„Gdzyeś w państwye Polan żył wtedy potężny i dobry czarodzyej, zwany Tanderdalem

A/N: tak, zaczęłam „Tanderdalu Sagę 2, aboli Turniej Pięciomagiczny"… jeżeli ktoś z Was, Drodzy Czytelnicy, nie przeczytał (w co wątpię) „Tanderdalu Sagi", proszony jest o uzupełnienie tego braku, gdyż nie mam zamiaru powtarzać takich rzeczy jak to, że Regulus żyje, ile ma dzieci i jak ma na imię jego żona, czy też ilu z sąsiadów Regulusa to wilkołaki. Akcja dzieje się podczas „Czary Ognia". Dlatego radzę przeczytać i to… chociaż wątpię czy ktoś nie zna. Komentarze ZAWSZE mile widziane, także te w stylu „Przeczytałem i mi się podoba", choć oczywiście wolę konstruktywną krytykę.

No to jedziemy z tym koksem…

Gdzyeś w państwye Polan żył potężny i dobry czarodzyej, zwany Tanderdalem. Wyele wędrował on po śwyecie, pomagayąc ludzyom i lecząc chorości. Trafył on też do Angliey, kyedy zakładano pyerwszą w Europye Zachodnyej akademyę magyi. Y oddał on wyelką przysługę Czworgu, za co yego myanem nazwano yeden z domów Hogwartu. Y odszedł Tanderdal do swego domu, chtórym była szkoła w wiosce Yabłonkowye, posyedlona przez yego pradziada..."

Sierpień 1994, Spinner's End

Snape odebrał list i natychmiast go przeczytał. Nie był po angielsku, a jednak wszystko rozumiał- prawdopodobnie w użyciu było Zaklęcie Języka.

Severusie,

Mam nadzieję, że mnie pamiętasz, poznaliśmy się na weselu mojego szwagra, Syriusza. Piszę w sprawie wakacji, może miałbyś czas wybrać się na tygodniowy Obóz Eliksirowarów do Irlandii? Jeździ się na niego w dwuosobowych drużynach, a ja nie mam z kim jechać. Słyszałam o Tobie dużo od mojej siostrzenicy, Ani. Z tego, co mówiła, byłbyś dobrym partnerem. Ten obóz zawsze jest połączony z rywalizacją, no i dla mnie to będzie dobra rzecz przed listopadowym egzaminem na Mistrza Eliksirów Kirane. Czy zgodziłbyś się pojechać ze mną? Odpisz, proszę, jak najszybciej na odwrocie tej kartki.

Krystyna Stadnicka

Snape uśmiechnął się. Sięgnął po pióro. Wakacje z eliksirami! No, co za miła niespodzianka… i jeszcze z TAKĄ kobietą…

Krysiu,

Z chęcią pojadę z Tobą na ten obóz, napisz mi tylko dokładnie, kiedy i gdzie.

Severus

Wysłał list. Już nie mógł się doczekać odpowiedzi.

Pozostało jeszcze uregulować sprawy przeszłości. Czyli- pójść do Lily.

Dolina Godrika

Severus aportował się przed odbudowanym domostwem rodziny Potterów. Zapukał i czekał, aż ktoś mu otworzy.

Była to Lily. Wyraźnie spodziewała się dziecka. Snape przez chwilę stał nieruchomo i bez słowa, aż wreszcie zdołał wykrztusić:

-Cz-cześć, Lily… mogę wejść?

-Oczywiście. – Lily się uśmiechnęła. – Już myślałam, że to Jim z Harrym wrócili…

-Nawet lepiej że ich nie ma… bo chciałem ci coś powiedzieć.

Spojrzała na niego z ciekawością. Zaczerpnął powietrza i wbił spojrzenie w brzuch Lily, wypełniony małym Potterem.

-Lily, chciałbym, żebyś wiedziała… kochałem cię. – powiedział. Ćwiczył to wcześniej przed lustrem.

-Kochałeś?

-Tak. Bardzo cię kochałem. Wiem, że teraz już za późno… masz męża, i dzieci… ale chciałem, żebyś wiedziała.

Odwrócił się i skierował do wyjścia.

-Sev… - usłyszał i spojrzał na Lily. Uśmiechała się.

-Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy byli teraz przyjaciółmi? – zapytała. Severus uśmiechnął się. Szeroko.

-Nie, nie mam. Bardzo się z tego cieszę. – powiedział. – Już przestało mi być przykro, że wybrałaś Jima…

-A co, masz kogoś na oku?

-Tak… można tak powiedzieć… - Severus rozmarzył się. Ach, Krysia…

Kraków, mały domek nad Wisłą

-Słowo daję – roześmiał się Syriusz Black-Lakoński, podnosząc najstarszego, prawie siedmioletniego bratanka – urosłeś od czerwca!

Mały Syriusz tylko się uśmiechnął. Nie sądził, żeby urósł... owszem, nabrał trochę mięśni w Puszczy Knyszyńskiej, no i się opalił, acz niewiele, ale urosnąć? W dwa miesiące?

-A i Pieszczoch! O, a tego jeszcze nie widziałem... jak ma na imię?

