Bleach nie należy do mnie.

Nie wiem, jakiego rodzaju jest słowo „Zanpakutō". Postawiłam na nijakość.


Akon rozprostował i zgiął powoli palce prawej dłoni. Raz, dwa, trzy, cztery. Opuścił na stolik trzymaną w ręku puszkę i złapał za nadgarstek. Kości zachrzęściły nieprzyjemnie. Promień paraliżującego bólu przestrzelił się aż do palca wskazującego. Niemal sapnął, mimo że był niejako przygotowany.

Nemu zerknęła na niego znad swojego stanowiska. Rin, przyglądający się dotąd wszystkim wykonywanym czynnościom z czymś, co imitowało głębokie skupienie, zamarł i z narastającą rozpaczą obserwował, jak palce rozprostowują się, zginają, rozprostowują się, zginają z czujną delikatnością. Jego własne, krótkie, małe, niemal serdelkowate zatrzepotały nad dżunglą barwnych splotów.

– Opuść rękę – powiedziała cicho Nemu. – Rin potrzyma ci papierosa.

I tak nic nie robi, zawisło między nimi, ale mimo to chłopak niemal westchnął z ulgi, głupi, leniwy, nieprzydatny gówniarz. Bał się, że jeśli teraz przerwie pracę, on zostanie zagoniony do robienia czegoś konstruktywnego!

Akon odsunął się z pewną dozą żalu od wykonywanego projektu. Liczył na to, że doprowadzi go do szczęśliwego końca w ciągu najbliższych kilku dni. Nie wziął pod uwagę, że pozycja, w której działał, wymagała od niego nieustannego trzymania rąk wyciągniętych do przodu. Pracował już od tygodnia, pochłonięty zadaniem i ignorował coraz dłuższe fale bólu. Ale najwyraźniej jego ręce miały już serdecznie dosyć czegoś, co w rejestrach wykonywanych ruchów najbardziej przypominało zmywanie naczyń. Tak przez jakieś dziesięć godzin.

Podszedł do stolika w kącie i manewrując łokciem odwrócił zegarek, który tam położył, tak by móc dostrzec ustawienie wskazówek na jego połyskującej lekko żółtawym światłem tarczy. Był to wspaniały model, pokazujący czas w Seireitei i w jedenastym rękawie Hueco Mundo, a także kompas nawigujący na najbliższy punkt gargantuiczny. Akon, który zwykle nadzorował cudze zadania, zajmował się zagadnieniem od strony technicznej lub wprost zaopatrzeniowej, nie miał dotąd wielu okazji, by w praktyce wykorzystać możliwości swojego drobnego cacuszka, mimo że otrzymał je jeszcze od kapitana Urahary. Tak czy inaczej wyglądało na to, że nad sprawą siedzi już trochę więcej niż godzin dziesięć. A na papierosie nie był od całej jednej.

– Ruszaj się, młody – mruknął, ustawiając się przy drzwiach.

– Już, już, tylko wezmę płaszcz.

Akon zsunął maskę, umiejętnie manipulując przedramieniem. Sięgające niemal łokcia rękawiczki z cienkiej gumy nie były może najprzyjemniejsze, ale ściąganie ich było prawdziwą męczarnią, na którą nie był gotowy, tym bardziej, że stanowiły sprzęt jednorazowy. Jeśli coś można powiedzieć o Oddziale Dwunastym, to pomiędzy marnotrawną Jedenastką, a wiecznie priorytetową Czwórką, musieli się nauczyć elementarnej oszczędności.

Rin z jedną ręką w rękawie rozsupłał dwa drobne zaklęcia zabezpieczające, oplatające drzwi i przepuścił Akona jak niecierpliwą osobistość.

W białym fartuchu zastępcy kierownika Sekcji Rozwoju Technologii przemierzał korytarze z łopotem jak piórolotek śnieżynka na bardzo długich nóżkach, niedościgniony dla Rina, który teraz bardziej niż cokolwiek przypominał gorliwą mrówkę.

Na usprawiedliwienie tego drugiego wypada dodać, że splecenie na powrót odpowiednich zaklęć zajmuje dobre kilka sekund.

Drzwi palarni otworzyły się same w odpowiedzi na sygnaturę duchową Akona, co ustawił własnoręcznie. Po pewnym głupim wypadku z kubkiem pełnym kawy, tacką jedzenia i zbyt czułym zaklęciem, podobne rozwiązania nie zostały zastosowane na oknie, którego jako jednego z nielicznych w całym budynku nie dało się uchylić.

Kiedyś, kiedy drżącymi ze zmęczenia rękami majstrował o trzeciej w nocy w bebechach piętnastej z kolei Garganty do skończenia „na wczoraj" i życie przestało mu być takie drogie, spytał Mayuriego, dlaczego na palarnię przeznaczono akurat to pomieszczenie.

