Chapter 1 Utrata tożsamości - Identity loss

Otworzyłam oczy. Poprzez gęsto rozmieszczone świerki, wznoszące się w górę tak, że niemal całkowicie przysłaniały nieboskłon, przedzierały się szare, cienkie niczym pajęcza nić, promienie słońca. Drzewa potęgowały bladość świtu. Las nocą mroczny, nad ranem wcale nie ukazywał łagodniejszego oblicza.
Próbowałam wstać, ale przemarznięte nogi nie chciały mnie prowadzić. Udało mi się zrobić kilka chwiejnych kroków, po czym, przy akompaniamencie trzasku gałęzi, upadłam na wilgotne poszycie lasu.
Dźwignęłam się na kolana i z czworaków zamierzałam podjąć jeszcze jedną próbę powstania.
Dopiero teraz spostrzegłam plamę zaschniętej krwi na rozszarpanym rękawie koszuli. Szybko podwinęłam rękaw. Podczas tego nierozważnego zabiegu poczułam przeszywające pieczenie.
To nie była zwykła rana po ugryzieniu zwierzęcia. Na przedramieniu widać było cztery, równo rozmieszczone, głębokie szramy po kłach. Ślady po ostrych zębach były tak precyzyjnie zadane, jakbym wcale nie broniła się przed atakiem.
Wpadłam w panikę, bo tyle się mówi o dzikich zwierzętach. Ostatnio lokalna gazeta donosiła, że w okolicach grasuje wściekły lis. Znaki na mojej skórze były jednak zbyt szeroko rozstawione i za duże, by mogła to być sprawka lisa.
Co jednak, jeśli wścieklizna rozprzestrzeniła się już w całym lesie? Zaraz się rozpłaczę, zwariuję. Gdzie ja jestem, jak się tu znalazłam, myślałam.
Jak mam znaleźć ratunek w takiej głuszy? Machinalnie sięgnęłam po telefon, rozdygotane palce wystukały na klawiaturze 911.
Brak sygnału! No tak, jak mogłam sądzić, że w środku dzikiego lasu będę miała zasięg. Muszę jakoś sama stąd się wydostać. Krzyki też będą na nic, bo szanse, że mnie ktoś usłyszy są marne, a co najwyżej ściągnę na siebie uwagę mieszkańców lasu. Nie daj Boże, wygłodniałego drapieżnika!
Zanim obiorę jakąś drogę, powinnam oczyścić ranę, pomyślałam. Szukanie zbiornika wody odpadało, za bardzo bałam się oddalić od miejsca „x". W amoku mogłam zajść gdzieś, skąd odnalezienie wyjścia byłoby jeszcze trudniejsze.
Całkiem niedawno padał deszcz, więc instynktownie podbiegłam do pobliskiego krzaka i zebrałam w dłonie wodę z jego liści. Obmyłam ślady ugryzienia z największego brudu, a później polizałam ranę. Zwierzęta tak robią, więc czemu nie.
Szczypało, a ból coraz bardziej promieniował na całe ciało. Oderwałam od koszuli najbardziej czysty fragment i obwiązałam rękę. Teraz jak najszybciej do domu, do lekarza, bo może być ze mną źle. Myśl kobieto, w którą stronę pójść. Żałowałam, że nie uważałam na lekcjach geografii, orientacja w terenie nie była moją mocną stroną.
Ociężałym krokiem, zrezygnowana ruszyłam po prostu przed siebie, kierując się światłem, przebijającym się przez konary drzew.
Błądziłam tak dwie godziny, obolałe nogi cały czas dawały się we znaki, w brzuchu burczało mi z głodu. Zjadłabym teraz obojętnie co - nawet trującego grzyba - byle tylko ukoić nieznośne ssanie.
Przeszłam jeszcze kawałek, zrezygnowana nie starałam się już nawet, by zmierzać do celu. Nagle w oddali ujrzałam coraz szersze rozwidlenie między drzewami i powiększającą się łunę światła. Z nadzieją wykrzesałam w sobie trochę sił, by co prędzej dotrzeć do otwartej przestrzeni. Gdy wreszcie osiągnęłam cel, padłam wyczerpana na mokrą, od wczorajszego deszczu, trawę.
Widok jasnobłękitnego nieba i smagające twarz ciepłe promienie słońca sprawiły, że mimowolnie uśmiech zagościł na mojej twarzy. Wydostanie się z leśnej pułapki dało mi poczucie wolności, rozlewającej się po członkach ciała, niczym kojący balsam.