-To ona. Kah-kah-lai. – przedstawił smoczycę mały Syriusz.

-Jest śliczna. Naprawdę. Mogę ją pogłaskać?

-Pewnie, czemu nie?

Duży Syriusz pogłaskał smoczycę. Kah-kah-lai poddała się pieszczotom.

-A teraz gadaj, czemu reszta nie przyjechała tutaj. – mruknął duży Syriusz.

-Ania jest na obozie integracyjnym pierwszej klasy Jabłonkowa, Tada Wiszczakowie wzięli ze sobą na wilkołacze wakacje, a mali zostali z rodzicami. – wyjaśnił mały Syriusz. Duży Syriusz pokiwał głową.

-No tak, nikt mnie nie chce. – mruknął „zrozpaczony".– Kasia chce wypróbować przepis na sernik twojej mamy. Pomożesz?

-Jasne! – Syriuszek zakasał rękawy i pobiegł umyć ręce. Kasia przez ten czas przygotowywała składniki.

-Siri, kochanie, zmiel ser… - poprosiła męża.

-A ja? A ja? – dopytywał się mniejszy Syriusz.

-A ty zetrzyj skórkę z cytryny.

Sama zaczęła robić ciasto. Zagniotła pół kilo mąki krupczatki z posiekaną kostką margaryny i 15 dag cukru, dodała do tego skórkę cytrynową i cztery żółtka.

-A co teraz mam robić? – zapytał mały Syriusz.

-Obierz brzoskwinie. Tak z pięć. Może być więcej.

Obaj Syriusze zabrali się za brzoskwinie. Obrali ich znacznie więcej niż było trzeba. Kasia włożyła ciasto do lodówki i zaczęła robić masę serową. Rozkręciła w makutrze pięć żółtek i pół kostki masła, dosypała ćwierć kilo cukru pudru i stopniowo, cały czas ucierając, dodała kilo zmielonego sera.

-Dodać do tego rodzynki? – zapytała. Zamiast odpowiedzi duży Syriusz wsypał do sera paczkę rodzynek, zapominając je sparzyć. Dostał za to pieszczotliwie po łapach. Następnie Kasia rozwałkowała ciasto i wylepiła nim dno i boki wysmarowanej wcześniej tłuszczem blaszki. Podpiekła ciasto w gorącym piekarniku i wylała na nie ser. Ubiła pianę z części białek, wyłożyła na ser pokrojone brzoskwinie i zasmarowała je pianą, po czym utarła na wierzch resztę ciasta i wstawiła wszystko do pieca. Uśmiechnęła się.

-Za dwadzieścia minut będzie gotowy. – oznajmiła.

-No to teraz… - mruknął duży Syriusz i podszedł do żony - …chyba mogę dostać buzi?

Dostał. Całowali się długo i intensywnie. Mały Syriusz postanowił zejść im z pola widzenia i wyszczotkować Pieszczocha. Szczotkował długo, dłużej niż zwykłe pół godziny, aż poczuł znajomy zapach sernika, który nieco zbyt długo stoi w piekarniku. Pobiegł do kuchni i, nie przerywając wujostwu upojnego pocałunku, zgasił ogień i wyjął nieco zbyt przypieczony sernik. Potem, zanim wrócił do przerwanego zajęcia, dopisał do przepisu: „Podczas pieczenia nie całować się. Ważne!".

Sernik był bardzo dobry, choć rodzynki trochę zgrzytały w zębach. Po południu całą trójką plus smoki poszli nad Wisłę karmić kaczki. Wiał lekki wiaterek i spacerowało się przyjemnie, chociaż kaczki były przeżarte i nie podpływały. Jak zwykle... tyle ludzi je tu karmi…

-Ładnie dzisiaj. – uśmiechnął się duży Syriusz. – Będziemy tu chodzić z naszymi dziećmi, prawda?

-Będziemy… obserwuj Syriuszka, żeby znowu czegoś nie nabroił, ma tu trochę znajomych. – ostrzegła Kasia. Duży Syriusz uniósł brwi.

-Co miałby nabroić i czemu znowu? Chyba, że masz na myśli wyswatanie nas, ale przecież i tak byśmy się pobrali…

-To ty nie widziałeś, co on zrobił na weselu?

-Nie, a co?

-Zauważył, że Severus, ten twój kumpel ze szkoły, jest samotny, więc przedstawił mu Krysię.

-O Boże.

-Czyli do czerwca będzie kolejny ślub. Może wcześniej.

-Biedactwo.

-O kim mówisz?

-O Krysi! Przecież Sev to eliksirowar-maniak, który poza kociołkiem świata nie widzi, jest na zabój zakochany we własnej pracowni, a jego wymarzona randka to wspólne krojenie jakichś glutów i wrzucanie ich do jednego kociołka, żeby zobaczyć, co będzie! Ma paskudny charakter! Nazywają go „psor nietoperz"! Wszyscy go nienawidzą, z wzajemnością! Znaczy się, no… ja go lubię, kumplami jesteśmy… ale wszyscy inni z radością zatańczyliby na jego grobie!

-Och, wiesz, Siri…

-Co?