Ku jego zdziwieniu, kapitan nie zagroził, że przerobi go na karmę dla laboratoryjnych szczurów, jeśli się natychmiast nie zamknie, ale spojrzał znad stołu pełnego zasupłanych jelit tymi swoimi niepokojącymi, złotymi ślepiami, jakby na poważnie zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Kiedy ty ledwo przestawiłeś się z czterech odnóży na dwa, ja, jako zastępca tamtego człowieka w Sekcji – nazwisko Urahary po dziś dzień z trudem przechodziło mu przez usta i wolał tego unikać. – Odkryłem wątpliwe uroki rozmaitych nałogów, palenia przede wszystkim. On uznał najwyraźniej za dowcipne, wspomóc mnie, bym nie musiał przez kilometry korytarzy doczołgiwać się do wyjścia, gdy poczuję potrzebę, ale przy tym przystosować najgorszą, najbardziej odrażającą salę do moich potrzeb. Z tym przeklętym oknem, którego nie da się uchylić, zapewne zauważyłeś – cichy pomruk poświadczył, że Akon jak najbardziej zauważył. – To była wojna! Ach, stwierdził, że mogę przecież, jeśli bardzo chcę, zrobić zbiórkę na remont! Szczurza gęba wiedział, że nikt poza mną nie pali. Musiałbym płacić z własnej kieszeni. Ale w końcu wygrałem! Parę autowiwisekcji później i pozbyłem się ssania.

Cóż, Akon koniec końców może poradziłby sobie lepiej bez tej wiedzy. Mayuri, gdy z właściwym sobie wdziękiem ominął problem, zamiast go rozwiązać, z dnia na dzień przestał się sprawą interesować i następnym pokoleniom pozostawił w spadku palarnię gorszą niż ta w Siedlisku Larw. I ani chciał słyszeć o tym, że część cennych funduszy można byłoby przeznaczyć na okno w sali, z którą od wieków nie miał nic wspólnego.

Akon był przekonany, że w głębi duszy szef pławi się w jego cierpieniu. Urahara i Mayuri mogli mówić, co im się żywnie podobało. Jako jeden z niewielu pracował dla nich obu. Byli jak intelektualne bliźnięta. No, dwujajowe.

Akon obejrzał parapet w poszukiwaniu kaw i innych ramenów. Gdy niczego podobnego nie znalazł, skierował delikatne zaklęcie na okno. Rozwarło się na oścież. Rozdzierający jęk protestu ze strony osypującej się z farby, drewnianej ramy, przeciął duszne powietrze. Chłodny, wczesnowiosenny wiaterek popieścił strudzone poliki, a potem na sekund pięć trzasnął go po gębie i zafurkotał fartuchem, gdy Rin wreszcie zdecydował się dołączyć.

Poświęcił chwilę na zastanowienie się, czy jeśli od przeciągu okno trzaśnie, pęknie i wypadnie, Mayuri da się wreszcie namówić na wstawienie nowego, ale drzwi były pierwsze. Donośne grzmotnięcie odbiło się po korytarzu echem. Ciekawe, ile przełomowych wynalazków zostało właśnie spartolonych, bo komuś zadrżała ręka. Rin podrapał się po głowie.

– Prawa kieszeń – powiedział Akon, marszcząc brwi i potrząsnął niecierpliwie nogą. – Ta nad kolanem. Zapalniczka też tam powinna być. Tam albo wyżej. Nie mamy całego dnia.

Patrzył z narastającą irytacją, jak Rin mocuje się z zapalniczką.

– Czy ty kiedyś, niech cię szlag, zajmiesz się kiedyś zapleceniem Garganty, zamiast godzinami gapić mi się na ręce? Nie od tej strony! – krzyknął, widząc, jak w ogólnym zamieszaniu zabiera się za podpalanie filtra. – Niech no ja cię... Mayuri w końcu zdecyduje, że za mało namieszał, sprawiając tylko, że nie możesz urosnąć i znowu ci się dobierze do skóry, jeśli będziesz zgrywał idiotę. I skończysz z rogami, jak ja. Albo ze skórą o barwie lawendowej, sam wybiorę odcień.

Rin w końcu porzucił zapalniczkę na rzecz drobnego zaklęcia.

– Tylko uważaj mi z tym! – warknął Akon, gdy przyłożył rozżarzony na błękitno palec do końcówki.

Zamachał nim jak zapałką i umieścił ostrożnie papierosa w wynalazku, który przypominał odrobinę długie obcęgi. Odruchowo stanął na palcach i włożył go do oczekujących ust, drżących lekko z podniecenia.

Akon miał szczerą nadzieję, że Hisagi lub Tayuya wyruszą za niedługo do Świata Żywych. Inoichi kupił mu jakiś syf.

– Lepiej? – spytał Rin z niepozbawionym złośliwości uśmieszkiem.

– Nie podskakuj, młody – odpowiedział z czułością.

Teraz, gdy kryzys został zażegnany, usiedli na niskiej, drewnianej ławce pod oknem i rozprostowali nogi. Akon obejrzał krytycznie swoje ręce.

– Powinieneś iść z tym do Czwórki. Porucznik Isane z pewnością sprawdzi to o-so-biś-cie – brwi Rina zafalowały przy tym porozumiewawczo, niech gnojka Menosy porwą i Hueco Mundo pochłonie.