Nie wiem, co działo się potem. Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu. Obok, na prowizorycznym stoliku, a w rzeczywistości odwróconej do góry nogami skrzynce ze zbitych desek, stała tląca się słabym płomieniem lampa naftowa.
Usłyszałam warkot jakiegoś urządzenia, odgłos dobiegał z sąsiedniej izby. Stłumiony dźwięk odbił się w mojej głowie kilka razy, uderzyłam nią w ukośną ścianę, przy której leżałam.
Chwyciłam się za czoło, będzie siniak jak nic.
Urządzenie przestało pracować, słychać było szuranie odsuwanego krzesła, a potem przytłumione, powolne kroki:

- Obudziłaś się, to dobrze - powiedziała stara, przygarbiona kobieta.
- Gdzie ja jestem, kim pani jest? - Na pewno wyczuła obawę w moim głosie, bo uspokajająco odrzekła:
- Nie bój się dziecko. Nic ci nie zrobię. Wypij to, potem dostaniesz trochę gulaszu, ale najpierw oczyść swój organizm. - Podała mi kubek z parującym napojem.
- Co to jest?- spytałam niepewnie.
- Nawet nie pytaj - zaśmiała się staruszka. - Mieszanka ziół, pomoże ci wydobrzeć. Gdybym chciała cię zabić, nie obudziłabyś się teraz- dodała złowieszczo.
To fakt, nie miałam nic do stracenia. Ciepły napar, obojętnie czy trujący, czy leczniczy uśmierzy mój ból brzucha, chociaż na chwilę.
Staruszka poszła do sąsiedniej izby, najprawdopodobniej odgrzać mi porcję obiecanego gulaszu.
Domyśliłam się po typowo kuchennych odgłosach: brzęczących talerzy, metalicznym łoskocie garnka, stawianego na palnik, kakofonii dźwięków o niemożliwym do wytrzymania rejestrze.
Pociągnęłam łyk ciepłego płynu, po czym natychmiast wyplułam gorzkawo - słoną ciecz na podłogę.
- Pij, mała, inaczej będzie z tobą źle - krzyknęła stara.
Zmusiłam się do drugiej próby, tym razem połknęłam łyk i zaraz poczułam, że wszystko unosi mi się do samego przełyku. Przestraszona ostrzeżeniem babki, pokonałam chęć wyplucia obrzydlistwa.
Wzięłam jeszcze kilka łyków, a resztę zdrowotnej cieczy dopiłam jednym haustem tak, aby jak najmniej poczuć smak. O dziwo, już po chwili poczułam się lepiej, staruszka przyniosła mi miskę gulaszu wraz z solidną pajdą własnoręcznie wypiekanego chleba.
Jadłam łapczywie, przegryzając dużymi kawałkami smakowitego pieczywa. Najadłszy się do syta, jeszcze raz zapytałam.
- Przepraszam, kim pani jest i jak ja się tutaj dostałam?
- Znalazłam cię na polanie niedaleko mojego domu. Leżałaś nieprzytomna, a twój wygląd świadczył o tym, że wiele przeszłaś w ostatnim czasie.
- Tak.- Spojrzałam na ranę, była opatrzona wyjałowioną gazą, przymocowaną plastrami. - Pamiętam tylko wszystko, co działo się od momentu przebudzenia, szukałam wyjścia z lasu. Nie wiem, co robiłam wcześniej i jak się tu znalazłam.
- Na te pytania nie potrafię ci odpowiedzieć. Myślę też, że na razie nie możesz opuścić lasu, nie możesz pójść między ludzi.
- Ale dlaczego? Nic nie rozumiem, mój ojciec na pewno mnie szuka i wszyscy się martwią.
- Małe jest prawdopodobieństwo, że cię znajdą. W tę część lasu nikt nie zapuszcza się już od wielu lat.
- Jak to? - wyjąkałam z niedowierzaniem - Przecież las nie ma nieprzekraczalnych granic, dlaczego mieliby tu nie przyjść?
- Nie wiem, jak ci to wyjaśnić dziecko, po pierwsze jesteś dalej niż ci się wydaje, obojętnie z jakiego miejsca przybyłaś. Nawet jeśli cię szukają, nie uwierzą, że zapuściłaś się w te tereny. Po wtóre sami nie zdecydują się tu przyjść, to rezerwat chroniony. Można wszędzie napotkać dzikie zwierzęta. Człowiek nie ingeruje w tę część lasu, tu natura rządzi się swoimi prawami.
- No dobrze, a dlaczego nie powinnam pokazywać się innym ludziom?
- Cóż... - Staruszka zawiesiła na dłużej głos.- Jeśli wrócisz teraz między ludzi, będzie ci trudniej zaakceptować siebie.
- Słucham? Nic z tego nie rozumiem. - Może nie miałam o sobie wysokiego mniemania, ale nigdy nie uważałam się za odludka, niezdolnego do aklimatyzacji w społeczeństwie. Co mogło się ze mną dziać, że nagle mam się stać taka aspołeczna.
- Tu nie ma nic do rozumienia! Z czasem sama pojmiesz w czym rzecz. Nic więcej nie mogę ci powiedzieć, przynajmniej na razie. A teraz odpocznij, wywar nie tylko załagodzi twój stan, ale też sprawi, że zaśniesz.
- Nie chcę spać, na pewno już zbyt długo odpoczywałam - odrzekłam i faktycznie, jakby babka mnie zaczarowała, poczułam senność.
- No już, połóż się. Jak się obudzisz, to na pewno będziesz już wiedziała więcej o sobie. - Jej słowa ledwo do mnie dotarły. Czułam, że odpływam.

A: Beta - wspaniała AngelsDream, thx