-To samo można powiedzieć o Krysi. Odkąd postawiła sobie za cel zostanie Mistrzem Eliksirów Kirane, idzie do tego celu po trupach. Znaczy się, trafił swój na swego…

-To będą do siebie pasować. – uspokoił się Syriusz. – Może to jednak nie było nabrojenie…

-Mówisz o Krysi i Sevie czy o nas?

-Hm… - zamyślił się Syriusz i pocałował żonę. – To się zobaczy…

Następne kilka dni duży i mały Syriusz spędzili na Pokątnej, kompletując wyposażenie do Hogwartu.

Ural

Pod sierpniowym księżycem swoją drogą podążała piątka wilkołaków. Dwoje z nich, jeden Złocisty i jedna Srebrzysta, wyprzedziło pozostałą trójkę- Srebrzystego, Złocistego i Czarną. Ta dwójka wyraźnie miała się ku sobie i wolała kontemplować jedwabistość futra tego drugiego niż malowniczość krajobrazu.

Dotarli pod stado owiec. Na znak Czarnej młodszy Złocisty i Srebrzysta rzucili się na owce. Każdy przyniósł sporego barana.

Srebrzysty stał się człowiekiem. Już nieco podstarzałym.

-Dobra robota, szczeniaki. – odezwał się życzliwie. Złocisty szczeniak położył się na wznak i również się zmienił. Teraz był dobrze nam znanym sześcioletnim, mimo znacznie dojrzalszego wyglądu, chłopakiem. Złociste loki, niemające nic wspólnego z jego rasą wilkołaka, rozsypały się koroną wokół jego głowy.

-Mam dosyć. – jęknął głucho Tad. – Cały czas na czterech łapach.

Obok niego Srebrzysta zmieniła się w czarnowłosą dziewczynę.

-Nie martw się, moje pierwsze wilkołacze wakacje wyglądały podobnie. Chcesz odpocząć? – zaproponowała.

-Chętnie. Padam z łap.

Wszyscy się zaśmiali.

-Ale najpierw musisz coś zjeść. – oświadczył najstarszy z piątki. Tad skinął głową. Jedyna różnica w jedzeniu surowego barana w postaci ludzkiej i wilczej polegała na tym, że w ludzkiej postaci ściągał wełnę. Surowiznę jadał chętnie, ku utyskiwaniom młodszego rodzeństwa, które w domu patrzyło na to z obrzydzeniem.

Ale teraz był na wakacjach i wszyscy byli wilkołakami. Zjedli łup i położyli się spać pod gołym niebem.

Szkoda, że niedługo wracamy, pomyślał Tad, kładąc rękę na ramieniu swojej wilczycy.

Bliżej nieokreślone miejsce w Irlandii

Dwuosobowe drużyny powoli kończyły przygotowywanie eliksiru. Kilka kociołków już wybuchło. Niewielu drużynom udało się uniknąć błędów. Gdy za Krysią buchnął płomień z cudzego paleniska, Severus z przyjemnością ją uspokoił. I dalej przygotowywali własny eliksir.

-Miałaś świetny pomysł, żeby tu przyjechać. – szepnął Severus.

-Jeżdżę tu co roku. – wzruszyła ramionami Krysia. – Tylko zazwyczaj brałam jakiegoś wyróżnionego studenta z Kosmopolitycznej. Albo Syriusza.

-Niby jak? Siedział.

-Nie tego Syriusza. Mojego siostrzeńca. On jest świetny z eliksirów.

-I to co roku jest tu taki obóz naukowy?

-Co roku.

-Za rok też przyjedziemy, co? – Snape uśmiechnął się w ekstazie, patrząc, jak po dodaniu ostatniego składnika eliksir zaczął mienić się barwą czystego złota.

-Jeżeli będziesz chciał…

Jednocześnie sięgnęli do chochelkę, żeby nabrać eliksiru do próby. Ich dłonie się zetknęły i oboje się zaczerwienili.

-Ja to zrobię. – rzekł Severus i nabrał eliksiru. Powąchał. Eliksir pachniał prawidłowo, lekko słodkawo, i przywodził na myśl dom. Nie, nie ten dom, w którym jego stara matka dziergała mu zapewne na drutach kolejny urodzinowy sweter w rozmiarze co najwyżej siedmiolatka, ale Hogwart. Zapach starej szkoły.

Severus pociągnął łyk.

-I co? – zapytała Krysia. – Jak się czujesz?

-Świetnie. – Severus oblizał wargi. – A właściwie to co warzyliśmy? Dali nam tylko przepis.

-No wiesz… - Krysia zarumieniła się, co ukazało wszystkie spowodowane pracą z eliksirami twarzowe mankamenty (według typowego mężczyzny) lub atuty (zdaniem Severusa). – To jest Eliksir Słodkiego Snu…

Ale Severus już tego nie słyszał. Przynajmniej nie chrapie, pomyślała Krysia, i jak śpi, wygląda jeszcze bardziej słodko…

Zaciągnęła partnera do namiotu. Nie miała z tym problemów, często zanosiła pijanego brata z powrotem do domu…

--

-Cześć, ludzie! – zawołał mały Syriusz, wchodząc do przedziału. – Zmieszczę się tutaj z Pieszczochem i Kah-kah-lai?

