twarz w dłonie. Siedziałem tutaj od dobrych kilku godzin, ale nie narzekałem. Przez te paręnaście miesięcy, podczas których spędzałem tutaj całe dnie, zdążyłem się do tego częściowo przyzwyczaić. Nie czułem się tutaj komfortowo; ba, byłem przestraszony tą całą pseudo-idealnością i spokojem szpitala.
Odetchnąłem głęboko, starając się uspokoić. Wstałem z krzesła stojącego tuż obok łóżka, na którym leżała nieprzytomna dziewczyna. Blada, zniszczona cera kontrastowała z czarnymi włosami. Jej usta stały się sine. Ręce, na których niegdyś można było dostrzec subtelnie zarysowane mięśnie, zostały przypięte do różnych aparatur. Tłem tego przygnębiającego obrazu było uciążliwe pikanie kilku z nich, przypominające o tym, że ta osoba wciąż żyje, chociaż wygląda, jakby dawno umarła.
Odwróciłem od niej wzrok. Spoglądanie na nią sprawiało mi ból. Nie powinna tutaj leżeć. Do cholery, całe życie było przed nią, niedawno skończyła dwadzieścia lat. Powinna wieść szczęśliwe życie, powinna z niego korzystać.
To wszystko stało się przeze mnie. To była moja wina, że Mikasa zapadła w śpiączkę, że jej organizm nie może samodzielnie funkcjonować. To ja powinienem tak wtedy skończyć.
Krążyłem trochę dookoła pokoju, próbując się uspokoić. Takie myślenie nie pomoże ani mi, ani Mikasie.
Powróciłem na krzesło. Przysunąłem się do jej łóżka i chwyciłem za jej dłoń. Odetchnąłem ciężko, powstrzymując łzy. W ciągu tych kilkunastu miesięcy prawie nic nie mogło sprawić, żebym się uśmiechnął czy zaśmiał. Całe dnie spędzałem albo w szpitalu, albo sam w domu, odsypiając. Marco, Sasha, Armin i inni pewnie się o mnie martwili, ale na tę chwilę Mikasa była ważniejsza niż kontakt z nimi.
- Wiesz, Mikasa - zacząłem niepewnie. Mój głos brzmiał dosyć słabo, ale mimo to w wielkim, szpitalnym pokoju wydawał się być głośny. - Tylu ludzi czeka, aż do nas wrócisz... Czemu nie wracasz? - zapytałem tak, jakby miała mi odpowiedzieć. Znów powróciła cisza, przerywana pikaniem aparatur. Miałem tę chorą nadzieję, że odpowie. Jakie to żałosne.
Poczułem łzy spływające po policzkach. Kolejne minuty mijały, a ja zdążyłem się uspokoić. W ciągu tego czasu nauczyłem się szybko opanowywać emocje, do wszystkiego się przyzwyczaiłem, nawet do tego rozdzierającego bólu.
Następne minuty zmieniały się w godziny. Krajobraz za oknem się zmienił, niebo stało się ciemniejsze, niektóre światła zaczęły się zapalać, jednak ulice miasta nadal pozostały ruchliwe.
Do pomieszczenia weszła jedna ze starszych pielęgniarek. Znałem ją dobrze, ona mnie również. Widzieliśmy się tutaj prawie codziennie. Jakby mnie ignorując zajęła się kwiatami na stoliku nocnym. Zasunęła rolety, przez okno i tak przestało wpadać światło, zapaliła lampę i dopiero po tym podeszła do mnie, położyła rękę na moim ramieniu i je ścisnęła.
- Pora iść do domu - powiedziała łagodnie, starając się mnie nie przestraszyć. Zachowywała się względem mnie opiekuńczo, była dla mnie jak ciocia, to ona pomagała mi w trudniejszych chwilach. Pomaganie ludziom traktowała jak coś więcej niż tylko pracę.
Widząc, że nie odpowiadam pogłaskała mnie po blond włosach i skierowała się do wyjścia.
- Nie pozwólcie mi zobaczyć jej nazwiska wyrytego na marmurze - powiedziałem cicho. Wiedziałem, że usłyszała. Zawsze słyszała.
Wyszła z pomieszczenia. Zacząłem się zbierać, bo wróci pewnie za kilka minut. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na Mikasę i wyszedłem z tego przerażającego pokoju.
Kiedy zamykałem drzwi mój zmęczony umysł sprawił, że usłyszałem, jak rytm pikania maszyn, do których była podłączona, zmienił się.
kilka słów: napisane pod wpływem Phedora - The Litany, razem z Burggrave, kiedy postanowiłyśmy napisać coś na podobny temat. :3