– Przestań zachowywać się stosownie do swojego wyglądu – burknął. – Niby mam już rogi i DNA, które uniemożliwia robienie na mnie eksperymentów mających jakiekolwiek odniesienie do rzeczywistej średniej duchowej, ale to nie znaczy, że mi się kapitan nie dobierze do skóry za spoufalanie się z wrogiem.

– Ostatnim razem jakoś się nie dobrał.

Akon skrzywił się.

– Uwierz, łatwiej było przekonać jego niż porucznik Isane.

Rin prychnął.

– Wyobrażam sobie! Co w ogóle skłoniło cię do wybrania termitów?Jak dla mnie to super obrzydlistwo.

Akon wzruszył ramionami.

– Porucznik Nemu nie zgłaszała obiekcji.

– Ugh, w jej żyłach płynie krew kapitana. Jeśli to w ogóle zależy od genów, wątpię, żeby na świecie była siła zdolna do obrzydzenia jej czymkolwiek, kiedykolwiek.

– No to w czym problem?

Rin głowił się chwilę nad tym, jak w pełni wyrazić wszystko, co wydawało mu się nie w porządku z całym pomysłem.

– Co o tym myślała porucznik Isane? – spytał w końcu.

– Powiedziała, żebym jej nie przeszkadzał, bo ma na głowie dwunastolatka z poparzeniami trzeciego stopnia i naprawdę brakuje jej czasu, by zajmować się zachciankami kapitana Dwunastego Oddziału.

– I co ty na to?

– Że to mój osobisty projekt. Trochę sprawę podkoloryzowałem, że to może być przełomowe, że bym nigdy nie przeszkadzał porucznikowi na służbie, gdyby to nie była konieczność, że wreszcie nie przeszkadzałbym porucznikowi Czwartego Oddziału, ze wszystkich dostępnych, gdyby sprawa nie była pilna... I że to może być przełom w naszych wspólnych stosunkach – dodał, po porządnym zaciągnięciu się.

– Co za stek bzdur.

– Też tak powiedziała. No, może nie tak dosadnie.

– No i co potem?

– Naprawdę cię to interesuje?

– No błagam. Kto by nie był ciekaw. Przekonałeś ją, żeby zamroziła jakieś tysiąc robaków, lekko licząc, a potem przetransportowała je do naszego centrum badawczego. I nie mów mi, że osiągnąłeś to dzięki osobistemu wdziękowi. Możesz mnie nazywać knypkiem, ale przy niej jesteśmy zwyczajnie malutcy.

– Ech, po prostu wyjaśniłem jej, o co dokładnie chodzi i dlaczego chcę to zrobić. Przekonywałem, że jej zdolności są absolutnie kluczowe. I w dodatku to prawda. Młoda Kuchiki, nawet gdyby była dostępna, w co wątpię, mogłaby tylko zamrozić wszystko wewnątrz termitiery. Tak samo zresztą każdy poza porucznik Isane posiadacz lodowego Zanpakutō. A miecze rozdzielające się i tnące... Nawet nie musiałem jej prosić, żeby wyobraziła sobie kapitana Kuchikiego na takiej robocie. Nie przekonałbym go do tego przez następne tysiąc lat, nawet z użyciem bananów i pikantnego curry, jak mi radził Renji. Zresztą maszyneria do natychmiastowego więzienia dusz waży chyba z tonę. Krótko mówiąc była mi nieodzowna i to jej wyjaśniłem. Znalazła w końcu kilka godzin w swoim harmonogramie, w czasie, obawiam się, jak najbardziej wolnym, bo kapitan Unohana to demon wcielony, a w dodatku wszyscy w Czwórce mają jakąś obsesję na punkcie tego, że jak się tylko odwrócą, to zaraz pół Seireitei zacznie padać, nomen omen, jak robactwo. Dalej poszło mniej lub bardziej z górki.

– Hm, Akon?

– Nie, nie porzygała się, jeśli o to chcesz spytać.

– Oj, nie bądź obrzydliwy! Nie bardziej niż musisz, w każdym razie. Chciałem cię spytać, co właściwie myśli o tym kapitan.

– O czym, zrewolucjonizowaniu świata nauki? Otworzeniu zupełnie nowej gałęzi badań? Wyposażeniu jego porucznika w potencjalnie rewelacyjną broń? Myślę, że jest odrobinę niezadowolony, że sam wcześniej się tym nie zajął, ale nie wpycha mi się do pracy. Nie tak jak ty, w każdym razie.

– Ej, to fascynujące! Ja nie mogę pojąć, dlaczego kapitan nie wisi ci nad głową dokładnie tak, jak ja albo i bardziej.

Jeśli Akon miał być całkowicie szczery, sam się nad tym zastanawiał. I nieraz opanowywało go niejasne wrażenie, że nie mogło to znaczyć niczego dobrego.

– No dobra, idziemy – powiedział, podnosząc się z ławki. – Zanpakutō dla porucznik Nemu samo się nie zrobi.