-Chyba tak… - wymamrotał Harry. Pamiętał twarz tego chłopca… kiedy to on go ostatnio widział? Ach tak, na weselu Syriusza. Jak ten chłopiec miał na imię? Miał chyba siedem lat, tyle, co rok temu, gdy wsiadła do przedziału, jego siostra. Jak ten mały miał na imię…? Ania coś chyba mówiła…

-Syriusz…? – zapytał Harry.

-Tak, ja. – Syriuszek przeczesał palcami włosy. Za nim stał Pieszczoch, na ręce zwisała Kah-kah-lai, a cały dobytek szkolny spoczywał w niedużej, przewieszonej przez drugą rękę torbie.

-A te dwa… zwierzęta… to co?

-Och, to jest Pieszczoch, smok skandynawski rasy Mefalo, a to Kah-kah-lai, smok podkarpacki. – przedstawił swoich Naleno Syriuszek.

-Smoki? – zdziwiła się „święta trójca" Hogwartu. Uśmiech ani na chwilę nie zbladł na twarzy Syriuszka.

-Smoki. – potwierdził chłopiec. – Co się dziwicie? Może u was nie ma smoczych zagród przy każdej siedzibie Kirane?

-Syriusz… my nie mamy Kirane.I u nas nie wolno hodować smoków, bo są zbyt niebezpieczne.

-Jak to? – Syriuszek rozsiadł się wygodnie i ułożył Kah-kah-lai na kolanach. – To zależy od rasy i gatunku. Owszem, Siczowe bywają groźne, ale jak się nie wyciąga różdżki, to wszystko jest w porządku… i skandynawskie, i nasze rodzime smoki są pożyteczne i łagodne!

-Niebezpieczne… - powtórzył Harry bez przekonania, patrząc, jak Kah-kah-lai wkłada nos do ucha Syriuszka. Zarówno chłopiec, jak i smocze maleństwo wyglądali na absolutnie szczęśliwych.

Łańcut

Tad wrócił do domu i zrzucił z pleców mały plecaczek. Następnie poszedł zmienić „to eleganckie paskudztwo", jak określał zestaw odzieży na rozpoczęcie roku szkolnego, na zwykłe dżinsy i koszulkę.

-I jak, Tad? – zapytała go Iza. – Fajną masz klasę?

-Pewnie, mamo. – wyszczerzył się młody wilkołak. – Jestem w jednej klasie z Anetką, i w sumie jest nas sześcioro!

-To sporo. – zgodziła się Iza. – W klasie Syriuszka było tylko dwóch wilkołaków.

-No. Co na obiad? – Tad zajrzał matce przez ramię. – Aha, fasolka. Super. To, czego potrzebuje szczeniak, kiedy wraca ze szkoły.

-Szczeniak? – Iza spojrzała na koszulkę syna, czarną ze złocistym napisem „GOLDEN CUB" („złoty szczeniak"). – Jako szczeniak potrzebujesz raczej mleka matki i suchej nory.

-To w pełnię księżyca, mamuś. Teraz jeszcze nie.

Ekspres Londyn-Hogwart

-…no tak, ale mój ojciec zawsze przyjaźnił się z czołowymi osobistościami w ministerstwie. Może twój ma jeszcze zbyt niską pozycję, by o tym wiedzieć; pewnie w jego obecności nie rozmawiają o ważnych sprawach. – wzruszył ramionami Malfoy i opuścił przedział. Syriuszek zachichotał.

-No pewnie, ale i przy jego ojcu nie mówią nic specjalnie ważnego. – zaśmiał się. – Co innego mama… ona wie wszystko o Turnieju Trój… - w ostatniej chwili zatkał sobie usta. – N-nic takiego. – wyjąkał pod spojrzeniami Gryfonów. I, żeby zająć czymś ręce, wyjął z torby szczotkę i zaczął czesać Pieszczocha. Smok leniwie zezwolił na niepotrzebny już dziś zabieg. Syriuszek założył niesforne kosmyki włosów za uszy i powoli, rozgarniając każdy kosmyk smoczej sierści, wyczesywał miękkie, puszyste, złocistobrązowe futro. Pieszczoch przeciągnął się, mrucząc po kociemu, kładąc głowę na kolanach Rona z bardzo zadowolonym wyrazem pyska. Zajmował całą długość siedzenia, licząc ogon. Ron próbował się przesiąść, ale wtedy Pieszczoch wpakował mu przednie łapy na kolana, podniósł się i polizał rudzielca po twarzy.

-Fuuuj… - mruknął z obrzydzeniem Ron, ocierając usta rękawem. Pieszczoch nadal mruczał.

-Uznał cię za przyjaciela stada. – wyjaśnił Syriuszek. – Smoki zawsze oblizują się nawzajem… żebyś wiedział, ile razy ja zostałem oblizany. I Pieszczoch, i Kah-kah-lai…

-To znaczy, że ja nie jestem przyjacielem stada? – zapytał Harry. Syriuszek spojrzał na niego i wciągnął pełne płuca powietrza.

-Nie, to znaczy, że jadłeś ostatnio cebulę. Pieszczoch nie lubi cebuli.

-Aha. – Harry spojrzał na swoje kanapki z cebulą. Mruczenie zadowolonego smoka nasiliło się.

-Możesz go podrapać za uszami, Pieszczoch to bardzo lubi. – zwrócił się Syriuszek do Rona. Najstarszy z chłopców w przedziale zanurzył rękę w smoczym futrze, wywołując kolejną falę pomruków pełnych ukontentowania. Złote ślepia Pieszczocha były na wpół zamknięte, gdy ten leniwie poddawał się pieszczotom. Rozciągnął się jeszcze bardziej, podwijając nieco ogon. Syriuszek uśmiechnął się szerzej. Gdyby chciał jeszcze bardziej poszerzyć swój uśmiech, uśmiechnąłby się dookoła głowy. Mocniej przytulił Kah-kah-lai. Przypomniał sobie, że zbliża się pora karmienia Pieszczocha. Wyjął z torby swoje kanapki, kilka książek, szczotkę, butelkę mleka, paczkę chusteczek do nosa, kolejne kilka książek, aż wreszcie dotarł do niewielkiego, żółtego pudełka.

-Pieszczoch… jest żarcie… - zamruczał młody Nalau. Smok zeskoczył na podłogę przedziału i wpakował pysk na kolana Syriuszka. Chłopiec odepchnął go ze śmiechem i wyjął kawałek mięsa z pudełka. Pieszczoch wspiął się na tylne łapy, przednie kładąc na kolanach Nalau. Zrobił przy tym tak zabawną minę, że wszyscy w przedziale się roześmiali. Syriuszek nakarmił smoka mięsem i jakimiś roślinami, których większości nawet Hermiona nie potrafiła rozpoznać. Były tam jabłka Nari, gałązki śmigiełki, liście klonu polnego, zajęcza kapusta, igły świerkowe, koniczyna i kocia trawka- a przynajmniej coś, co wyglądałoby na kocią trawkę, gdyby nie niebieskawy połysk źdźbeł. Poza tym jakieś orzechy, wypieki (Ronowi wydało się, że był tam kawałek sernika z brzoskwiniami, ale to przecież niemożliwe…), jakiś eliksir, w którym Hermiona rozpoznała płynną galaretkę…no cóż, w większości była to galaretka, z niewielkim tylko dodatkiem ziół.

Najedzony smok tym razem oblizał Hermionę i zwinął się w kłębek na jej kolanach. Kah-kah-lai zasnęła w ramionach swojego Nalau. Sam Syriuszek też postanowił się zdrzemnąć. Miał za sobą nieprzespaną noc…

--

Dziesięcioro ośmioletnich Czarodziców z piątką w skali poznawało się w pociągu do Jabłonkowa. Była to cała klasa, wysoko sfeminizowana - składała się z pięciu dziewczynek, trzech chłopców i dwóch wilczyc. Wszyscy byli ciekawscy - czyżby była to naturalna cecha Czarodziców? Dyskutowali o tym, czego nauczyli się w zagranicznych szkołach przez ostatni rok i spekulowali, czego nauczą się przez dziesięć lat w Jabłonkowie. Dziewiątka z nich klepała Anię po plecach, gratulowała pomyślnego przebiegu misji. Jak Ania się dowiedziała, żadna dwójka nie uczyła się w jednej szkole, a nawet w jednym kraju, przez ostatni rok.

I tak rozmawiali, póki pewien wysoki blondyn wkroczył do przedziału.

-Wszystko pierwsza klasa piątego stopnia w skali? – zapytał. Odpowiedziały mu potwierdzające pomruki. Chłopak westchnął i odgarnął grzywkę z czoła.

-I jesteście tu wszyscy? – upewnił się jeszcze. – Mam być waszym… no, nie wychowawcą, ale takim, no, klasowym opiekunem. Jestem już na przedostatnim roku… - zawahał się, szukając eufemistycznego określenia na „i musieli mi dowalić maluchy", i w końcu zrezygnował. – Jak będziecie czegoś potrzebować, to mieszkam na trzecim piętrze, pod koniczynką. Nazywam się Filip Antkowiak… pytajcie o Miśka. Też mam piątkę w skali, i nie życzę sobie hałasów między dwudziestą drugą a szóstą, jasne?

Ze strony dziesiątki bardzo młodych Czarodzicówrozległo się zbiorowe „yhy". Ania zauważyła, że Filip nerwowo obraca różdżkę w palcach. Standardową czarodzicielską różdżkę, leszczyna, miąższ nari, sześć cali.

-Może już słyszeliście, jak funkcjonuje szkoła w Jabłonkowie… - zaczął. Tym razem zaprzeczyli. Oczywiście, każdemu coś się obiło o uszy, ale chcieliby usłyszeć to od kogoś, kto spędził tam już osiem lat. Dziesięć par oczu wbiło się w twarz Filipa.

Chłopak westchnął, usiadł na czyjejś torbie i zaczął opowiadać.

-Za jakieś dwa tygodnie będziemy wybierać samorząd. Dziesięć osób z całej szkoły, plus po cztery z każdego stopnia. I jeszcze Wielką Trójkę… Hetmana Wielkiego, Hetmana Polnego i Kanclerza. Samorząd co tydzień ogłasza konkurs na zaklęcie na dany temat… nagroda tygodnia to garść krówek. I punkty, które na koniec roku się podlicza, i jest puchar przechodni… ale to już wam dyr powie. Na parterze jest delfin, to jest pokój, do którego możecie przyjść, jak jest wam smutno i chcecie się do kogoś przytulić. Zawsze siedzi tam któryś z dziesięciu opiekunów… aha, będę waszym opiekunem dwa lata. Potem już nie będziecie mieli. Więc jest nas dziesięciu. O planie dnia też dyr powie. I plany lekcji rozdadzą.

Pomruk zrozumienia.

-Wy, wilczyce… byłyście szczepione?

Jedna nie była.

-Po tojadowy zgłaszaj się pod kocioł.

-Kocioł, delfin, koniczynka… co to w ogóle ma być? – jęknął jeden z chłopców. Ania zapamiętała, że miał na imię Darek.

-Każdy pokój ma znaczek na drzwiach. Kiedyś były numery, ale zrezygnowaliśmy… jakieś sto lat temu, czyli niedawno jak na tę szkołę.

-To my się tam pogubimy. – prychnęła Basia.

-A skąd! Żeby się przenieść w murach szkoły, zamykacie oczy i mówicie nazwę pokoju. Albo nazwisko osoby, którą chcecie spotkać. Jasne?

Pomruk zrozumienia. Z obserwacji Ani wynikało, że wszyscy jej koledzy z klasy nie mogli w nocy spać z podekscytowania i dlatego teraz byli tak apatyczni. Ona sama była zachwycona wiadomościami o nowej szkole…

…ale tak samo niewyspana jak pozostali.

Ciekawe, czy Syriuszkowi spodoba się Hogwart, pomyślała.

Kraków, mały domek nad Wisłą

Kasia, upewniwszy się, że Syriusz przebywa właśnie w Anglii, a konkretnie - u najlepszego przyjaciela, Jamesa Pottera, wkroczyła do kuchni i włożyła fartuch. Potem zaczęła piec placek. Ze śliwkami. Pierwszy placek, jaki nauczyła się piec. Tak zwane „najłatwiejsze ciasto w świecie". I skończyła akurat, gdy przez zielone drzwi przeszedł Syriusz. Usłyszał, jak śpiewała.

-…On odszedł już tak dawno, na pierwszą wyprawę, tak daleko, młody człowiek, którego wtedy nie znałam, którego życie zabrano tego samego dnia…

-Ładna piosenka. – zauważył Syriusz. – Co to jest?

-Mówisz o piosence czy o placku? – Kasia położyła blaszkę ciasta na stole. Syriusz spojrzał na nią pożądliwie.

-O piosence. I o placku też.

-To było „Spirit of The Sea" zespołu Blackmore's Night. A placek to najłatwiejsze ciasto w świecie…

-Aha. Śpiewaj dalej…

-…I to było niemal tak, jakby on wiedział, że już nigdy mnie nie zobaczy, i spojrzał w moje oczy tak głęboko i powiedział, „czekaj na mnie na brzegu…". Gdy idę, czuję go, zawsze mnie strzeże, jego głos mnie otacza… mojego ducha morza…więc przychodzę niemal codziennie, by patrzeć, jak fale wznoszą się i opadają, i siedzę tam na brzegu, morze sprawia, że czuję się tak małą…

Syriusz kołysał się w rytm spokojnej, niemal sennej piosenki.

-…ale czuję, że ten, który mnie kocha, jest przy mnie, pomagając mi podążać za moim własnym sercem. Pewnego pięknego dnia będziemy razem…gdy nadejdzie ten dzień, już nigdy się nie rozstaniemy…

-Gdy nadejdzie ten dzień, już nigdy się nie rozstaniemy… - powtórzył Syriusz.

-Czekaj na mnie na brzegu…

-To cała piosenka? – zapytał Syriusz.

-Nie, nie słyszałeś chyba początku. Ale to nieważne. Smacznego. – Kasia podała mężowi talerz z plackiem. – To już jedenaście lat. Jedenaście lat, co do dnia.

-Jedenaście lat… odkąd? – zapytał Syriusz. Ręka trzymająca kawałek ciasta zawisła w powietrzu. – Jedenaście lat temu… siedziałem… - ostatnie słowo brzmiało gorzej niż markotnie.

-No właśnie. Jedenaście lat temu… dostałam Odznakę. Odznakę Protegowanego Kirane. Pamiętam, jakby to było wczoraj… przyszłam, poprosiłam, i facet mi ją rzucił, powiedział „masz i się wreszcie odczep". Byłam taka szczęśliwa…

-Bo powiedział ci, żebyś się odczepiła?

-Nie, bo dostałam białą Odznakę. W wieku piętnastu lat. Twój brat, Regulus, przyszedł mi pogratulować. On i Iza wtedy jeszcze nie byli małżeństwem. Piekłam ten sam placek, żeby uczcić moje zwycięstwo, i on przyszedł, pogratulował i powiedział, że jest tylko na chwilę, bo za piętnaście minut ma świstoklik do Azkabanu. Wypytałam go o parę rzeczy i zgodził się mnie zabrać… początkowo się wzbraniał, mówiąc, że to jest zadanie Kirane, ale w końcu miałam już Odznakę… i wzięłam ten placek… i to był pierwszy raz, kiedy się spotkaliśmy.

-Ach tak. – uśmiechnął się Syriusz. – Jedenaście lat, odkąd się poznaliśmy… i ta piosenka…

-Usłyszałam ją w radiu, gdy wróciłam. I często ją potem śpiewałam.

-To piękna piosenka. – Syriusz wstał i pocałował żonę. – Prawie tak, jak ty.

Kasia zachichotała.

-Cieszę się, że ten dzień już nadszedł.

-Ja też.

I połączyli się w długim, mocnym uścisku.

Ekspres Londyn-Hogwart

Syriuszek ziewnął i przeciągnął się. Pociąg jechał jednostajnie. Kah-kah-lai rozciągnęła się dwukrotnie i z powrotem się zwinęła. A potem wbiła w Syriuszka pełne oddania spojrzenie błękitnych oczu, które było w stanie stopić każde serce. Syriuszek pogłaskał ją.

-Jak się spało? – zapytał Harry.

-Całkiem nieźle. Dziękuję. – Syriuszek się wyszczerzył. – I Kah-kah-lai chyba też. Która godzina?

-Piąta. Niedługo powinniśmy być.

Za oknem lało.

Hogwart

-Chcę być opiekunem Tanderdalu. – oświadczył Snape. Pozostali nauczyciele zaprotestowali. Wszyscy chcieli. Dumbledore, jak rok wcześniej, rzucił kostką k4. Wypadło na profesor McGonagall.

Łańcut

-Mamo, ja idę spotkać się z kolegami z klasy. – powiedział Tad. – Wrócę za dwie godziny.

-Dobrze, synku. Tylko się z nikim nie pobij i bądź grzeczny. Na kolację jest zapiekanka. – Iza wiedziała, że taka obietnica skłoni jej syna do punktualnego powrotu.

Tad wybiegł z domu tam, gdzie się umówili- na rynek. Większość klasy już tam była. Między innymi trzej chłopcy, których Tad znał z widzenia, ale tylko z widzenia, gdyż przed ugryzieniem był odludkiem i jeszcze nie zdążył nadrobić braków.

-Cześć. Jestem Tad Black-Stadnicki. – przedstawił się nowym kolegom wilkołak.

-Robert Olszański. – czarnowłosy chłopiec podał mu rękę. – A to moi bracia.

-Mateusz. – przedstawił się chłopiec niemal identyczny jak Robert, z tym, że nosił okulary i był inaczej ubrany.

-Edward. – mruknął blondyn nieco niższy od dwóch poprzednich. – Ty jesteś wilkołakiem, no nie?

-Jestem. A wy zdaje się jesteście wszyscy trzej animagami?

-Tak! – Mateusz się uśmiechnął jeszcze szerzej niż dotychczas. – Wszyscy trzej! Ed, pokaż…

-Dlaczego ja?

-Bo jesteś najstarszy.

-Jestem od ciebie starszy o piętnaście minut!

-Co z tego? Potem ja pokażę. I Rob też.

-Niech będzie. – Ed skrzywił się i zmienił się w mysz. Potem z powrotem stał się złotowłosym chłopcem, tylko znacznie bardziej nadąsanym.

-To teraz ja! – wykrzyknął Mateusz i zmienił się w sokoła. Robert uśmiechnął się i stał się mustangiem. Pięknym, czarnym mustangiem.

Tad rozejrzał się. Anetki wciąż nie było. Zmienił się w wilkołaczą postać. Wywołało to westchnienie zachwytu. Potem Tad zauważył zbliżającą się sąsiadkę i „swoją wilczycę", jak nazywał Anetkę. Podbiegł do niej. Na jego widok zaśmiała się i również się zmieniła. Potem cała piątka, już w ludzkich postaciach, poszła razem na koktajl mleczny. Dołączyło się do nich jeszcze czworo wilkołaków, których Tad znał ze wspólnych nocy. Dwoje było pospolitych, jeden Czarny i jedna Biała. Tad znał ich imiona od dawna.

-Fajną mamy szkołę! – zawołał Mateusz, wznosząc szklankę. – Za szkołę!

-No… szkoda, że za rok będę musiała ją opuścić… - szepnęła Anetka. Tad spojrzał na nią, zaskoczony.

-Przeprowadzasz się? – zapytał. Potrząsnęła głową. Jeden jej warkoczyk trzepnął Tada.

-Na rok do zagranicznej szkoły, a potem Jabłonkowo. – wyjaśniła. Tad zerwał się ze swojego miejsca.

-JESTEŚ CZARODZICEM I NIC MI NIE POWIEDZIAŁAŚ?! – wykrzyknął.

-Dwójka w skali.

-To w Jabłonkowie będziemy w różnych klasach. – mruknął ponuro Tad. Anetka spojrzała na niego nieco krytycznie.

-Ty też mi nie powiedziałeś, że jesteś Czarodzicem. Dlaczego ja miałam ci mówić?

-Ale… ty nie wiedziałaś, że ci nie powiedziałem!

Hogwart

Przed ucztą powitalną Syriuszek się nudził. Pieszczoch trzymał pysk na jego kolanach, a na jego ramieniu zwisała Kah-kah-lai. Jak przez mgłę chłopiec słyszał głos dyrektora, opowiadający o Turnieju Trójmagicznym. Jednego był pewien: weźmie w nim udział, choćby miał zginąć. W końcu zaklęcie Ani z zeszłego roku zadziałało…

Jabłonkowo

Po przemówieniu pani dyrektor wszyscy uczniowie udali się do swoich pokoi. Każdy zawierał odpowiednią ilość tapczanów, stolików do odrabiania lekcji, szafek na ubrania i inne rzeczy. Ania miała zamieszkać z Basią i wilczycami, Danką i Iwoną. Rozpakowała się nieco i z zadowoleniem stwierdziła, że tapczan nie jest zbyt miękki.

Hogwart

-…i ostania rzecz: miejsce, nazywane przez was Dachem Zakochanych1, jest nieczynne w każdy czwartek od siedemnastej i przez całą sobotę. A teraz smacznego. – zakończył przemowę dyrektor. Syriuszek skrzywił się na widok jedzenia. Najwyraźniej, podobnie jak jego siostra, nie ufał obcej kuchni. Mimo to – spróbował. Po dłuższym namyśle zakwalifikował jako „jadalne".

B. późno, prawie jutro, gabinet Mistrza Eliksirów

-Krysiu… tak się cieszę, że tu przyjechałaś. – wymamrotał Severus nieco nieśmiało.

-Angielskie eliksiry trochę różnią się od naszych…. – próbowała się usprawiedliwić Krysia. Severus podszedł do niej bliżej niż kiedykolwiek (tzn. nie dzielił ich kociołek). Spojrzał wprost w jej oczy, duże i niebieskie, wiecznie odrobinę podpuchnięte z powodu długiej i wyczerpującej pracy z eliksirami.

Cofnęła się odrobinę.

-Sev, ja… - zaczęła.

-Tak, ty co? – zapytał.

-Ja się zakochałam…

W Severusa jakby piorun strzelił. W kącikach jego oczu zalśniły łzy.

-Krysiu, nie rób mi tego. A już mi dałaś taką nadzieję z tym obozem… ja wiem, to był tylko obóz naukowy, ale… już miałem nadzieję, że wreszcie…

-Sev, ja…

-Jesteś trzecią dziewczyną… kobietą… osobą płci żeńskiej… do której czuję coś takiego! I jeszcze my do siebie pasujemy, znacznie bardziej niż ja z Lily, albo z twoją siostrą, Izą…

-Sev…

-…najpierw Lily, miałem z pięć lat, jak ją poznałem. To była miłość od pierwszego wejrzenia! A ona mnie zostawiła dla tego tłumoka z Gryffindoru!

-Sev!

-…potem Iza, była niezła z eliksirów, nie aż tak, jak ty, to oczywiste, ale niezła była… wiem, to ja się nie za bardzo postarałem, ale też zawsze wolała mojego najlepszego kumpla…

-Sev!!

-A teraz ty! Robisz mi nadzieję, zapraszasz na obóz, a teraz przychodzisz i mówisz, że się zakochałaś!

-SEV!! – Krysia chwyciła Severusa za ramiona i potrząsnęła nim. – Ja się w TOBIE zakochałam! W tobie! Dociera? Zakochałam się w tobie!

Zatrzymała się. Severus zwisł bezwładnie w jej rękach. Jego mina wyrażała mieszaninę szoku, radości i strachu.

-Och… przepraszam cię, Krysiu… - wyszeptał. Położył obie dłonie na jej twarzy. Jej skóra była tak rozkosznie szorstka od oparów…

-Sev… - mruknęła Krysia. – Teraz bym się skupiła na szlifowaniu umiejętności. Wiesz, od dwudziestego czwartego listopada zaczynają się testy na Mistrza Eliksirów Kirane. Potem możemy do siebie ćwierkać ile tylko chcemy. Ale to jest ważniejsze.

-Oczywiście. – westchnął Severus i z poświęceniem zdjął ręce z twarzy Krysi. – Wobec tego dlaczego tu przyjechałaś?

-To proste. Wasze eliksiry różnią się od naszych… a Mistrz Eliksirów Kirane powinien znać wiele różnych typów.

-To tylko wymówka, prawda? – hogwarcki Mistrz Eliksirów spojrzał na wybrankę z nadzieją, ale Krysia nic nie odpowiedziała.

1 Dach Zakochanych- w wielu romansowych fanfikach miejsce na dachu Hogwartu, w którym spotykają się pary takie, jak Ginny z Draco, Hermiona ze Snape'em, czy Harry z Marysią Zuzanną (najczęstsze imię OC). I zazwyczaj są tam przyłapywani przez byłą miłość jednego z nich.